• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[09.08.1972] Wyśniłam sen…

[09.08.1972] Wyśniłam sen…
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#1
21.02.2024, 22:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.04.2024, 22:40 przez Guinevere McGonagall. Powód edycji: zmiana daty sesji ♥ )  
adnotacja moderatora
Rozliczono w Król bankietów, Guinevere McGonagall.

Wyśniłam sen…
9 sierpnia 1972
– Guinevere & Samuel –



Ginewra nie spała tej nocy dobrze i czuła, że coś dziwnego wisi w powietrzu, kiedy spacerowym, niespiesznym krokiem szła najpierw drogą, a potem ścieżką prowadzącą poza zabudowaną część wioski. Już dawno miała się tutaj udać i nieco więcej pooglądać, pamiętała jak przez mgłę, że niejaka Brenna proponowała jej, że może ją oprowadzić, ale od tamtego momentu minęło kilka miesięcy, w których Guinevere oddała się pracy i innym rzeczom… ale głównie pracy. Ale były takie dni, kiedy wstajesz i po prostu wiesz. Że to jest ten dzień. Że wszystko inne musisz odłożyć, że masz coś do zrobienia.

Może nie było to tak po prostu; wiedziała, że to chodziło o ten dziwaczny sen, który nie dawał jej spokoju. Cień nad ciemnym lasem. Gniazdo z pisklęciem w środku i ptaka, który odlatywał, by pozostawić swoje małe w samotności. Całkowitej i dokumentnej. W tej nienaturalnej ciemności. Jeszcze długo leżała w pościeli, zastanawiając się nad znaczeniem obrazów, które widziała. Czasami śniły jej się różne osoby i widziała symbole układane z patyków na trawie, wyryte w korze drzewa, w fantazyjnych wzorach na ubraniu, esach-floresach na błękitnym niebie i tak dalej… Ale tutaj nie śniła jej się żadna konkretna osoba i jednak czuła to dziwaczne ciągnięcie. Dolina Godryka przyszła jej do głowy zupełnie przypadkowo, gdy kręciła się po kuchni i pozwoliła swoim myślą poszybować, tak jak ona sama lubiła szybować na własnych skrzydłach.

I właśnie dlatego jej długie nogi stąpały teraz przez trawę, niosąc ją… gdzieś przed siebie, chociaż myślami była w zupełnie innym miejscu. Nawet dokładnie nie patrzyła, gdzie idzie, chociaż się rozglądała – ale nie znała tego miejsca, odkrywała je, więc było jej wszystko jedno. Tylko dlaczego w końcu stanęła na wrzosowisku? Była pewna, że to wrzosy, bo choć nigdy nie widziała ich na żywo, to widziała jej we wspomnieniach Cassandry, które siłą wczołgały się do jej głowy pewnego majowego wieczoru. Wieszczki Cassandry, która stała na wrzosowisku i przestrzegała przed zgubą. Dlatego teraz westchnęła, uświadomiwszy sobie, co widziała przed sobą. To o to chodziło? Przeznaczenie pchnęło ją na wrzosowisko? Jeszcze nie wiedziała, jak mocno magia tutaj tętniła, nie dostrzegała ruin porośniętych bluszczem, gdy tak kucnęła, by dłonią przejechać po łodygach małych, różowych kwiatuszków. Jej długie, proste włosy, rozwiał wiatr.


Prompt: „Leżę na łące, ni­ko­go nie ma: ja i słoń­ce”
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
23.02.2024, 15:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.03.2024, 00:22 przez Samuel McGonagall.)  

Był emocjonalnym wrakiem. Od czasu potańcówki odmawiał wszelkich robót, odwołał te, na które już się poumawiał, w miarę możliwości znajdując dla siebie zastępstwo.

Potrzebował przerwy.

Wrzosowiska stały się dla niego azylem. Znajdujące się na granicy tego co ludzkie i tego co dzikie. Mógł leżeć pośród niewielkich ruin pierwszych ludzkich domostw w swojej niedźwiedziej formie i patrzeć paciorkowatymi oczyma na skraj puszczy. Patrzeć i tęsknić, ale nawet ta tęsknota nie była tak szalejąca, jak wszystkie kołtuny, które czekały na niego w miasteczku. Serce spragnione czułości, kontaktu, potrzeby emocjonalne i społeczne dawno temu utopione na magicznym torfowisku pośród rechotu olbrzymich purpurowych ropuch, teraz wszystkie krzyczały na niego i Samuel sam już wątpił, czy te chaszcze, ten gwałtowny rozrost flory wszędzie wkoło... czy to nie była jednak jego wina.

Ale teraz... leżał spokojnie, samotnie pośród kwiatów. Chłonął słońce i myśli znów miał proste i klarowne. Nie potrzebował więcej niż błękit nieba, milczenie, ból, który był w stanie nieść, tak jak niósł go od śmierci ojca i ucieczki, być może ostatecznej, jego matki. Nie kwestionował jej miłości wobec niego, klątwa jednak rządziła się własnymi prawami. Może gdzieś tam była, siedziała na gałęzi i patrzyła na niedźwiedzia. Czy przypominał jej ukochanego chłopca, którego zostawiła za sobą? Czy jastrząb pamiętał, że jego dziecię może być przerośniętym, opatulonym brunatnym futrem ssakiem?

Pierwszy powiedział mu nos. Ktoś był na polanie. Na jego samotni. Kolejne komplikacje... Drgnął i uniósł łeb dostrzegając kobiecą sylwetkę. Podniósł się, dźwignął cielsko gwałtownie, ale momentalnie przypomniał sobie pewien incydent sprzed dwóch miesięcy, ukrył się pośród resztek obrośniętych murów i od razu zrzucił bezpieczną skórę. Nie znał tego zapachu, nie wiedział, czy nieznajoma jest czarownicą czy nazbyt odważną mugolką. Najwyżej powie jej że to krzaki, tak krzaki zawiało coś się jej wydawało, tak... czy w ogóle patrzyła w jego stronę? Mimowolnie napiął się. Od tygodni nikt tu się nie zapuszczał, czemu akruat dziś, kiedy tak bardzo potrzebował być sam ze sobą?

Musiał jednak sprawdzić, ewentualnie nawciskać kitu (w czym był beznadziejnie żałosny). Poprawił swoją wymiętą kraciasta koszulę, strzepnął ziemie z wysłużonych jeansów. Broda powoli odrastała, wciąż jednak wyglądał całkiem cywilizowanie. No dobrze... więc jak to szło?

– Hej, hej świetny dzień na spacer czyż nie szanowna pani? – wysunął głowę zza winkla i ruszył w stronę kobiety, uśmiechając się i mówiąc tak naturalnie, jak uczniak pierwszy raz dostający tekst roli do szkolnego przedstawienia.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#3
25.02.2024, 00:07  ✶  

Była tutaj całkiem sama – tak jej się przynajmniej wydawało. Tylko ona, wrzosy, delikatnie kołyszące się przy miarowych, ale leciutkich podmuchach sierpniowego wiatru. Słońce bijące z nieba, raz przez szybko przemieszczające się obłoki, raz nie zatrzymywane przez nic i przez nikogo… Gdzieś w tle przewijało się bzyczenie owadów, chyba pszczół, albo podobnych i ćwierkanie ptaków, na pobliskich drzewach, mających gdzieś tam niedaleko dać początek gęstwinie Kniei Godryka.

Jej myśli znowu uleciały, nie wiedzieć dlaczego, do tego dziwacznego snu, który miała tej nocy. Szukała teraz w ulatujących szczegółach tych symboli, których mogła się uczepić, złapać, przeanalizować, zastanowić się nad sytuacją, co znaczą i kogo dotyczą – ale niczego nie potrafiła dopasować. To był po prostu… zwykły sen. Dziwaczny i pełen drzew, a nie piasków pustyni i zapomnianych, zagubionych ruin, ale nadal tylko sen.

