• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[1969] Marsz Praw Charłaków || Sebastian & Felix

[1969] Marsz Praw Charłaków || Sebastian & Felix
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#1
17.08.2024, 17:26  ✶  

—1969—
dzielnica czarodziejów, Londyn
Sebastian Macmillan & Felix Bell



Bardzo dużo tu ludzi. Strasznie dużo, pomyślał z zaniepokojeniem Sebastian, poprawiając niezgrabnie zapięcia guzików w swojej szacie kapłańskiej. Ciemna barwa kowenowego uniformu odcinała się znacząco od znajdującego się za jego plecami fasady kamienicy z jasnej cegły oraz wystroju stoiska, na którym królowały stoły przykryte białymi obrusami, oraz wszelkiego rodzaju naczynia i sztućce przeznaczone dla potrzebujących. W końcu niektórzy mogli woleć usiąść na jednej z ław i posilić się bezpośrednio przy stole, zamiast przygarnąć naczynie na wynos wypełnione zupą i znowu zniknąć w tłumie.

Macmillan wodził niepewnie wzrokiem po grupkach charłaków zgromadzonych na ulicy. Niektórzy wymachiwali transparentami z hasłami nawołującymi Ministerstwo Magii do podjęcia zdecydowanych działań, inni wznosili w górę flagi z logami organizacji charytatywnych wspierających postulaty charłaków, podczas gdy pozostałe jednostki ograniczały się do podśpiewywań i krzyków, mających zagrzać tłum do dalszych protestów. Każdy dawał z siebie tyle, ile uznał za stosowne, jednak każde z nich w pewnym momencie będzie potrzebowało ciepłej strawy.

I tutaj na scenę wchodziła grupa kapłanek i kapłanów kowenu Whitecroft, w której znalazł się Sebastian. Ktoś musiał zadbać o to, aby każdy mógł coś zjeść, a ci najspokojniejsi uczestnicy mogli odpocząć przy stanowisku prowadzonym przez wiernych Matce. Wszyscy jesteśmy równi wobec natury. Tak brzmiały słowa wymalowane krzywo na szyldzie namiotu, nawiązując zarówno do wiary w Panią Księżyca, jak i misję charłaków. Nikt zbytnio nie oponował przed obecnością kapłanów na pochodzie. Ba, może jakaś szycha w siłach bezpieczeństwach myślała nawet, że widok szat kowenu ochłodzi nieco nastroje wywrotowców, którym mogło brakować wrażeń. Cokolwiek, aby sytuacja w magicznej dzielnicy Londynu nie zaogniła się jeszcze bardziej.

— Niech Matkę cię prowadzi — odezwał się automatycznie, gdy przy ladzie znalazł się niewysoki chłopak. Omiótł go spojrzeniem, zerkając jednak co chwilę w głąb ulicy, z której dobiegały coraz to głośniejsze okrzyki. Pochód musiał nabierać na sile. Albo na przodzie znaleźli naprawdę charyzmatycznego mówcę. Wrócił spojrzeniem do nieznajomego. — Chcesz coś zjeść? Napić się? — Wskazał na dwa wielkie kotły, w których mieszały kapłanki, nucąc pieśń pochwalną. — Mamy zupę warzywną, zostało nam chyba też trochę jagnięco-wołowej i... Zaraz zagotuje się woda na herbatę. Mamy czarną, ziołową i owocową.

Wykrzywił usta w niezręcznym uśmiechu. Może i zdarzało mu się prowadzić mniejsze obrządki w miejscach kultu kowenu i całkiem często pomagał w organizacji sabatów, tak nie był duszą towarzystwa. Gdyby to zależało od niego, spędziłby ten dzień zaszyty w swoim mieszkaniu na Nokturnie, przysłuchując się z odpowiedniej odległości pochodowi charłaków. Niestety, ktoś jednak musiał zadbać o młodszych kapłanów, a że Sebastian czuł nieprzyjemne ukłucie w sercu na myśl, że uliczna jadłodajnia mogłaby się tego dnia nie otworzyć... Dołączył do swoich braci i sióstr w wierze. Oby tego nie pożałował.
Sztafaż
"Gówno, nic nie zrobiłem, gówno"
Wysoki na jakieś 175 cm, szczupły, wiecznie uśmiechnięty. Czarne włosy często sterczą w nieładzie, każdy w inną stronę, ma niebieskie, roześmiane oczy. Ubrany zazwyczaj bylejak, w niepasujące do siebie ciuchy.

