6 sierpnia 1972r. – ranek 8:00
Niemagiczny Londyn | Kamienica Mulciberów
Nie przespał całej nocy. Nie było go nawet w swoim pokoju. Przesiedział w gabinecie. Papierośnica była opróżniona. Popielniczka pełna. Rozmyślał. Próbował się uspokoić. Sam list od Stanleya, nie uspokoił go na tyle, aby nie przejmować się, gdzie jest jego brat.
Wschodzące słońce próbowało przebić się przez ciemne kotary gabinetu. Richard siedział na fotelu przy stoliku gościnnym. Gapiąc się pustką zazdrości w znienawidzony mebel, jakim było biurko ojca. Jakby chciał wzrokiem go spalić. W dłoni trzymał szklankę z końcówką whisky na jeden łyk. Na drugiej dłoni opierał głowę, opierając się łokciem o podłokietnik. Koszulę miał wyciągniętą ze spodni. Był jakby, wczorajszy. Miał jednak świadomość, że musi się ogarnąć. Codzienne śniadanie musiało się odbyć zgodnie z harmonogramem ustaleń Roberta. Musiało być wszystko jak w zegarku. Co do minuty. Spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku, gdzie godzina wskazywała piątą nad ranem. Miał czas. Choć te parę godzin musiał się przespać. Powinien.
Dopił whisky, odstawiając szklankę na stoliku. Ruszył w stronę wyjścia, ale zatrzymał się po paru krokach. Odwrócił się, aby zlustrować gabinet. Trochę bałaganu narobił. W przypływie furii, zazdrości.
- Belenos!Zawołał skrzata. Ten od razu zmaterializował się w gabinecie. Zauważając iż jego pan nie wyglądał za dobrze.
- Posprzątaj.
Wydał suche polecenie. Bez emocjonalne, brzmiące niczym rozkaz. Skrzat rozejrzał się, aby zorientować się co ma sprzątać. Wystarczyłoby kilka zaklęć, pozbierania rzeczy, wyrzucenia.
- Pospiesz się!
Wydarł się na niego, a Belenos aż spiął ze strachu ruszając do roboty. Użył zaklęcia, które rozwalone rzeczy z biurka, wróciły na powrót na swoje miejsce. Zebrał rozbite szkoło szklanki od alkoholu. Postawił przewrócony fotel biurowy. Próbował oczyścić ścianę, widząc mokrą plamę. Opróżnił popielniczkę, zabrał używaną szklankę do wyczyszczenia. Upewniwszy się, że to wszystko, stanął przed Panem, czekając na kolejne rozkazy.
Richard obserwował jego pracę, oceniając krytycznie jego działania. Choć był tak samo sprawny co Selar, nie miał mu nic do zarzucenia. Ale po tym jaki numer Robert mu wywinął, był wściekły na wszystko, wszystkich.
- Skoro nie ma Selar, przejmiesz jej obowiązki. Posiłki mają odbywać się w tych samych godzinach co zawsze. Dopilnuj, żeby dzieciaki stawiły się punktualnie.Wydał kolejne polecenie. Nawet, jeżeli była dzisiaj niedziela.
- Będzie tak jak Pan rozkaże.
Odpowiedział skrzat, zrobiwszy ukłon. Richard odesłał go gestem dłoni. Aby ruszył się wykonywać swoje obowiązki. Rozejrzał się jeszcze po gabinecie, po czym ostatecznie opuścił go, udając do swojego pokoju. Zamknął drzwi, położył się na łóżku. Przez parę minut, patrzył w sufit. Zamknął oczy, leżał tak przez jakiś czas, czuwając. Przynajmniej, choć trochę, organizm i umysł odpoczęły.
Po krótkim czuwaniu, czy może nawet i lekkiej drzemce, otworzył oczy i spojrzał na zegarek na ręce. Kwadrans przed siódmą. Westchnął i wstał z łóżka. Udał do łazienki, gdzie odświeżył się, uczesał lecz nie golił. Pozwolił sobie na zapuszczenie zarostu. Wracając do pokoju, ubrał się w czyste ubrania. Ciemne jeansy, niebieska koszulka z kołnierzem krótkim rękawem. Wyjął ze swojej szuflady nową paczkę papierosów i uzupełnił papierośnicę. Z poprzednich spodni, przełożył rzeczy jak dokumenty, pieniądze czy różdżka. Wyszedł z pokoju i zszedł do jadalni.
W samym pomieszczeniu była już przygotowana zastawa dla czterech a nie sześciu osób. Tradycyjnie szczytowe, dwa po prawej stronie przy oknie, jedno po lewej od wejścia. Najpewniej mogłoby to zaskoczyć dzieciaki. Dwóch członków rodziny było nieobecnych. O czym nawet ich skrzat o tym wiedział. Prorok Codzienny, leżał jak zawsze przy miejscu szczytowym, gdzie siadał Robert. Tam teraz tymczasowo miejsce zajmować będzie Richard. Tam też się zbliżył. Nie siadał jeszcze. Obserwował, jak powoli pojawiały się na stole przygotowane do śniadania dzbanki z kawą i herbatą. Rogaliki, wędliny ,sery, inne pieczywo. Warzywa, kiełbaski, jajka i inne przetwory do smarowania. Standardowe śniadanie, jak w większości dniach.
Spojrzawszy na zegarek, było kwadrans przed ósmą. Przyjdą na czas? Czy się spóźnią? Richard zajął szczytowe miejsce przy stole, w oczekiwaniu na dzieciaki, sięgnął po dzbanek z kawą i nalał sobie do kubka. Upił łyk, aby sprawdzić czy była dobra. Znośna. Odstawił naczynie na miejsce. Oparł się łokciami o blat stołu i zaczął masować sobie skronie, zamykając oczy. Cierpliwie czekał. W nastroju nie był najlepszym. Dla dobra dorosłej młodzieży, lepiej, aby nie drażnili go dzisiaj.