Mimo wieczornej pory nadal było słonecznie. Pomarańcz słońca jeszcze długo miał cieszyć ich oczy, bo nadal dni były długie - szczególnie tutaj, nad morze, gdzie słońce o wiele mniej chętnie chowało się przedwcześnie za górami, lasami czy wysokimi budynkami, jakie tworzyli ludzie. Deptak przy plaży był teraz pełny turystów jak i miejscowych, ale nie wszystkie knajpy były zapełnione. Tak jak ta, w której usiedli Laurent z Victorią. Nie była pusta, ale też nie była wypełniona po brzegi jak niektóre z knajp, kiedy szli w tym kierunku. Od rana kiepski nastrój zdążył już nieco spłynąć. Laurent się doładował słońcem, czy jak to w ogóle nazwać - magia? Pociągnął Victorię po plaży, poszedł się z nią pokąpać, polatali po okolicznym targu, kupili pocztówki, bo przecież trzeba było wysłać bliskim, przynajmniej kilku osobom. Dzień mijał i budził krew. Oczyszczał umysł. Ten wyjazd był naprawdę wspaniałym pomysłem patrząc na to, jak wiele presji wciskało się na ich ramiona i do głów.
La Vita Vino cieszyła przyjemną muzyką w hiszpańskich i włoskich rytmach, przystrojone były w egzotyczny sposób stawiający na minimalizm - proste drewniane belki zrobione tak, by dawały wrażenie lekkich, owijający się wokół tego bluszcz, nad parkietem i stolikami zadaszenie, by słońce nie paliło i można było się bawić. Było stąd zejście na plażę - prywatny kawałek od hotelu, który był połączony z knajpą. Piękne ozdoby, zadbane rośliny - wiadomo, dlaczego nie było tutaj tak przepełnione jak w innych - ponieważ obowiązywała rezerwacja miejsc. Laurent uwielbiał brylować w towarzystwie, ale ostatnimi czasy jakoś nie było tylu okazji, ciągle było coś do zrobienia, a kiedy nie było to człowiek szukał wytchnienia i spokoju w domu. Niekoniecznie oglądał się za byle pierwszym przyjęciem, na którym mógłby się zjawić.
Zajęli swoje miejsce, zamówili drinki - Laurent na początek tego bez alkoholu, pogawędka się toczyła, zaprosił Victorię na parkiet, zatańczyli. A w końcu się nieco rozdzielili - łatwo tu było nawiązać rozmowy, bo niemal wszyscy mówili po angielsku, były raczej pojedyncze przypadki, które sobie z tym nie radziły. Słońce zdążyło już zajść, zrobiło się później. Morze i niebo splotły się w jedną, czarną całość. W pustkę. Niebo zaszło chmurami, ale nie zrobiło się przez to wcale nieprzyjemnie zimno. Wręcz przeciwnie - wiało przyjemnym orzeźwieniem, jakby gdzieś dalej padał już deszcz.