13.09.2024, 12:58 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:17 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka
wiadomość pozafabularna
Suma przypadków: poltergeist IMillie i Brenna zamieniły się ciałami.
Nie żeby którakolwiek z nich to planowała, złośliwy poltergeist wypadł jednak na nie na ulicy zupełnie niespodziewanie, i w efekcie tego spotkania i rzuconej klątwy przez kolejne kilkanaście godzin Brenna była drobna, piękna, bardzo niespokojna i bardzo najedzona, bo w ciele Millie zjadła sałatkę, kurczaka z ryżem, wypiła witaminy, a potem jeszcze zjadła kanapkę z ciemnym chlebem i dużą ilością warzyw, czyli coś, czego w Moody nie dałoby się wcisnąć, a Millie była wysoka i trochę obrażona, że Brenna nie dawała jej pić więcej niż jedno piwo, i nie chciała płatać dowcipów. Spędziły wieczór w towarzystwie Basiliusa, jego psa, kart (oraz pizzy, bo tę jadła Millie w ciele Brenny), być może doprowadzając biednego uzdrowiciela do lekkiego załamania nerwowego. Kto to tam wiedział. W każdym razie Prewett uspokoił je przynajmniej, a raczej uspokoił Brennę, że wszystko wróci do normy samoistnie i nie ma co specjalnie się przejmować, a że zajmował się Brenną już przy różnych okazjach, to uznała, że może mu w tej kwestii zaufać.
Kolejny dzień był… zabiegany, ale całkowicie normalny. Brenna usiłowała nadrobić to wszystko, czego nie mogła zrobić poprzedniego dnia, co obejmowało przede wszystkim pracę, parę przesłuchań, ale także napisanie paru listów (ręką Millie wychodziły trochę inaczej, i miała wrażenie, że jakby dostał taki list Alastor na przykład, to wpadłby w paranoję odnośnie tożsamości nadawcy). Podobnie działo się jeszcze kolejnego, a przynajmniej
…działo się tak do wieczora.
Brenna naprawdę nie spodziewała się, że wydarzy się coś dziwnego. Myślała, że wyczerpała limit dziwności na ten tydzień, jeżeli nie na miesiąc, a poza tym nie był nawet trzynasty, ani szósty, ani nawet dziewiąty. I nie zbliżyła się nawet do tej ulicy, na której napotkały polergeista z Millie te parę dni temu – nie, szła zupełnie inną drogą, a i tak w pewnym momencie usłyszała złowieszczy śmiech.
Pomyślała: znam ten śmiech.
Pomyślała: śmieje się prawie jak żaba.
Niestety, to nie był pan Ferdynand, który czasem rysował ładne kwiatki, a czasem kradł różdżki i spychał ludzi ze schodów. Nie, tym razem to był znowu poltergeist, który śmiejąc się szaleńczo, z furkotem ubrań, wyleciał z jednej z uliczek i przeleciał koło Brenny, a ona natychmiast zaczęła się rozglądać, pełna paniki, kto tym razem dostał jej ciało. Było jednak późno, ciemno, ulica może nie świeciła zupełnym pustkami, ale w pobliżu i tak nie było nikogo, a już na pewno nie drugiej Brenny.
– Ja cię jeszcze pogonię z jakimś egzorcystą – obiecała Brenna, choć złośliwy duch dawno już zniknął za zakrętem, a jej głos… nie był jej głosem. Ubrania były zdecydowanie za ciasne, i tym razem było trochę jak poprzednio, a trochę nie: to znaczy czuła się inaczej, ale ubrania były bez wątpienia jej, mundur Brygady, tylko teraz cholernie przyciasny. Odetchnęła, sięgając po różdżkę, by w pierwszej kolejności trochę te ciuchy transmutować – tymczasowe rozwiązanie, ale lepsze to niż nic – a potem podeszła do najbliższej witryny, aby przyjrzeć się swojemu odbiciu.
