• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[25 Czerwca 1972] Life is full of "what-ifs" | Brenna x Anthony

[25 Czerwca 1972] Life is full of "what-ifs" | Brenna x Anthony
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#1
09.06.2024, 22:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:08 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

Wciąż był zirytowany tym, co wydarzyło się na obiedzie. Zrobił spacer do Ministerstwa, zdążył wypić setkę i wpadł do gabinetu, chodząc w kółko. Czuł się samotny, zraniony i absolutnie pusty. Uświadomił sobie, jak traktuje go i postrzega własna rodzina, że nigdy nie będzie dla Stanleya tak ważny, jak Sauriel i całe jego życie musi być takie, jakie wymyśli sobie dziadek. Nagle wszystkie jego decyzje, które wcześniej podejmował tak, aby mieć, jak najwięcej wolności oraz samodzielności, wydały mu się bez znaczenia. Przeklął siarczyście, wlewając sobie do kryształowej szklanki odrobinę burbonu, który trzymał w szufladzie. Nie widział zupełnie sensu, gdy opierał się dłońmi o drewniane biurko, schludne i sprzątnięte, bo lubił pracować w porządku. Zawsze miał posegregowane papiery, wszystko było na swoim miejscu i żadne pióro nie brudziło kałamarzem z końcówki blatu. Rozpiął górny guzik koszuli, a potem podwinął rękawy. Potrzebował się wyżyć, wyładować… Co miał zrobić z tym wszystkim, co kryło się w jego wnętrzu? Rozpalił więc ogień w kominku, pozwalając, aby ten był jedynym źródłem światła w dość ciemnym pomieszczeniu, a potem upewnił się, że zaklęcie wyciszające działało.
Siedział za biurkiem godzinę później, wpatrując się w tkwiące przed nim pudełeczko. Jego różdżka leżała na wierzchu, daleko od zasięgu dłoni, pozostając na widoku tak, aby gość, który miał go odwiedzić, nie czuł się źle. Był skołowany, pewnie będzie żałował wysłania do Brenny tego listu, ale musiał to załatwić. Musiał się z tym rozliczyć, bo ile można pozwolić, aby brunetka rozdzierała go od środka? Nie wiedział, czy zrobił wszystko, co mógł, aby dała mu szansę, ale zasłyszane niegdyś plotki o niej i Atreusie sprawiły, że uwierzył w to, że zupełnie nie jest w jej typie wizualnym, a tym bardziej z charakteru. Atre był jego przyjacielem, co było tylko dodatkową goryczą w sercu, ale był dobrym chłopakiem i Antek kochał go, jak brata. Poniekąd przypominał trochę Longbottom, równie podobny i roześmiany, co ona. Odchylił się do tyłu, wzdychając ciężko. Kolejny raz przesunął dłońmi po twarzy, mierzwiąc włosy i czekał, nie patrząc nawet na tarczę zegarka, który znajdował się na nadgarstku. Wiedział przecież, że nawet jeśli będzie niezadowolona ze spotkania z nim, to będzie punktualna.
Gdy drzwi się otworzyły, a sekretarka wpuściła brunetkę, wciąż patrzył na swoje biurko. Wiedział, że to kwestia czasu, aż jej perfumy dotrą do jego nosa i znów zakręci mu się w głowie, zwłaszcza dodając do jego jej twarz i duże, ładne oczy. Lubił jej oczy. Anthony wstał, wskazując dłonią na znajdujące się naprzeciw biurka krzesło.
- Cześć. Dziękuje, że przyszłaś. - zaczął głosem spokojnym, dość miękkim i zupełnie do niego niepodobnym. Podniósł na nią spojrzenie, ciemny lok zakołysał się na czole. - Nie zajmę Ci dużo czasu, ale bardzo chciałem z Tobą porozmawiać i poprosić, żebyś mnie wysłuchała. Proszę.
Wyjaśnił jej, żeby nie snuć domysłów. Dolał sobie do szklanki, następnie posyłając pytające spojrzenie dziewczynie, podsuwając w jej stronę naczynie.
- Całkiem dobry, zdążyłem już wypić szklankę. Zimny, więc orzeźwi. Trzymam go na specjalne okazje, bo kupiłem go za pierwszą wypłatę, dobry rocznik. - mówił w sumie bez sensu, zdając sobie sprawę, że jej to zupełnie nie obchodzi, ale nie mógł przestać. Gdy usiadł znów na krześle, westchnął kolejny raz, prostując plecy. Przez chwilę w milczeniu spoglądał na tkwiące na środku biurka pudełko, chyba po to, żeby zebrać myśli. - Wiem, wiem, moje towarzystwo nie jest Twoim ulubionym. Od czego powinienem zacząć..? - mówił wciąż z nutą melancholii, ciszej, stukając palcami o szklankę. Zrobił kolejnego łyka, wyborny alkohol przyjemnie rozlał się po ciele. Miał jej tyle do powiedzenia, tyle do wyjaśnienia, a zupełnie nie mógł znaleźć słów, jakiegoś dobrego miejsca na początek.
- Pamiętasz, jak zaprosiłem Cię na spacer po wakacjach, jak skończyłem Hogwart? - zaczął w końcu, przyglądając się jej z pewną dozą czułości, łagodności, ale tak, jakby był po prostu zmęczony i zrezygnowany.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
09.06.2024, 23:45  ✶  
Czy spodziewała się, że Anthony Borgin poprosi ją, by wpadła do jego gabinetu? Nie za bardzo. Czy była tym bardzo zaskoczona? Niezbyt – czasem wydziały współpracowały, mogło chodzić więc o sprawę służbową, a nawet jeżeli nie, to ledwo kilka dni temu trafili na przeklęty statek widmo, wypełniony duchami i być może chciał z jakichś powodów porozmawiać właśnie o tym. Nie była szczęśliwa, bo towarzystwo Anthonyego od dawna w pewien sposób wysysało z niej siły: był dla niej jak żywa, chodząca manifestacja tego, co wojna z Voldemortem robiła z tym krajem. Był wspomnieniem chłopca z Hogwartu o uroczym uśmiechu, i cieniem wiszącym nad jej siostrą i bratem, bo za tych miała Crawleyów, był myślą o tym, że przyjaźnie rozpadały się tam, gdzie pojawiał się Voldemort, i wiecznym przypomnieniem tego, że niektórych bliskich utraci jeżeli nie przez śmierć, to przez konflikt rozdzierający rodziny i przyjaźnie, rzucający ludzi na przeciwne strony.