Tylko sen, który przewiał ją aż tutaj i zastał klęczącą w tych wrzosach, gdy palcami przeczesywała wąskie, malutkie kwiatuszki, przyglądając im się z bliska. Nawet pochyliła się, by je powąchać, zastanawiając się, czy tak samo pachniały wrzosy kołyszące się na wietrze w ten dzień, setki lat temu, gdy Cassandra Blackwood tchnęła swą wolę, pamięć i kawałek jaźni w dziwaczne manuskrypty. Nie zauważyła żadnego niedźwiedzia, który wygrzewał się w słońcu. Ledwie poruszenie krzaków gdzieś tam na granicy wzroku, ale była zbyt zaaferowana sobą i swoimi myślami.

I był to błąd. Ale nie pierwszy i nie ostatni, jaki miała popełnić w swoim życiu, to na pewno. Wraz ze słowami, jakie do niej dotarły, aż podskoczyła – i to w widoczny sposób, bo aż cała drgnęła i się zatrzęsła, kompletnie nieprzygotowana na to, że zza jej pleców wyjdzie jakiś facet i jeszcze się do niej odezwie. Mimowolnie uniosła lewą dłoń, by z cichym plaśnięciem przyłożyć ją sobie na poziomie serca, zaś prawa… Prawa odruchowo zjechała do kieszeni spodni. Każdy czarodziej szybko domyśliłby się po co. By złapać za różdżkę. Tej jednak nie wyciągnęła, jedynie zatrzymała tam dłoń.

– Ależ mnie pan nastraszył, Matko kochana – rzuciła, wypuszczając z siebie powietrze, gdy odwróciła głowę za siebie, by dojrzeć jego sylwetkę i zaraz zresztą się podniosła. Nie mogła być stąd i było to widać na pierwszy rzut oka, bo Guinevere miała opaloną, ciemniejszą skórę i urodę tak różną od tej typowej, angielskiej, jak tylko się dało. No i mówiła z akcentem. Płynnie, wyraźnie – ale jednak akcent mówił wszystko: totalnie nie była stąd. – Spacer? – powtórzyła po chwili, przypominając sobie słowa, jakie do niej powiedział i aż przekrzywiła głowę. Gość mówił jakoś dziwnie, ale to było tylko chwilowe wrażenie, które zaraz od siebie odsunęła. – Tak, właściwie to tak. Nigdy tu nie byłam i uznałam, że to dobry dzień, żeby trochę sobie pozwiedzać Dolinę – dodała i uśmiechnęła się leciutko. A Ginny, gdy się uśmiechała, to niemalże całą sobą. – Pan jest stąd?

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#4
27.02.2024, 21:46  ✶  
– Jestem Sam. Samuel w sensie i tak, jestem stąd. – to było trochę niezręczne, ale dla mężczyzny w ogóle rozmawianie z innymi było niezręczne permanentnie, chyba że dotyczyło przyjmowania zleceń i odbierania zapłaty. A tak rozmawianie było trudne. Nigdy nie mógł być do końca pewien, co było dobrym tematem do rozmów, a co nie. Albo która skóra była dobra...

– No teraz, to trzeba uważać. Tu na Wrzosowiskach upiory się nie pojawiają, ale tam... – wskazał na Knieję, wskazał na swój dom, momentalnie jego otwarta, szczera twarz skrzywiła się w smutku, okryła płaszczem żałoby, która zdawała się być niekończącą torturą. – Tam lepiej nie wchodzić. Cienie i upiory. Nic dobrego... – w sumie nie był pewien, czy kobieta jest magiem, z zaciekawieniem pochylił się ku niej nieznacznie choćby tylko na moment, by – trochę niedźwiedzim zwyczajem – powąchać ją, zobaczyć czy będzie w stanie w ten sposób ocenić skąd jest, czy śmierdzi Londynem, czy zgodnie z urodą pachniałaby tak pięknie jak słońce.

– Mógłbym zapytać, co byłoby lepiej zrobić? Jak się przywitać? Ostatnio kiedy byłem na wrzosowiskach, mój rozmówca aż zemdlał! – że chodziło o futro, lepiej nie wspominać. Przynajmniej na razie, może jakoś panna się zdradzi, że nieobca jest jej sztuka. – Normalnie, zanim rozpętało się tu piekło mieszkałem właśnie w Kniei i umiem podchodzić do zwierząt wszelkiej maści, ale ludzie... Cały czas się uczę. – tyle dobrego, że twarz po ojcu była przystojna, a uśmiech emanował wręcz szczerością.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#5
29.02.2024, 00:14  ✶  

Uniosła wyżej brwi, gdy mężczyzna tak po prostu jej się przedstawił, ale nie skomentowała tego nijak na głos, po prostu przez moment mu się przyglądało. Nie było komentarza dotyczącego jej wyglądu… Czarodzieje nie zwracali uwagi na ciemniejszy kolor skóry, ale mugole ciągle się tylko odwracali i coś tam szeptali, zaczęła się więc zastanawiać, czy nieznajomy nie jest jednak kimś z kręgu czarodziejów. Miała na uwadze, że w Dolinie Godryka żyją tez mugole, nawet kilku spotkała na ognisku 30 maja.

– Ginny. W sensie Ginewra – przedstawiła się Samowi, małpując jego styl zapoznania się niemal co do joty. Niemal. Na końcu się uśmiechnęła. Powinna dodać jeszcze do tego na końcu „w sensie Guinevere”, ale oszczędziła sobie tego malutkiego łamańca językowego, przynajmniej na ten moment. Jej imię tez było takim, którego u mugoli raczej próżno byłby spotkać. Jedna z nich nawet zwróciła na to uwagę, że wy, czarodzieje, macie takie dziwaczne imiona. Za to wg Ginny to mugole mieli takie... pospolite te imiona. Co druga to była Kate.

Spojrzała w kierunku wskazanym przez Sama, wprost na knieję, która szumiała w niedalekiej odległości, tam dalej, za wrzosowiskami. Knieja… las, gęsty las. Ptak leciał, zostawiał pisklę w gnieździe, nastawała ciemność. Nie wiedziała, czemu znowu przypomniał jej się ten obrazek i na momencik jej uśmiech spełzł, westchnęła leciuteńko, nim na powrót się uśmiechnęła.

– Tak… Tak słyszałam, że coś się stało po Beltane – kilka osób jej opowiadało, czytała też w gazetach, była tutaj, gdy na niebie jednocześnie widoczne było słońce i księżyc. Czy Dolina Godryka stawała się centrum dziwacznych zjawisk w Wielkiej Brytanii? Mogło tak być.

Nie pachniała Londynem, rzadko tam bywała. Pachniała czymś zupełnie innym; prócz jej ulubionych perfum przywiezionych jeszcze z Egiptu, przywodzących na myśl gorące słońce i odpoczynek w oazie, pachniała… Zwierzętami. Dużą ilością różnych zwierząt, bo jeszcze niedawno była w Ostoi, gdzie przebywała ogromna ilość zwierzęcych lokatorów. Ale prócz tego nosiła zapach… kota. I piór.

Kolejne pytanie zupełnie zbiło ją z tropu. Aż takim kocim zwyczajem przekrzywiła trochę głowę w kierunku prawego ramienia, stojąc przodem do Sama, przyglądając mu się z uwagą. A jednak trudno było szukać w niej nagany czy niezadowolenia, było raczej… zaintrygowanie. Facet dziwnie się zachowywał, ale czarodzieje bywali dziwakami. A teraz miała już pewność, że to czarodziej, skoro gadał jej o cieniach i upiorach.

Cieniach…

Zmarszczyła brwi na swoją nagłą myśl, ciągle się wokół tego kręciła.

– Zemdlał? Niby dlaczego? – aż parsknęła, bo co prawda Sam podszedł ją i zaskoczył, wystraszył, to prawda, ale żeby aż mdleć…? Bez przesady. – Ale może… Następnym razem zacznij po prostu od prostego „dzień dobry”? – zaproponowała i szybko się zreflektowała. – Mogę przejść na ty, prawda? – niby przedstawił się z imienia, ale cholerka, może nie wypadało, może powinna mówić per pan… Czasami sama miała z tym problem, wychowana w zupełnie innej kulturze. – W Kniei? W sensie tam? – wskazała głową i zrobiła wielkie oczy. – Ale tak całkiem sam? – aż trudno jej było to sobie wyobrazić, że można tam było samemu… że lepiej sobie radzić ze zwierzętami… To akurat potrafiła w pewnym sensie pojąć. – Bardzo mi przykro. Słyszałam, że zrobiło się bardzo, bardzo niebezpiecznie. To gdzie teraz mieszkasz? – nie sądziła, że trafi tu na jakiegoś… ekscentryka-pustelnika. Ale była osobą, która mogła porozmawiać z chyba każdym. Dlatego znowu się uśmiechnęła.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#6
29.02.2024, 15:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.03.2024, 21:29 przez Samuel McGonagall.)  
Jej uroda i owszem była intrygująca, ale te zapachy... Samuel, którego korzenie sięgały głęboko w serce Kniei, czuł się zdecydowanie lepiej, gdy jego rozmówca niósł ze sobą odzwierzęce lub – zdarzało się – roślinne skojarzenie. Kocie futro i pióra zaś, to bardzo charakterystyczne, niejednoznaczne połączenie, niosło ze sobą jeszcze większą tęsknotę, skrytą na dnie osamotnionego serca. Właśnie kocia i ptasia forma, to były te, które przywdziewały jego zaginiona przed ośmiu laty matka.

Mężczyzna poczuł się jednocześnie swojsko, ale też i nieswojo. Nie miał podstaw, by ufać nieznajomej, nawet jeśli jego zmysły bardzo sugestywnie otwierały na nią serce. Było to uczucie rozpoznania, jakby trafił na w końcu swój gatunek. Irracjonalne. Nierozsądne...

– To przez futro– wypalił bez zastanowienia. Szlag. Ilość mugoli kręcących się w okolicy... Jednak skojarzenie, które otworzyło się w jego głowie było nazbyt silne, czuł się nim otumaniony, czuł wzmagający żal i tęsknotę – Jasne, że możesz mi mówić po imieniu, szczerze... nie wiem do czego służą panowie i panie, chyba tylko jeśli się tego imienia nie zna, a nie chce się mówić ej Ty. – trochę mówił cokolwiek, trochę nie dbał o dobór słów. Oddychał coraz głębiej, pochylał się do niej, na pół instynktownie, chciał podejść i zatopić nos w kawowej skórze, by się upewnić. Albo przyoblec znów niedźwiedzie futro, poczuć tę woń na podniebieniu i zapłakać nad swoją stratą, która choć spodziewana, bolała podwójnie niezagaszoną nadzieją na ratunek. Gdzieś... Kiedyś... może.