I jęknęła potępieńczo. Okazywało się, że w repertuarze złośliwej istoty znajdowało się parę różnych numerów poza zamienianiem ciał osobom, które stanęły naprzeciwko niemu.
Była mężczyzną.
Wyglądała jak skrzyżowanie samej siebie z Erikiem – oczy dalej miała ciemne, włosy również, i trochę kręcone, ale rysy zmieniły się i teraz można by ją wziąć… za no… brata jej samej. I Erika. Okazywało się, że jako mężczyzna miałaby całkiem podobny podbródek, i łuki brwiowe, i może nawet byłaby mężczyzną całkiem przystojnym, a swojej nowej twarzy przyglądała się przez chwilę z pewnym zaintrygowaniem, wyszukując podobieństwa do męskich krewnych, ale mimo wszystko wolała być sobą.
– To nawet nie jest trzynasty – zamarudziła, sprawdziła, czy sakiewka wciąż jest w kieszeni (była: pocieszające, bo potwierdzało, że nikt nie biegał z jej ciałem, niepokojące, bo nie była pewna, czy działało tak samo i po prostu za jakiś czas przejdzie), a potem powędrowała do sklepu Madam Malkin. Znalezienie jakichś ciuchów, które nie będą się na niej rwały, było w tej chwili pierwszym na liście rzeczy do zrobienia. Drugim natomiast… wizyta u klątwołamacza. Tak na wszelki wypadek, aby upewnić się, że to przejdzie. Tylko tym razem może nie u Basiliusa, bo biedak wpadnie w paranoję, że ich pecha zaczął działać tak, że teraz to już będą na siebie wpadać codziennie. Sama Brenna postanowiła nie panikować, a zrealizować kolejne plany metodycznie.
Jakieś dwadzieścia minut później Brenna wyszła od Malkin w wybranych na chybił trafił spodniach, koszuli i płaszczu, z mundurem w worku. Sklepowa bardzo dziwnie na nią patrzyła podczas zakupów i Brenna niezbyt się dziwiła, bo w pewnym momencie zaklęcie transmutacyjne zaczęło trochę puszczać i zapewne Malkin uważała za trochę nienormalne, że jej klient, chłopak wysoki i mocno zbudowany, pojawił się na zakupach w żeńskim mundurze Brygady. Brenna miała cholerną, cholerną nadzieję, że nie postanowi o tym powiadomić Brygadzistów, bo nie chciało się jej tego wszystkiego tłumaczyć, nawet jeżeli w tej chwili mogła albo nad tą sytuacją się załamywać, albo szukać humorystycznych jej aspektów – i wolała to drugie.
A potem udała się do kliniki Munga.
*
W klinice widywano naprawdę bardzo różne przypadki, chociaż Brennie i tak zajęło chwilę wyjaśnienie recepcjonistce, że tak, naprawdę jest Brenną Longbottom, nie, nie próbuje skorzystać z czyjegoś ubezpieczenia i tak, trafiła ją klątwa, byłaby wdzięczna za konsultacje, i nie, nie szkodzi, że nie ma pana Prewetta, naprawdę, to nie tak, że musi chodzić tylko do pana Prewetta z klątwami, pozwoli sobie przypomnieć, że już tu trafiała przy różnych okazjach, i tak, tak, faktycznie, pan Prewett przyjmował ją właściwie tylko w piątki trzynastego, nie, dlaczego to miałoby być dziwne… Po kilkuminutowej dyskusji z panią Poppy Brenna w każdym razie trafiła do gabinetu klątwołąmacza. Ten pomachał nad nią różdżką, podał jej jakiś eliksir, upewnił się dwa razy, że na pewno pacjentka go nie oszukuje i jest pacjentką, a nie pacjentem, któremu się coś ubzdurało, a potem poszedł skonsultować się z kolegą. Kolega, szczęśliwie, najwyraźniej natknął się już na podobny przypadek, bo poinformował ich oboje że „nie ma co się przejmować, samo przejdzie, ten cholerny poltergeist przysyła nam tutaj kogoś średnio raz na dwa tygodnie, jakbym ja go dorwał, to by mu nie było do śmiechu, w zeszłym tygodniu jedna kobieta omal mnie nie udusiła, bo ją odmłodzi… nie, skąd, nie chciała, żebym klątwę z nią zdjął, chciała wiedzieć, jak to zamienić w stan permanentny i nie przyjmowała do wiadomości, że się nie da, a potem do poszła na poltergeista polować i wróciła dwa dni później, już mnie zadowolona, bo zamienił ją w mężczyznę właśnie, i tu znowu omal co mnie nie udusiła, jak jej tłumaczyłem, że zdjęcie klątwy będzie miało efekty uboczne i lepiej się po prostu parę godzin przemęczyć”.
Brenna grzecznie pokiwała głową, westchnęła w duchu, że pewnie jutro nie pójdzie do pracy wcześniej, tak jak planowała, bo jednak wszyscy się trochę taką zmianą zdziwioną. Potem westchnęła drugi raz, że chyba do Warowni to też nie wróci, bo rodzina gotowa się przejąć. Potem westchnęła po raz trzeci, bo nie bardzo miała dokąd pójść – Victoria mieszkała u rodziców, Cyna mieszkała u rodziców, Norę by przestraszyła, Vincent nie dałby jej spokoju do końca życia, Millie pewnie też, Thomas obraziłby się, że poszła do Munga, zamiast do niego, chociaż zrobiła to tylko dlatego, że nie była pewna, gdzie będzie o tej porze, Tessy nie chciała martwić, mogłaby niby wpaść do Woodyego na Nokturn, ale zbliżał się zmierzch, więc tam pewnie o tej porze będzie pełno gości i tak dalej…
W końcu postanowiła resztę dnia spędzić w bibliotece Parkinsonów, szukając informacji na temat teorii magii do jednej z prowadzonych spraw, na co do tej pory nie znalazła dostatecznie dużo czasu. Stamtąd też wysłała wiadomość do domu (nie wspominając rzecz jasna o całej tej klątwie, tylko że będzie dziś szukała materiałów i żeby się jakoś o nią nie martwić), a potem tkwiła po prostu przy stoliku obłożona książkami, póki bibliotekarka nie zasugerowała jej, że za kwadrans będą zamykać i mogłaby już… znaczy się mógłby już… pozwolić im poukładać te książki z powrotem na półkach.
Nocą z kolei postanowiła pokręcić się w pobliżu mieszkania pewnego podejrzanego, bo naprawdę ciężko o lepszy kamuflaż niż posiadanie zupełnie innego ciała.
Ktoś bardziej rozrywkowy od niej, ewentualnie obdarzony większą chęcią do płatania rożnego rodzaju psikusów, może wykorzystałby tę zmianę w jakichś bardziej interesujący sposób. Ale Brenna nie chciała podrywać kobiet ani jako kobieta, ani jako mężczyzna, do klubu to pójść mogła, ale raczej z przyjaciółmi, a żarty owszem, lubiła, jednak chyba nie tego rodzaju.
*
Kolejnego dnia wróciła do domu niewyspana, przemarznięta, zmęczona i trochę zirytowana, a Brennie irytować się zdarzało przecież dość rzadko.
W dodatku w tej całej irytacji i zmęczeniu przeoczyła jeden, drobny, ale bardzo znaczący szczegół, który rzecz jasna nie uszedł uwadze jej matki.
– Młoda damo – powiedziała Elise Potter, gdy Brenna padła na swoje łóżko i wtuliła twarz w poduszkę, nawet nie zmieniając ubrań, i zamierzała po prostu przespać solidnie z pięć godzin, zanim znowu wstanie. – Możesz wyjaśnić mi, dlaczego po całej nocy wracasz do domu, mając na sobie męskie ubrania?
Brenna jęknęła potępieńczo – jeszcze bardziej niż wtedy, gdy odkryła, jaką rozrywkę zafundował jej poltergeist – i nakryła głowę poduszką.
Naprawdę nie cierpiała tego cholernego, cholernego poltergeista.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.