Anthony był pierwszą z wielu zerwanych nici.
A teraz naprawdę nie miała wielu sił na zbyciu. Nie po statku, rozmowie z Dumbledorem i świeżo po śmierci Jasona. Nie miała jednak powodów odmawiać, zwłaszcza że nie była pewna, o co chodziło. Na to, że to mogłoby mieć cokolwiek wspólnego z Atreusem nie wpadła, bo w końcu wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że żadnych plotek nie było, poza tymi, które wyszły od Borginów. (A tak naprawdę od Atreusa do nich, ale o tym nie wiedziała.)
– Cześć – przywitała się, zamykając za sobą drzwi. Nawet jej paranoja nie sięgała tak daleko, by spodziewała się klątw w Ministerstwie Magii, chociaż i tak gdzieś w środku miała się na baczności. Gdyby wyciągnął różdżkę albo wahadło, pewnie dałaby mu w gębę jeszcze nim zdążyłby unieść rękę. – Dzięki, ale nie piję – powiedziała, siadając, i bardzo starając się utrzymać neutralny wyraz twarzy, bo nie spodziewałaby się jednak, że będzie pił w pracy. I nawet nie skłamała. Pewnie i tak nie wzięłaby niczego z jego ręki, od dwóch lat nie piła jednak prawie nigdy (z wyjątkiem może pojedynczych toastów, których na wielkich fetach nie wypadało nie dopełnić), a na pewno nie w ministerialnym gmachu, nawet jeżeli w teorii właśnie kończyła służbę.
Coś skręciło się jej w żołądku, bo wyglądało na to, że to jednak nie miała być rozmowa służbowa. Nie miała pojęcia, dokąd zmierza, ale ten alkohol i te słowa nie wróżyły niczego dobrego.
– Niektóre przyjaźnie nie przetrzymują po prostu próby czasu – mruknęła na jego słowa odnośnie tego, że nie był jej ulubionym towarzystwem. Nigdy nie próbowała dać mu odczuć, że mu nie ufa: i tak naprawdę w pewien sposób dalej go lubiła, nawet jeżeli odczuwała z tego powodu wyrzuty sumienia. Ale musiała postawić jasną granicę, w tej samej chwili, w której poznała pełną historię Crawleyów i gdy sytuacja w kraju zaczęła eskalować i dawna przyjaźń wzięła i zdechła na dobre już ze trzy lata temu.
Żadna przyjaźń nie była warta życia jej rodziny. Jej własnego być może, ale nie ich.
Splotła dłonie na kolanach, obserwując Anthony’ego w milczeniu. Chciał, żeby go wysłuchała, świetnie, tyle mogła mu dać. Na pytanie skinęła głową ledwo zauważalnie, i powstrzymała cisnące się na usta: to było dawno.
To było bardzo dawno.
Jak w innym życiu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#3
11.06.2024, 22:25  ✶  
Dla niego to też nie było łatwe. Był Gentlemanem, a oni nie lubili, gdy musieli załatwiać sprawy z kobietami w taki sposób, w jaki Anthony chciał to zrobić. Ten statek widmo to spotkanie ze Stanleyem, spojrzenie dziadka i cały cyrk, który wiązał ze sobą ten cholerny pierścionek. Wojna, która wcale nie była wojną i znak, którego przyjęcia od niego wymagano, a czego on nie miał odwagi i chyba chęci zrobić — wszystko to ciążyło mu na barkach, przygniatało go. I nie mógł nic z tym zrobić, nie był na tyle silny, aby samodzielnie wyrzec się rodziny, a nawet jeśli dałby im powód, aby go wydziedziczyli, pewnie znaleźliby powód, aby to usprawiedliwić. Uświadomił sobie dobitnie, że przed przeznaczeniem nie da się uciec i tak naprawdę w momencie narodzin, los nakładał kajdany na nadgarstki, a wybory były tylko pozorne, prowadząc do ustalonego z góry finału. Bo jak to wszystko inaczej wytłumaczyć? Ojciec miał rację, gdy wypominał mu, jak jest słaby i beznadziejny, jak się nie nadaje do roli, którą dziadek mu wyznaczył, jak wielkim rozczarowaniem był. Dlatego też Anthony musiał zrobić jak najszybciej to, co tak naprawdę złamie mu serce i zabierze jedną z najjaśniejszych iskier jego codzienności — musiał odpuścić Brennę. Podświadomie od dawna wiedział, że nic nie dadzą jego starania, nie mógł jej zmusić do lubienia go, do pokochania go w taki sposób, w jaki on kochał ją. Zamierzał oczywiście zrobić wszystko, aby ją chronić, ale musiał to robić z cienia i tak, aby nie wchodzić jej w drogę. Plusem jego ewentualnego dołączenia do tej przeklętej organizacji w przyszłości byłoby to, że znałby ich plany i mógłby sabotować wszelkie próby zamachu na Longbottom, nawet jeśli sam oberwałby przez to zaklęciem niewybaczalnym. To i tak nie miało dla niego żadnego znaczenia, przynajmniej w tym momencie, gdy chaotyczne myśli tak ciemne chmury tworzyły mu w głowie.
Westchnął cicho na dźwięk jej głosu, uśmiechając się pomimo wszystko delikatnie. Jej widok zawsze poprawiał mu humor, umiał znaleźć dzięki niemu motywację do działania z wiarą, że w końcu jego starania przyniosą efekty, a ona go zauważy. Teraz był po prostu zmęczony, a ta odrobina alkoholu krążąca w jego żyłach miała dodać mu odwagi, bo chyba pierwszy raz w życiu, czuł się przez nią odpuszczony. Zwykle przejmowała nad nim kontrolę jakby samoistnie ściągając na chłopaka wszystkie możliwe kłopoty, splątana z bezczelnością i impulsywnością.
- Rozsądnie, też nie powinienem, ale jestem już po pracy. Nie martw się, nie jestem nietrzeźwy czy coś, miałem ciężki dzień. Jeśli chcesz, mogę stanąć na jednej nodze i utrzymam równowagę. - stwierdził spokojnym, wyjątkowo uległym, jak na siebie głosem, wzruszając przy tym ramionami. Widocznie starał się zachować pozory, dowcip, nonszalancję, ale niezbyt mu to wychodziło. Przyglądał się jej chwilę w milczeniu, mając ochotę znów uderzyć pięścią w ścianę, czego ślady nosiły zdarte knykcie.
- To coś więcej niż próba czasu. Obydwoje o tym wiemy. Nigdy nie miałem szansy być Twoim prawdziwym przyjacielem, ale nie szkodzi. Mam miłe wspomnienia, zawsze było zabawnie. - odparł spokojnie, prostując się na krześle. Znów przeniósł spojrzenie na leżącą przed nim szkatułkę, przesuwając dłońmi po twarzy, zamykając na chwilę powieki. Obrazy zatańczyły w ciemności — wszystkie te kolorowe i jasne chwile, których tak kurczowo zwykle się trzymał. Schowek, altanka, wygłupy na błoniach, jego pierwsze oświadczyny, których nie potraktowała nigdy poważnie. I to był chyba największy dla niego ból, bo Brenna zdawała się nigdy nie wierzyć w szczerość jego uczuć oraz intencji. Zabawne, bo przez chwilę ich myśli złączyły się w jedno: To było tak dawno temu.
Konflikt, Ministerstwo i cały ten syf sprawił, że wspomnienia ze szkoły i zaraz po niej wydawały mu się zupełnie inną rzeczywistością, chociaż nie miał tak pełnego, jak Brenna życia. Westchnął znów, przełykając ślinę i usiadł prosto, wbijając w nią spokojne, czułe spojrzenie. Nie umiał patrzeć na nią inaczej, nawet jeśli z pewnością za kilka minut pęknie mu serce. Bo jaka była inna możliwość? Żadna.
- Dziadek wybrał mnie na następcę rodu, ku pewnie rozpaczy mojego zmarłego ojca, którego zdaniem — w ogóle się do tej roli nie nadaję. I taka jest prawda, wciąż nie mam pojęcia o wielu sprawach, od których trzymano mnie z daleka. Borginowie to ród konserwatywny, nie robią wyjątków — to też powód, dla którego czarno to widzę. - zaczął nagle rozbawiony, jakby mówił najlepszy żart na świecie. Parsknął, kręcąc głową i spojrzał w sufit, mając ochotę po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Nie trwało to jednak długo, bo oczy chłopaka znów powędrowały w kierunku Brenny. - Nigdy Cię nie okłamałem, gdy rozmawialiśmy i nie robiłem nic, co byłoby przeciwko Tobie lub Twojemu bezpieczeństwu. Nie kłamałem też wtedy, gdy Ci się oświadczyłem, bo pierścionek naprawdę ukradłem z dziadka szuflady. I nie byłem pijany, nie piłem eliksiru. Nie mam wpływu na to, kogo wybiera sobie nasze serce. Moje wybrało właśnie Ciebie, lata temu, gdy szłaś korytarzem, a Twoje wybrało kogoś innego i nic z tym nie zrobię, nawet jakbym się bardzo starał. Jednak jestem gentlemanem, straconym, ale...
Urwał, Bo zaschło mu w gardle. Przełknął ślinę, sięgając po szklankę i zrobił małego łyka. Nie do pomyślenia, żeby tak przed kobietą się zachowywał, ale co mu innego zostało? Jak miał się z nią inaczej pożegnać i chociaż odrobinę sobie to ułatwić, niż wyrzucić to wszystko z siebie? Na głos brzmiało jak cholerny podpis na dokumencie. Nie mógł już zawrócić. I nie mógł jej narażać, bo nie wybaczyłby sobie, gdyby coś się jej stało.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
11.06.2024, 23:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.06.2024, 09:11 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nigdy nie wierzyła w przeznaczenie.
Nawet żyjąc pod jednym dachem z Morpheusem, który tak był oddany przepowiedniom, zawsze uważała, że kluczowy jest wybór. Niektórym po prostu było nieco łatwiej je podejmować, bo mieli szczęście mieć pieniądze, rodzinę albo przyjaciół, dzięki którym stawało się to prostsze. Brenna nie była na tyle oderwana od rzeczywistości, by nie zdawać sobie sprawy z własnego uprzywilejowania. Byli jednak ludzie, którzy umieli dokonać wyboru i bez niego. Jak Susanne Borgin. Jak Charles Rookwood.
Krew i nazwisko nie przesądzały o wszystkim. Liczyły się wybory.
