27.09.2024, 09:49 ✶
—29/08/1972—
Anglia, Little Hangleton
Eden Lestrange & Anthony Shafiq
![[Obrazek: LVfSqn6.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=LVfSqn6.png)
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, a ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.
Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
![[Obrazek: LVfSqn6.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=LVfSqn6.png)
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, a ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.
Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
Robert Mulciber umarł.
Cały czas nie był pewien jak ustosunkować się do tej wiadomość. Otworzyć szampana, by chwilę później uronić łzę nad życiowymi wyborami swojej przyjaciółki? Z pary bliźniaków miał kontakt przez lata z Richardem, nie było więc tak, że dla niego obaj panowie byli nie do rozróżnienia. Wręcz przeciwnie, dwudziestoletni dystans tak w czasie jak i przestrzeni mocno ich od siebie zróżnicował, do tego stopnia, że pan z bogów łaski młody zdawał się być zupełnie obcą osobą, tego dnia, gdy Lorien złamała Anthony'emu serce po raz kolejny.
Nigdy nie zadał jej pytania dlaczego. W myśl być może nazbyt rygorystycznie przestrzeganych granic własnej prywatności, w myśl być może upokorzonej dumy, nie zamierzał dochodzić motywacji, które skierowały kobietę w ramiona Mulcibera, tylko przyjmować rzeczywistość taką jaka była. Płynąć z nurtem. Powstrzymać się od jakiejkolwiek ingerencji.
Więc jutro pogrzeb.
Jego czarny frak był już przygotowany, podobnie jak majętność Lorien zajmowała pokoje jego zmarłej żony. O ironio. Te pokoje czekały na nią od dekady i teraz, akurat teraz znów będą miały szansę choć na moment zatętnić uchodzącym w niebyt życiem.
Ciężko było mu powstrzymać uśmiech na myśl o tym, że wyszło na jego, że ostatecznie drogi losu zaprowadziły ją do małego Rzymu, ukrytego w zapyziałej wiosce. Ciężko było nie czuć mu wdzięczności do Mulcibera, że ten postanowił pożegnać się ze światem. Musiał popracować nad odpowiednią wspierającą twarzą, aby te iskry radości nie przedzierzgały przez chłodną stal. Będzie musiał gryźć swój policzek, jak za starych dobrych czasów u początków jego kariery, aby nie zauważać z satysfakcją, że jego śmierć nie przemieniła trwale Lorien w ptaka. Klątwa Maledictusa najwidoczniej nie uznała tego wydarzenia za aż tak dojmujące i traumatyczne. Przyjmował to za dobrą kartę.
Popołudniowe rozważania na tarasach ukrytych pod niewysoką kolumnadą skrzydła gościnnego przerwał Wergiliusz, skrzat domowy zapowiadający nadejście gościa. Anthony dźwignął się z obitego granatowym aksamitem szezlongu i wygładził białą jedwabną koszulę o rozłożystym kołnierzyku zdobnym w złoty haft przedstawiający dwa chińskie smoki. Lniane spodnie układały się perfekcyjnie na długich patykowatych nogach, bose stopy wsunął w skórzane, wygodne mokasyny.
– Eden moja droga. Jakże cieszę się, że zechciałaś mnie odwiedzić w mojej niedoli...– wyszedł jej na przeciw, by ująć szczupłe dłonie i ucałować w powietrzu gładką skórę wiedźmy. Gestem zaprosił ją do rozłożystych puf i antycznych krzeseł. Na niewysokim, zdobnym stoliczku kawowym połyskiwały karafki z likierami i whisky, nie zabrakło dwóch butelek wina, przy czym jedna z nich, ciemniejsza, była otwarta, a obok niej stał wysoki kryształowy kieliszek z czerwonym trunkiem, którym najwidoczniej raczył się gospodarz.
Jego ostatnie dni wypełnione były eliksirami wzmacniającymi i przyspieszającymi gojenie, zawsze jednak coś, czy raczej ktoś nieco zaburzał proces leczniczy, Anthony zbyt łatwo zapominał o tym, że nie powinien się nadwerężać. Teraz jednak zdawał się być - pomimo refleksji na temat śmierci, miłości i innych ludzkich przypadłości - całkiem zdrowy, bezczelnie wykorzystujący nakaz pozostawania w domu, bezczelnie wykorzystujący ostatnie chwile sierpniowego słońca.
– Napijesz się czegoś? Zjesz coś? Może masz ochotę wpierw na łyk herbaty?– proponował wracając na swoje miejsce, pozwalając jej usiąść gdzie tylko chciała i jak tylko chciała. Spotkanie nie było formalne, nie było też przyjęciem, mogli pozwolić sobie na odrobinę swobody, choć oczywiście trudno było mówić o takiej jeśli od maleńkości ciężki liniał pilnował ściągniętych łopatek i eleganckiej postawy.
Cały czas nie był pewien jak ustosunkować się do tej wiadomość. Otworzyć szampana, by chwilę później uronić łzę nad życiowymi wyborami swojej przyjaciółki? Z pary bliźniaków miał kontakt przez lata z Richardem, nie było więc tak, że dla niego obaj panowie byli nie do rozróżnienia. Wręcz przeciwnie, dwudziestoletni dystans tak w czasie jak i przestrzeni mocno ich od siebie zróżnicował, do tego stopnia, że pan z bogów łaski młody zdawał się być zupełnie obcą osobą, tego dnia, gdy Lorien złamała Anthony'emu serce po raz kolejny.
Nigdy nie zadał jej pytania dlaczego. W myśl być może nazbyt rygorystycznie przestrzeganych granic własnej prywatności, w myśl być może upokorzonej dumy, nie zamierzał dochodzić motywacji, które skierowały kobietę w ramiona Mulcibera, tylko przyjmować rzeczywistość taką jaka była. Płynąć z nurtem. Powstrzymać się od jakiejkolwiek ingerencji.
Więc jutro pogrzeb.
Jego czarny frak był już przygotowany, podobnie jak majętność Lorien zajmowała pokoje jego zmarłej żony. O ironio. Te pokoje czekały na nią od dekady i teraz, akurat teraz znów będą miały szansę choć na moment zatętnić uchodzącym w niebyt życiem.
Ciężko było mu powstrzymać uśmiech na myśl o tym, że wyszło na jego, że ostatecznie drogi losu zaprowadziły ją do małego Rzymu, ukrytego w zapyziałej wiosce. Ciężko było nie czuć mu wdzięczności do Mulcibera, że ten postanowił pożegnać się ze światem. Musiał popracować nad odpowiednią wspierającą twarzą, aby te iskry radości nie przedzierzgały przez chłodną stal. Będzie musiał gryźć swój policzek, jak za starych dobrych czasów u początków jego kariery, aby nie zauważać z satysfakcją, że jego śmierć nie przemieniła trwale Lorien w ptaka. Klątwa Maledictusa najwidoczniej nie uznała tego wydarzenia za aż tak dojmujące i traumatyczne. Przyjmował to za dobrą kartę.
Popołudniowe rozważania na tarasach ukrytych pod niewysoką kolumnadą skrzydła gościnnego przerwał Wergiliusz, skrzat domowy zapowiadający nadejście gościa. Anthony dźwignął się z obitego granatowym aksamitem szezlongu i wygładził białą jedwabną koszulę o rozłożystym kołnierzyku zdobnym w złoty haft przedstawiający dwa chińskie smoki. Lniane spodnie układały się perfekcyjnie na długich patykowatych nogach, bose stopy wsunął w skórzane, wygodne mokasyny.
– Eden moja droga. Jakże cieszę się, że zechciałaś mnie odwiedzić w mojej niedoli...– wyszedł jej na przeciw, by ująć szczupłe dłonie i ucałować w powietrzu gładką skórę wiedźmy. Gestem zaprosił ją do rozłożystych puf i antycznych krzeseł. Na niewysokim, zdobnym stoliczku kawowym połyskiwały karafki z likierami i whisky, nie zabrakło dwóch butelek wina, przy czym jedna z nich, ciemniejsza, była otwarta, a obok niej stał wysoki kryształowy kieliszek z czerwonym trunkiem, którym najwidoczniej raczył się gospodarz.
Jego ostatnie dni wypełnione były eliksirami wzmacniającymi i przyspieszającymi gojenie, zawsze jednak coś, czy raczej ktoś nieco zaburzał proces leczniczy, Anthony zbyt łatwo zapominał o tym, że nie powinien się nadwerężać. Teraz jednak zdawał się być - pomimo refleksji na temat śmierci, miłości i innych ludzkich przypadłości - całkiem zdrowy, bezczelnie wykorzystujący nakaz pozostawania w domu, bezczelnie wykorzystujący ostatnie chwile sierpniowego słońca.
– Napijesz się czegoś? Zjesz coś? Może masz ochotę wpierw na łyk herbaty?– proponował wracając na swoje miejsce, pozwalając jej usiąść gdzie tylko chciała i jak tylko chciała. Spotkanie nie było formalne, nie było też przyjęciem, mogli pozwolić sobie na odrobinę swobody, choć oczywiście trudno było mówić o takiej jeśli od maleńkości ciężki liniał pilnował ściągniętych łopatek i eleganckiej postawy.