19 września 1957
Z wizytą u Jęczącej Marty - Theon & Elijah
Prawie Bezgłowy Nick, Krwawy Baron, Irytek. Na terenie Hogwartu nie brakowało duchów, ani też innych osobliwości, współegzystujących z uczniami szkoły, towarzyszących im przez cały okres nauki. Personą niewątpliwie wyróżniającą się na ich tle ich wszystkich, o której krążyło wiele historii, była zaś Marta Warren. Pieszczotliwie nazywana Jęczącą Martą, zamieszkiwała dziewczęcą toaletę na pierwszym piętrze, gdzie dawała się we znaki każdej osobie chcącej skorzystać z pomieszczenia.
Pierwszy raz, o nieco ekscentrycznej mieszkance tegoż pomieszczenia, usłyszałem jeszcze na pierwszym roku. Jakoś we wrześniu. Historię dziewczyny opowiedział mi w tamtym czasie mój kuzyn, Logan. Dużo czasu musiało natomiast upłynąć do dnia, w którym zdecydowałem się złożyć Marcie osobistą wizytę. Stało się to dopiero podczas czwartego roku nauki, zaś w całej tej eskapadzie, towarzyszył mi Elijah. Niewiele starszy kolega, który trzymał się zarówno ze mną jak i Loganem.
Cały ten wypad do damskiej toalety nie miałby miejsca, gdyby nie głupi zakład. Siedzieliśmy sobie niewielką grupką w pokoju wspólnym naszego dormitorium, rozmawiając o różnych bzdurach. Nic nadzwyczajnego. I właśnie w trakcie tej rozmowy, kolejny raz padło imię Marty Warren. Ponoć tego dnia, jakoś z rana, nieźle dała się we znaki jakiejś młodej dziewczynie, należącej do naszego domu. Slytherinu. Nieświadoma kryjącego się w toalecie zagrożenia, pierwszoroczna odwiedziła królestwo zamieszkiwane przez ekscentrycznego ducha. Nie miała podczas tej wizyty szczęścia. Zamiast na spokojnie opróżnić pęcherz, a po wszystkim umyć ręce, wylądowała w skrzydle szpitalnym. Dlaczego? Tego chcieliśmy się dowiedzieć. Bo choć Marta bywała złośliwa, to... cóż, pewnych granic nie przekraczała.
A już na pewno nie robiła tego bez konkretnego powodu.
Zbliżając się do znajdującego się na pierwszym piętrze pomieszczenia, rozglądam się na boki. Nie chce, żeby przyłapał nas tutaj przypadkiem jakiś nadgorliwy nauczyciel. I za taką bzdurę zamknął w kozie. Zerkam na Elijaha.
- Słyszałem kiedyś, że ponoć ma słabość, wiesz... - Mówię. Niezbyt głośno, żeby przypadkiem ktoś nie zwrócił na nas uwagi. - ...krążą plotki, że jakiś czas temu podglądała prefekta gryffonów w trakcie kąpieli.
Wspominam o tym dla podbudowania pewności siebie. Idącej w ślad za nią odwagi. Nie to, żebym tej wizyty się bał, ale zawsze dobrze jest popracować nad odpowiednim nastawieniem. Tak przynajmniej zwykł powtarzać ojciec. Ponoć to całkiem istotna część każdego sukcesu. Sam nie wiem czy tak do końca w to wierze, choć do pewnych wzorców się niewątpliwie stosuje. Nie zawsze w pełni świadomie.
- Ponoć zaskoczony tym, wybiegł w... - Nie kończę, zatrzymując się wreszcie przed wejściem. Raz jeszcze się rozglądam. Z ulgą zauważam, że jesteśmy tutaj sami. O tej godzinie mało kto przebywa poza swoim pokojem, ewentualnie pokojem wspólnym. Kilku desperatów może ukrywać się w bibliotece. Pewnie byliby to sami krukoni. - Wchodzimy? - Kończę wcześniejszą opowieść. Mało prawdopodobne zresztą, żeby było to coś, o czym Elijah nie miał jeszcze okazji usłyszeć.
Czekam przez chwilę, nie wyrywam się do przodu. Trochę to do mnie niepodobne. Z reguły wygląda to inaczej. Tym razem nie chce być jednak tym, który jako pierwszy usłyszy zawodzenie dziwaczki, która na wieki wieków utknęła w toalecie.
Sam nie chciałbym tak skończyć. To pewne.