Felix Bell
#2
25.08.2024, 23:39  ✶  
Felix nie powinien iść na ten marsz. Cóż... Na pewno nie powinien iść SAM na ten marsz. Przecież mieli iść w kilka osób, jeszcze rano robili transparenty ale jakoś wszystko się tak potoczyło, że wyszło jedno wielkie gówno. I chociaż młody Bell doskonale wiedział, że powinien odpuścić i zostać w swojej przyczepie i łączyć kolejne proszki, by stworzyć najlepszy efekt wizualny jaki w cyrku widzieli, to nie mógł sobie odpuścić.

Chociaż sam był czarodziejem półkrwi, to było kilka faktów, które niemal zmusiły go do udziału w marszu charłaków. Po pierwsze primo: był sierotą, a więc nie wiedział kim są jego rodzice. Czy żyją? Czy są mugolami? A może i jedno, i drugie, pochodzi z bogatych rodów ale z jakiegoś powodu musieli się go pozbyć i dlatego trafił do domu dziecka w Szkocji? Po drugie secundo: jego nową rodziną byli Bellowie. A w cyrku Bellów większość osób miała pochodzenie mugolskie. Z racji tego, jak traktowano takich jak oni, odczuwał naturalną empatię do charłaków, którzy również byli pogardzani przez "czystokrwistych".

Idąc ulicą aż prychnął i naciągnął kaptur głębiej na łeb. Co to w ogóle, kurwa, za określenie? Jak krew mogła być brudna? Krew jaka była każdy widział: czerwona. Czasem mniej, czasem bardziej, ale nie było niczego takiego jak brudna krew. To były jakieś zwykłe wymysły z dupy, a Felix w ogóle podejrzewał że wszyscy ci, którzy szczycili się pochodzeniem od Salazara Slytherina, to ruchają się między sobą i próbują przez gnębienie innych wytłumaczyć swoje chore fantazje. Innej opcji nie było, tak już sobie ułożył w głowie w Hogwarcie i tak rozumował przez kolejne lata swojego życia.

Musiał więc tutaj być. Nawet jeżeli istniało ogromne ryzyko, że ktoś go rozpozna. Już skręcał za róg, gdy dostrzegł ludzi, zbitych w kilka grupek. Część miała transparenty, część stała w kolejce do namiotu.

Wszyscy jesteśmy równi wobec natury

Fajne hasło ale coś kurwa mu się nie wydawało, żeby było prawdziwe. Felix zmarszczył brwi i już miał iść dalej, gdy jakaś młoda dziewczyna na niego wpadła. Bell zatoczył się, złapał ją za ramiona i wpadł na kolejną osobę. A potem kolejną. Ludzie przepychali go jak lalkę, odpędzali niczym muchę aż w końcu zatrzymał się na plecach wysokiego jegomościa w kolejce do... zupy?
- Eeee - odpowiedział szalenie inteligentnie, gdy jakiś mężczyzna zapytał czy chce coś zjeść. Kurwa, nie miał pieniędzy. - Nie mam kasy.
Odpowiedział odruchowo, wyciągając z kieszeni garść guzików i dwa żołędzie. Posłał Sebastianowi rozbrajający uśmiech, który mówił że on to w ogóle tu przypadkiem się znalazł.
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#3
29.08.2024, 00:18  ✶  
Sama sugestia, że zgromadzeni tutaj kapłani biorą pieniądze za swoją działalność, sprawiła, że nieco pobladł, a na czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Czy ludzie naprawdę myśleli, że kowen przy pierwszej nadarzającej się okazji wyciągał rękę po pieniądze? Wprawdzie na niektórych festynach i sabatach ich handlarze faktycznie nie oddawali swoich wyrobów za darmo, ale to przecież był protest! W imię czegoś... Czegoś większego!

