Wyśniłam sen…
9 sierpnia 1972
– Guinevere & Samuel –
Ginewra nie spała tej nocy dobrze i czuła, że coś dziwnego wisi w powietrzu, kiedy spacerowym, niespiesznym krokiem szła najpierw drogą, a potem ścieżką prowadzącą poza zabudowaną część wioski. Już dawno miała się tutaj udać i nieco więcej pooglądać, pamiętała jak przez mgłę, że niejaka Brenna proponowała jej, że może ją oprowadzić, ale od tamtego momentu minęło kilka miesięcy, w których Guinevere oddała się pracy i innym rzeczom… ale głównie pracy. Ale były takie dni, kiedy wstajesz i po prostu wiesz. Że to jest ten dzień. Że wszystko inne musisz odłożyć, że masz coś do zrobienia.
Może nie było to tak po prostu; wiedziała, że to chodziło o ten dziwaczny sen, który nie dawał jej spokoju. Cień nad ciemnym lasem. Gniazdo z pisklęciem w środku i ptaka, który odlatywał, by pozostawić swoje małe w samotności. Całkowitej i dokumentnej. W tej nienaturalnej ciemności. Jeszcze długo leżała w pościeli, zastanawiając się nad znaczeniem obrazów, które widziała. Czasami śniły jej się różne osoby i widziała symbole układane z patyków na trawie, wyryte w korze drzewa, w fantazyjnych wzorach na ubraniu, esach-floresach na błękitnym niebie i tak dalej… Ale tutaj nie śniła jej się żadna konkretna osoba i jednak czuła to dziwaczne ciągnięcie. Dolina Godryka przyszła jej do głowy zupełnie przypadkowo, gdy kręciła się po kuchni i pozwoliła swoim myślą poszybować, tak jak ona sama lubiła szybować na własnych skrzydłach.
I właśnie dlatego jej długie nogi stąpały teraz przez trawę, niosąc ją… gdzieś przed siebie, chociaż myślami była w zupełnie innym miejscu. Nawet dokładnie nie patrzyła, gdzie idzie, chociaż się rozglądała – ale nie znała tego miejsca, odkrywała je, więc było jej wszystko jedno. Tylko dlaczego w końcu stanęła na wrzosowisku? Była pewna, że to wrzosy, bo choć nigdy nie widziała ich na żywo, to widziała jej we wspomnieniach Cassandry, które siłą wczołgały się do jej głowy pewnego majowego wieczoru. Wieszczki Cassandry, która stała na wrzosowisku i przestrzegała przed zgubą. Dlatego teraz westchnęła, uświadomiwszy sobie, co widziała przed sobą. To o to chodziło? Przeznaczenie pchnęło ją na wrzosowisko? Jeszcze nie wiedziała, jak mocno magia tutaj tętniła, nie dostrzegała ruin porośniętych bluszczem, gdy tak kucnęła, by dłonią przejechać po łodygach małych, różowych kwiatuszków. Jej długie, proste włosy, rozwiał wiatr.
Prompt: „Leżę na łące, nikogo nie ma: ja i słońce”