Wiedziała to: widziała to. Widziała to nawet teraz, gdy z rysów Anthonyego wyzierało na nią pewne ulotne podobieństwo do Crawleyów. Łączyła ich jedna krew. W żyłach Dory płynęła krew jej dziadka - mordercy. Charles Rookwood był synem swojego ojca, który wybrał Voldemorta i bratem Fineasa, który przyjął znak, bo nie umiał przeciwstawić się krewnym. Ale Anthony Borgin wybrał swoją rodzinę, bo przecież od lat zdawał się robić wszystko, by ich zadowolić – i o ile kiedyś mogłaby przysiąc, że mu to doskwiera, to jeżeli było tak teraz, maskował to po mistrzowsku.
Wybierając ich, wybrał swoją stronę w tej wojnie.
Ona też wybrała. A może to nawet nie był wybór? To było równie naturalne jak oddychanie, jak bicie serca, coś nad czym nie musiała się zastanawiać, po prostu wykonanie kolejnego kroku, w obranym wieki wcześniej kierunku.
– Powiedziałabym, że w szkole nim byłeś. Ale to było dawno temu – stwierdziła więc jedynie, bardzo starając się mówić normalnym tonem, nie pokazać po sobie zmęczenia, bliźniaczego do tego, jakie odczuwał on. Brenna nauczyła się maskować i nawet manipulować już dość dawno, ale choć mogła ukrywać niechęć, nigdy nie markowała koleżeństwa. W szkole i po szkole lubiła Anthony’ego Borgina. Nie rozmawiałaby z nim, gdyby było inaczej, nie posyłała durnych liścików, nie dawała czekoladowych żab, gdy zdawał się przygnębiony i nie uprzedzała, że ktoś doniósł o planowanym pojedynku. I w pewnym sensie na zawsze miał pozostać jej „co jeśli”, bo gdyby nie Crawleyowie, nie zaczęłaby się wycofywać, gdyby odważył się przeciwstawić rodzinie, pomogłaby mu przecież, gdyby żyli w innym świecie…
Ale to był ten świat, tu i teraz.
Milczała podczas ciągu dalszego jego monologu, w pierwszej chwili zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Od dawna zdawało się jasne, że będzie dziedzicem Borginów, brała to za postanowione od lat, i niezbyt rozumiała, dlaczego u licha postanowił jej o tym opowiedzieć, bo jak już ustalili, cóż, nie była jego przyjaciółką – tak od trzech lat mniej więcej, kiedy opowiedziano jej wszystko, a nawet od listopada 1970 nie dało się jej nazwać koleżanką.
A potem zrobiło się tylko gorzej.
I pomyśleć, że cholerne dwa tygodnie temu, gdy jej rany goiły się w Mungu, śmiała się na same sugestie, że ją i Anthony’ego Borgina mogłoby coś łączyć. Nie była teraz pewna, czy sobie żartował, czy mówił poważnie. Ani czy powinna się wściekać, że w ogóle przyszło mu do głowy ściągnąć ją tutaj i robić takie wyznania, bo naprawdę, czy wyglądała na kogoś, kto umówiłby się ze śmierciożercą, współczuć sobie i jemu, czy może pozwolić wygrać narastającej goryczy, że żyli w świecie, w jakim żyli. Chwilowo czuła po prostu otępienie i przyszło jej do głowy, że może to jakiś zwariowany sen, bo jej życie nie mogło przecież stać się aż tak dziwne.
Omal nie spytała go: o czym ty kurwa w ogóle mówisz. To były jedyne słowa, które zagościły w jej głowie, gdy umysł dokonywał jakiegoś resetu, i milczała cholernie długą chwilę, zanim zdołała jakimś cudem znów go uruchomić. Bo co ona miała tu do cholery zrobić? Wyjść trzaskając drzwiami? Przeprosić za to, że żyli w świecie w jakim żyli? Wyjaśnić, że nigdy nie chodziło o niego, a o Borginów i Voldemorta? Nawrzeszczeć na niego? Zachować się naprawdę bezlitośnie i zapewnić, że jasne, ma szanse, niech tylko przyniesie dowody na zamieszanie dziadka i jego brata w morderstwo Crawleyówny?
Oddać tę ostatnią przysługę dawnemu przyjacielowi, i odepchnąć go jak najokrutniej, aby wreszcie uznał ją za kompletną sukę, i mógł spokojnie ułożyć sobie życie bez myśli na jej temat innych niż niechętne?
– Już ci mówiłam, że nie umawiam się z twoim przyjacielem, ale to czy z kimkolwiek bym się spotykała niczego nie zmienia – powiedziała w końcu, a głos jakimś cudem jej nie zadrżał, chociaż miała wielką ochotę pochylić się i po prostu zwymiotować mu pod biurko.
Nie mogła powiedzieć, że niczego między nią a tymże przyjacielem nie ma, ale te cholerne plotki nie były prawdziwe, bo przecież nie chodzili na randki, a ona nie miała równie cholernego pojęcia, co ją właściwie z Atreusem łączy. Nie wiedziała nawet, czy lubiła go, jego poczucie humoru, pewną głupią brawurę i pogardę do zasad, całkiem pokrewne tym, jakie sama przejawiała, bo to były jej własne uczucia, czy bo po prostu lubiła ludzi i jedynie więź zabarwiała to wszystko nowym tonem. Czy faktycznie to mijało już, a po wizji na statku znów ciężej było go sobie wybić z głowy przez to, co tam się stało, czy rytuał działał jakoś skokowo?
Ale to naprawdę nie miało znaczenia, bo niezależnie od tego, co łączyło ją albo nie łączyło z Bulstrodem, i że naprawdę nigdy nie pozwoliłaby, aby nagle zaczął krztusić się kwiatami, bo rzuciła się w ramiona jego przyjaciela, odpowiedź dla Anthony’ego mogła być tylko jedna. Może nie powinna udzielać jej tak jawnie – na pewno nie powinna udzielać jej tak jawnie, całe lata w końcu uprzejmie uśmiechała się do Stanleya, by nie ujawnić, że nie jest aż tak durna, by niczego nie widzieć – ale ten jeden raz postanowiła nie zachowywać się rozsądnie.
Tylko dlatego, że wciąż jeszcze nie nauczyła się Anthony’ego nienawidzić. Dla niego przecież najlepiej będzie, jeżeli on tej nienawiści wobec niej się nauczy.
– Nie jestem tak ślepa, żebym nie widziała, co wybrała twoja rodzina i że ty wybrałeś ich. Ja zginę w tej cholernej wojnie, walcząc dokładnie po przeciwnej stronie niż ty i w związku z tym prędzej własnoręcznie wyrwałabym sobie serce niż oddała je tobie, bo tak jakby twoja strona chce wymordować prawie wszystkich, których kocham.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#5
23.06.2024, 21:13  ✶  
A co, jeśli niektórzy nie mieli wyboru?
Jeśli zrezygnowałby z rodziny, nazwiska i tytułu, zostałby sam, bo nawet przyjaciele by go opuścili — zawsze woleli Stanleya, niż jego. On był tym głupawym, śmiesznym kolegą, a nie głową bandy. Matce pękłoby serce, jego siostra zniosłaby to pewnie równie źle, bo rozpieszczał ją, jak mało kogo i zawsze przesadnie o nią dbał. Miewał myśli, aby odpuścić — zwłaszcza w chwilach, gdy ojciec niczym kat stał nad nim, a kolejne uderzenia rozcinały skórę lub sprawiały, że pojawiały się nowe siniaki, jeśli miał lepszy dzień. Gdy uczył się hipnozy, bo wierzył, że ta jedna umiejętność wszystko zmieni. Czy tak było? Nie. Anthony mało kiedy korzystał z wahadełka, mając jakiś wewnętrzny opór przed narzucaniem ludziom swojego zdania, złej woli. Zawsze wściekał się, gdy odcinali go od tego, czym zajmowali się Borginowie i skupiał się na karierze, ale gdy już dostał na tacy to, czego tak pragnął, wolałby tego nie mieć, bo okazywało się, że to nie jego pragnienia. A musiał tkwić w roli, był im to winien. Czuł się zobowiązany, a wobec kuzyna miał olbrzymi dług wdzięczności, bo Stasiek tylko bronił go przed ojcem i się stawiał, gdy ten padalec jeszcze żył. Jak mógłby go tak rozczarować i rzucić rodzinę dla czegoś tak egoistycznego, jak miłość? Gdyby nie był dziedzicem, gdyby był jakimś piątym dzieckiem, mało ważnym w drzewie rodowym, byłoby inaczej. A oni w niego inwestowali, co zrozumiał dopiero z czasem.
Kurewsko nienawidził przeznaczenia i miejsca, w którym się znalazł. Błądził, jak to dziecko we mgle, jak tamten chłopiec ze statku, który dogłębnie nim wstrząsnął. Przeklął w myślach, gdy jego wzrok kolejny raz przesunął po jej twarzy. Ze wszystkich ludzi, musiał wybrać sobie właśnie Brenne? Może częściowo wierzył, że będzie mogła zostać jego słońcem, aniołem, który wyciągnie dłoń i pomoże mu wyjść z tego całego burdelu, w którym tkwił, a gdzie nie mógł nawet być sobą, bo jak się okazywało, oczekiwań wcale nie spełniał.
- Tak, to było dawno. - przytaknął cicho, niechętnie zerkając gdzieś na bok, pomiędzy regał, a zegar, który ciągle odmierzał czas, nieubłagania dążąc do momentu, w którym się zatrzyma. Alkohol wcale nie zaspokajał pragnienia, ale pozwalał nieco złagodzić towarzyszący mu ból, który zdawał się gromadzić przez lata, a ostatnie wydarzenia miały przelać goryczkę i sprawić, że się po prostu wylewał. I gdy tak mówił, Brenna nie była zadowolona. Gardziła nim, nie lubiła go i wiedział, chyba dlatego, że był komornikiem i znał się na ludziach, że zrobi wszystko, aby go w tym dosadnie uświadomić, sprawić, żeby ją znienawidził. Tylko Longbottom nie wiedziała, że to nie było możliwe. Pewne rzeczy były w człowieku głęboko zakorzenione, pewne uczucia miały trwać zawsze, nawet jak stłumione i zgaszone, były czymś niezastąpionym, cieniem przeszłości i powodem do gdybania. Czy wstydził się tego, co mówił? Nie, chociaż nigdy nie był dobry w wyznaniach, niezbyt umiał ubierać w słowa uczucia. Zwykle działał, czego dowodem były wysyłane do niej od lat kwiaty, czekoladki, czy ogarnianie finansów ich rodu, o czym nikomu nie mówił — zawsze upewniał się, że wszystko było prawidłowe i dobrze rozliczone.
- Atreus nie jest złym człowiekiem, ale nie jest też kimś, kto na Ciebie zasługuje — moim zdaniem. Żeby nie było, ja też na Ciebie nie zasługuje. - wyjaśnił krótko, wzruszając ramionami i widocznie mówiąc już bez owijania w bawełnę i wprost, bo było mu to po prostu obojętne. Nie było przyjemne uczucie, które tliło się w jego klatce piersiowej, ale musiał to znieść, jak mężczyzna. Nie życzył Atreusowi źle, ale był jednak kobieciarzem, a ona zasługiwała na wszystko to, co najlepsze.
Jej monolog sprawił, że wsunął dłonie pod biurko i zacisnął je mocno, a paznokcie rozcięły mu skórę. Nieco zwiesił głowę, jakby zawstydzony, chociaż tak naprawdę gasił iskrę wściekłości na to, że wspomniała o śmierci.
- Czasem człowiek nie ma wyboru Brenna, ale zapewniam Cię, cokolwiek moja rodzina zrobiła lub nie zrobiła, nie wiem, bo nie wprowadzili mnie we wszystkie sprawy — noszę ten pierdolony sygnet od niedawna, to ja nigdy nie zrobiłem nic przeciwko Tobie, przeciwko Erykowi czy innym, na których Ci zależy. - przerwał na chwilę, przełykając niewidzialną gulę, która stanęła mu w gardle. Miał znów ochotę uderzyć w ścianę, ale zacisnął jedynie mocniej dłonie, podnosząc na nią spojrzenie. - Nie jesteś w stanie sprawić, żebym Cię znienawidził, tak, jak ja nie jestem w stanie sprawić, żebyś dała mi szanse. Musisz jednak wiedzieć, że cokolwiek przyniesie przyszłość, nie pozwolę, żeby cokolwiek Ci się stało, jeśli będę o czymś wiedział i na coś miał wpływ. Bo jeśli ktokolwiek ma zginąć w tej wojnie, to ja, a nie Ty. I tak wiem, wiem, umiesz o siebie zadbać, ale obawiam się, że mnie zwyczajnie nie powstrzymać. Możesz się mną brzydzić, możesz udawać, że mnie nie znasz i możesz zapomnieć o moim istnieniu, ale ja nie zapomnę o Tobie.
Przekręcił głowę na bok, spoglądając na nią z wrodzoną upartością i może odrobinę zaróżowionymi policzkami. Przynajmniej raz mógł powiedzieć jej wszystko, dlatego też nie pozwolił jej odpowiedzieć lub wyjść, a zamiast tego otworzył tkwiącą przed nim szkatułkę i odwrócił tak, aby mogła zobaczyć zawartość. Była tam karta z kolekcji żab, którą dostał od niej kiedyś na walentynki, zadbana i zafoliowana, widocznie służącą przez lata jako talizman.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
23.06.2024, 22:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.06.2024, 10:37 przez Brenna Longbottom.)  
Gdyby to była książka, być może Brenna zawróciłaby Anthony’ego z drogi, którą podążał: może byłaby tą, która mogłaby uratować. Ale nie nadawała się na bohaterkę romansu rodem z Szekspira (i przez to cała sytuacja była dla niej absurdalna, ba, tak surrealistyczna, że nawet uszczypnęła się w pewnym momencie, pełna obaw, że może znowu wpadła do jakiejś absolutnie szalonej wizji, że nigdy nie opuściła Perły Morza), i na pewne rzeczy było w tej chwili za późno.
Pomogłaby, gdyby naprawdę chciał pomocy w uwolnieniu się od tego wszystkiego, co ciążyło mu na barkach, ale on nie o pomoc przecież prosił, nie o pomocy mówił, a o samej Brennie. Tymczasem między nimi tkwiły cień Susanne Borgin, bezpieczeństwo Crawleyów, Zakon Feniksa, rola, jaką przyjęła na siebie ledwo kilka dni temu, śmierć Derwina i Jasona, spojrzenie małego ducha z lasu i wreszcie ogień Beltane, wciąż zdający się płynąć w żyłach. Za dużo – za wiele – aby potrafiła w tej chwili to wszystko po prostu zignorować. Nie gardziła nim nigdy, w pewnym sensie lubiła zawsze, ale sympatia czy przyjaźń nigdy nie oznaczały u Brenny, że ta przyjaźń będzie najważniejsza. Istniały rzeczy, których nie wybaczasz nawet przyjaciołom.

Zdołała zachować kamienny wyraz twarzy, kiedy po raz kolejny wspomniał o Atreusie. Biorąc pod uwagę, że Bulstrode miał ewidentnie regularnie ochotę ją zamordować, ona sama nie wiedziała, co właściwie czuje i ile w tym magii, a razem to ktoś mógł widzieć, kiedy wchodzili do archiwum, nie bardzo rozumiała, co wbił sobie do głowy. Czy może tamtego dnia, gdy próbowała widmowidzeniem sprawdzić historię ofiar widm z Kniei, Stanley dopisał sobie całą historię i przekonał do niej kuzyna?
A potem było jeszcze trudniej słuchać spokojnie.
Mogła uwierzyć, że nie wprowadzili go we wszystko i że nie wiedział – chyba zawsze wolała tak sądzić, bo gdyby zakładała, że jest inaczej, robiłaby przecież wszystko, co tylko robić mogła, aby mu zaszkodzić. A nie chciała mu szkodzić. Nie chciała, żeby chłopiec, którego pamiętała z Hogwartu, zamienił się w potwora. Ale już to, że miał kochać ją szaleńczo ktoś, z kim od półtora roku ledwo rozmawiała, było znacznie trudniejsze do zaakceptowania. Słowa o braku wyboru sprawiały, że na jej usta cisnęła się gniewna odpowiedź: wyboru nie mieli ci, którzy ginęli podczas Beltane, nie on. Czasem ten wybór był po prostu trudny i cena do zapłacenia wysoka – a Derwin i Jase ledwo co zapłacili swoją. Myśl o nich sprawiała, że coś zimnego jakby rozlało się w jej wnętrzu, skuwając serce lodem, zabijając współczucie czy żal, jakie mogłaby wywołać ta rozmowa, gdyby toczyła się parę miesięcy temu.
Zanim było za późno o kilka żyć.
Wszystko, co robiło się dla dobra Voldemorta, było skierowane przeciwko jej bliskim, bo pomnażało jego potęgę. Anthony wybrał swoją stronę, nawet jeśli twierdził, że tego wyboru nie miał.
Jak to kiedyś podsumował Dumbledore...? Bo widzisz, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy - o wiele bardziej, niż nasze zdolności?
Może dzięki temu, co Anthony powiedział, i dzięki wspomnieniu sabatu, mogła spojrzeć na tę kartę bez żadnych emocji.
– Co właściwie chcesz ode mnie usłyszeć, Anthony Borginie? – spytała tonem wypranym ze wszystkich uczuć.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Kapryśny Dziedzic
"Have some fire. Be unstoppable. Be a force of nature. Be better than anyone here and don't give a damn about what anyone thinks."
Anthony jest wysokim i dobrze zbudowanym facetem, schludnym i przeważnie elegancko ubranym, zważywszy na swoją pozycję.. Ma burzę brązowych, niesfornych włosów - delikatnie kręconych i duże oczy. Gdy się uśmiecha, czasem pojawiają mu się dołeczki w polikach i ma ten charakterystyczny, zadziorny wyraz twarzy. Lubi nosić zegarki, na palcu ma sygnet rodowy. Jeśli nie korzysta z teleportacji, spotkać go można na motorze.

Anthony Ian Borgin
#7
07.07.2024, 16:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.03.2025, 22:03 przez Anthony Ian Borgin.)  
Życie nie układało się tak, jak ludzie tego chcieli — podejmowane przez nich decyzje, często niesione emocjami i wewnętrzną frustracją, zwykle były przeciwne temu, czego pragnęło ich serce. Tkwił w położeniu beznadziejnym, nie widział dla siebie żadnego światła w tunelu i przyszłość jawiła się w ciemnych barwach — głównie też przez to zdecydował się wyznać jej wszystko, powiedzieć, zanim straci i tę cząstkę siebie, którą widok Brenny utrzymywał przy życiu. Nigdy nie był romantykiem, nigdy też nie był w głębi serca człowiekiem złym i perfidnym, o czym sam się przekonał podczas pobytu na przeklętym statku. Los tego chłopca, niezależnie od jego krwi, nie mógł mu być obojętny, bo był tak podobny, do jego własnego. Wciąż miał perłę, którą od niego dostał — czarną, noszoną każdego dnia, obecnie na bransoletce z czarnych rzemyków, która tkwiła pod rękawem koszuli. Obserwował ją bez złości czy niechęci, jedynie ze smutkiem i żalem na niesprawiedliwość losu, bo chociaż głos w głosie szeptał mu, że ją stracił, to tak naprawdę, nigdy jej nie miał. Czuł jednak potrzebę przekazania jej swoich uczuć, niezależnie od reakcji jej czy otoczenia, musiał zostać względem nich uczciwy. Zawsze były tym czystym, niewinnym elementem jego codzienności, nawet jeśli dla samej Longbottom mógłby zrobić wszystko, gdyby wymagało tego jej bezpieczeństwo — nawet czyny paskudne i niegodne. Nijak wymalowywała się w obraz poukładanej panny na wydaniu, córki dobrego rodu, nawet jeśli jego poglądy różniły się od tych, które głosili Borginowie i to chyba było w niej najpiękniejsze. Czasem zastanawiał się, czy nie zakochał się w niej też po części na przekór wszystkim i wszystkiemu, wiedząc w głębi serca, że nic z tego nie będzie. Wciąż miał wszystkie listy od brunetki, a w zakurzonym albumie znalazłyby się jakieś zdjęcia z czasów szkolnych.

Nie wiedziała o tym, jak duże blizny zdobiły jego plecy i ramiona. Nie wiedziała też o tym, czego słuchał całe swoje życie i jaki wpływ miało to na jego obecną prezencję, bo nie chciał robić z siebie ofiary i nie chciał, żeby było jej go żal. Nie chciał litości, musiał to znosić, jak mężczyzna — zawsze to sobie powtarzał. Nie mógł odpuścić, bo obowiązek spadłby na jego młodszego brata, któremu wolności nie chciał zabierać i który miał zupełnie inne plany na życie, odbiegające od Londynu. Nie mógł odwrócić się i odejść, bo matce pękłoby serce, bo jego ukochana siostra trafiłaby na rynek małżeńskim niczym krowa i wydaliby ją za kogokolwiek, kto miał odpowiednie środki, a dziewczyna na to nie zasługiwała. Nie mógł odpuścić, bo Stanley zawsze w niego wierzył i bronił go przed rodziną, nawet jeśli to na niego rzucało złe światło, bo Antek był przecież czarną owcą tego rodu. To, że chciałby to wszystko rzucić, nie znaczyło, że mógł. Tak wiele osób było zależnych od tego, że to on nosił ten okropny sygnet. I nie, wcale nie uważał się za kogoś godnego, ale był mniejszym złem. Bo w przeciwieństwie do większości seniorów, wziąłby winę na siebie, byle chronić swoje rodzeństwo, swoją matkę — zwłaszcza po tym, co zgotował jej mąż. I pewnie, gdyby miał pojęcie o Crawleyach, też by ich chronił. O tym jednak Anthony nie wiedział, bo zgodnie z tym, co powiedział Brennie — wiele jeszcze nie wiedział.
Przetarł dłonią oczy, westchnął ciężko, a ton jej głosu przypominał sztylety o zakrzywionych ostrzach, które bezlitośnie wbijały się w jego ciało, a potem wyszarpywały fragmenty skóry. Nie umiał jej wszystkiego wytłumaczyć tak, jak powinien to zrobić i tak, jak chciałby to zrobić, nie znając wszystkich elementów układanki i bez narażania bliskich mu ludzi. Nie chciał być potworem w jej oczach, bo tego spojrzenie z jej strony zwyczajnie by zniósł, pękłby i rozsypał się, zatracając do reszty w beznadziejności swojej sytuacji. Ni stąd, ni zowąd, odsunął się nieco na krześle i rozpiął mankiety koszuli, podwijając rękawy, ukazując perłę na sznurkach i kilka pociągłych, wąskich blizn, które przypominały zadrapania.
- Nie musisz nic mówić Brenna. Chciałem po prostu, żebyś wiedziała. Musiałem się upewnić, że wiesz, niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość. Bo nie wstydzę się tego, co do Ciebie czuje, nawet jeśli nie podoba się to nikomu w tym przeklętym Londynie, nawet Tobie. I.. - urwał, zwilżając wargi. Uśmiechnął się blado, wysuwając ręce w jej stronę, najpierw pokazując ot tak miejsca, gdzie zwykle tkwił mroczny znak, którego przecież nie miał pokazanego, aby udowodnić jej, że nie był tak przesiąknięty złem, za jakiego ubzdurał sobie, że go uważa.- Sama powinnaś wiedzieć, że czasem podjęcie właściwego wyboru nie jest możliwe, bo niesie za sobą krzywdę wielu ludzi dookoła. - rzucił różdżkę na biurko, odchylając głowę do tyłu na kilka sekund. Ciężko było mu zebrać myśli, bił się wewnętrznie pomiędzy chęcią uderzenia w cokolwiek, a upicia się w swoim nieszczęściu. Nie mógł, bo nie wypadało, chociaż jego kostki nosiły ślady wcześniejszego wybuchu bezradności, a ona była kobietą inteligentną. - Dziękuje, że mnie wysłuchałaś. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa i wbrew temu, co mówisz, nie zginiesz w tej wojnie. Możesz być pewna, że zrobię wszystko, żeby tak było. - podniósł się nieco i wyjął ze szkatułki kartę, nie poprawiając niedbałości swojego ubioru, bo było mu to wszystko już kurwa wszystko jedno. Przesunął kartę w jej kierunku, sugerując, żeby ją ze sobą zabrała. Niepozorny przedmiot wydawał się kluczem. Przyglądał się jej przy tym łagodnie i dokładnie, jakby zdawał sobie sprawę, że mogą nie mieć okazji na prywatną rozmowę, bo pewnie nie będzie chciała już nigdy z nim rozmawiać, poza sprawami służbowymi. Od tych jednak odciąć całkiem się nie mogli. Było to w pewnym sensie ulgą, bo mógł sprawdzać, czy wszystko było z nią w porządku.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
07.07.2024, 17:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2024, 20:09 przez Brenna Longbottom.)  
Drgnęła, gdy sięgnął po różdżkę, ale nie złapała za własną. Wątpiła mimo wszystko, by planował ją zaatakować, chociaż nie spodziewała się zaklęcia rozpraszającego.
Nie była pewna, czy odczuła ulgę, że nie zobaczyła mrocznego znaku. Niczego już nie była pewna, nie w tej chwili przynajmniej. Może i później miała się zastanowić, czy nie zrobił tego tak chętnie, bo ukrył znak inaczej, choćby pod eliksirem, kosmetykami Potterów czy dopiero planował go przyjąć, ale w tej chwili nie przyszło jej to do głowy.
– A jego nie podjęcie oznacza wspieranie tych, którzy mordują dzieci w kołyskach, bo ich krew nie jest dość czysta i ułatwienie im zabijania kolejnych – odparła cicho, bo to była sama podstawa jej jestestwa, przekonanie, że śmierciożercy nie zasługują na choćby odrobinę litości. Zabijali niewinnych ludzi tylko dla korzyści, zabawy albo ze strachu i nie było mowy, aby potrafiła coś takiego zaakceptować. A on sam mówił: nie miał wyboru. Nie ma wyboru. Jeśli nie przyznawał, że stoi po tej drugiej stronie, nawet jeżeli nie z różdżką w ręku broniąc interesów Voldemorta i niezbyt chętnie, to naprawdę nie rozumiała, co miał na myśli. – Mogłeś poprosić o pomoc. Nigdy tego nie zrobiłeś. Dalej tego nie robisz. Usprawiedliwiasz się tylko, mówiąc, że wyboru nie było, nie wiem, czy przede mną, czy przed sobą. Ale cieszę się, że przynajmniej dla nich nie zabijałeś.
Błąd, bo przecież to robił, i pewnie będzie robić znowu, ale Brenna nie miała pojęcia ani o tym, że zmusił kogoś do samobójstwa, ani o krwi, jaką pomógł przelać na stadionie quidditcha. W tej chwili była chyba zbyt zmęczona, by w ogóle wziąć to pod uwagę, że brak mrocznego znaku wcale nie oznaczał, że nie angażujesz się w ataki: zresztą wolała mu uwierzyć. Nad pewnymi rzeczami wygodniej się nie zastanawiać.
– Nie potrzebuję jej. I ty też jej nie potrzebujesz. Jeśli czegoś potrzebujesz, to robienia tego, co faktycznie chcesz – dodała, podnosząc się z krzesła i nie dotykając karty. Nie zamierzała jej ze sobą zabierać, nie chciała jej nawet dotykać, wiecznego wyrzuty sumienia, że coś najwyraźniej zrobiła bardzo nie tak, ale i nie uważała, że on powinien ją zatrzymywać. Mógł ją spalić, wyrzucić do śmieci, zostawić na ławce w Ministerstwie albo oddać losowemu dziecku, cokolwiek, byleby nie torturował sam siebie.
Bo nie miał szans i pomyślała, że chyba właśnie to chciał usłyszeć. Nie było mowy, aby Brenna poszła za kimś, kto uważał, że bycie zwolennikiem śmierciożerców to jedyny możliwy dla niego wybór. Jak on to sobie wyobrażał, miała polować na jego krewnych i przyjaciół w godzinach pracy, a potem siadać z nimi przy stole, bo skończyła dyżur i już można? Mogła mu współczuć, mogła żałować, mogłaby chcieć, żeby jego los potoczył się inaczej, ale szedł ścieżką, która prowadziła ich oboje na przeciwne strony barykady.
Drzwi zamknęły się za nią cicho.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2502), Anthony Ian Borgin (3300)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa