26.02.2024, 20:51 ✶
Przyjęcia rządziły się swoimi prawami. Niektóre były wystawne, ogromne, na które zapraszano większą część magicznej społeczności. Niektóre zaś były... Bardziej kameralne. Spokojniejsze, w mniejszym gronie wybranych. Okazje potrafiły być różne: świętowanie zaręczyn, zaślubin, urodzin, nierzadko też styp, które przecież w teorii nie powinny być nazywane przyjęciami, a przecież często pod nie podpadały.
To przyjęcie było pośrodku, urządzone głównie z myślą o młodych. Ktośtam się właśnie miał zaręczyć - i pewnie przyszła panna młoda byłaby wściekła, gdyby nie fakt, że... Przecież tak tu to działało. Kobiety z niektórych rodów były sprzedawane jak krowy na targu - oglądane, doglądane, chowane by ładnie wyglądać, poprawnie jeść sztućcami, uśmiechać się i nie jeść za dużo, bo przecież musiały być piękne. Aranżowane małżeństwa wcale nie były tak rzadkie, jak można by się spodziewać w 72 roku, bo przecież krew była czymś, czego nie można było zabrudzić, zbrukać. Czasem jednak, tak jak teraz, trafiało się, że dwie pokrewne dusze poznawały się już wcześniej i zaczynały pałać do siebie sympatią, a rodziny, widząc to, radośnie przechodziły do planowania ślubu. Tak więc wiadomym było, że to przyjęcie zaręczynowe - każdy wiedział, lecz każdy udawał, że to zwykłe spotkanie, może w trochę większym gronie. Kto to w ogóle był...
A kogo to obchodzi, tak w zasadzie? - przemknęło jej przez myśl, gdy wygładzała powolnymi ruchami zmarszczony na kolanach materiał długiej, granatowej sukni. Nie mogła być za jasna, nie mogła być zbyt wydekoltowana - na zaproszeniu dostała klarowne instrukcje, co może założyć. Wszystko, byleby tylko się nie ośmieszyć i nie przyćmić kobiety, która miała dzisiaj błyszczeć. Rose westchnęła cicho, bo mimo iż była przyzwyczajona do tego typu przyjęć, to nie bawiły jej ani trochę. Może gdyby to faktycznie było luźniejsze spotkanie lub już takie pozaręczynowe... A tak? Każdy wiedział i każdy się spodziewał. Nawet dziewczyna, która teraz kołysała się ze swoim wybrankiem w części sali, którą wyznaczono do tańca. Po co ta hipokryzja?
- Przepraszam na moment - Roselyn bardzo starała się, by jej ton głosu nie wykazywał żadnego znużenia. Nawet uśmiechnęła się lekko, gdy wstawała od jednego z długich stołów, ustawionych po lewej stronie. Odłożyła serwetkę z boku talerza, a następnie oddaliła się w stronę schodów. Lokal nie był ogromny, ale jednak na tyle przestronny, że osoba, która była tu pierwszy raz, mogła się zgubić. Ale ona się nie gubiła: miała dobrą pamięć i słuchała uważnie, gdy jedna z dziewczyn tłumaczyła, gdzie są łazienki. Nie pomyl z pokojami, one są zamknięte na klucz, ale źle by to wyglądało. Oczywiście, taka pomyłka mogłaby ściągnąć zbyt wiele uwagi - dlatego też Rose grzecznie zniknęła w damskiej toalecie. Zaledwie drzwi obok znajdowała się toaleta męska. W środku nie było nikogo, co przyjęła z ulgą. Mogła zebrać myśli, zastanowić się nad wiarygodną wymówką. Może kobiece problemy? Nie, ostatnio użyła jej dwa tygodnie temu, ktoś mógłby się zorientować. A może... Jej wzrok prześlizgnął się po umywalce. Kto normalny nie zakłada po myciu rąk złotych pierścionków? Drobna dłoń bezwiednie, bez myślenia, pochwyciła błyskotkę. To było prawdziwe złoto, a w nim chyba szafir? Pięknie mienił się w gorącym, pomarańczowym świetle. I pasował jej do sukienki. Był nieco za dużo, ale to nic. Wylądował na jej palcu, a Rose, w ogóle tego nie rejestrując, spojrzała w swoje odbicie i nabrała powietrza w płuca.
Gdy wychodziła, miała już idealną wymówkę, ale oczywiście że coś musiało pójść nie tak. Rose jednak była kobietą ostrożną, nie wychowała się przecież w stodole - nie otworzyła więc drzwi z impetem i nie wpadła na osobę, która niefortunnie znalazła się obok. Na kilka uderzeń serca jednak znalazła się twarzą w twarz z Anthonym, a zaskoczenia, malującego się na jej twarzy, nie dało się ukryć. Podobnie jak wypadającej z rąk kopertowej torebki, obszytej złotą nicią, gdy dziewczyna zachwiała się na obcasach, zmuszając ciało do gwałtownego zatrzymania się.
- Przepraszam! - powinna się zaczerwienić, zatrzepotać rzęsami i głupio uśmiechnąć, by zminimalizować ewentualne straty, ale nie była aż tak dobrą aktorką. To nie była jej wina, to przecież on powinien uważać. I czy ona go przypadkiem nie kojarzyła? Coś w jej mózgu zaczęło ją swędzieć. Wyglądał na równolatka. Hogwart? Tak intensywnie sięgała do meandrów pamięci, że na ten jeden moment zabrakło jej słów, które przecież powinny paść zaraz po przeprosinach, nawet jeśli nie do końca szczerych.