Serce waliło mu coraz mocniej, gdy szarpnął sam sobą krok w tył, ściągając brwi, ogniskując spojrzenie na nieznajomej.
– Przepraszam, ja... – urwał, pocierając dłonią o czoło. Powinien wziąć zlecenie, powinien uciec w robotę i nie oddawać się takim myślom. Im ciało bardziej wzburzone tym większe ryzyko, że ziemia upomni się o jego energię, a przecież nie chciał nikomu zrobić krzywdy. Odsunął sie na bezpieczną odległość i przysiadł na zmurszałym kamieniu. Powinien być tu sam, pozostawić ją samą. Powinni być sami sobie, z dala od siebie. Miał jednak poczucie, że chyba zachowuje się nazbyt dziwnie i jest winien jej wytłumaczenie:

– Twój zapach przypomniał mi, jak pachniała moja matka, nie byłem pewien. – językiem zwilżył wargi, nie było to kłamstwo, a ktoś mógł w głowie dopowiedzieć sobie, że chodziło o perfumy, prawda? Uśmiechnął się przy tym przepraszająco, ale pewnie krzywo mu to wyszło. Próbował oddychać. Próbował nie myśleć o kolczastych pnączach pulsujacych pod nazbyt cienką warstwą ziemi...

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#7
02.03.2024, 18:55  ✶  

Chwilę już siedziała w Wielkiej Brytanii, ale jeszcze tak osobliwej osoby nie spotkała – to musiała przyznać. Nie to, by była wielkim znawcą, studiowała historię magii, uczyła się o kulturze Anglii, pochodziła ze związku Egipcjanki i Anglika, a ojciec często mówił o swoich rodzinnych stronach i raz na jakiś czas załatwiali całą wyprawę do rodziców ojca, czyli do dziadków, u których teraz mieszkała – ale to nie były częste wycieczki, za dużo z tym było babrania się po Ministerstwach. Osoba Samuela jednak ją zaintrygowała. Wychodziło, że mieszkał sam jeden w Kniei i wygoniły go stamtąd wydarzenia, jakie rozegrały się na początku maja. Czy to przez to tak niezręcznie się zachowywał? Jakby nie wiedział jak do końca obchodzić się z innymi ludźmi? Bo był sam? Ale skąd się tam wziął, bo skądś przecież musiał…

– Futro? – powtórzyła za nim i po ptasiemu przekrzywiła głowę na bok, przyglądając się w zamyśleniu Samuelowi. – Jakoś nie widzę, żebyś miał futro. Chyba, że masz na myśli ten zarost, ale doprawdy… Nie ma w tym nic, co miałoby powodować tak dziwaczne reakcje jak zemdlenie – odrobinkę obracała to w żart, bo taką już miała naturę, przekorną, lubiła robić psikusy, ale w granicach dobrego smaku. Nie była kimś, kto chciałby patrzeć na czyjeś łzy, zwłaszcza nie te spowodowane bólem i jej słowami. Futro na człowieku nie było też czymś, co specjalnie by ją zdziwiło. Ot… Odrobina transmutacji, trochę eliksirów i przykrą przypadłość na pewno byłaby w stanie wyleczyć – w końcu była lekarzem. Czy tyle wystarczało Samuelowi, że nie dziwiła się na tę dziwną konwersację, jak zapewne dziwiłby się mugol?

Odrobinę zmarszczyła nos, widząc zachowanie mężczyzny. Jak się w jej stronę pochyla, może nawet przymyka oczy. Widziała mrowie emocji na jego twarzy i nie potrafiła powiedzieć co tu w ogóle ma miejsce.

– Wszystko w porządku? – może coś mu było? Miał jakiś atak, coś się działo…? Nawet wyciągnęła do niego ręce, bojąc się, że ten zaraz upadnie, gotowa mu pomóc, ale on tylko się odsunął i.. zaraz ją przeprosił.

I usiadł. Nadal widziała, że coś się dzieje. Że nie jest w porządku. Że mężczyznę chyba coś… chyba coś boli? Ale na pewno nie spodziewała się tych kolejnych słów, które powiedział. Że… pachnie jak jego matka. Aż jej się serce ścisnęło, bo Samuel wyglądał, jakby bardzo tęsknił i poniósł jaką stratę. Przecież inaczej by się… Tak nie zachowywał. Nie mówiłby o niej, o matce, w taki sposób, takim tonem.

– Nic nie szkodzi – powiedziała miękko i zbliżyła się na dwa kroki, nie siadła jednak obok niego, a po prostu mu się przyglądała. – Czy to przez Beltane? Coś się wtedy stało twojej mamie? – to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. I na pewno nie sądziła, że to te zapachy, które nosiła na sobie, te ptasie i kocie formy, w które się zmieniała – że ktokolwiek to wyczuje. – Twoja mama była kiedyś w Egipcie? – bo swoje perfumy kupowała właśnie tam, skąd pochodziła… połowicznie skąd pochodziła. I wiedziała, że to zupełnie inne zapachy niż te, którymi oblewały się kobiety w Europie, inne nuty.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#8
06.03.2024, 19:02  ✶  
To był właśnie ten problem z rozmawianiem z ludźmi – trzeba było na bieżąco zmyślać, kluczyć, udawać... Mugole byli przyzwyczajeni trochę, że w Dolinie działy się różne rzeczy, a połowa mieszkańców to mniej lub bardziej specyficzni dziwacy biegający z podłużnymi witkami i wahadełkami. Ta swoista symbioza wiązała sie jednak z tym, że nikt o tym nie mówił wprost, a Samuel był szalenie kiepski w nie mówieniu wprost i to w obie strony – ani za bardzo nie rozumiał aluzji (wręcz bał się ich), ani też sam nie wpadał na nie intuicyjnie. Słowo – cokolwiek myślał na jego temat dziedzic Longbottomów – nie przychodziło mu łatwo.

Podobnie było i teraz, kobieta, choć piękna, to nie urodą go onieśmielała najbardziej. Jej pytania, czysta ciekawość odbijająca się w ciemnych oczach, lekko przekrzywiona głowa i zapach, och zapach tak skrajny, tak niemożliwy do występowania razem w takiej słodkiej harmonii.

Serce bolało go z pełną mocą, lęk przed lękiem wzmagał w nim, lęk przed tym, że zrobi jej krzywdę, ukaże ją magią ziemi za sam fakt okazania ciekawości zagubionemu. Była miękka i łagodna w pytaniach, ale nieustępliwością przypominała mu trochę Brennę Longbottom. Tylko, że Brenne znał ponad dekadę, a tą tutaj ledwie kilka uderzeń serca. No... kilkadziesiąt, zważywszy na tempo tego organu.

– Przez Beltane musiałem się wyprowadzić z domu, Knieja jest bardzo niebezpieczna, nie idź tam proszę Ginny – powiedział słabo, blady jak ściana, zupełnie jakby sam brał udział w akcjach poszukiwawczych, jakby sam mierzył się z cieniami. On jednak pozostał w bezpiecznej przestrzeni Doliny, za co pluł sobie w brodę coraz mocniej. Matka mówiła mu, żeby się nie angażował i jej słuchał, mimo że... – Moja mama wyfrunęła z domu osiem lat temu i od tego czasu chyba jej nie widziałem... – przyznał z rosnącą gulą w gardle, odtwarzając w głowie ten dzień, nieprzepracowaną traumę, którą ukrył nadzieją na szczęśliwe zakończenie. Teraz jednak, kiedy musiał być w Dolinie, kiedy dni nie zlewały się ze sobą, a odliczał je skrupulatnie co do minuty, teraz nadzieja na to, że matka powróci, że kiedyś wyląduje na płocie przed małym domkiem w lesie i przemieni się na powrót w siebie... Podwójnie uderzało jak musiał być naiwny, że kiedykolwiek w to wierzył.

– Przepraszam, chciałaś... chciałaś sobie pospacerować, a ja nie powinienem Ci tego mówić. – wydukał cały czas unikając jej wzroku, czując zimny pot, zastanawiając się, czy już ziemia drży, czy tylko mu się wydaje. – Przepraszam muszę... muszę już iść, a Ty nie idź do Kniei. – rzucił jeszcze, odwracając się nagle i czmyhając pośród ruiny domostwa zupełnie tak jakby zaraz miał zwymiotować. Ręce mu już drżały, jeszcze moment i...

...przeskoczył od tego co było niegdyś domem, do sąsiedniej ruiny stodoły. Kilka krzewów, kilka kamieni... trudno, nie było czasu, nie było wiele do zastanowienia. Niedźwiedź był zbyt wielki i niepewny, ale krogulec pozostawał idealną formą na rozładowanie napięcia. Resztką sił i latami trenowanej rutyny, sięgnął po różdżkę i zgniótł swe ciało, pokrył pierzem, pozłocił niebieskie oczy.

Z głośnym piskiem wzbił się w niebo. Pod słońce wyglądał jak cień kukułki, zwiastunki śmierci, lecz nie niósł on nikomu smutnej nowiny, a tylko sobie wolność od rozmowy, od wątpliwości, od emocji i wspomnień. Liczył się tylko błękit nieba i nic mu więcej tego dnia nie było już potrzeba...

[opuszczam sesje]


Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#9
10.03.2024, 15:27  ✶  

Nie miała pojęcia, jakie emocje wzbudza w Samie; jak bardzo jej obecność, zapach, wszystko czym była i wszystko czym nie była, wpływało na niego i postrzeganie rzeczywistości. I jak w takich warunkach nie wierzyć w przeznaczenie? Jaka jest szansa, że choć rodzina rozdzielona jest tysiącami kilometrów – znajdzie do siebie drogę któregoś razu…? Rzecz jasna Guinevere nie miała o tym zielonego pojęcia, jednak w przeznaczenie jak najbardziej wierzyła.

– Wiem, nie zamierzam tam iść. Ale dziękuję za ostrzeżenie – już kilka osób ją o tym informowało, a ona lubiła swoje życie, zresztą nie uważała, by posiadała umiejętności, które mogłyby jakkolwiek pomóc z sytuacją, jaka miała miejsce. Odpowiedniej wiedzy też nie miała, mogła się odnieść jedynie do tego, na co kiedyś natrafiła – że takie dziwaczne anomalie to nie jest nic nowego, że się zdarzały na przestrzeni historii. – Przykro mi, że musiałeś porzucić dom – dodała jeszcze, a potem uderzyły ją słowa, jakie powiedział. Te o mamie. O tym, że wyfrunęła i nigdy więcej jej nie widział.

Gniazdo z pisklęciem w środku, ptak, który odlatywał i zostawiał swoje młode w samotności. Nienaturalna ciemność, cień spowijający drzewa…

Guinevere drgnęła i lekko pokręciła głową, jakby odganiając od siebie te niechciane myśli i obrazy, które jej się cisnęły pod powieki.

Chciała się odezwać, powiedzieć mu coś, ale… nie wiedziała co. Nie zdążyła zresztą, bo mężczyzna wyrzucił z siebie słowa, a potem odwrócił się i rzucił się do… ucieczki? Do tych ruin, które stały nieopodal. Ginny zdążyła tylko zrobić odruchowy krok naprzód, wyciągnąć rękę, jakby chciała go zatrzymać, ale…

Przecież miał prawo odejść. Stała tak jeszcze, wpatrzona w kierunek, w którym uciekł, zszokowana, aż nawet potarła dłonią skroń.

Widziała, jak ptak ulatuje w niebo, ciemny, skrzekliwy; patrzyła za nim przez moment, nim zapatrzyła się znowu we wrzosy, między którymi stała.

Nie zamierzała go szukać, bo mężczyzna ewidentnie potrzebował pobyć sam. Dlatego westchnąwszy, po chwili odwróciła się i odeszła w drugą stronę, nie w kierunku ruin i stodoły rysującej się na tle pól i drzew.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Guinevere McGonagall (2277), Samuel McGonagall (1574)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa