Brenna nie znała się na statkach. Nie miała więc pojęcia, czym (po teleportacji na południowy kraniec Wysp, złapaniu pomu do Francji i dwóch świstoklikach, co pozwalało skrócić całą podróż między kontynentami do kilkunastu godzinach) dokładnie płynęły pomiędzy krańcem Europy a Afryką. Wiedziała tylko, że statek nie był bardzo duży, że należał do jakiejś francuskiej rodziny czystej krwi, był magiczny, co przyspieszało rejs i że podróżowali nim sami czarodzieje, głównie z Francji i Anglii, poza załogą zaledwie kilkanaście osób, a poza przewiezieniom ludzi statek przewoził też towary. A ponieważ miała ciekawską naturę i skłonność do zaczepiania ludzi, dowiedziała się również, że towary zamówiła bardzo majętna rodzina czystej krwi z Egiptu, że starsza, angielska czarownica, która weszła z nimi na pokład, jechała do Afryki, bo zawsze było to jej marzenie, i że młoda francuska czarodziejka o nadąsanym spojrzeniu miała w Kairze wyjść za mąż.
Wczesnym rankiem, mniej więcej w połowie podróży, dowiedziała się też, że płynie z nimi morderca.
Nie natknęła się na samego mordercę, za to znalazła jego ofiarę. Czystym, bardzo absurdalnym przypadkiem, który mógł wskazywać na to, że Brenna albo jest przeklęta, albo pod szczęśliwą gwiazdą urodzona – zależy jak na to spojrzeć.
Po prostu nie mogła znaleźć Victorii.
Uznała, że może jako wilk ją wywęszy.
Zamiast Victorii wywęszyła krew.
Oczywiście, że otworzyła drzwi kabiny – musiała sprawdzić, czy ktoś tam nie potrzebuje pomocy. Jeden rzut oka wystarczył, aby oceniła, że żadnej pomocy już nie udzieli, i aby przyszło jej do głowy, że policjant na wakacjach (nawet jeśli te „wakacje” oznaczały „szukamy nekromanty i wcale nie po to, by go aresztować”), to proszenie się o kłopoty. Bo policjant zawsze znajdzie jakieś przestępstwo. Powstrzymała też głęboko zakorzeniony odruch natychmiastowego wpakowania się na miejsce zbrodni, by poddać je oględzinom: tak jakby mogłaby stać się wtedy podejrzaną, najpierw wypadało powiadomić… prawdopodobnie kapitana.
Stała na progu, kontemplując, czy powinna zamknąć drzwi, i biec po kapitana, czy może próbować kogoś zawołać i posłać po kapitana, gdy kątem oka dostrzegła ruch i och – na szczęście – Victorię.
- Tori, możesz na chwilę? – poprosiła, machając do niej z daleka. – Znalazłam trupa.
To nie tak, że Brenna była obojętna wobec ofiar mordów. Nie była. Nigdy nie nauczyła się obojętności. Ale spokój w pewnych sytuacjach był kluczowy, a tutaj towarzyszyło jej pewne wrażenie… jakby braku realności. I może dlatego zabrzmiała trochę tak, jakby mówiła, że „znalazłam monetę na ulicy”.