A pieniądze przecież nie decydują o tym, czy ktoś jest lepszy, czy gorszy. Każda osoba zasługiwała na wsparcie ze strony kowenu. Bądź co bądź, wokół tego obracała się ich działalność. Pomagali tym na ziemi, kiedy dopadał ich kryzys wiary, tak samo, jak pomagali ludzkim duszom po opuszczeniu ludzkiej powłoki, wspierając rodziny czarodziejów przy pogrzebach, a czasem też odprawiając co bardziej niepokorne duszyczki do Limbo, aby tam mogły zasmakować spokoju zaświatów.

— My też nie — odparł równie mądrze, przeskakując wzrokiem między garścią drobiazgów a ich właścicielem. — Ale nie martw się, jakoś się dogadamy.

Uśmiech chłopaka nie zrobił na nim wrażenia, a właściwie to nawet zaniepokoił. Tak wysoko uniesione kąciki ust... Na bogów, czyżby miał do czynienia z ekstrawertykiem? Gdyby nie to, że dzieliła ich właściwie tylko szerokość lady, to prawdopodobnie przeżegnałby się, modląc o wybawienie z tej sytuacji. Z drugiej strony... Mógł się tego przecież spodziewać. Jak już ktoś wychodził protestować, to zazwyczaj byli to ludzie głośni, którzy potrafili zorganizować się w większą grupę i cechujący się naturalną towarzyskością. Introwertycy buntowali się po cichu, agitując w znajomych sobie czterech ścianach.

— To co...? — zapytał niemrawo, przekierowując kolejnego protestującego do innego pracownika stoiska. — Ekhm… Jagnięco-wołowa chyba będzie lepsza, prawda? Jeśli będziesz protestował na przedzie, to będziesz musiał mieć siłę. Albo też nie za dużo siły... Chyba nikt nie chce, żeby zaczęły się tutaj jakieś zamieszki.

Przekrzywił lekko głowę w bok, jakby próbował ocenić, w jakim właściwie stanie znajduje się Felix. Był wysoki, szczupły, ale czy wychudzony? Obecność bluzy mocno utrudniała potwierdzenie tej tezy, toteż Macmillan postanowił zabawić się w katastrofistę i założyć, że chłopak faktycznie potrzebował sytego posiłku. Westchnął ciężko, potwierdzając w ten sposób podjętą decyzję, po czym odszedł na bok. Po chwili wrócił, przynosząc mu miskę z parującą jeszcze zupą. Nalał jej praktycznie po same brzegi, a między kawałkami marchewki, półplasterków cebuli i ziół chłopak mógł znaleźć ponadprzeciętnie dużo mięsa. Oczywiście za taki stan rzeczy odpowiadała Matka, która odpowiednio pokierowała chochlą operowaną przez Sebastiana.

— Smacznego — rzucił z dobrotliwą nutką w głosie, posyłając mu półuśmiech. Podsunął też chłopakowi sztućce i ciepłą herbatę. — Chcesz... To znaczy, przygotować ci coś jeszcze? — Rozejrzał się po stoisku, nie chcąc stać bezczynnie nad gościem. — Ten protest trwa już od kilku dobrych godzin, ale coś się nie zapowiada, żeby miało się to szybko skończyć...

Podejrzewał, że marsz w jakiejś formie będzie kontynuowany do późnych godzin nocnych, o ile zawczasu nikt nie rozgoni tłumu. A nawet wtedy ''impreza'' mogła przenieść się, chociażby do Dziurawego Kotła czy innych lokali rozsianych w magicznej dzielnicy miasta. Nie zazdroszczę dzisiaj tym wszystkim barmanom i kelnerkom, pomyślał, wzdrygając się na myśl, w jakim stanie co poniektórzy klienci tych lokali mogli zawitać do ich progów.
Sztafaż
"Gówno, nic nie zrobiłem, gówno"
Wysoki na jakieś 175 cm, szczupły, wiecznie uśmiechnięty. Czarne włosy często sterczą w nieładzie, każdy w inną stronę, ma niebieskie, roześmiane oczy. Ubrany zazwyczaj bylejak, w niepasujące do siebie ciuchy.

