Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Stanley Andrew Borgin & Richard Mulciber
Jak to mawia klasyk - A miało być tak pięknie. W zasadzie było, aż do dzisiaj. Do tego felernego w skutkach poranku. Do tego przeklętego przesłuchania. Cały świat się zawalił i to przez jedną osobę, która postanowiła puścić parę z gęby. Postanowiła nakapować na przykładnego, dobrego i oddanego słusznej sprawie brygadzistę. Brygadzistę Stanleya Borgina.
Tyle ile mógł, tyle nawijał na uszy Moody. Owijał w bawełnę, mówił na około. Odpowiadał tylko na to, co było od niego wymagane. Nie dodawał nic od siebie - nie chciał z nią współpracować, a co więcej, nie miał zamiaru podawać jej niczego na tacy. Chciała coś się od niego dowiedzieć? Musiała go rozszarpać. Sam nic by nie powiedział.
Na całe szczęście, tyle wystarczyło. Puściła go. Kazała mu się wynosić. Kim więc był Borgin, aby się sprzeciwiać swojej niedoszłej szefowej? Nikim. Zgodnie z prośbą, a może nawet rozkazem, wyniósł się z Ministerstwa. Raz, a dobrze. Opuścił je na zawsze. Nie miał zamiaru, aby kiedykolwiek tam się pojawić z własnej woli, a już na pewno jako wolny obywatel. Raz go wypuścili - drugi raz tego samego nie zrobią.
Co teraz powinien zrobić Stanley? Napić się? Cieszyć się wolnością? Poszukać nowej pracy? Nie. Musiał udać się o poradę do kogoś odpowiedniego. Kim była taka osoba? Mulciberem. Robertem Mulciberem - magicznie odnalezionym ojcem Stanleya, z którym nawiązywał teraz relację po prawie 26 latach rozłąki. Potrzebował od niego kilku rzeczy. Po pierwsze - poinformować, że sprawa się rypła. Po drugie - powiedzieć, że już nie wraca do Ministerstwa. Po trzecie - otrzymać jakieś słowo otuchy, ponieważ zaczął panikować, a jego myśli zaczęły krążyć po najgorszych torach.
Nic więc dziwnego, że kiedy wpadł do sklepu swojego staruszka, rozejrzał się nerwowo po jego wnętrzu. Był przygotowany na wszystko - dzierżył różdżkę w swoich dłoniach. Borgin nie myślał racjonalnie. Był niczym zwierze, które zostało zagonione w róg. Uciekał. Bał się. Próbował prześcignąć to, co było niedoścignione - swoje przeznaczenie.
W środku była pustka. Nie było żadnych klientów. Nie było rozgardiaszu i panował znaczący porządek - Robert nie próżnował w działaniach. Po za głuchą ciszą, wydawało się, że nikogo tutaj nie było. Trochę taka martwa atmosfera.
Nie mając zbyt wielu możliwości, uznał, że poczekanie na ojca będzie odpowiednie. Nie wiedział co innego miałby zrobić albo gdzie mógłby go znaleźć. Tutaj mógł być chociaż bezpieczny. Nic tu mu nie groziło. Nic na pierwszy rzut oka.
Stanley upewnił się, że drzwi są zamknięte i wykonał kilka kroków w głąb tego przybytku - Jesteś? - zapytał nerwowym głosem, a jego drżąca dłoń dopadła do paczki papierosów. Niedbale wyjął ją ze środka. Ta niestety wypadła mu z dłoni, ponieważ był zbyt roztrzęsiony - Kurwa mać - rzucił w eter, chowając różdżkę. Schylił się po papierosy. Wyjął jednego i odpalił. Poczuł ulgę. Zmysły zaczęły mu powracać do normy.
- Sprawa się wyjebała. Ktoś doniósł na mnie do Harper. Zaczynają węszyć w sprawie z Greybackiem - stwierdził, kiedy na horyzoncie pojawiła się znajoma sylwetka Roberta - tak mu się tylko wydawało, wszak to nie był jego ojciec, a wuj. Psiakrew tych Mulciberów, którzy byli jak jedna kropla wody. Zagubiony Stanley nie był w stanie ich rozróżnić. Nie miał nawet na to czasu i chęci.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972