17.08.2024, 15:15 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.08.2024, 15:25 przez Lorien Mulciber.)
- Zabierz Sophie do domu. Muszę znaleźć Alexandra. On… Nie powinien być dzisiaj sam.
To były ostatnie słowa jakie skierowała do Richarda, gdy przyjęcie wyraźnie zbliżało się ku końcowi. Część zaproszonych zdołała uciec wcześniej pod byle jakim pretekstem; pozostałe niedobitki sączyły resztki ciepłego i rozcieńczonego alkoholu - ale czy dla kogokolwiek miało to znaczenie?
Nie tłumaczyła dlaczego musi "szanownego pana kuzyna" odnaleźć. Dlaczego to takie ważne, żeby w noc taką jak ta, mogli odnaleźć się na nowo. Zanim któreś popełni błąd. A potem kolejny. Zanim zaduszą cierpienia umysłów w jedyny znany sobie, zezwierzęcony sposób.
Gdy płonął Rzym nikogo nie interesowały uciekające szczury. A za szczurami uciekła plaga.
Mulciber był plagą, którą Lorien nosiła w schorowanej duszy jak pierdolony pacjent zero.
- Alexander? Jesteś tu?- Uchyliła drzwi od damskiej łazienki. Zapaliła światło, choć nawet bez tego podjęte zadanie nie wydawało się specjalnie trudno. Na pewno gdzieś się ukrywał, zauważyłaby gdyby uciekł. Spodziewała się go znaleźć skulonego w kącie, zawieszonego na jedwabnej nici między jawą, a snem jak skazańca na szubienicy, gdy ten rozpaczliwie szarpie się z nicią przeznaczenia trzymany na paluszkach ku rozrywce gawiedzi.
Ale pomieszczenie było puste. Upewniła się, zaglądając w każdy zakamarek.
Naprzeciw drzwi nad umywalką wisiało lustro.
Skrzyżowała spojrzenie sama z sobą, podchodząc powoli. Stąpała ostrożnie niczym spłoszone zwierzątko niepewne co zobaczy, pozwalając szpilkom odbijać się po kafelkach z głuchym stukotem.
Powinna zmyć z siebie cały ciężar wieczoru, odświeżyć się choć trochę nim wróci do domu. Dom. Zrobiło jej się niedobrze na myśl o przeklętej kamienicy.
Odstawiła kieliszek z niedopitym czerwonym winem na brzeg umywalki, poświęcając całą swoją uwagę czarownicy naprzeciw.
Wpierw bez słowa dotknęła złotego łańcuszka na szyi.
W świetle zamigotały złote pierścionki zdobiące jej dłonie. Bransoletki. Nić, którą obszyto niebotycznie drogą kreację. Ozdoby w ciemnych lokach.
Przesunęła opuszkami palców po smukłej szyi. Odbicie bezwolnie zrobiło to samo, jak to lustrzane odbicia mają w zwyczaju. Porcelanowa skóra potrzaskanej laleczki w rękach znudzonej socjety. Pieprzonego jednego procenta. Bogów w ludzkim ciele.
Czy tak się czuły kurwy, gdy nastawał świt?
Potem w górę, na wychudzone policzki. Zgarnęła niecierpliwym ruchem kosmyk włosów, który przylepił się do bladej twarzy. Skóra wokół oczu zdradzała więcej niż Lorien sobie tego życzyła. Nawet pod ciężkim, ciemnym makijażem przywodzącym na myśl skryte za woalem kobiety orientu - cienie pod oczami były wyraźne. Powieki opuszczone w znużeniu. Bezsenność karmiona prochami i kadzidłami, odbijała się na jej obliczu jak pieczęć.
Budziła się. Chodziła. Ile nocy. Ile spacerów, tego nie mogła już zliczyć.
Wpatrywała się w swoją własną twarz jakby widziała ją po raz pierwszy od dawna tak wyraźnie.
I z każdą kolejną sekundą nienawidziła tego co widzi coraz bardziej. W zielonkawym świetle przywodziła na myśl topielicę z sennego jeziora. I to przeklęte spojrzenie kogoś kto umarł tak dawno, że nie pamięta już jak to jest żyć.
Bezwiednie uniosła różdżkę do twarzy, dociskając jej końcówkę do dolnej powieki lewego oka, w niemej fascynacji obserwując jak źrenica rozszerza się w głębokim przerażeniu, jakby ciało czuło zamiary prędzej niż zdołał je przetrawić rozszarpany na strzępy, uśpiony alkoholem umysł. Oczy, które skrywały wszelką prawdę na świecie. Oczy nędzarza i ślepca.
Masz piękne oczy.
- Zamknij się.- Wymamrotała do głosu męża. Nie. Nie męża. Richarda. Pomiędzy jednym uderzeniem serca, a drugim, poczuła jak łzy zmęczenia spływają jej po policzkach. Wystarczył moment. Jedno zaklęcie by już nigdy nie musieć patrzeć na tą całą zgniliznę.
Gdy ją nad ranem znajdą i odwiozą wprost do Lecznicy Dusz - jak długo będą żyć plotką o oszalałej z tęsknoty i rozpaczy czarownicy? Ale dzisiaj, dzisiaj jeszcze żyła, świat ograniczał się do damskiej łazienki, a ostatnią rzeczą jaką miała w życiu zobaczyć było paskudne, różowe mydełko.
Pierwsze krople krwi spadły na białą porcelanową umywalkę, a przerażenie wymalowane na twarzy lustrzanego odbicia ustąpiło chorobliwej ciekawości. Przeprowadzała bolesną wiwisekcję na jedynej istocie, którą tak rozpaczliwie pragnęła skrzywdzić.
