31.08.2024, 16:15 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.10.2024, 19:44 przez Lorien Mulciber.)
29.08.1972 godziny poranne - Gabinet Lorien na II piętrze MM
Ministerstwo było wyjątkowo spokojne w ten wtorkowy poranek. Jakby wszyscy dookoła wiedzieli, że lepiej pozostawić sprawy swojemu biegowi.
W wyciszonym od świata zewnętrznego gabinecie Lorien mogła pozostać całkiem sama z natrętnymi, splątanymi myślami. Bezpieczna w budynku Ministerstwa, co najwyżej obrzucana jednym czy dwoma nieprzychylnymi spojrzeniami, które ignorowała tak jak ignorowała je całe życie. Co za różnica o czym w tym tygodniu plotkowały znudzone baby?
Były tylko kolejną przeszkodą, problemem, który wystarczyło po prostu przeczekać. A potem wszystko wróci do normalności.
W pomieszczeniu rozbrzmiewała muzyka. Pani Mulciber wniosła do kamienicy przepiękną muzykę klasyczną, którą zgrywano z koncertów. Muzykę sprzed lat, łamiącą jej serce za każdym razem, gdy zmuszała się do ponownego ułożenia igły w gramofonie. Dziś - nawet najdrobniejszy dźwięk umarł w opuszczonym przez Matkę domu. Zabrała go ze sobą. Jak wszystko inne.
Stojący sprzęt wygrywał dziś nieprzerwanie stare nagranie Lacrimosy, pogrążając jej świat w niekończącym się smutku. zdawało się, że kolejne nuty czyniły ją bardziej rozżaloną niż nawet powód, dla którego w ogóle wyciągnęła tą konkretną płytę.
Gabinet pachniał kadzidłem uspokajającym, dymem papierosowym i słodkim zapachem kwiatów, które je przysyłano wraz z kondolencjami. A mimo to był jednym z tych pomieszczeń, w którym czas zdawał się stać w miejscu od pamiętnego 1963. Surowe pomieszczenie wypełnione gablotami z książkami i dokumentami; żadnych rodzinnych pamiątek czy prywatnych drobiazgów, za wyjątkiem schowanej za szkłem makiety Azkabanu wokół której unosiło się parę zaczarowanych, miniaturowych dementorów jak senne muchy. I portretu Democlesa Rowle – pan Minister aktualnie przebywał gdzie indziej.
Jej jedyny, prawdziwy dom.
W czarnej prostej szacie i szalu otulającym ramiona kobieta wydawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle. Delikatniejsza. Krucha niczym rzeźba z piaskowca umieszczona w mauzoleum. Blada i zmęczona po nieprzespanej nocy paliła kolejnego papierosa. Dwa niedopałki tkwiły już w porcelanowej popielniczce. Przesunęła opuszką palca po świeżo wydrukowanym nekrologu, ignorując popiół z papierosa brudzący gazetę.
Przedłużające się problemy zdrowotne.
Co za uparty dureń. Naprawdę wolał umrzeć niż pozwolić jej opłacić medyków? Przecież znalazłaby mu specjalistę. Zadbałąby o wszystko Wystarczyło tylko zgodzić się na jej cenę.
Ale wybrał wolność. Idiota, choć musiała przyznać, że w tej głupocie dało się dostrzec namiastkę geniuszu. Wystarczyło tylko, żeby jeszcze trochę zaczekał. Pozwolił sobie raz w życiu pomóc, by życie swe zachować.
Czarownica niosła dłoń przed siebie, spoglądając palec na którym jeszcze nie tak dawno uparcie tkwiła obrączka. Dziś – złoty drobiazg leżał przed nią na biurku niczym bezsłowny wyrzut sumienia. Skoro zdjęto jej kajdany, dlaczego wciąż czuła jakby sznur zaciskał się na jej szyi?
Knock, knock
W pierwszej chwili planowała zignorować pukanie do drzwi. Nie możesz. Mogła. Co o tobie pomyślą? Jesteś słaba. Dałaś się zranić. I tak to myślą, pieprzeni ignoranci.Przymknęła oczy, biorąc głęboki oddech i zanurzając się w miękkim fotelu. Nie musiała tu dzisiaj być - a jednak, Lorien czuła, że nigdzie indziej nie ma dla niej miejsca. Przekręciła głowę. Spojrzała po raz pierwszy w odbijającą się w lustrze twarz zmęczonej kobiety.
Knock, knock.
Przechyliła głowę, a odbicie powtórzyło jej ruch. Sędzia Wizengamotu, huh? Kogo próbowała w tym momencie oszukać? Udawać, że cierpi z powodu człowieka, którego wcale nie znała i poznać się nie starała. Ale Robert zrobił coś więcej niż tylko umarł – zniszczył jej cały, misternie utkany plan. Pionek, który wykonał jeden głupi ruch psując układ szachownicy.Knock, kn…
- Proszę.- Warknęła wreszcie, prostując się w fotelu. Naprawdę zero poszanowania dla świeżo upieczonej wdowy!