22.07.2024, 23:38 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2024, 15:15 przez Cedric Lupin.)
Pierwszy dzień po powrocie spędził bez ruchu w łóżku, ciągle odtwarzając ich rozmowę. Starał się wynaleźć jakiekolwiek błędy, ale pomimo usilnych starań nie widział niczego. Było dobrze, naprawdę dobrze. Relacje z innymi ludźmi nigdy nie były jego mocną stroną, ale z nią było inaczej. Nie czuł się niezręcznie, nagle wszystko było łatwe. Jasne, wychodzenie na miasto wciąż było wyzwaniem, ale jednak próbował. Vior potrafiła wyciągnąć go z tej nory, zdawała się nawet lubić spędzany wspólnie czas. Dlaczego więc w Windermere nagle uciekła? Pierwszy raz od kilku miesięcy otworzył się na nową relację. Tylko po to, żeby się na tym przejechać, niezwykle boleśnie.
Zdawało mu się, że pójście do pracy będzie dobrym rozwiązaniem jego problemów. Skupienie się na pacjentach i ich dolegliwościach miało pomóc oderwać się od dręczących go myśli. Jakkolwiek mocno by się nie starał, ciągle wracał do tego cholernego wyjazdu nad jezioro. Badając kaszlące staruszki wciąż miał przed oczyma ten cholerny domek. W przerwach pomiędzy pacjentami raz za razem powtarzał w głowie jej słowa. Nie pomógł również obiad, w trakcie którego spotkał się z bratem. Oczywiście nie chodziło o sam ten fakt, bo relacje mieli dobre. W dodatku wieści, które otrzymał, były wręcz fantastyczne. Zaręczyny były może nieco nagłe, ale cieszył się szczęściem Camerona. Niestety ich rozmowy mimowolnie zeszły na temat Vior. Był to już ostatni gwóźdź do trumny, który robił go do reszty. Ostatkiem sił dotrzymał do końca zmiany, ale potem zawinął się z Munga. Chyba pierwszy raz wyszedł stamtąd idealnie punktualnie. Nawet się z nikim nie pożegnał. Po prostu wybiegł, nie wiedząc nawet, gdzie zmierza.
Pałętał się po ulicach Londynu przez kilka godzin, próbując się uspokoić. Szło mu dość średnio, o czym mógł świadczyć fakt, że kilka razy się rozkleił. Zapewne przyciągał tym do siebie uwagę, ale nawet na to nie patrzył. W jego głowie istniał w tej chwili tylko ten felerny wyjazd. Powtórzył ich rozmowę tysiące razy, ale wciąż nic to nie dawało. Potrzebował z kimś porozmawiać. Nigdy nie lubił się żalić i był ostatnią osobą, która prosiła kogoś o pomoc, ale czuł, że tym razem po prostu nie da rady. Jego myśli niemal od razu pokierowały się w stronę Dory, najbliższej przyjaciółki. Zawsze była w stanie poprawić mu humor, a poza tym była naprawdę mądra. Szczerze wierzył w to, że pomoże mu znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. Problem był jednak taki, że się nie zapowiedział. Nie wiedział nawet, czy jest w domu, czyli w Warowni. Postanowił jednak spróbować. Dotarcie do Doliny Godryka nie zajęło mu zbyt wiele czasu, chwała niech będzie teleportacji. Co prawda pierwsze podejście skończyło się klapą, bo po prostu nie ruszył się z miejsca, ale kolejna zaprowadziła go prosto pod bramy domostwa Longbottomów. Zadzwonił dzwonkiem, a gdy go wpuszczono, przywitał się ze skrzatką, po czym ruszył w stronę ogrodu, gdzie Dora często przebywała. Gdy już tam dotarł, rozejrzał się lekko, szukając jej wzrokiem.
— Doooora? Wiem, że się nie zapowiedziałem, ale może masz chwilę? O ile tu jesteś — zawołał nieco niepewnie, mając nadzieję, że dziewczyna go usłyszy.
Zdawało mu się, że pójście do pracy będzie dobrym rozwiązaniem jego problemów. Skupienie się na pacjentach i ich dolegliwościach miało pomóc oderwać się od dręczących go myśli. Jakkolwiek mocno by się nie starał, ciągle wracał do tego cholernego wyjazdu nad jezioro. Badając kaszlące staruszki wciąż miał przed oczyma ten cholerny domek. W przerwach pomiędzy pacjentami raz za razem powtarzał w głowie jej słowa. Nie pomógł również obiad, w trakcie którego spotkał się z bratem. Oczywiście nie chodziło o sam ten fakt, bo relacje mieli dobre. W dodatku wieści, które otrzymał, były wręcz fantastyczne. Zaręczyny były może nieco nagłe, ale cieszył się szczęściem Camerona. Niestety ich rozmowy mimowolnie zeszły na temat Vior. Był to już ostatni gwóźdź do trumny, który robił go do reszty. Ostatkiem sił dotrzymał do końca zmiany, ale potem zawinął się z Munga. Chyba pierwszy raz wyszedł stamtąd idealnie punktualnie. Nawet się z nikim nie pożegnał. Po prostu wybiegł, nie wiedząc nawet, gdzie zmierza.
Pałętał się po ulicach Londynu przez kilka godzin, próbując się uspokoić. Szło mu dość średnio, o czym mógł świadczyć fakt, że kilka razy się rozkleił. Zapewne przyciągał tym do siebie uwagę, ale nawet na to nie patrzył. W jego głowie istniał w tej chwili tylko ten felerny wyjazd. Powtórzył ich rozmowę tysiące razy, ale wciąż nic to nie dawało. Potrzebował z kimś porozmawiać. Nigdy nie lubił się żalić i był ostatnią osobą, która prosiła kogoś o pomoc, ale czuł, że tym razem po prostu nie da rady. Jego myśli niemal od razu pokierowały się w stronę Dory, najbliższej przyjaciółki. Zawsze była w stanie poprawić mu humor, a poza tym była naprawdę mądra. Szczerze wierzył w to, że pomoże mu znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. Problem był jednak taki, że się nie zapowiedział. Nie wiedział nawet, czy jest w domu, czyli w Warowni. Postanowił jednak spróbować. Dotarcie do Doliny Godryka nie zajęło mu zbyt wiele czasu, chwała niech będzie teleportacji. Co prawda pierwsze podejście skończyło się klapą, bo po prostu nie ruszył się z miejsca, ale kolejna zaprowadziła go prosto pod bramy domostwa Longbottomów. Zadzwonił dzwonkiem, a gdy go wpuszczono, przywitał się ze skrzatką, po czym ruszył w stronę ogrodu, gdzie Dora często przebywała. Gdy już tam dotarł, rozejrzał się lekko, szukając jej wzrokiem.
— Doooora? Wiem, że się nie zapowiedziałem, ale może masz chwilę? O ile tu jesteś — zawołał nieco niepewnie, mając nadzieję, że dziewczyna go usłyszy.