Cieniutka rana na dolnej powiece krwawiła niczym od ostrej brzytwy krwawiła, barwiąc jej policzek i umywalkę głęboką czerwienią.
To były ostatnie słowa jakie skierowała do Richarda, gdy przyjęcie wyraźnie zbliżało się ku końcowi. Część zaproszonych zdołała uciec wcześniej pod byle jakim pretekstem; pozostałe niedobitki sączyły resztki ciepłego i rozcieńczonego alkoholu - ale czy dla kogokolwiek miało to znaczenie?
Nie tłumaczyła dlaczego musi "szanownego pana kuzyna" odnaleźć. Dlaczego to takie ważne, żeby w noc taką jak ta, mogli odnaleźć się na nowo. Zanim któreś popełni błąd. A potem kolejny. Zanim zaduszą cierpienia umysłów w jedyny znany sobie, zezwierzęcony sposób.
Gdy płonął Rzym nikogo nie interesowały uciekające szczury. A za szczurami uciekła plaga.
Mulciber był plagą, którą Lorien nosiła w schorowanej duszy jak pierdolony pacjent zero.
- * -
- Alexander? Jesteś tu?- Uchyliła drzwi od damskiej łazienki. Zapaliła światło, choć nawet bez tego podjęte zadanie nie wydawało się specjalnie trudno. Na pewno gdzieś się ukrywał, zauważyłaby gdyby uciekł. Spodziewała się go znaleźć skulonego w kącie, zawieszonego na jedwabnej nici między jawą, a snem jak skazańca na szubienicy, gdy ten rozpaczliwie szarpie się z nicią przeznaczenia trzymany na paluszkach ku rozrywce gawiedzi.
Ale pomieszczenie było puste. Upewniła się, zaglądając w każdy zakamarek.
Naprzeciw drzwi nad umywalką wisiało lustro.
Skrzyżowała spojrzenie sama z sobą, podchodząc powoli. Stąpała ostrożnie niczym spłoszone zwierzątko niepewne co zobaczy, pozwalając szpilkom odbijać się po kafelkach z głuchym stukotem.
Powinna zmyć z siebie cały ciężar wieczoru, odświeżyć się choć trochę nim wróci do domu. Dom. Zrobiło jej się niedobrze na myśl o przeklętej kamienicy.
Odstawiła kieliszek z niedopitym czerwonym winem na brzeg umywalki, poświęcając całą swoją uwagę czarownicy naprzeciw.
Wpierw bez słowa dotknęła złotego łańcuszka na szyi.
W świetle zamigotały złote pierścionki zdobiące jej dłonie. Bransoletki. Nić, którą obszyto niebotycznie drogą kreację. Ozdoby w ciemnych lokach.
Przesunęła opuszkami palców po smukłej szyi. Odbicie bezwolnie zrobiło to samo, jak to lustrzane odbicia mają w zwyczaju. Porcelanowa skóra potrzaskanej laleczki w rękach znudzonej socjety. Pieprzonego jednego procenta. Bogów w ludzkim ciele.
Czy tak się czuły kurwy, gdy nastawał świt?
Potem w górę, na wychudzone policzki. Zgarnęła niecierpliwym ruchem kosmyk włosów, który przylepił się do bladej twarzy. Skóra wokół oczu zdradzała więcej niż Lorien sobie tego życzyła. Nawet pod ciężkim, ciemnym makijażem przywodzącym na myśl skryte za woalem kobiety orientu - cienie pod oczami były wyraźne. Powieki opuszczone w znużeniu. Bezsenność karmiona prochami i kadzidłami, odbijała się na jej obliczu jak pieczęć.
Budziła się. Chodziła. Ile nocy. Ile spacerów, tego nie mogła już zliczyć.
Wpatrywała się w swoją własną twarz jakby widziała ją po raz pierwszy od dawna tak wyraźnie.
I z każdą kolejną sekundą nienawidziła tego co widzi coraz bardziej. W zielonkawym świetle przywodziła na myśl topielicę z sennego jeziora. I to przeklęte spojrzenie kogoś kto umarł tak dawno, że nie pamięta już jak to jest żyć.
Bezwiednie uniosła różdżkę do twarzy, dociskając jej końcówkę do dolnej powieki lewego oka, w niemej fascynacji obserwując jak źrenica rozszerza się w głębokim przerażeniu, jakby ciało czuło zamiary prędzej niż zdołał je przetrawić rozszarpany na strzępy, uśpiony alkoholem umysł. Oczy, które skrywały wszelką prawdę na świecie. Oczy nędzarza i ślepca.
Masz piękne oczy.
- Zamknij się.- Wymamrotała do głosu męża. Nie. Nie męża. Richarda. Pomiędzy jednym uderzeniem serca, a drugim, poczuła jak łzy zmęczenia spływają jej po policzkach. Wystarczył moment. Jedno zaklęcie by już nigdy nie musieć patrzeć na tą całą zgniliznę.
Gdy ją nad ranem znajdą i odwiozą wprost do Lecznicy Dusz - jak długo będą żyć plotką o oszalałej z tęsknoty i rozpaczy czarownicy? Ale dzisiaj, dzisiaj jeszcze żyła, świat ograniczał się do damskiej łazienki, a ostatnią rzeczą jaką miała w życiu zobaczyć było paskudne, różowe mydełko.
Pierwsze krople krwi spadły na białą porcelanową umywalkę, a przerażenie wymalowane na twarzy lustrzanego odbicia ustąpiło chorobliwej ciekawości. Przeprowadzała bolesną wiwisekcję na jedynej istocie, którą tak rozpaczliwie pragnęła skrzywdzić.
Cieniutka rana na dolnej powiece krwawiła niczym od ostrej brzytwy krwawiła, barwiąc jej policzek i umywalkę głęboką czerwienią.