To przyjęcie było pośrodku, urządzone głównie z myślą o młodych. Ktośtam się właśnie miał zaręczyć - i pewnie przyszła panna młoda byłaby wściekła, gdyby nie fakt, że... Przecież tak tu to działało. Kobiety z niektórych rodów były sprzedawane jak krowy na targu - oglądane, doglądane, chowane by ładnie wyglądać, poprawnie jeść sztućcami, uśmiechać się i nie jeść za dużo, bo przecież musiały być piękne. Aranżowane małżeństwa wcale nie były tak rzadkie, jak można by się spodziewać w 72 roku, bo przecież krew była czymś, czego nie można było zabrudzić, zbrukać. Czasem jednak, tak jak teraz, trafiało się, że dwie pokrewne dusze poznawały się już wcześniej i zaczynały pałać do siebie sympatią, a rodziny, widząc to, radośnie przechodziły do planowania ślubu. Tak więc wiadomym było, że to przyjęcie zaręczynowe - każdy wiedział, lecz każdy udawał, że to zwykłe spotkanie, może w trochę większym gronie. Kto to w ogóle był...
A kogo to obchodzi, tak w zasadzie? - przemknęło jej przez myśl, gdy wygładzała powolnymi ruchami zmarszczony na kolanach materiał długiej, granatowej sukni. Nie mogła być za jasna, nie mogła być zbyt wydekoltowana - na zaproszeniu dostała klarowne instrukcje, co może założyć. Wszystko, byleby tylko się nie ośmieszyć i nie przyćmić kobiety, która miała dzisiaj błyszczeć. Rose westchnęła cicho, bo mimo iż była przyzwyczajona do tego typu przyjęć, to nie bawiły jej ani trochę. Może gdyby to faktycznie było luźniejsze spotkanie lub już takie pozaręczynowe... A tak? Każdy wiedział i każdy się spodziewał. Nawet dziewczyna, która teraz kołysała się ze swoim wybrankiem w części sali, którą wyznaczono do tańca. Po co ta hipokryzja?
- Przepraszam na moment - Roselyn bardzo starała się, by jej ton głosu nie wykazywał żadnego znużenia. Nawet uśmiechnęła się lekko, gdy wstawała od jednego z długich stołów, ustawionych po lewej stronie. Odłożyła serwetkę z boku talerza, a następnie oddaliła się w stronę schodów. Lokal nie był ogromny, ale jednak na tyle przestronny, że osoba, która była tu pierwszy raz, mogła się zgubić. Ale ona się nie gubiła: miała dobrą pamięć i słuchała uważnie, gdy jedna z dziewczyn tłumaczyła, gdzie są łazienki. Nie pomyl z pokojami, one są zamknięte na klucz, ale źle by to wyglądało. Oczywiście, taka pomyłka mogłaby ściągnąć zbyt wiele uwagi - dlatego też Rose grzecznie zniknęła w damskiej toalecie. Zaledwie drzwi obok znajdowała się toaleta męska. W środku nie było nikogo, co przyjęła z ulgą. Mogła zebrać myśli, zastanowić się nad wiarygodną wymówką. Może kobiece problemy? Nie, ostatnio użyła jej dwa tygodnie temu, ktoś mógłby się zorientować. A może... Jej wzrok prześlizgnął się po umywalce. Kto normalny nie zakłada po myciu rąk złotych pierścionków? Drobna dłoń bezwiednie, bez myślenia, pochwyciła błyskotkę. To było prawdziwe złoto, a w nim chyba szafir? Pięknie mienił się w gorącym, pomarańczowym świetle. I pasował jej do sukienki. Był nieco za dużo, ale to nic. Wylądował na jej palcu, a Rose, w ogóle tego nie rejestrując, spojrzała w swoje odbicie i nabrała powietrza w płuca.
Gdy wychodziła, miała już idealną wymówkę, ale oczywiście że coś musiało pójść nie tak. Rose jednak była kobietą ostrożną, nie wychowała się przecież w stodole - nie otworzyła więc drzwi z impetem i nie wpadła na osobę, która niefortunnie znalazła się obok. Na kilka uderzeń serca jednak znalazła się twarzą w twarz z Anthonym, a zaskoczenia, malującego się na jej twarzy, nie dało się ukryć. Podobnie jak wypadającej z rąk kopertowej torebki, obszytej złotą nicią, gdy dziewczyna zachwiała się na obcasach, zmuszając ciało do gwałtownego zatrzymania się.
- Przepraszam! - powinna się zaczerwienić, zatrzepotać rzęsami i głupio uśmiechnąć, by zminimalizować ewentualne straty, ale nie była aż tak dobrą aktorką. To nie była jej wina, to przecież on powinien uważać. I czy ona go przypadkiem nie kojarzyła? Coś w jej mózgu zaczęło ją swędzieć. Wyglądał na równolatka. Hogwart? Tak intensywnie sięgała do meandrów pamięci, że na ten jeden moment zabrakło jej słów, które przecież powinny paść zaraz po przeprosinach, nawet jeśli nie do końca szczerych.