Felix Bell
#4
18.10.2024, 20:17  ✶  
Też nie? Co to miało znaczyć? Młody Bell zmarszczył czoło, patrząc na Sebastiana uważnie. To nie tak, że on myślał, że konwen zawsze wyciągał łapę po hajsiwo. W zasadzie to Felix w ogóle się nad tym nie zastanawiał, bo cholera jasna - miał dużo ważniejsze rzeczy do roboty. Na przykład rozważania na temat kolejnych proszków, zmieszanych ze sobą, które mogłyby dać jeszcze lepszy efekt podczas występów. Albo eliksirów. Lubił eliksiry, chociaż skłamałby, gdyby powiedział, że jest w nich mistrzem. Jednak gdy nieznajomy mężczyzna, stojący za stołem, powiedział że się dogadają, twarz Felixa się rozpromieniła. Wyciągnął najładniejszego żołędzia, nawet obejrzał go pod słońcem by sprawdzić, czy jest idealny. Nie, nie był, ale był ładniejszy od tego drugiego.
- Protestował? - zapytał, wyciągając dłoń z żołędziem w kierunku Macmillana. Wydawał się zdziwiony, jakby nie był pewny, o co dokładnie chodzi. Dopiero po kilku uderzeniach serca Bell załapał, o co chodziło. No przecież - był na marszu! - Um... Nie, raczej nie. To znaczy nie chcę być w pierwszym rzędzie. W zasadzie to przyszedłem tu popatrzeć, bo nigdy nie byłem na żadnym proteście.
Odpowiedział z rozbrajającą szczerością, sięgając po miskę. Otworzył szeroko oczy na widok ilości jedzenia. Pachniało dobrze, nawet bardzo dobrze. I było go naprawdę dużo. W cyrku nie głodowali, w Hogwarcie nie głodował, lecz przecież miał mocno zakorzenione w głowie wydzielane porcje jeszcze w sierocińcu. Nigdy nie był wychudzony, nigdy nie był głodzony, ale nigdy też nie jadł ponad normę. Dopiero gdy poszedł za Elaine dostawał ogrom porcji, których normalnie nie był w stanie przejść. Co nie znaczyło, że nie próbował.
- Wow, dużo tego. I to za darmo? - łypnął na faceta podejrzliwie. Jaja sobie z niego robił? Zaraz ktoś wyskoczy na niego z nożem i każe zapłacić? - Nie dziwię się, że to trwa tyle godzin, jak ich tak dobrze karmicie.
Powiedział, przesuwając miskę bliżej siebie. Wziął ją ostrożnie w dłonie, nie chcąc rozlać ani kropli, gdy nagle po raz kolejny został popchnięty. Jeżeli Macmillan nie spodziewał się jakichś specjalnych zamieszek, to cóż... Musiał obejść się smakiem. Miska wyleciała Felixowi z rąk, oblewając wszystko i wszystkich dookoła. A on oberwał w plecy z łokcia tak mocno, że aż łzy stanęły mu w oczach. Ale to nie było celowe: cały ogonek ludzi wpadał na siebie, zupełnie tak jakby ktoś z końca kolejki się pchał.
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#5
26.10.2024, 19:54  ✶  
Kowen nie był na tyle zdesperowany, aby wyciągać ostatnie sykle od każdego wiernego, który znajdował się w zasięgu wzroku. Mieli całkiem spore grono sponsorów i wolontariuszy, którzy byli gotowi poświęcić swój czas i pieniądze, aby wesprzeć instytucję, dzięki której mogli zbiorowo obchodzić regularne święta pokroju Yule, Beltane czy Samhain. Gdyby nie kowen Whitecroft, organizacja tego typu przedsięwzięć spadłaby na barki rządu lub innych organizacji, które byłyby skore wykorzystać okazję, aby przejąć kontrolę nad tymi imprezami.

A to na pewno by się dobrze nie skończyło, pomyślał przelotnie Sebastian, odbierając bellowego żołędzia i chowając go do kieszeni w ramach odebrania zapłaty za posiłek. Wprawdzie pieniądze płynące prosto z Departamentu Skarbu mogłyby bardzo pomóc w organizowaniu bardziej spektakularnych sabatów, jednak... Pieniądze szybko przelatywały przed palce. Były płynne jak woda. Jak zmieniające się co parę lat stołki na najwyższych szczeblach Ministerstwa Magii. Czy wierni naprawdę chcieliby, aby to Wizengamot lub Ministrowie Magii dyktowali warunki organizacji świąt dyktujących tempo życia ich społeczności?

— Radzę uważać — odparł gładko na tłumaczenia Felixa. — Może i my karmimy, ale nie zdziwiłbym się, gdyby w innej części ulicy już krążył butelki z mocniejszym alkoholem. Niektórzy mogą nie zaakceptować neutralności. — Skrzywił się na wizję ataków na zwykłych przechodniów w wykonaniu charłaków lub ich przeciwników. — Strzeżonego Matka strzeże.

Skinął powoli głową na kolejne zapytania ze strony młodego czarodzieja.

— Praktycznie za darmo — zaczął tłumaczyć Macmillan, błędnie dochodząc do wniosku, że Felix rozpytuje o to, jakim cudem udało im się przygotować taką ucztę, a nie o kwestie opłacenia posiłków przez protestujących. — Część składników dostaliśmy od ludzi, którzy nas wsparli podczas ostatniej zbiórki, ale inne rzeczy pokroju mięs musieliśmy wykupić z własnej kieszeni. — Westchnął cicho. — Raczej nie będziemy w stanie utrzymać stoiska do późnej nocy, ale... Chyba jeszcze trochę wytrzymamy.

Świat ewidentnie chciał pokazać Sebastianowi, że się myli. ''Fala'' jaka nadeszła z końca kolejki sprawiła, że Felix się potknął, a spora zawartość miski wylądowała prosto na szacie Macmillana. Czarodziej syknął, odskakując w bok i od razu zaczął się rozglądać za jakąś ścierką bądź ręcznikiem. Po chwili jednak podniósł wzrok na tłum.

— Drodzy państwo, naprawdę nie ma powodu do tego, żeby aż tak pchać się na przód. Na pewno wystarczy dla wszy...

Jak można się domyślać, były to płonne nadzieje; nikt nie zamierzał słuchać próśb jednego kapłana, który obecnie tkwił za ladą we względnie bezpiecznej pozycji. Słowa czarodzieja przyniosły jednak pewien efekt. Po prostu nie taki jaki się spodziewał. Nacisk na kolejkę przy stoisku zaczął się jeszcze bardziej zwiększać, jakby słowa Sebastiana tylko zachęciły go, do przepchnięcia się na przód. Mężczyzna cofnął się o kilka kroków, a wtedy od strony marszu rozległ się przedziwny łoskot, a powietrze nad głowami tłumu przeszyło kilka kolorowych magicznych pocisków.

— Matko miłosiernie nam panująca — wyszeptał, zasłaniając usta dłonią.
Sztafaż
"Gówno, nic nie zrobiłem, gówno"
Wysoki na jakieś 175 cm, szczupły, wiecznie uśmiechnięty. Czarne włosy często sterczą w nieładzie, każdy w inną stronę, ma niebieskie, roześmiane oczy. Ubrany zazwyczaj bylejak, w niepasujące do siebie ciuchy.

Felix Bell
#6
15.11.2024, 09:58  ✶  
Kiwnął głową na znak, że rozumie. Sebastian miał dużo racji, nawet on wiedział, że neutralność była... Cóż. Nie była. Mało kto był neutralny - on sam nie był, bo przecież gdyby tylko ktoś ważniejszy się dowiedział, że Felix lubi szlamy i się z nimi zadaje, to... Cóż. Sam zresztą nie wiedział, czy jednym z mugolaków nie był. Może i był? Przecież nie znał swoich rodziców.

