Rozliczono osiągnięcie - Piszę więc jestem - Astaroth Yaxley
15 lipca 1972, trochę czasu przed północą
– Astaroth & Victoria –
Te ciche dni z matką były jej właściwie całkiem na rękę, bo prócz tego, że nikt nie patrzył jej na dłonie, że rzeczy z jej własnej sypialni znikały, to też nikt nie zadawał żadnych dziwnych pytań w stylu „a kto to ma przyjść o tej godzinie”. Bo o tym, że Victoria spodziewa się gościa oczywiście w domu poinformowała, chociaż głównie to rodzinną skrzatkę, Strzałkę, która jak zwykle się jąkając przyjęła to do wiadomości. Została poinformowana dokąd zaprowadzić tego późnego gościa, ale też żeby była w gotowości, gdyby coś wymknęło się spod kontroli; skrzatka raczej szybko połapała się, że to bardziej biznesowe niż prywatne spotkanie.
Dobrze, że to było dzisiaj – tak sobie myślała – bo im szybciej porozmawiają, tym szybciej będzie mogła sobie poukładać sprawy w głowie, a fakt, że za dwa dni miała wyjazd też mógł tylko wszystko niepotrzebnie spowolnić. Czy denerwowała się tym spotkaniem? Nie, nieszczególnie. Może powinna, Astaroth przecież napisał jej, że się nie kontroluje, ale zwyczajnie nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnego strachu czy nerwów. Czy to przez to, jak wiele czasu spędziła z innym wampirem? Jego zdolność samokontroli mogłaby być wręcz legendarna, biorąc pod uwagę, że zastał ją nawet zalaną własną krwią i w tych żelaznych nerwach zdołał się powstrzymać i na nią nie rzucić; a może to była kwestia więzi, jaka wtedy ich łączyła i górę brał jego strach o nią, bo wiedział, że jest w niebezpieczeństwie? Czy to może dlatego, że już dawno poukładała to sobie wszystko w głowie i obiecała sobie, że nie może się bać wampirów, bo w jakim świetle by to ją stawiało? A może dlatego, że dzieliła wspomnienia z wampirem, że jej życie najwyraźniej kręciło się wokół nich, że pamiętała doskonale, jakby to ona sama chciała się rzucić na swoją ofiarę – czuła te wszystkie emocje, jakie były z tym związane tak namacalnie… Ludzie boją się tylko tego, czego nie rozumieją, a to przecież rozumiała aż za dobrze. Nie bała się. Nie denerwowała. Chciała pomóc, skoro nikt inny nie chciał…
To ona, a nie skrzatka, otworzyła drzwi, kiedy już Astaroth w nie zapukał. Pewnie mógł kojarzyć Victorię z gazet, zwłaszcza z ostatniego czasu, o ile w ogóle je czytał, czego wcale nie była pewna, zwarzywszy na to, że miał inne zmartwienie na głowie, niż jakieś tam czary-mary związane z Beltane. Lestrange nie była zbyt wysoka, zwłaszcza musiała się wydawać malutka przy samym Yaxleyu; bardzo ciemne, prawie czarne włosy miękko opadały na jej ramiona i plecy, na czarną, dość elegancką, ale wcale nie oficjalną koszulę, wpuszczoną w równie czarne, materiałowe spodnie. Pomimo tego, że była niewysoka i szczupła, trudno byłoby ją nazwać wiotką, zdecydowanie miała czym oddychać, zaś koszula i spodnie nie były w stanie ukryć mocnego wcięcia w talii.
Victoria dość krótko zmierzyła Astarotha wzrokiem, nim wyciągnęła do niego dłoń na przywitanie. Zimną. Była równie trupio zimna jak i on.
– Dobry wieczór, Victoria Lestrange. Miło mi poznać – przedstawiła się krótko, by nie było żadnej wątpliwości. Rozpoznała go, bo znała się z Geraldine, a w pewnym sensie było widać jakieś podobieństwo… – Zapraszam – wpuściła go do ciemnego korytarza na krótką chwilę, bo za chwilę, miast prowadzić w głąb domu, po prostu otworzyła drzwi na lewo, by zaprosić go do mniejszego salonu, do którego prowadziło dwoje drzwi (te, którymi weszli, ale znajdowały się tam jeszcze jedne). W środku były regały zapełnione książkami, fotel i stolik obok niego przy jednej ze ścian, ale też większa kanapa i wygodne fotele przy niższym stoliku. Victoria wolała tutaj zapraszać swoich gości, bo można się było tutaj zamknąć i było dość kameralnie, a jakiś członek rodziny nie natykał się na te spotkania przypadkowo. To były zdecydowanie bardziej kontrolowane warunki, tym bardziej że chodziło o dyskrecję. – Proszę sobie usiąść – wskazała mu kanapę, a sama zajęła fotel i uśmiechnęła się lekko do Astarotha. W pokoju paliło się przytłumione światło, tak, że nie musieli siedzieć w ciemności, ale też nic nie raziło. – Coś do picia? Czy nie jest pan w stanie przełknąć? – i wbrew pozorom wcale nie pytała tego sarkastycznie. Jej wampir co prawda z piciem nie miał problemu, ale z jedzeniem normalnego jedzenia przeprosił się dopiero niedawno, bo wcześniej wymiotował – chociaż jak sam twierdził, był to efekt psychologiczny, a nie to, że nie mógł ich przyjmować.