adnotacja moderatora
Rozliczono - Faye Travers - osiągnięcie Piszę, więc jestem
14 sierpnia 1972
Lato, lato, lato... Cholerne lato, które przygrzewało nieprzyjemnie jej skórę i kości. Sprawiało, że włosy nabierały nieprzyjemnej w jej mniemaniu rudej poświaty. Gdy odsłaniała skórę, ta dość szybko łapała promienie słońca, co powodowało wysyp mniejszych i większych piegów na ramionach. Faye nie lubiła siebie w letniej wersji. Zdecydowanie bardziej wolała jesień lub od biedy wiosnę. Lubiła deszcz, kochała w nim tańczyć i wbrew logice oraz zdrowemu rozsądkowi podróżować po szkockich lasach w czasie burzy. Niby nie powinno się biegać wśród drzew, gdy pogoda temu nie sprzyjała, lecz przecież jako wilkołak mogła mieć to wszystko w dupie, prawda? I chociaż z reguły unikała tego, bo przecież była porządnym obywatelem i na czas pełni wracała do rodzinnej posiadłości, tak zdarzało jej się przemykać pod wilkołaczą postacią. Głównie dlatego, że zachowywała świadomość bez konieczności zażywania eliksiru tojadowego.
Sierpień przyniósł w pogodzie pewne zmiany, które ogromnie dziewczynę radowały. Zrobiło się chłodniej i nieco bardziej deszczowo, co zwiastowało niechybny początek jesieni, której nie mogła się doczekać. Miała więc absolutnie doskonały nastrój - zleceń przybywało, a ona sama coraz częściej wpadała do Londynu i korzystała z życia towarzyskiego. Nie lubiła żyć pod przysłowiowym kamieniem: lubiła za to wiedzieć, co się działo. I chociaż nastroje, spowodowane wojną, nie były najlepsze, tak Traversówna zdawała się w ogóle tym nie przejmować. Zupełnie jakby odrzucała widmo wojny, które krążyło nad Magicznym Londynem jak jakaś zaraza. Po co się tym kłopotać, skoro ona sama była bezpieczna? Była bezpieczna, bo była czystokrwista. I chociaż nie lubiła bezsensownej przemocy i absolutnie nie podzielała zdania swojej rodziny co do tego, co się działo, to nie musiała czuć się zagrożona. Pewnie, prowadzony rejestr wilkołaków mógł skierować na nią wścibskie i niechętne oczy, ale o to zadbała, sprawiając że była potrzebna. Przynajmniej na razie. A w razie czego zawsze mogła zwiać gdzieś, gdzie nikt jej nie będzie szukać. Była lekkoduchem, nie przywiązywała się w ogóle do dóbr materialnych, wiedziała że była w stanie z dnia na dzień zostawić swoje życie i zacząć od nowa. Jednak teraz nie było takiej potrzeby, skoro czuła się bezpieczna i zaopiekowana.
- Cudowny dzień! - rzuciła na wejściu, gdy tylko przekroczyła próg Dziurawego Kotła. Mogła w końcu wsunąć na dupę długie spodnie i znoszone, wygodne buty, które kochała bo ani razu jej nie obtarły. Mogła do torby schować cienką koszulę, a samej paradować w zwykłym t-shircie, bo czego jak czego, ale w szatach to ona nie chodziła nigdy. Ciągnęło ją do mugolskiej mody, bo była bardzo praktyczna i wygodna. Na przykład teraz miała na sobie spodnie, które miały chyba z milion kieszeni. A w jednej z nich miała papierosy - tylko w której? Hm... - Macie tutaj może coś mocniejszego, niż piwo?
Stuknęła biodrem o blat, wciąż grzebiąc po kieszeniach. Kurde, fajki, fajki... Zabawne - Maddox nazywał ją Fają. Głupi dupek, pewnie by o tym nie pomyślała, gdyby ostatnio go nie spotkała. Na moment przewróciła oczami do swoich własnych myśli, ale zaraz potem wyciągnęła paczkę zapałek.
- To nie to... - zapałki, sznurek, różdżka, pojedyncze monety. Mamrotała do siebie coś, nie zwracając uwagi na szklankę z whisky, którą postawiono przed nią. Gałązki, jakieś zioła które się rozkruszyły w jej palcach. GDZIE TE ĆMIKI?!