Gdy wylał dobrą zupę na szatę mężczyzny, zdenerwował się. Przecież miał ją, kurde, zjeść. Poza tym nienawidził marnotrawstwa. Już w sierocińcu nauczył się, żeby jeść tyle, ile dają - tyle ile dają czyli absolutnie wszystko. A teraz prawie połowa z jego miski wylądowała na szacie Sebastiana, więc co to miało być? Odwrócił się do tłumu.
- No kurwa, starczy dla każdego, ten tu mówi, że jest naprawdę du... - urwał w połowie zdania. Nad ich głowami świsnęło zaklęcie, a tłumek nie tylko naparł mocniej, ale część osób z kolejki kucnęła, chowając głowy między ramionami. - Ale żeby atakować kapłanów?!
Felix zrobił krok w bok, zapominając o jedzeniu na małą, krótką chwilę. Wyciągnął różdżkę w zasadzie to całkowicie odruchowo, ale ponownie wywołało to efekt przeciwny do zamierzonego. Ludzie z kolejki zaczęli wyciągać swoje, część osób nawet odłączyła się od reszty i popędziła w stronę zamieszania.
- Pan się lepiej odsunie - nie wiedział, jak dobry w rzucaniu zaklęć był kapłan. On sam był beznadziejny, ale wyglądał na dobrego człowieka, a Felix lubił dobrych ludzi - chciał więc jakkolwiek go chronić. Machnął różdżką w stronę jednego pocisku, który pędził w stronę stoiska. - ALE ŻE W JEDZENIE?!
Tego było już za wiele. Kolejka rozpierzchła się, ujawniając pijanego czarodzieja, który kołysał różdżką na boki. Miał rozbiegany wzrok.
- Karmią wyrzutków - powiedział, charakterystycznie przeciągając głoski. Nie atakował, w ogóle sprawiał wrażenie, jakby to nie on rzucił ten czar.
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#7
05.04.2025, 22:06  ✶  
Co tu dużo mówić, kowen starał się być neutralny. Owszem, przyjmował datki od majętnych rodów czystej krwi, jednak nie był na ich garnuszku. Malfoyowie, Mulciberowie, Shafiqowie, Longbottomowie, Potterowie, Blackowie... Każde z nich mogło dorzucić swoją cegiełkę, ale koniec końców to nie oni kierowali tokiem działania organizacji. Te rodziny miały swoje pole do popisu w Ministerrstwie Magii. Kowen miał służyć jako schronienie dla zbłąkanych duszyczek, które potrzebowały wsparcia w chwilach próby. A już zwłaszcza w chwilach społeczno-politycznych niepokojów, na jakie narażona była w ostatnim czasie społeczność czarodziejów.

Bądź co bądź, gdy krzesełko Ministra Magii co parę lat piastowała kolejna osoba, zadręczając cały Londyn kolejną zmianą perspektywy, Matka pozostawała niewzruszona. Niezmienna. Trwała i dodawała otuchy, a sabaty ku jej imieniu wyznaczały prawdziwe tempo życia społeczności czarodziejów, nawet jeśli przewodzące im kapłanki i kapłanowie się zmieniali. Co więcej, jakby na to nie patrzeć, siedziba kowenu Whitecroft na pewno była mniej upolityczniona od trzewi Ministerstwa Magii. A kto wie, może nawet Dziurawego Kotła przed wyborami na Ministra Magii.

— Najgorsze bluźnierstwo. Albo nawet coś gorszego — wymamrotał pod nosem Sebastian, przyklękując na jedno kolano i chowając się za stołem, na wypadek, gdyby zaraz miała nawiedzić ich kolejna salwa zaklęć. Skoro Felix był skłonny ich bronić, to nie miał zamiaru go powstrzymywać. Matka mu to w dzieciach wynagrodzi.

I gdzie było to całe Biuro Aurorów i Brygada Uderzeniowa, kiedy byli najbardziej potrzebni? Matko najbardziej litościwa, spraw, żeby ci wariaci trzymali się z dala od nas, pomodlił się Macmillan, wznosząc oczy ku niebu. Kolejna próba zesłana na Londyn przez Panienkę. Szkoda, że zawczasu nie dała im żadnego ostrzeżenia. A masz spore możliwości, biorąc pod uwagę Limbo, pomyślał przelotnie. Faktem wszak było to, że wpływy Matki można było odczuć w każdej domenie ludzkiego życia, a więc także i po śmierci. Nic więc nie zakazywało bogini na uprzedzenie Macmillana o tym, że wylądowałby w samym środku tego bur... Tego czegoś.

— Każdy zasługuje na chwilę odpoczynku! — zawołał zza stołu, słysząc obcy głos po drugiej stronie stoiska. Na Matkę, czemu on po prostu nie siedział cicho?

Zerknął na Felixa. Czy ten zdecyduje się na konfrotnację ze wstawionym magiem, a może zdecyduje się szukać schronienia za ladą. No bo przecież... Nie ucieknie, prawda? Nie zostawi przedstawicieli kowenu na łaskę tych... tych wariatów, którzy zaczęli ciskać zaklęciami w tłum, czyż nie? To by było bardzo nie po bożemu.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sebastian Macmillan (1803), Felix Bell (1096)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa