• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[12-14 VII 1972, Neapol, Włochy] | Brzoskwinie

[12-14 VII 1972, Neapol, Włochy] | Brzoskwinie
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#1
04.02.2024, 19:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.10.2024, 22:55 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Brzoskwinie
Nazywaj mnie swoim imieniem, a ja nazwę cię swoim
Neapol, Włochy | Septima & Morpheus


Slice the plump, clefted
globe, and you will hit a heart
that's already bled
— Helen McLaughlin

Symboliczne znaczenie brzoskwiń: nieśmiertelność, protekcja przed złem, płodność, sensualność, planetarna korespondencja z Wenus, dobrobyt, miłość, piękno


12 VII 1972

Che vuole questa musica stasera, che mi riporta un poco del passato, che mi riporta un poco del tuo amore, che mi riporta un poco di te.* Włoska ballada spływała muzyką przez otwarte drzwi jednego z wielu pokoi w pięknej Villa Verdi, należącej do Stefana Rossiego, pół-Anglika, pół-Włocha, który postanowił spędzić w słonecznej Italii, pachnącej dojrzałymi gronami wina oraz oliwkami, swoją emeryturę. Cała służba w domu przygotowywała się do przyjęcia, które miało mieć miejsce tego wieczora, krzątając się z tacami ze świeżymi ręcznikami do pokoi na dolnych piętrach, obrusami, wymieniane zostały aranżacje kwietne w każdym wazonie, od ostatniego piętra do pierwszego, wystawne konstrukcje z winorośli i kryształów przenoszono po hallu. Okrzyki i pośpieszanie słyszano wszędzie.

Tylko w tym najdalszym skrzydle, schowanym niemal, bez widoku na morze, za to z oknami wychodzącymi na piękne zbocza i gaje oliwne, muzyka zupełnie inna gasiła umysł Morpheusa. Nie siedział w pokoju. Leżał na korytarzu, gdzie marmurowa posadzka okazała się najzimniejsza, jak rozlana plama atramentu, przykładając czoła do podłogi, pragnąc ukojenia w chłodzie. Nie chodziło jedynie o gorąc chylącego się ku końcowi dnia, ale też mnogość osób oraz nagłą wrażliwość mężczyzny na przyszłość. W jego ręce leżał bilecik z zaproszeniem na wieczorną fiestę, z którego nie zamierzał skorzystać.

Dotarł do Neapolu dzień wcześniej, właściwie służbowo, ponieważ magiczny ładunek dla Departamentu Tajemnic z wykopalisk w Grecji, utknął w tutejszym porcie i musiał zając się jego transportem do Londynu bezpośrednio. Kto by pomyślał, że transport świeżych zwłok był prostszy, od transportu kości mających ponad pół milenium. Magiczna i mugolska służba celna musiała mieć jakiś problem, jakiś konflikt natury papirologicznej sprowadził go do Włoch, postanowił więc odwiedzić swojego znajomego i ugościć się w jego pięknej wilii. W tamtym momencie bardzo żałował, że wysłał mu zapowiedź swojego przyjazdu.

Marzył, słuchając zawodzącej pieśni i pianina z płyty winylowej, o spokoju tego miejsca, którego zwykle doświadczał, o wietrze, który rozchyla zasłony, o wieczorach ze Stefanem, Garrickiem i Septimą, gdy zajadali się makaronem z owocami morza i rozmawiali o historii miejsc, w których byli w ciągu dnia, o sielskości tego miejsca, kiedy nie szarpało się z blichtrem bachanaliów, wyprawianych przez gospodarza, nie w terminie, ale na pewno w pasji Dionizosa. Myślał o listach, które wymienili z Septimą, serią rozpoczętą jej kondolencjami i o tym, dlaczego nie zaproponował jej wspólnego wyjazdu. Pomyślał o tym, co powiedział Enferowi.

To minie.

Dlaczego więc, wyjeżdżając z Anglii, wybrał miejsce, które było nawiedzane przez duchy przeszłości, prostszego czasu, gdy zwykłe przytrzymanie spojrzenia na drugiej osobie nie znaczyło kompletnie nic. Myśli kotłowały się w jego głowie, miał wrażenie, że jego mózg przypomina grona winogron, które udeptują młode wieśniaczki na prowincji. Zmiażdżony, opity słońcem i już zaczynający fermentować. Miał też niejasne przeczucie, że popełni dzisiaj jakiś błąd, zrobi coś głupiego, ale nadmiar wizji przyszłości tak go przytłoczył, że nie był w stanie wyciągnąć tej jednej nici przestrogi z całego poplątanego tamborka wielobarwnego haftu.


*Fragment Che Vuole Questa Musica Stasera — Peppino Gagliardiego z 1968 roku: Kto by chciał tę muzykę tego wieczoru, która przypomina mi trochę przeszłość, która przypomina mi trochę Twoją miłość, która przypomina mi troszkę Ciebie


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#2
07.02.2024, 18:02  ✶  
Na południu Europy lato było piekące i duszne – sklepienie nieba już przed południem przeobrażało się w taflę błyszczącego mosiądzu. Nocą w powietrzu szemrały odgłosy cykad, jakby owady zszywały ciszę i choć te melodie wybrzmiewały również w Londynie, tutaj grane były jakby inaczej.
Villa Verdi leżała nad samym morzem i sprawiała wrażenie, jakby właśnie z tego miejsca rozszerzał się horyzont, popołudniowe odcienie błękitu wypływające spomiędzy drewnianych krzeseł, okruchy piachu pomiędzy fugami chodnika, oblicze zachodzącego słońca odbite w na wklęsłym dnie srebrnej łyżki. Odchylała głowę do tyłu, próbując objąć wzrokiem przepastną szerokość wybrzeża – woda ścieliła się tego dnia jak najdroższa tkanina, miękkimi marszczeniami, pozornie łagodnie, ciszej niż zwykle, w oddali morze miało jednak barwę atramentu, a ona wyobrażała sobie, że nurt musiał być gwałtowny i silny, porywający ciała prosto w otchłań ciemnego abysalu.
Nigdy nie ufała morzu – sztorm pod jej powiekami był zbyt wyraźny, dno zbyt odległe, ciało pozbawione sposobu, by ugruntować się w ziemi; jej serce miało kształt kotwicy i tonęło w piersi jak kamień – wątpiła, że było dość ładne i cenne, by wyłowić je spomiędzy fal, a mimo to patrzyła na nie z ugruntowaną we wnętrzu fascynacją.
Późne popołudnie nabierało modrych odcieni i gdy zapraszano ją z walizką do środka, myślała tylko o ciasnym kołtunie nerwów splatających jej żołądek – wiedziała bowiem, co dzisiejszego wieczoru ma mieć miejsce i tak jak przed każdym innym towarzyskim zebraniem, stresowała się. Żałowała, iż Garrick przybyć miał dopiero następnego dnia i że nie miał kto nad nią sprawować butelkowej pieczy, bo przecież kto jak nie ojciec powie ci, że dość, wystarczy, może czas przejść na drinka wody z cytryną? Nikt!
Rozpoznawała muzykę odbijającą się echem od starych ścian willi. Melodia była jej znana, Włosi często ją puszczali, jakby z narodowego obowiązku. Usłyszała z oddali jak nuty układają się w przestrzeni i trącają wszystkie struny sentymentów jej pamięci. Uśmiechnęła się pod nosem; stawiała lekko taneczne kroki, w rytm muzyki układała trochę nieskładnie dłonie i płynęła. Jakże podobał jej się ten chwilowy brak uwięzi, brak lin, które mocowała każdego dnia by przetrwać w świecie pełnym uprzedzeń. Tylko skąd to niejasne przeczucie, że popełni dzisiaj jakiś błąd, zrobi coś głupiego?.
?!
Rąbnęła nieopatrznie walizką w ścianę na widok rozklejonego ludzika na marmurowym korytarzu.
– M-morpheus?
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#3
07.02.2024, 19:27  ✶  

Włosi wymawiali jego imię nieco inaczej, bardziej miękko, więc gdy usłyszał je, od razu uniósł głowę, zadzierając ją najbardziej, jak się dało. Najpierw zobaczył delikatne sandałki z kwiatem i damskie stopy, powiódł wzorkiem do góry i zaczął wątpić w swój wzrok. Ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej, jak deszcz małych iskierek w mroku samotności. Podparł się szybko na dłoniach i nieco niezgrabnie podniósł na klęczki, żeby wstać. Otrzepał swoją czarną szatę, zastanawiając się, czy jego przemyślenia o Septimie nie były błyskami jasnowidzenia, szepczącego o jej nadejściu szerokimi schodami. Może dlatego o niej myślał. Na pewno.

— Septimo! Już myślałem, że to śmierć przyszła, łaskawie wybawić mnie od tego ambarasu z przyjęciem... Podaj walizkę, pomogę ci. — Samoistny uśmiech wypłynął mu na twarz, mogący konkurować z jasnością słonecznego rydwany Heliosa, który zanurzał się łagodnie w słone fale. Wyciągnął rękę po jej bagaż, aby zachować się jakkolwiek przyzwoicie. — Nie spodziewałem się ciebie.

Widocznie wzrokiem chwilę szukał sylwetki Garrika, ale nieszczególnie intensywnie. Zamiast tego patrzył na kobietę. Zawsze, gdy tylko przyjeżdżali do Włoszech, zdawało mu się, że wygląda jak jedna z klasycznych rzeźb w panteonie, jedynie odziana we współczesną szatę. Pasowałoby jej luźne ułożenie klasycznych rzymskich tog i eteryczny welon, częściowo zakrywający jej włosy. Zdawało mu się niemal, że to wizja, prześcieradło owinięte dookoła niej na modłę greków, oglądane z lustra.

Wziął gwałtowny wdech, bo było to bardzo niepoprawne wyobrażenie, którego nie powienien miec, zanosząc bagaż do jej sypialni. Septima jawiła mu się jak szybkonoga bogini łowów, Diana, a za ujrzenie jej nagości, zmieni się w jelenia, którego dopadną jego własne charty.

— Nie spodziewałem się ciebie spotkać tak daleko od Londynu. Muszę jednak przyznać, że brakowało mi ciebie i Garrika tutaj, nawet jeśli jestem tu służbowo. — Czuł się, jakby trochę się tłumaczył. Chyba tak było.

Lubił zawsze rozmawiać z nią w wagonie pociągowym, przy klimatycznym staccato torów pod kołami potężnej maszyny, rozmawiając o widokach, o drobnostkach życia codziennego. W Grecji bardzo mu tego brakowało, jakiejś znajomej duszy. A jednak, już od momentu powrotu, miał wrażenie jakiegoś napięcia między nimi, którego nie umiał wyjaśnić. Nie chciał jej stracić ani stać się cierniem w ranie, o której nie wiedział.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#4
12.02.2024, 19:28  ✶  
Melancholii nie dało się oddać jednym słowem, ani całym zdaniem. Nie tak dosadnie i dobitnie jak jedną nutą. Tym dźwiękiem, który pozostaje w umyśle i rozbrzmiewa w samotnej ciszy, gdy odseparowani od reszty świata zanurzali się w tafli chwilowej niezręczności, jaka nagle przed nimi wypłynęła. A przynajmniej przed nią.
Przechyla głowę lekko na bok, lustrując uważnie rysujące się na twarzy mężczyzny skonfundowanie, okręcając każde rzucane przez jego usta słowo, okalając spojrzeniem jego usta, gdy z przestrzeni warg padały kolejne i kolejne słowa, będące swego rodzaju ciepłym zapewnieniem, że wcale na jej widok mina mu ostatecznie nie zrzedła.
Nie skłamałaby przyznając, iż Morpha się tu nie spodziewała — sam gospodarz napomknął, że pierwszego dnia najpewniej nie spotka nikogo znajomego. Z drugiej strony słyszała szepty służek, które chichotały, iż w towarzystwie pojawi się panna i starszy kawaler i że najlepiej usadzić ich obok siebie. Zgrywne uśmieszki na jej widok nagle zaczęły mieć sens.
— Morpheusu! Czyżbym roznosiła za sobą aurę śmierci?
Jęknęła z zażenowania nad wypaloną głupotą, machinalnie łapiąc się za czoło.
— Przepraszam. Strasznie tu gorąco. Zawsze zapominam jak gorące potrafi być południe Europy. I to słońce, chyba go więcej w ciągu jednego dnia niż przez całe angielskie lato.
I kiedy to rzuciła się w plątaninę mętnych wyjaśnień tych wszystkich sposobności, zorientowała się, że z jakiegoś powodu jakoś ginęła pod ukłuciem jego spojrzenia. Nie ze wstydu, nie z powodu niezręczności ostatniego spotkania; i choć uczucie to było palące i trawiące, to nie chciała aby przemijało.
— Dziękuję — powiedziała, sarnimi oczyma spoglądając na mężczyznę, nie odrywając odeń wzroku i podchodząc do ustawionej walizki, tak jakby musiała sprawdzić czy oddelegowana została przykładnie i sprawnie.
— Cieszę się, że tu jesteś — wyjawiła nieśmiało, oczyma wędrując ku otwartemu oknu, tak jakby marzyła, iż wiatr porwie ją pospiesznie i daleko, z dala od zakłopotania własnym wyznaniem.
Bo nie chciała tego przyznać, nie tyle na głos, co w rozgorączkowanym, pogmatwanym wnętrzu siebie – przy Morpheusu czuła się określona, obliczona jak równanie, którego nikt dotąd nie mógł, bądź nie chciał rozwiązać. Gdy tylko odzywała się przy pełnym i głośnym stole, niepewnym głosikiem próbując przebić się przez męskie barytony, jego spojrzenie machinalnie ją wypatrywało; a stół milknął, zamierał, nawet jeśli nikt tak wokół nich naprawdę nie przestawał klekotać.
— Do zobaczenia na przyjęciu?— rzuciła mu na pożegnanie, cudem okiełznując półokrąg uśmiechu. Kiedy tylko przymknęła drzwi od niechcenia, jej ramiona pochłonęła toń świeżej pościeli.
Pomyślała wtedy o samotnej kropelce potu na jego czole i o żyłach splatających jego odkryte przedramiona. Wyglądał dużo lepiej niż ostatnio, ale czy można tak właściwie było powiedzieć o człowieku z żałobą w sercu?
I dlaczego do stu diabłów o tym wszystkim właśnie pomyślała?
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#5
12.02.2024, 20:55  ✶  

Wziął jej bagaż, który okazał się nieco cięższy niż zakładał, ale nie wydał nawet dźwięku sprzeciwu, gdy jego ramię zapiekło, nagle naciągnięte. Powinien popracować nad swoją siłą, bo po ostatnim czasie wszystko w jego kościach zdecydowanie protestowało, a nie dokuczało to jego starszym i bardziej wysportowanym braciom. Przecież jeden już miał wnuka w Hogwarcie! Zaniósł walizkę do sypialni Septimy, która znajdowała się drzwi po skosie od jego własnych i postawił ją koło obszernej szafy garderobianej.

— Nie przepraszaj. Przypominasz po prostu tę piękną, romantyczną wizję i lubię sposób, w jaki twoja przyszłość dotyka mojego umysłu.

Wychodząc za próg, jak na dżentelmena przystało, zatrzymał się myślą na jej słowach o słońcu, nie pociągnął jednak tej myśli, bo przypomniała mu inne spotkanie, które zostawiło nagle kwaśny posmak w jego ustach, pomimo , że wtedy było obsypane złotym pyłem. Opowieść o różnicach słońca musiała zostać na później, gdy spłucze swoje grzechy.

Na chwilę oparł się barkiem o futrynę, jakby prosił ją nową ciała, aby zaprosiła go na dłużej, aby jeszcze nie rozchodzić się do siebie, lecz popatrzeć we wspólną stronę przez okno, liczyć mewy oraz doszukiwać się kształtów w nielicznych chmurach nad Villą. Zamiast tego przyjął swój zwykły, zadowolony z siebie wyraz twarzy.

— Ja też, Septimo — złapał się na tym, że bardzo dokładnie, niemal pieszczotliwie wymówił jej imię. — Bez ciebie to miejsce jest jak deser na przyjęciu u królika. Wczoraj i jutro. Nigdy dzisiaj. Do zobaczenia na przyjęciu.

Wrócił do swojego pokoju i do kontemplacji podłogi, czołem do ziemi i nawet nie zauważył, jak mglista, nierozczytana przyszłość po drugiej stronie korytarza ukoiła jego umysł.


***

W normalej sytuacji, Morpheus byłby już na przyjęciu, rozmawiając z tą czy tamtą osobą, modnie spóźniony o kwadrans, czyli wtedy, kiedy tak na prawdę rozpoczyna się przyjęcie. Teraz jednak był pięć minut po czasie wskazującą rozpoczęcie, gdy drzwi do sali balowej były otwarte, a wewnątrz już tłoczyli się goście. Siedział na schodach na piętro, nieco ukrytych po boku, zerkając tylko na pary wchodzące do środka. Odstawał od nich ubiorem, ani modnym według standardów mugolskich, ani czarodziejskim, spowity kirem od spodni, przez lniany kaftan i obszerny szal. Tym razem materiał świecił przy każdym ruchu kryształkami układającymi się w skromny wzór na brzegach, odciążając tkaninę.

Oparł przedramiona o uda, zgarbił się i patrzył w przestrzeń. Czymś innym były spotkania ze znajomymi, a zupełnie odmiennym wystawne przyjęcie. Gorzki smak nieszczęścia unosił się dookoła niego, jakby zastąpił nim swoją zwykłą, kadzidlaną perfumę.

— Morpheus Longbottom   — usłyszał niewierzający głos profesora Lazara, którego poznał podczas poprzednich wizyt w Neapolu. Wysoki, przystojny Włoch, jakąś dekadę starszy od czarodzieja, był ordynatorem w Neapolskim szpitalu magicznym, tutejszym odpowiedniku Munga. Profeta nie przepadał za nim, a ani za jego żoną, która uśmiechała się do niego czerwonymi ustami, ze względu na ich, głośno wygłaszane, niepochlebne opinie o wróżbiarstwie. — Nie dołączysz do nas na sali? Musimy cię zapoznać z kilkoma osobami.

Morpheus pokręcił głową, wyprostował się i spojrzał na górę schodów, jakby licząc, że ujrzy na nich Septimę, aby zaraz wrócić wzrokiem do rozmówcy.

— Czekam na moją piękną partnerkę, pannę Ollivander, profesorze. Do zobaczenia.

Ukłonił się parze i powiódł wzrokiem za nimi na salę, świecącą magicznym światłem, kolorowymi napojami w kieliszkach i obsługą, magicznymi stworzeniami umalowanymi na złoto i ubranymi tylko w kwiecie i greckie chitony. Nie chciał tam wchodzić.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#6
13.02.2024, 00:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.02.2024, 01:41 przez Septima Ollivander.)  
Przypominasz po prostu tę piękną, romantyczną wizję i lubię sposób, w jaki twoja przyszłość dotyka mojego umysłu.
Targało nią zwątpienie.
Nostalgia obojętnego, bezgłośnego spokoju zespolona z gwiezdną nocą, ledwie rysujących się na zaciemnionym niebie obłoków, wybijających się w przyduszonym świetle latarni, w które wpatrywała się z okna swojego pokoiku zupełnie bez słowa. Obecna i nieobecna zarazem. Jak gdyby sama była jej częścią. Niemym posągiem pozbawionym wyrazu, utkwionym martwo gdzieś pomiędzy godzinami trwającej, zamilkłej nocy, która zaraz chwila przerodzić się miała w nieznośny harmider. Nie odnajdywała się w nim, ani w mętnym small talku, ani w przestymulowaniu jakie oferowało przyjęcie tego typu; w wielu twarzach, które nie rozpoznawała, w postaciach, które nie chciały jej poznać, ani jej wysłuchać.
Targało nią jeszcze większe zwątpienie.
Na dzisiejszą okazję przywdziała czarną suknię bez rękawów; w owiniętej, czarnej tkaninie, utkanej z delikatnej czerni, wyglądała elegancko i tajemniczo — trochę niczym nocna mara, która przemknąć miała przez ścieżkę nieszczęśnika, odwrócić się i spojrzeć beznamiętnie w oczy pechowca.
Czy mogła zostać w pokoju? Czy ktokolwiek zauważyłby jej nieobecność? Pomyślała o Longbottomie — na pewno z początku wyglądałby za nią ponad pękatym stołem, ale gdy tylko kieliszki pójdą w ruch, rozgorączkowane dyskusje zawisną w powietrzu, zapomni o niej i o jej cielęcych źrenicach.
Ale przecież nie chciała żeby o niej zapominał.
Westchnęła ciężko, dociskając sukienne zgięcia i fałdy, tak jakby suknia nie była jeszcze gotowa, a ona sama nie mogła w towarzystwie się tak pokazać.
Z sukienką, oraz upiętymi ciasno włosami było niestety wszystko w porządku. Opuściła niechętnie pokój, wydostała się na korytarz i...najpierw go usłyszała, potem zobaczyła. Pan Rossi, jeden z różdżkarskich znajomo-rywali ojca, wypiął dumnie pierś odzianą w staromodny frak, lustrując ją bacznie. Cynicznie, opryskliwie, gotów do ataku i wytknięcia jej braku umiejętności, talentu, męskiego przyrodzenia między nogami, które mogłoby sprawić, że jej twory staną się bardziej kunsztowne. Nie cierpiała dziada całą duszą i fakt, iż musiała być skazana na spędzenie wieczoru w między innymi jego towarzystwie, bez ojcowskiej tarczy, która okazywała się być całkiem efektywna w starciu ze starcem, przelewał pełną już zresztą czarę goryszy.   
—Dobry wieczór panno Olliv...
Cień irytacji przemknął pod fasadą uprzejmego uśmiechu; czuła nadchodzące znużenie mogącą przeciągnąć się rozmową podczas gdy, obiekt jej zainteresowania migotał gdzieś na dnie schodowego sklepienia. Chyba go przeprosiła, gdy odchodziła, podążając za znajomą czupryną i sylwetką zasiadających na schodach.
— Morpheusu— przywołała go z natarczywością w głosie — czy czekasz teraz na kogoś? Napijesz się ze mną czegoś? Teraz?
Nie zaprzeczała temu jakoby z pewną dozą naiwności wysunęła propozycję wobec starszego mężczyzny, który zapewne w programie wieczoru miał zapisane prawdziwe dorosłe zadania, jak chociażby zapoznanie się z godnymi mu dżentelmenami, wypalenia razem cygar i wymianę zdań na tematy, o których ona nie miała mieć prawo pojęcia. Niemniej, pomimo iż propozycja ta wydawała się być sprzeczna z jej naturą, wysunęła się z jej ust lekko, swobodnie. Bezmyślnie.
Wrastające w nią obawa przeradzała się w wypisany w jej sarnie, rozszerzone oczy strach, gdy spojrzenie przemykało po mężczyznach wypełniających korytarz, a ona zdawała sobie sprawę, jak bardzo w tej chwili potrzebuje właściwie jednego — Morpheusa.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#7
13.02.2024, 01:03  ✶  

Z nachmurzonego, poważnego marsa, okraszonego zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi ustami, na widok czarodziejki, twarz Morpheusa zmieniła się w znajomą radość tysięcy słońc, która wręcz z niego promieniała. Poczuł niejakie wyrzuty sumienia, że i ona wybrała czerń na swój strój, mając wrażenie, że mogła się nim inspirować, ale jego umysł nieśmiało zarejestrował jak pięknie zaznaczają się błękitne żyły na jej skórze w kontraście do głębi materiału i jak niesamowicie podkreśla to jej oczy. Zawsze najbardziej zwracał uwagę na nie, na kolor, kształt. Już w Londynie spostrzegł, że nie przyglądał się im dostatecznie. Tym razem nie mrugnął ani razu, odkąd usłyszał swoje imię z jej ust, aż do momentu, gdy podeszła całkiem blisko.

Natychmiast również powstał ze schodów i próbował ukryć widmowe ślady swojego niepokoju, aby nie przestraszać mrokiem swoich przemyśleń kobiety. Poprawił machinalnie mankiety czarnej koszuli, wygładził nieistniejące zmarszczki szaty. Wyglądał, jak oczekiwanie, jak powinien wyglądać. W żałobie, z ułożonymi włosami na magiczną brylantynę do tyłu, tak jak zwykle i z pewnym siebie uśmiechem. Dopiero z bliska coś wskazywało, że któryś z instrumentów jego duszy nieco fałszuje.

— Na ciebie, Septimo — odpowiedział, nie tracąc w ogóle rytmu rozmowy ani rezonu, ale w oczach pojawiło się zmartwienie. Wyciągnął w jej stronę swój łokieć, aby mogła się na nim oprzeć, zgodnie ze staroświeckim ceremoniałem. — Pasujemy do siebie dzisiaj. Dwa cienie... — zaczął, ale przerwał, gdy zauważył kolejną znajomą osobę z którą nie chciał wchodzić w interakcję, krążącą pośród gości, a wzrokiem nie mógł nawet wyłapać gospodarza, jedynej osoby poza Septimą, która miała dla niego znacznie tego wieczoru.

Zniżył swój głos do szeptu, nachylając się do czarodziejki, tak, że mogła poczuć jego oddech na skórze policzka, gdy mówił, w bardzo bliskim geście, naruszającym przestrzeń osobistą.

— Możesz odmówić. Weźmiemy wino i jedzenie i uciekniemy stąd na plażę. Tylko ty i ja. Nie chcę tu być.

Liczył na to, że przystanie na jego propozycję, jeśli jednak miała odmówić, zamierzał z nią zostać, nie chciał odbierać jej możliwości poznania nowych osób, koneksji, a takie rzeczy nadal były łatwiejsze, gdy towarzyszył kobiecie mężczyzna o konkretnej renomie. Renomie, którą Morpheus posiadał, jako wysoko postawiony urzędnik państwowy, tajemniczy Niewymowny, zwłaszcza tutaj, we Włoszech, gdzie pracowników Departamentu Tajemnic postrzegano bardziej jako tajemniczych czarowników, którzy pracują z nieznaną, nieokiełznaną magią, niż potencjalnych pacjentów oddziału zamkniętego Lecznicy Dusz. W jego spojrzeniu i całej postawie jednak jasno było widać, że najchętniej już teraz zawróciłby ze ścieżki na bankiet, aby wrócić do leżenia czołem do posadzki. Jego rzęsy rzucały głębokie cienie na jego twarz, podkreślając zmęczony wyraz.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#8
14.02.2024, 01:04  ✶  
— Na mnie?— niewinnie zatrzepotała rzęsami, a postronny mógłby sądzić, że próbowała go kokietować, a przecież absolutnie nie potrafiła. Na pewno nie świadomie.
— Dwa cienie, na które nikt nie zwróci uwagi— uśmiechnęła się, dłoń zaciskając na oferowanym łokciu. Być może Morpheus sądził, iż w akcie desperacji Septima przerywała wstęgę swojej grzecznej natury, że próbuje uciekać z okowów potulnych konwenansów, w które ją osadzono, w które ona sama siebie codziennie osadzała. Nie znał jednakże jej drugiej strony, nie znał historii nakreślonych czarnym, plugawym piórem, do których się nikomu nie przyznawała, bo mogły zarówno ją jak i ojcowski zakład postawić pod reflektorem stróżów prawa. Nokturn, zlecenia i gra w rosyjską ruletkę, której się czasem podejmowała, bo musiała sobie coś nieopisanego, nieulotnego udowodnić, ale tak naprawdę, tak prawdziwie, chodziło o jakieś głębsze wyjałowienie, które trawiło ją od środka, a którego za wszelką cenę pragnęła się pozbyć. Każde to kolejne nokturnowe wydarzenie odciskało na niej śrubujące piętno, każde kolejne zasiewało ziarna, których nie dało się wyplenić i pomimo tego, kolejne wciąż miały miejsca.
Nie chciała by Morpheus poznał tę plugawą stronę. Ujrzeć jej cień, w który się dziś mimowiednie zamieniła; nauczyła się żyć z palącym sumienie wstydem i choć liczyła na wykiełkowanie szczerej przyjaźni między nimi, Morpheus całej prawdy poznać o niej nie mógł.
Nie mogła do tego dopuścić.
— Jakże bym mogła odmówić? To wspaniały plan
To ona poprowadziła ich do kuchni z źrenicami buchającymi iskrami nowo zaczerpniętej ekscytacji; lekkim, bezwiednym krokiem, całkowicie pozbawionym podejrzanych, łupieżcowych intencji. W środku bulgotało od gorączkowej krzątaniny i chaosu przygotowań; służki i skrzaty wpadały na siebie nieustannie przygotowując przystawki i dopieszczając końcowe detale kolacji. Timmy rozejrzała się zdawkowo, zawieszając interwał wygłodniałego spojrzenia na stercie ptysiów, ale po refleksji, zaniechała ptysiowego abordażu — Morphowi byłoby przykro, gdyby musiał patrzeć na kremowe łakocie, których koniec końców i ona sama by nie zjadła, bo zawstydziłaby się zapomnieniem o chorobie towarzysza.
— Ja zgarnę wino, ty przekąski— zadecydowała szeptem, wyciągając dyskretnie różdżkę i przywołując do siebie pierwszą lepszą butelkę. Dwie? Nie potrafiła dużo wypić, jej limity należały do raczej żałosnych.
Niech będą dwie.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#9
14.02.2024, 02:33  ✶  

Ulga pojawiła się subtelnie, w rozluźnieniu ramion i wygładzeniu czoła, wcześniej jakby ciągle czymś strapowanego. Ręką kobiety na jego przedramieniu ogrzewała duszę znacznie bardziej, niż ciało. Przymknął oczy, wydychając powoli powietrze. Najważniejszą częścią planu było udawanie, że znajdują się tam, gdzie powinni, że nie są w żadnym stopniu intruzami w przestrzeniach, które przemierzali. Nie było to wcale trudne, nie z kimś, z kim bardzo dobrze mu się rozmawiało, tak po prostu. Jej rzemiosło, całkowicie odmienne od jego, a jednak powiązane tą cienką nicią znaczeń, konkretnych energii, emanujących z komponentów, która leżała tak blisko do symboliki wróżebnej. Septima Ollivander miała w sobie więcej niż tylko ładną buzię, był tego pewien, nawet jeśli czasami zdawała mu się tak wątła i wrażliwa, jak słowicza ptaszyna. To na pewno złuda, nikt o takich oczach nie jest całkowicie bezbronny.

Wszyscy mieli swoje ciemne strony, swoje cienie. On, kreujący się na czarującego intelektualistę, również. Brudne sekrety i przegniłe serce, które zaraża chorobą każdego, komu je podaruje, niczym klątwa. Czasami się zastanawiał, czy jakaś nie została na niego rzucona.

— Tak jest, prosze pani — odpowiedział jej również przyciszonym głosem. Jak lustro, również wyciągnął różdżkę i korzystając z galimatiasu dookoła, lewitował różne smakołyki, głównie owoce, kilka małż i innych, pikantnych przystawek, których nie trzeba przygotowywać w skomplikowany sposób. Wszystko zlądowało w niedużym koszyku do wypiekania chleba i znalazło się w rękach Morpheusa, przykryte czystą, lnianą szmatką. Zrobili to tak sprawnie, że nikt się nie spostrzegł. Lub nikt nie chciał widzieć, a gosposia i pokojowa wymieniły znaczące spojrzenia.

— Czuję się jakbym miał znów piętnaście lat — przyznał się jej, otwierając przed nią drzwi do wyjścia do tylnego ogrodu, głównej warzywnego, gdzie od razu oszołomiły ich wonie nagrzanych nadal słońcem rzędów bazylii, oregano oraz pomarańczy. Stąd prowadziła droga do jednego z tarasów, a z niego już tylko schody w ciemność plaży.

— Dziękuję Septimo. To... Dużo dla mnie znaczy. Jeszcze nie byłem gotowy na otwarcie na tyle osób. Nadal czuję, że rana jest żywa, a to nie jest odpowiednie towarzystwo do tego i moment nieodpowiedni. Czas nas wpędza w sentymentalizm. Być może koniec końców to czas jest sprawcą naszych cierpień. — Odchylił głowę do tyłu, spoglądając w niebo, na gwiazdy i odsłaniając gardło. Myślał o tym, jak jest jedyną osobą spoza rodziny, która wie dokładnie z jakimi uczuciami się zmaga. Ona również straciła matkę i brata. Nie było niczego bliższego, niż współodczuwanie w żałobie. — Pisałem ci to wcześniej, ale na prawdę gasisz we mnie pożary. Dzisiaj po raz kolejny.

Chciało mu się palić, ale wstrzymał się, póki nie usiądą, nie chciał mieć na sumieniu zwichniętej kostki Septimy na wyszczerbionych stopniach, bo w jednej ręce trzymał koszyk z jedzeniem, a w drugiej papierosa.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#10
23.02.2024, 00:47  ✶  
—Czy to komplement? —  zapytała filuternie, bo o ile nie była tak tępa i wiedziała z czym beztroska młodość się wiąże, myśl o jej własnej nie przywodziła na podniebienie umysłu najsłodszych posmaków.
Wieczór kładł się powoli cieniem w ogrodach, a pojedyncze lampy niespiesznie rozpalały jego zielone zakamarki. A to zaczynało dźwięczeć zupełnie innym życiem iż za dnia. Światła w oknach przygaszone za pomocą firan i zasłon informowały, że to tam teraz odbywają się największe spektakle, dostępne dla nielicznych oczu. Ale wcale za tymi spektaklami nie tęskniła.
— Czas? — powtórzyła za nim, słowo grzejąc na języku — wydaje mi się, że to on koi i leczy te gorejące rany.
Nie pamiętała już, że w iskrzącym, nieco już przypalonym błękicie fal przyjmowała pokorę i uległość. Poczucie siły wciąż gdzieś tkwiło, ale za zasłoną wspomnienia, którego nie potrafiła się wyzbyć.
Uśmiechnęła się markotnie, ostrożnie krocząc po schodach prowadzących na plażę.
—Chciałabym też je wzniecać, wiesz?— wyszeptała, zagłuszając tym samym szelest piasku rozsypanego po drewnianych belkach.
— To jest...nie w tobie — dodała poprędko, zalewając się szkarłatem wstydnego rumieńca. Pokręciła z dezaprobatą głową na swoje słowa — kiedyś chciałam zmienić świat i byłam pewna, że to potrafię. Teraz jednak niczego już nie jestem pewna.
Wieczór powoli zamieniać miał się w ciepłą noc – i przez chwilę było istotnie tak, jakby ostatnie lata jej życia mieściły się w zagłębieniu zamkniętej dłoni jak garść złotego piasku, miękkie i nieistotne, wysypujące się przez palce, rozwiewane przez łagodną bryzę. Patrzyli dziś na siebie nawzajem, zupełnie, jakby obecnie widzieli się po raz pierwszy, badając napięcie mięśni, czarność ich odzienia i odpryski świateł zamknięte w pułapkach kolorowych cylindrów źrenic. Obserwowała go przede wszystkim nieinwazyjnie; jak zachwycała go jej zdaniem zwyczajność, jak wkraczał w krajobraz jej rzeczywistości z wylewnością, która była jej obca i której językiem jeszcze nie potrafiła mówić.
Usiadła na piaszczystym parkiecie, z butelką pod pachą, absolutnie gotowa na rozprawienie się z wadzącym korkiem.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Septima Ollivander (2644), Morpheus Longbottom (3656)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa