adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Najgorsze zawsze były dyżury od świąt do Nowego Roku.
Obsada wtedy zawsze była trochę mniejsza, bo uzdrowiciele od czasu do czasu mieli taką fanaberię, jak chęć spędzenia Bożego Narodzenia z bliskimi czy wybrania się na noworoczną zabawę. Z kolei obciążenie, przynajmniej na Oddziale Urazów Pozaklęciowych i Leczenia Klątw - większe niż zwykle. Florence, która dość często brała podwójne dyżury właśnie w tym okresie, miała wrażenie, że po kilku latach pracy w Szpitalu Świętego Munga widziała już wszystko. Podejrzane prezenty gwiazdkowe, które sprawiały, że komuś znikały części ciała. Pojedynki przy wigilijnym stole, ponieważ żona dostała podarunek, który powinien trafić do kochanki, z jej imieniem na karteczce. Rodzinne kłótnie, zakończone zbiorową wycieczką na czwarte piętro w szpitalu. Prezenty, które miały być zabawne, a kończyły się obrażeniami, z którymi mógł poradzić sobie tylko uzdrowiciel. Wypadki z magicznymi fajerwerkami. Skutki zerwań i zdrad, do których jakoś o dziwo często dochodziło dokładnie w tym okresie roku: może dlatego, że ludzie postanawiali nagle, że w święta nie chcą się już okłamywać albo wraz z Nowym Rokiem pragną zacząć nowe życie. I tak dalej.
W okolicach trzeciego stycznia zwykle się to wszystko uspokajało.
Zwykle.
Teraz jednak było inaczej. Florence chodziła ostatnio poddenerwowana. Chciała wierzyć, że koszmary, które ją dręczyły, były efektem przepracowania, nie Trzeciego Oka, ale to byłaby naiwność, a o pannie Bulstrode można było powiedzieć bardzo wiele - nie to jednak, że była naiwna. W dodatku uzdrowiciele w Mungu mieli ręce pełne roboty, bo poza standardowymi, złośliwymi, magicznymi podarkami czy efektami rodzinnych sprzeczek, na oddział trafiało jakby więcej osób. Deklaracja wygłoszona przez człowieka, który zwał się Lordem i Czarnym Panem, okazała się zaledwie początkiem kłopotów. Zaraz potem słowa zostały chyba wprowadzone w czyn, bo Florence ledwo dwa dni temu widziała, jak na pierwsze piętro transportują ofiary tajemniczego pożaru, a wczoraj sama udzielała pomocy medycznej pewnemu mocno poturbowanemu aurorowi. „Problemy podczas akcji”, nie pytajcie, skąd ta czarnomagiczna klątwa, którą tak ciężko było usunąć… Słyszało się o tajemniczych zgonach wśród mugoli, o zamieszaniu podczas jarmarku, o jakimś ataku na mugolski sklep.
Niepokój już na dobre zagościł pod jej skórą. Dotąd nie mieszała się w politykę. Tym razem jednak ta "polityka" mieszała się w jej życie, w jej pracę, i napawała obawą o bezpieczeństwo braci aurorów. Oraz - bo Florence zwykle na pierwszym miejscu stawiała Munga, ale rodzinę zaraz za nim - o to, jak to wszystko wpłynie na szpital. Potrzebowali więcej uzdrowicieli, więcej środków, więcej specyfików, a wiedziała, że ich nie dostaną.
Mimo późnej pory zrobiła obchód po pokojach, z różdżką rozświetloną zaklęciem Lumos w dłoni. Miała dwóch pacjentów, których stan wciąż nie był najlepszy i zaglądała zwykle do nich regularnie, nie mogąc oprzeć się obawie, że umrą, kiedy tylko spuści ich z oka. Była zmęczona i niewyspana, i w teorii powinna za moment kończyć dyżur, ale zamiast do pokoju, w którym mogła zmienić szatę uzdrowiciela na własne ubrania, skierowała się na parter, do recepcji. Sama nie była pewna dlaczego - może to krew Bulstrodów, niosąca ze sobą jasnowidztwo, a może tylko myśl o tym, że miała spytać o coś recepcjonistkę?
Jak się okazało, dobrze, że coś ją tknęło, bo w drzwiach stanął ktoś, kto najwyraźniej potrzebował pilnej pomocy…