• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
1 2 3 4 Dalej »
[29.08 Eden & Anthony] Śmierć i miłość

[29.08 Eden & Anthony] Śmierć i miłość
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
27.09.2024, 09:49  ✶  

—29/08/1972—
Anglia, Little Hangleton
Eden Lestrange & Anthony Shafiq
[Obrazek: LVfSqn6.png]

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, a ludzkość wydała,
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.

Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.



Robert Mulciber umarł.

Cały czas nie był pewien jak ustosunkować się do tej wiadomość. Otworzyć szampana, by chwilę później uronić łzę nad życiowymi wyborami swojej przyjaciółki? Z pary bliźniaków miał kontakt przez lata z Richardem, nie było więc tak, że dla niego obaj panowie byli nie do rozróżnienia. Wręcz przeciwnie, dwudziestoletni dystans tak w czasie jak i przestrzeni mocno ich od siebie zróżnicował, do tego stopnia, że pan z bogów łaski młody zdawał się być zupełnie obcą osobą, tego dnia, gdy Lorien złamała Anthony'emu serce po raz kolejny.

Nigdy nie zadał jej pytania dlaczego. W myśl być może nazbyt rygorystycznie przestrzeganych granic własnej prywatności, w myśl być może upokorzonej dumy, nie zamierzał dochodzić motywacji, które skierowały kobietę w ramiona Mulcibera, tylko przyjmować rzeczywistość taką jaka była. Płynąć z nurtem. Powstrzymać się od jakiejkolwiek ingerencji.

Więc jutro pogrzeb.

Jego czarny frak był już przygotowany, podobnie jak majętność Lorien zajmowała pokoje jego zmarłej żony. O ironio. Te pokoje czekały na nią od dekady i teraz, akurat teraz znów będą miały szansę choć na moment zatętnić uchodzącym w niebyt życiem.

Ciężko było mu powstrzymać uśmiech na myśl o tym, że wyszło na jego, że ostatecznie drogi losu zaprowadziły ją do małego Rzymu, ukrytego w zapyziałej wiosce. Ciężko było nie czuć mu wdzięczności do Mulcibera, że ten postanowił pożegnać się ze światem. Musiał popracować nad odpowiednią wspierającą twarzą, aby te iskry radości nie przedzierzgały przez chłodną stal. Będzie musiał gryźć swój policzek, jak za starych dobrych czasów u początków jego kariery, aby nie zauważać z satysfakcją, że jego śmierć nie przemieniła trwale Lorien w ptaka. Klątwa Maledictusa najwidoczniej nie uznała tego wydarzenia za aż tak dojmujące i traumatyczne. Przyjmował to za dobrą kartę.

Popołudniowe rozważania na tarasach ukrytych pod niewysoką kolumnadą skrzydła gościnnego przerwał Wergiliusz, skrzat domowy zapowiadający nadejście gościa. Anthony dźwignął się z obitego granatowym aksamitem szezlongu i wygładził białą jedwabną koszulę o rozłożystym kołnierzyku zdobnym w złoty haft przedstawiający dwa chińskie smoki. Lniane spodnie układały się perfekcyjnie na długich patykowatych nogach, bose stopy wsunął w skórzane, wygodne mokasyny.

– Eden moja droga. Jakże cieszę się, że zechciałaś mnie odwiedzić w mojej niedoli...– wyszedł jej na przeciw, by ująć szczupłe dłonie i ucałować w powietrzu gładką skórę wiedźmy. Gestem zaprosił ją do rozłożystych puf i antycznych krzeseł. Na niewysokim, zdobnym stoliczku kawowym połyskiwały karafki z likierami i whisky, nie zabrakło dwóch butelek wina, przy czym jedna z nich, ciemniejsza, była otwarta, a obok niej stał wysoki kryształowy kieliszek z czerwonym trunkiem, którym najwidoczniej raczył się gospodarz.

Jego ostatnie dni wypełnione były eliksirami wzmacniającymi i przyspieszającymi gojenie, zawsze jednak coś, czy raczej ktoś nieco zaburzał proces leczniczy, Anthony zbyt łatwo zapominał o tym, że nie powinien się nadwerężać. Teraz jednak zdawał się być - pomimo refleksji na temat śmierci, miłości i innych ludzkich przypadłości - całkiem zdrowy, bezczelnie wykorzystujący nakaz pozostawania w domu, bezczelnie wykorzystujący ostatnie chwile sierpniowego słońca.

– Napijesz się czegoś? Zjesz coś? Może masz ochotę wpierw na łyk herbaty?– proponował wracając na swoje miejsce, pozwalając jej usiąść gdzie tylko chciała i jak tylko chciała. Spotkanie nie było formalne, nie było też przyjęciem, mogli pozwolić sobie na odrobinę swobody, choć oczywiście trudno było mówić o takiej jeśli od maleńkości ciężki liniał pilnował ściągniętych łopatek i eleganckiej postawy.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
10.11.2024, 20:20  ✶  
Niech mu ziemia ciężką będzie, co by nigdy wstać nie zdołał.

Z jednej strony nie była w żaden sposób związana z Mulciberem, więc wieść o jego śmierci przyjęła z chłodną obojętnością. Z drugiej zaś strony przywodził na myśl żywe wciąż wspomnienia, jak kilka lat temu próbował wciągnąć ją w farsę atakowania bogom ducha winnych ludzi, w imię szerzenia propagandy krwi czystej wyższej nad innymi. Uznawała tę rozmowę za ich wspólną chwilę słabości; ona omal nie wpadła w jego sidła, bo jeszcze wtedy wierzyła w słuszność woli ojca, który namówił - lub zmusił? - ją do spotkania, a Robert popełnił głupi błąd i próbował obsadzić Eden w tradycyjnej roli kobiety, gdzie powinna być wdzięczna za swobody, którymi obdarzył ją Fortinbras. Mianowicie powinna dziękować, że nie uwiązał jej łańcuchem i nie kazał wypluwać potomków.

Robert był niepojętym głupcem. Być przyjacielem starego Malfoya i nie wiedzieć, że Eden była synem, o którym zawsze marzył?

Obojętność mógł więc przerwać drobny, acz pełen zadowolenia uśmiech. Podsycony cyniczną wiarą w sprawiedliwość, która dosięgała nawet największe szumowiny pałętające się po tym padole. Nie powinna się z tego cieszyć, bo to oznaczało, że kiedyś dorwie i ją, ale... minął czas, kiedy przejmowała się własnym losem. Nie wyzbyła się egocentryzmu, a jedynie chęci do życia.

Była jeszcze jedna kwestia - ta śmierć widocznie dotknęła jej ojca. Nie rozpaczał, nie epatował smutkiem, nie myślał o pisaniu trenów na cześć zmarłego przyjaciela. Stał się jednak wyraźnie poirytowany, drażliwy, zaczął spędzać jeszcze więcej czasu w samotności, nadając temu patetycznie śmieszny nastrój, który zmuszał Eden i jej matkę do wymiany zażenowanych spojrzeń podczas posiłku. Zachowywał się, jakby śmierć Mulcibera pokrzyżowała mu jakieś plany.

Miała zjawić się na jutrzejszym pogrzebie, ale po wczorajszym wydarzeniu Muzy nie była pewna, czy jest gotowa uczestniczyć w kolejnym spędzie w towarzystwie własnego ojca, bez względu na okoliczności. Nie była też przekonana, czy ostatnimi czasy jest na tyle poczytalna, by powstrzymać się przed napluciem na trumnę tego zgreda. Wątpiła, że Fortinbras posunie się do czegoś głupiego na pogrzebie kogoś, kto przecież stał po jego schizofrenicznej stronie, nie musiała go pilnować, więc naprawdę rozważała, czy nie oszczędzić sobie cierpienia. Uniknęłaby też oglądania parszywej gęby Alexandra, więc to kolejny plus.

Wkroczyła na teren tarasu z miną kwaśną, przypominając kogoś, kto przyniósł ze sobą uporczywe myśli i dosyć już miał nieustającej bitwy z nimi. Nie patrzyła jeszcze na Anthony'ego, bo przed oczyma wyobraźni miała mrożący krew w żyłach uśmiech ojca z wczorajszego wieczoru, który w dziwny sposób przeplatał się z obrazem rozedrganej i sponiewieranej Avery. Choć powinna się skupić na przyjacielu, dla którego tutaj przyszła, nie mogła pozbyć się wrażenia, że jedno z drugim jest powiązane i im dłużej nie znajdzie punktu wspólnego, tym więcej poczucia winy będzie w sobie nawarstwiać. Odnalezienie własnego sumienia czyniło ją fizycznie chorą.

Głos mężczyzny wyrwał ją z przemyśleń. Uniosła spojrzenie, najpierw analizując dogłębnie jego twarz, a potem przebiegła spojrzeniem po otaczających ich karafkach i butelkach z alkoholem. Nie mogła doszukać się wspomnianej niedoli w otoczeniu, więc musiała być wewnątrz Anthony'ego.
- We dwoje będzie nam w niej raźniej - uśmiechnęła się z przekąsem, mówiąc to, choć z oczu Eden wyczytać można było, że nie powiedziała tego prześmiewczo. Też nosiła ze sobą ciężar na sercu, choć nie czuła się zobowiązana do dzielenia się nim ze światem. Przede wszystkim dlatego, że na własne życzenie sobie go sprezentowała i współczucie jej osobie byłoby zwyczajnie nie na miejscu.

- Nie jestem głodna, dziękuję. - Nigdy nie była. Wystające niezdrowo kości policzkowe były tego świadectwem. - Może być wino, skoro już zostało napoczęte - dodała, a następnie skinęła głową w kierunku otworzonej butelki, którą Shafiq niechybnie się właśnie zajął. Opadła na pufie, a potem westchnęła dramatycznie, odkładając swoją torebkę na bok.

- Jak mniemam słyszałeś już o wczorajszym Koszmarze Nocy Letniej, ale zanim przejdę do proszenia cię, żebyś mnie podkulawił, gdy następnym razem wpadnę na pomysł udania się na podobne wydarzenie, powiedz mi: jak się czujesz? - Po twarzy Eden przemknęła cała gama ekspresji, począwszy na zmęczeniu i obrzydzeniu, gdy mówiła o wieczorze dnia poprzedniego, na szczerym zainteresowaniu i trosce kończąc. Miała dużo na głowie i ewidentnie próbowała nadać każdemu z tych pożarów odpowiedni priorytet.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
11.11.2024, 15:16  ✶  
Na wspomnienie o tym, że we dwoje będzie im raźniej, uniósł brwi ku górze, z zatroskanym, ledwie słyszalnym wydechem. Wcale nie tak często ich rozmowy miały miejsce w prywatnych pieleszach, godziny dawnych dyskusji podczas wyjazdów zamienili oboje na salonowe przepychanki opierające się głównie na uporczywych propozycjach Anthony'ego do podjęcia przez Eden pracy w Organie Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego. Był to żart, który nie był żartem, temat, który nie był tematem. Cenił jej intelekt, analityczny umysł i - nade wszystko - zdolność do przyciągania do siebie złotych galeonów, ale wbrew obiegowej opinii, nikogo nie zamierzał zmuszać do pracy pod swoimi skrzydłami.

Teraz jednak ta wizyta nie nosiła znamion rekrutacji, a przynajmniej nie takiej w ogólnym tego słowa rozumieniu. Połączenie dwóch zatroskanych istot zaplątanych w sieci ciasnych politycznych układów i rozgrywek, w mgłę wojny, która wyniszczała, ale też pozwalała wzrosnąć w kryzysie bardziej niż jakiekolwiek inne okoliczności...

Usłużnie zaistniał między nimi chlupot wina, czerwonej cieczy, która jak krew miała ich połączyć tego wieczoru, rozwiązać zmartwiałe języki, pozwolić popłynąć troskom, lecz nie w zapomnienie, a w laguny rozwiązań i działań, które oboje mogli podjąć. Byli wszak ludźmi czynu, którzy zwyczajnie musieli sobie o tym przypomnieć.

– Słyszałem i bardzo ubolewam. Podejrzewam, że pani Avery jest niepocieszona tym stanem rzeczy, podobnie jak jej młodsza krewniaczka. – Lubił być dobrze poinformowany, a na tym wydarzeniu znajdowało się co najmniej pięć osób, które mogło mu przybliżyć jego przebieg. Nie miał nic przeciwko Erikowi, który z założenia nie lubił rozmawiać o swojej pracy, gdy chociażby Jonathan jeszcze tej samej nocy pojawił się rozdygotany w marmurach jego posiadłości.

– Jak się czuję... to... to bardzo trudne pytanie, trudne w swojej prostocie. Fizycznie? Coraz lepiej. Eliksiry działają, dokładam wszelkich starań by nie podejmować gwałtownych aktywności, choć czasem... – wzrok tylko na moment mu zmętniał, w krótkim ułamku wspomnienia poprzedniego wieczoru, napięć, które iskrzyły między nim a przytłoczonym rzeczywistością kochankiem i wszelkim sposobom, które zaistniały, aby te napięcia rozładować. Odchrząknął, ignorując własne końcówki uszu, które jakby stały się przypalone gwałtownym dopływem krwi. Bardzo liczył na to, że przygaszone światło lampionów i dość długie jak na jego standardy włosy skutecznie zasłonią te wyraźne objawy jego zażenowania własną osobą.

– Psychicznie, intelektualnie walczę, żeby dopiąć umową z Kambodżą. Byliśmy zmuszeni przenieść szczyt do Egiptu, ael dzięki temu oszczędzę wszystkim zaangażowanym tygodnia podróży do azjatyckiego kraju, w którym mugole postanowili dokonywać masowych eksterminacji siebie na wzajem. – Zakołysał winem i upił dwa, trzy łyki, nim postanowił zrzucić na nich gatunkowy ciężar tego co prawdziwie zajmowało jego umysł od kilku prostych słów wypowiedzianych przez Morpheusa w sierpniową noc, pod rozgwieżdżonym, prowansalskim niebem.
– Pojawił się jednak nowy, bardziej angażujący projekt, bardziej lokalny, mm... Nie jesteś zmęczona tą wojną moja droga? Mam poczucie, że ona nigdy się nie skończy, a... cóż, kilka bliskich mi osób ma nieznośną predylekcję do pakowania się w sam środek tego typu konfliktów. Kiedy nie było mnie w kraju, mogłem odwrócić od tego oczy, teraz jednak dochodzi do mnie coraz bardziej, że... – umilkł szukając właściwych słów w czarnej według jego percepcji toni wina trzymanego w dłoniach. – Szarpie nimi popęd, buńczuczność i prymitywny instynkt, zamiast chłodnej kalkulacji. Więc tak. Jestem... zmartwiony tą sytuacją i powoli, w wolnych chwilach, w chwilach takich jak ta, zastanawiam się co mógłbym z tym zrobić. – Moglibyśmy zawisło w powietrzu, ale nie chciał jej nic narzucać, nie teraz, gdy otworzył rozgrywkę kościanych szachów w której pionami i figurami były ich własne ciała i możliwości.

Nie. Nie wiedział, czy pani Lestrange ma takich samych znajomych, takie same zmartwienia. Może powinien skłamać, może powinien wskazać na finansowe benefity wmieszania się w konflikt, od razu wyłożyć na stół możliwościami przejęcia kontroli w państwie pogrążonym w chaosie. Bogactwo, władza... to były zawsze dźwignie pobudzające do działań. Był jednak pewien jej przenikliwości swojej rozmówczyni, był pewien, że jeśli mógłby jakkolwiek wmieszać ją w swój kiełkujący plan, potrzebna była szczerość i tylko szczerość. Czym więc były bogactwa, czym złoto zgromadzone w piwnicy jego posiadłości, jeśli nie mógłby nimi dzielić się z tymi, którzy stali najbliżej niego? Chciał uciec. Nie mógł tego zrobić, bo Ci, których pragnąłby zabrać ze sobą nie wyraziliby na to zgody. Jeden po drugim pozostając na placu nierównej walki. Nie mógł być dłużej bierny. Nawet teraz, gdy ciało wciąż było obolałe, gdy jakaś część jego głowy wciąż powtarzała pytanie, czy warto kochać w jedną stronę, bez oczekiwania odpowiedzi.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
28.11.2024, 23:37  ✶  
Odmawiała, bo była sceptyczna; sceptyczna wobec Ministerstwa, sceptyczna wobec wchodzenia drugi raz do tej samej rzeki, ale tym razem bez najsilniejszych w magicznej społeczności pleców. Kiedy straciła pracę w Biurze Aurorów była wściekła, a potem przygnębiona, niemniej nie czuła się ograbiona z czegoś, na co sobie zasłużyła. Wiedziała, że gdyby ojciec nie pociągnął za sznurki, nie awansowałaby tak szybko. Każdy widział, że nie znała słowa poświęcenie, wystarczyło spojrzeć w oczy.
Miała teraz niezwykle wygodne zajęcie, choć amoralne, bo wzbogacała się cudzym kosztem. Nikt niczego innego się od niej nie spodziewał, więc nosiła miano chciwej sekutnicy z cyniczną dumą, ale musiała przyznać, że nie przynosiło jej to żadnej radości. Utknęła w monochromatycznej krainie stagnacji, gdzie teoretycznie nie powinna mieć powodu, aby narzekać, ale też nie ma absolutnie niczego, czym mogłaby się pochwalić. Limbo, los gorszy od śmierci.
Niemniej ostatnimi czasy, kiedy coraz mocniej oswajała się z faktem, że potrzebuje w tym życiu zmiany, że łaknie wyborów, które będą podjęte przez nią samą dla niej samej, a nie po to, żeby zaimponować rodzinie i otaczającej ją jak stado harpii śmietance towarzyskiej, równie często skłaniała się ku przystaniu na propozycję Anthony'ego. Miła wydawała się myśl, że może być częścią miejsca, w którym rzeczywiście jest chciana.
Więc nawet jeśli ta wizyta nie miała znamion rekrutacji, może sama między wierszami wspomni, że jednak zmieniła zdanie.

- Pani Avery zapewne mogłaby uniknąć tej tragedii, gdyby nie pozwoliła młodzieży przemawiać. - Skinęła głową w podzięce za nalane wino. Nie okazywała tego wprost, ale naprawdę współczuła Raphaeli. Nie mogła jednak ukryć, że dzięki wygłaszaniu swoich promugolskich poglądów na scenie, pozwoliła zamienić się w narzędzie prowokacji. Ostatnimi czasy, ich świat zamienił się w miejsce, gdzie niebywale trzeba uważać na słowa.

- Miło mi słyszeć, że wyjąłeś obydwie nogi z grobu - mówiąc to, uśmiechnęła się z przekąsem. Cieszyła się, że jego zdrowie fizyczne ma się ku lepszemu. Sama niegdyś była więźniem własnego ciała i wiedziała, jak niezwykle niemoc potrafi zmęczyć. Spostrzegła dziwny cień przemykający po twarzy Anthony'ego, w akompaniamencie urwanego słowa. Uniosła brwi nieznacznie, ale nie zamierzała drążyć, bo przyszła na spotkanie, a nie na przesłuchanie świadka. Wyznania były szczersze, kiedy opuszczały usta dobrowolnie.

Z wolna upijała wino, słuchając, jak mniemała, o wojnie domowej, która w tym kontekście wydawała się być jedynie niepożądaną przeszkodą na drodze do sukcesu. Wiedziała, że Shafiq nie miał tego na myśli, ale nie mogła się pozbyć wrażenia, że jak zwykle śmierć jednostki była tragedią, ale tysięcy już tylko statystyką. Liczbą z obcego kraju, która mogła niedługo wpisać się również w karty historii ich własnego.
- Zmęczona? - prychnęła prosto do kieliszka, a potem upiła łyk. - Wybacz za ordynarne określenie, ale rzygać mi się chce. Z jednej strony jestem otoczona ludźmi, którzy dolewają oliwy do ognia, z drugiej strony mam samozwańczych mesjaszy, którzy próbują ten ogień ugasić własnym ciałem. I tak samo, jak i w twoim przypadku, w jakimś sensie każda z tych osób jest mi bliska. - Westchnieniem zwieńczyła wywód, który zaczął się od gorączkowego tonu, a skończył na przyduszonym, niemalże łamiącym się głosem. Ojca bawiącego się w groteskowego złoczyńcę najchętniej własnoręcznie wepchnęłaby w ogień, którym się bawił, ale nie mogła ukrywać, że to nadal człowiek, którego przez trzy dekady swojego życia podziwiała. Natomiast za Alastorem poszłaby do piekła, które gotował im jej własny rodzic, a potem przytargałaby go z powrotem, jednak najbardziej życzyła sobie, żeby Moody po prostu przestał tam chodzić.
- Myślę, że podświadomie znasz moją opinię na ten temat. Nie znoszę decyzji podjętych w emocjach, a zwłaszcza w gniewie - oświadczyła, kręcąc głową z dezaprobatą. Nachyliła się znowu w kierunku kieliszka, ale spostrzegłszy, że upiła zbyt wiele zbyt szybko, powstrzymała się od instynktu. - Tylko co takiego chciałbyś z tym zrobić? Przecież nie zakażesz bycia głupim, bo ten kraj upadnie demograficznie. - Wypuściła powietrze nosem, niby bezdźwięcznie zanosząc się szyderczym śmiechem, ale w oczach nie miała ani cienia zadowolenia. Też chciała coś z tym zrobić, ale czuła, że ma związane ręce. Czuła, że utknęła pomiędzy młotem a kowadłem.
A może raczej pomiędzy pieńkiem a ostrzem kata?


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
01.12.2024, 00:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.12.2024, 00:29 przez Anthony Shafiq.)  
Eden była mile widziana i chciana. Była wręcz pożądana, choć w pragnieniach Anthony'ego próżno było szukać zainteresowania fizycznością kobiety jak i wszelkimi potrzebami fizycznego z nią kontaktu. O nie, Anthony iskrzył wręcz świętym gniewem, nad niewykorzystanym potencjałem pani Lestrange. Nad umysłem, który z powodzeniem mógłby aspirować do rzeczy wielkich, a zamknięty został w początkowych ramach policyjnej ścieżki, czego nie był w stanie zrozumieć, a później w roli żony, która dla zabawy tylko obracała nieruchomościami, zamiast z wprawą analizować dane dotyczące całego kraju. Nieskażona rodzicielstwem, nieskażona owdowieniem. Nieoszlifowana, powiedziałby, choć to sugerowałby, że oceniał ją nazbyt surowo, a nie była to prawda. Eden jawiła mu się, jako ofiara okoliczności i nie chciał jej bynajmniej po to, aby zacisnąć palce na jasnej szyi i skryć ją w podziemiach swojego skarbca. Chciał złapać ją i wypuścić ku niebu możliwości, w których tylko jego sklepienie zdawało się granicą utraty oddechu.

Ni jak nie brzmiało to jak jego ustawiczne lobbowanie, za podjęciem pracy w OMSHMie. Anthony jednak wiedział, że praca pracy nie równa. Podobnie jak biuro dawało możliwości pracować w terenie Tahirze, tak samo mogłoby pozwolić budować zasięgi Eden daleko poza jego granicami.

Ἀθηνή

Tak bardzo do niej to pasowało.

Dzisiaj nie mówił o biurze, nie znajdował się myślą ani trochę w jego zakresie, też nie chciał, aby gołębica miała wrażenie, że na nią poluje. Nie byli na salonach, nie musieli tańczyć, przyoblekać myśli w egzaltowane koronki, ani zasłaniać ich wachlarzem przydającego tajemniczości milczenia. Oczywiście, byłoby łatwiej, gdyby prowadzili tę rozmowę pod wpływem veritaserum. Byłoby łatwiej, ostatecznie się przekonać, czy za ordynarnym słownictwem nie kryje się złowroga prawda o przynależności jego gościa do ekstremistów. Shafiq miał jednak pewną wiarę w to, że robiąc w polityce tyle lat, choć trochę zna się na ludziach. Uważał też, że stosowanie eliksiru prawdy wobec przyjaciół, byłoby wysoce nieeleganckie i zdecydowanie nie budujące zaufania, które w obecnym momencie było najcenniejszą walutą.

– ...którzy próbują ten ogień ugasić własnym ciałem. Tak... Niestety tak. Niestety to właśnie jest najlepszym określeniem mojego zmartwienia. – Ile by dał, żeby Erik był jak Jonathan - urzędnikiem, który tylko śni o lśniącej zbroi i białym, bojowym rumaku? Oczywiście miał swoje podejrzenia wobec Selwyna, których rozwianie czekało na stabilizacje w sprawie francuskiej, niemniej nie wierzył, aby jego przyjaciel aż tak się narażał. Tymczasem Longbottom pracował w magicznej policji i wciąż jawił mu się, jako wzór cnót (z kilkoma, dodającymi mu charakteru wadami), który z pewnością właśnie tak by uczynił. Spróbował ugasić ogień własnym ciałem. Poświęcił się. Bezmyślnie. Bez wahania.

Przez twarz Anthony'ego przebiegł cień głębokiej obawy, która korespondując z ogólnym zmęczeniem i stanem, przydała mu kilka lat, dociążył kruczymi skrzydłami barki.
– To największe zmartwienie. Oliwa i woda zbyt łatwo parująca pod wpływem ognia i my gdzieś po środku. Ja... chciałbym znów zmieszać oliwę z wodą. Dokonać niemożliwego i uczynić naszą społeczność spójną, na tyle, na ile to było możliwe wcześniej. Chciałbym powiedzieć... zebrać armię i ruszyć szturmem na zamek, ale... z tego zdania chyba tylko zebranie armii jest prawdą i to też nie do końca wojowników mi trzeba... – Dziwny blask determinacji pojawił się w jego oczach, wrażenie słabości przeminęło tak nagle jak się pojawiło. Nie był swobodny, szarmancji w swojej wypowiedzi, wręcz przeciwnie - tchnęło to wszystko surowością, która być może pierwszy raz objawiła się w ich relacji. – Chciałbym doprowadzić do sytuacji, w której każdej z zainteresowanych stron opłacałoby się zawiesić broń na czas nieokreślony. Nie ważne czy mówimy o Ministerstwie, czy o terrorystach. Ostatnie dwa tygodnie spędzam czas na obmyślaniu małych kroków w tym maratonie. Z przerwami oczywiście... na jakże udane wyjście do Teatru, czy abstrakcyjny w swojej formule wieczorek promujący dziwaczne fundacje. – Oparł się mocniej, wbił plecy w swoje siedzisko, zamyślił się znów, ustępując pola na jej reakcję, od której zależało tak wiele. Może gdyby miał czas, może wtedy robiłby to bardziej subtelnie. Był jednak spóźniony półtora roku. To nie był już czas, na rozkładanie przed nią barwnych przynęt, kokieterię półsłówek. – Może dobrze, że samopoczucie uniemożliwiło mi pojawienie się na wydarzeniu Muzy. Młodość, rządzi się swoimi prawami ale... – pokiwał głową z niedowierzaniem. – Głupota męczy, ale nie można, czy wręcz nie należy jej eliminować równania. Jest bardzo plastyczną materią, a poparcie społeczności jako ogółu, niezbędną składową sukcesu.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#6
13.12.2024, 01:51  ✶  
Rozsiadła się w fotelu, choć jej sylwetka zdawała się być bardziej napięta niż zrelaksowana. Dłonie oparła na kolanach, splatając je w sposób niemal obronny, jakby próbowała zatrzymać słowa, które cisnęły się na usta. Słuchała jego słów z uwagą, a jednak gdzieś na skraju jej myśli czaiło się znajome uczucie rozdwojenia. Była jak nitka, naciągnięta pomiędzy dwoma światami - tym, który ją wychował i który wciąż szeptał jej do ucha, by pozostała wierna tradycji, a tym, który wydawał się bardziej sprawiedliwy, choć równie brutalny w swoich ambicjach. Zastanawiała się tylko, czy prędzej się zerwie, czy zwyczajnie zostanie przecięta.

Pozwalała jego głosowi wypełnić ciszę między nimi, lecz jej myśli wirowały gdzieś daleko, poza tym pokojem, poza jego słowami. Anthony miał w sobie coś, co wywoływało w niej zarówno fascynację, jak i frustrację. Jego idealizm był niemal namacalny, a determinacja - godna podziwu. Ale to wszystko zderzało się z jej własnymi doświadczeniami, z rzeczywistością, którą widziała na co dzień. Świat Anthony'ego był wizją, marzeniem; jej świat - poligonem walki, gdzie liczyły się czyny, nie idee.

Jeśli w tym panteonie miała zająć miejsce Ateny, była jej pokrętną wersją. Wiedza była dla niej przekleństwem. Nie zaznała nigdy sprawiedliwości, więc nie potrafiła prowadzić takiej wojny. Patronka miast? Kogo, może tych mieszkańców, których od lat wyzyskiwała i grabiła z pieniędzy?
A jeśli wyszła z głowy swojego ojca, biada była każdemu, kto chciał wejść z nią w konszachty. Takie pochodzenie było gorsze niż piętno.

- Wszystko niegdyś określano niemożliwym. Aż do momentu, gdy tego czegoś nie osiągnięto - odpowiedziała, obserwując jak mężczyzna opiera się na fotelu, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. Był zmęczony. Widziała to w głębokich cieniach pod jego oczami, w ciężarze, który wydawał się nosić na barkach. Ale czy jego wizja była czymś więcej niż snem człowieka zbyt długo trwającego w idealistycznym śnie? Nie wiedziała. I to właśnie budziło w niej największy niepokój.
- Myślę, że patrzysz na to ze złej strony. Nie powinieneś się zastanawiać, czy coś jest możliwe, tylko czy jest warte zachodu. - Uniosła brwi, niemo sugerując, że może zwyczajnie nie ma sensu mieszać ze sobą oliwy z wodą. - Może, zamiast płonnych prób pojednania, wystarczy pokazać oliwie, że w przeciwieństwie do wody jest do zastąpienia. - Podniosła propozycję a razem z nią lampkę wina, nie kryjąc się ze swym charakterystycznym półuśmiechem, który mógł być zarówno wyrazem przyjacielsko rzuconego wyzwania, jak i ledwie skrywanej kpiny. Utrzymywała wzrok na jego twarzy, obserwując grę emocji, które pojawiały się i znikały, jakby sam nie do końca kontrolował ich intensywności. Było coś intrygującego w tej surowości, w tym braku zwyczajowej maski, którą większość polityków nosiła jak drugą skórę. Anthony był inny. W swoim gniewie i determinacji wydawał się niemal... ludzki.

- Mam przeczucie, prawdopodobnie słuszne, że twoje małe kroki są dla większości stumilowymi - prychnęła pod nosem w rozbawieniu, jednocześnie unosząc z wolna usta od szkła. Omiotła wzrokiem Shafiqa, nie śpiesząc się z kontynuowaniem wypowiedzi, choć po spojrzeniu Eden widać było, że słów w zanadrzu jej nie brakuje. A jednak wyraźnie się decydowała część między nimi po prostu zawiesić w domyśle, a część zachować dla siebie. -  Więc powiedz mi… - Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego z błyskiem ciekawości w oczach. - Jaki będzie twój kolejny ruch, Anthony? Bo nie wierzę, że nie masz już wszystkiego zaplanowanego. -


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
20.12.2024, 15:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2024, 15:11 przez Anthony Shafiq.)  
Na moment uniósł w zdziwieniu brwi, – Pojednania? Och nie... może rzeczywiście ta metafora źle wybrzmiała. Myśl o pojednaniu, idealistyczna wizja, w której czarodzieje czystej krwi, półkrwi, ćwierćkrwi, żadnej krwi chodzą razem pod rączkę zbierać kwiaty na wiecznie zielonych niwach życia... to mrzonka. Dobra opowieść, dobre marzenie, ale nie cel możliwy do osiągnięcia. Ludzkość zbudowana jest na konflikcie, na rozwarstwieniu, na delikatnym balansie i kierunku, w którym społeczność jako zbiorowość powinna dążyć, ale nigdy go nie osiągnąć. Oczywistym jest to, że społeczności wzrastają i upadają, a ja po prostu bardzo nie chciałbym, żebyśmy teraz znajdowali się w okresie upadku. – Zwilżył usta winem, a ton jego głosu wskazywał jasno, że jest to jednak jego obawa. – Społeczność kastowa w której żyliśmy do tej pory, którą gruntował odpowiednio zaprojektowany system szkolnictwa, władzy, przepływu dóbr sugerowałby, że to niska klasa powinna wzniecić rewoltę, jak we Francji te dwa wieki temu, a nie kasta uprzywilejowana, która poczuła się obrażona takimi czy innymi posunięciami w Departamentach. Z resztą... cały ten tak zwany Manifest, to populistyczne brednie osoby, której cele wcale nie są nam znane, ale której nie można odmówić skutecznego zagrania na obawach moich i Twoich przyjaciół. – Jego niewesoły uśmiech nie sięgnął oczu. Stal nabrała chłodu, gdy błądził wzrokiem, ześlizgując się po rzeźbie ustawionej w głębi ogrodu, przedstawiającej tonącego mężczyznę zaduszanego przez węża.

– To o czym mówisz, jest zbieżne z moim celem. Uczynić konflikt nieopłacalnym. Kimkolwiek jest mężczyzna każący nazywać się lordem, będzie nikim, bez swoich popleczników, bez finansowania, bez zaopatrzenia. Każda sekta, poza liderem kultu, kręgami wtajemniczenia, potrzebuje tych prozaicznych odnóg, o których niewielu pamięta. Strach, pogarda, pragnienie władzy absolutnej - to proste struny do pociągnięcia, gdy u steru przez tyle lat był Leach. – Westchnął ciężko, milczeniem pomijając fakt, że sam te nuty podsycał onegdaj. Dla własnego zysku, który teraz niestety wybuchał mu w twarz konsekwencjami, których nie był w stanie w tamtych latach przewidzieć. Poczucie winy? Być może to dawna nieodczuwana gorycz wspierała go w kolejnych słowach. W ryzyku, które postanowił podjąć.

– Planuję znaleźć osoby, które myślą podobnie. Którym chce się... rzygać na myśl o trwającym konflikcie, o tym jak Ci idioci wykrwawiają ulice w imię potęgi, którą tracą poniewierając kastą robotniczą. Chciałbym utworzyć coś na kształt syndykatu, w którym każdy z partnerów zachowuje pełnię autonomii w swoich działaniach, a jednak skoro wszystkim przyświeca ten sam cel, w synergii działań i wymianie możliwości, zasobów, kontaktów, wiedzy współpracują aby ten cel osiągnąć. Przejęcie prasy, odcięcie od źródeł utrzymania, bardziej zdecydowane pozyskiwanie dowodów przeciwko osobom, które mogłyby współpracować z noszącymi maski, ale też... hmm... uzbrojenie ulicy. Zadbanie o tych, o których Ministerstwo nie dba. O wodę, która... jak sama zauważyłaś, jest niezbędna do życia, a która może w pewnym momencie zirytować się na tyle, by topić oliwę bez rozróżnienia na tą, która próbowała założyć im kajdany, a która by sobie tego wcale nie życzyła.– Umilkł w końcu, dając jej przestrzeń do przetrawienia czegoś, co było biegunowo odległe od rozmowy, które się podejmowało podczas tego typu wizyt. Oddychał ciężko, chłonąc jednak spokój, pośród przyjemnego wieczoru dogasającego sierpnia. Tak mało czasu... zabierali się za to późno, ale wierzył, tak mocno wierzył, że mogliby być czarnym koniem tego wyścigu.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#8
12.01.2025, 03:05  ✶  
Anthony mówił dużo, ale Eden nie miała nic przeciwko, dopóki nie mówił od rzeczy. Uśmiechnęła się nawet z dozą słodkiego cynizmu podszytego swoistą nostalgią, kiedy wspomniał o celu, do którego wszyscy mają uparcie dążyć, ale nigdy nie osiągnąć. Nie mogła się powstrzymać od rozbawienia wizją, gdzie los wabi ich wszystkich metodą kija i marchewki, a oni dążą zań ślepo, bo przecież nic innego nie znają. Zresztą, czy świadomość innych opcji miałaby jakiekolwiek znaczenie? Otaczali ją ludzie, którzy twierdzili, że przeznaczenie już dawno zostało spisane, a na dowód wyciągali przeklęte karty, które objawiały skrawki przyszłości, dziwacznie trafiające w sedno. Może faktycznie byli tylko pionkami w cudzej grze, a możliwość wyboru była tylko iluzją.

Niemniej Eden nie chciała wierzyć w brednie, podług których nie ma jurysdykcji nad własną przyszłością, bo to zaprowadziłoby ją do samobójstwa. Wiedziała, że wolałaby wypić wszystkie specyfiki z piwnicy własnego męża bez względu na skład, niż pozwolić, aby ktoś - coś? - przejęło stery jej życia. Zbyt wiele dekad już zmarnowała na podświadomym podążaniu utartymi ścieżkami, nie miała zamiaru wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Skoro jej ojciec postanowił w tak obsceniczny sposób złamać status quo, ona też nie planowała utrzymywać pozorów. Zeszłego roku się powstrzymywała; tego roku zamierzała pożerać.

- Cel zawsze jest ten sam, nie trzeba daleko szukać. Urojenia o potędze prowadzące do żądzy władzy, kończące się podbojem tego świata i następnego - weszła mu nieco w słowo, ale potem uniosła jedynie brwi, jakby w geście zezwolenia na dalszą kontynuację wywodu. Zgadzała się z jego słowami, a milczenie było wystarczającym tego potwierdzeniem. Eden przecież kochała korygować ludzi, wytykać cudze błędy, by odwrócić uwagę od własnych. Nie byłaby w stanie usiedzieć cicho, gdyby Anthony nie mówił prawdy.

Wzięła głęboki łyk alkoholu, kiedy na tapet został wzięty Leach. Nadal miała go za nieudacznika, ale nie była już na tyle głupia, by znowu wyzywać go od szlam. Mogła sobie pogratulować; dorosła i spostrzegła, że tak naprawdę czystość bądź nieczystość krwi nie gra żadnej, nawet trzecioplanowej roli, liczą się tylko i wyłącznie pieniądze, pozycja społeczna i umiejętność pójścia po swoje. Nobby nie posiadał niczego, a więc też skończył marnie. Nadal nie rozumiała, dlaczego lwia część czystokrwistej śmietanki po jego elekcji w ramach protestu odeszła, zamiast zwyczajnie wziąć sprawy w swoje ręce i rozwalić Ministerstwo od środka. Z drugiej strony, skoro prowodyrami akcji byli Mulciberowie, można było śmiało zakładać, że nie kierowali się rozsądkiem. Ot, przypadłość rodzinna.

Syndykat.
Eden odchyliła się mocniej, oparła się tak, jakby na moment potrzebowała uziemienia. Spojrzała nieswojo na Shafiqa, ciężko było odczytać, czy był to podziw, czy zdziwienie. Może obydwa, dodatkowo podszyte ciekawością i chęcią złapania za lejce? Tyle lat grała szarą eminencję w swojej rodzinie, czemu miałaby teraz nie użyczyć swojego doświadczenia dla dobrej sprawy?
- Brzmi dumnie. - Przez chwilę nie powiedziała nic więcej, tylko dokończyła w spokoju wino, pozwalając sekundom niemiłosiernie wolno płynąć wraz z czerwoną cieczą wzdłuż jej gardła. Otarła usta wierzchem dłoni, nie unikając jednak spojrzenia Anthony'ego. Widać było, że nie skończyła mówić, że jedynie waży słowa. - Dobrze, więc skoro kwestie ideologiczne mamy już za sobą, omówione i oplecione w piękne słowa, może przejdźmy do sedna. Jak mniemam, nie wspominałbyś mi o tym wszystkim, gdybyś nie chciał, abym była częścią tego Syndykatu. Tylko - co ci ze mnie? - Przechyliła głowę, naprawdę nie rozumiejąc do końca, jaki realny wpływ miałaby mieć. Może i miała aurę osoby, która trzyma wszystkich w szachu, ale przecież wycofała się lata temu z blasku fleszy. Nie miała już wartościowych wtyk w Ministerstwie, nie była aurorem, prasa wspominała o niej już tylko z braku laku, a wątpiła, że chodziło o pieniądze. Anthony nie cierpiał na brak funduszy. - Nie zrozum mnie źle, zdecydowanie podzielam zarówno twoje zdanie, jak i chęć powstrzymania piekła, które poplecznicy tego szarlatana chcą rozpętać. Po prostu odnoszę wrażenie, że przeceniasz moje możliwości, Tony. Jak to sobie wyobrażasz, mam wypowiadać umowy najmu wszystkim zwolennikom, kiedy nawet nie znam ich tożsamości? A może mam wpłacać datki jak na działalność charytatywną, żeby potem odpisać sobie to od podatku? - Uśmiechnęła się kwaśno, pochylając się przy tym do przodu. Może trochę kpiła, ale dawała znać mową ciała, że chce się w to zaangażować, jedynie nie wie, do czego mógłby potrzebować takiej zołzy. Ostatnimi czasy wątpiła w siebie zbyt mocno, by móc dostrzec swoją wartość, a ostatnie, czego chciała, to plątać się mu pod nogami.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
01.02.2025, 14:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.02.2025, 14:06 przez Anthony Shafiq.)  
Mimowolnie parsknął śmiechem, gdy zapytała z taką dziecięcą wręcz niewinnością co Ci po mnie?. Popatrzył na nią z rozbawieniem, ale w stalowych oczach błysnęło znajome światło podziwu i coś, co można by pomylić z ojcowską dumą. O tym, że myślał o niej wysoko mówił tyle razy, ale można z łatwością było podpiąć to pod jego lobbowaniem i próbą ściągnięcia do biura. Teraz nie mówił o biurze. Mówił o czymś, co dalece wykraczało poza ciasne podziemia Ministerstwa.

– Eden. Ja nie zamierzałem się powtarzać w tej materii, niezmiennie uważam, że Twój przenikliwy umysł, hardość ducha i ostrość języka są na wybitnym poziomie. Jesteś piękną i wszechstronnie wykształconą kobietą, która gnuśnieje w murach swojej rezydencji i zapomina o przewagach, które posiada wobec wielu. Jesteś reprezentatywna, jesteś twarda, jesteś - podobnie jak brat - zorientowana na cel i gotowa by dźwigać odpowiedzialność za losy świata. Marnujesz się, marnujesz swój potencjał, ale chcę dziś zaproponować Ci jak rozniecić ten jasny, błękitny płomień Twojej duszy, tak jak ja roznieciłem swój. – Mówił żarliwie, mówił z przekonaniem i wiarą w każde jedno słowo. Mówił tak, jakby znaleźli się w punkcie zwrotnym, jak wąż owinięty ciasno wokół rajskiej jabłoni, który dawał możliwość Ewie uzyskanie czegoś, czego nie dostała od ojca. Wolnej woli.

– Potrzebuję kogoś, kto podobnie do mnie będzie zarządzał, zbierał i analizował dane dotyczące organizacji. Kogoś, kto drugim, racjonalnym spojrzeniem oceni szanse i zagrożenia. Potrzebuję też sieci kontaktów, Twojego rozpoznania względem czystokrwistej elity, kto mógłby być naszym sojusznikiem, a kto przeciwnikiem. Potrzebuję Twoich oczu i Twojego sprytu na salonach. To ogólna myśl... lecz jest też coś więcej. – Upił wina, rozważając czy nie brzmiał jak jakiś szalony mag, wróżbita opisujący rozwidlenia losu przed początkującym bohaterem, który dopiero miał osiągnąć szczyt na drodze heroizmu.

– Ścieżki są dwie. – Wyborny początek, obawiał się, że Eden zawsze zgniecie go swoim racjonalizmem, ale czyż nie dlatego proponował jej owoc? – Jedna otwarta, w której stajesz się jednym z moich zaufanych partnerów. Różnie to może być nazywane. Asystentka? Zastępca? Ja lubię myśleć o tym jako o Głosie. Pojawiałabyś się tam, gdzie ja bym nie zdążył. Twoje słowo byłoby moim, nie ważne czy chodziłoby o udzielenie informacji gazetom, czy kontakt ze strajkującymi urzędnikami. Z drugiej strony zaś...– wziął głęboki wdech uciekając spojrzeniem w stronę ciemnego ogrodu, tam gdzie za zaaranżowaną ścianą zieleni spał posąg jego dawno przebrzmiałej miłości, ten sam, który zraszał wczoraj o świcie swoimi łzami.

– ... możliwe, że w najbliższych miesiącach publicznie wystawię się na atak tej Sekty. Myślałem więc o tym, kto mógłby być przystosowany do tego, by wiedzieć wszystko o strukturze organizacji jej członkach, kto mógłby być... liderem, kiedy mnie ewentualnie zabraknie. Wtedy jednak nasza współpraca musiałaby zostać tajemnicą, ale dzięki temu mogłoby Ci być łatwiej prowadzić skan naszego środowiska, za słabymi odnogami Śmierciożerców. Wyławiać nielojalne ogniwa, wątpiące, podążające za nimi ze strachu, dla zysku, lub jakiegokolwiek innego powodu łatwego do przebicia. – Jego oczy znów powróciły do niej, w pełni poważne, skupione, zorientowane na celu. – I oczywiście... po moim powrocie z Egiptu zaczniemy lekcje oklumencji. Bez tego nie ma mowy o żadnej tajemnicy mogącej zaszkodzić sprawie.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#10
02.02.2025, 14:59  ✶  
Przyjęła komplementy tak jak zawsze - z lekko uniesionymi brwiami, chłodnym spojrzeniem i kamienną twarzą, sugerując jasno, że peany na własną cześć jej nie ruszają. Jedynie oczy zwęziły się nieznacznie, kiedy przyrównał ją do brata; w oczach Eden zatańczył cień frustracji, nieugaszonej nigdy zawiści, a serce drgnęło wbrew dotychczasowemu rytmowi, niezadowolone, że temat ich podobieństwa został podniesiony w tej rozmowie.
Nie potrzebowała przypomnienia w kwestii tego, jaką osobą była. Doskonale wiedziała, że była twarda, bezwzględna. Zdawała sobie sprawę z gracji, z jaką przeskakiwała po trupach do wyznaczonych sobie celów. Była też pewna, że w potyczce słownej zawsze odniesie zwycięstwo, choćby i pyrrusowe. Nie było tutaj czego podważać, bo ewidentnym było, że jest wykapaną córką swojego ojca, wierną kopią aspirującego tyrana. Niemniej widziała też, do czego takie podejście do życia doprowadziło Fortinbrasa i miała słuszne obawy, że wykorzystywanie ich wspólnych atutów przyniesie jej jedynie zgubę. Czy można było ją więc winić, że przy swojej ostrożności wycofała się z gry w obliczu nieuchronnej porażki?

Dolała sobie wina, skupiając swój wzrok bardziej na przelewającej się cieczy niż na twarzy Anthony'ego. Wciąż słuchała jego słów, ale budziły w niej tyle emocji, że wolała skierować spojrzenie gdzieś indziej, utrudniając Shafiqowi przedwczesną ocenę jej zamiarów. Zgadzała się z nim, że najwyższy czas, aby los świata trafił w kompetentne ręce. Nie chciała patrzeć, jak przerzucany jest niczym rozgrzany węgiel pomiędzy dłońmi fanatyków oraz samozwańczych partyzantów, którzy pewnie zamiary mieli dobre, ale emocje przysłaniały im zdrowy osąd. Miał też rację, że sprawniej by to szło, gdyby znowu zaczęła brylować pośród tych zadufanych w sobie arystokratów z diablej łaski, bo przecież nikt nie uwierzyłby w jej dobre intencje choćby się krzyżem położyła na drodze Śmierciożerców, więc śmietanka weźmie ją za swoją. Ale... no właśnie, Eden zawsze miała jakieś ale. Zawsze stawiała warunki, bo nie ufała ludziom, nawet jeśli nie mieliby żadnej korzyści ze zdrady.

- Nie będę twoją asystentką, ani zastępcą - zaoponowała wprost, odkładając na bok kieliszek, z którego przed chwilą upiła łyk wina. Przeniosła z wolna spojrzenie na przyjaciela, unosząc brodę i przybierając na tyle zawzięty wyraz twarzy, by dać znać, że to nie jest nawet pole do dyskusji. - Mam dosyć chowania się za wpływowymi mężczyznami, snucia się jak cień, który dla kilku benefitów będzie odwalać brudną robotę. Całe życie odgrywałam rolę szarej eminencji, na koniec zostając z niczym, bo nie miałam prawa posiadać dowodu na to, jaki wkład w sprawę włożyłam. - Założyła ręce na piersi, oparła się wygodniej w krześle, ale nie zmieniła wyrazu twarzy ani na moment. - Jeśli mam zechcieć zmieniać świat, muszę zacząć przede wszystkim od siebie. Być zmianą, którą chcę w tym świecie widzieć. Skoro chcemy zapobiegać manipulacjom Śmierciożerców, sama muszę swoje sznurki odciąć - oznajmiła to z kwaśnym uśmiechem, bo dla niej to wyznanie miało drugie dno. Jeszcze nie podzieliła się rewelacją dotyczącą afiliacji własnego ojca, ale nigdy bardziej nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo ta wiedza będzie istotna. Nie tylko dla dobra tej sprawy, ale też dla niej samej. - Dlatego jeśli chcesz, abym weszła do gry, mogę to zrobić jako twoja wspólniczka. Nie mniej, nie więcej. - Postawiła jasną ofertę, a następnie pochwyciła lampkę wina. Nie przerwała kontaktu wzrokowego z Antkiem, ale jednocześnie chciała dać mu chwilę na zastanowienie się nad tym. Powinien; przecież zrobił Eden taką reklamę kilka chwil temu, że nie czuła się już dłużej jak ktoś, kogo można zastąpić.

- Zgadzam się w kwestii oklumencji. Już bez Syndykatu posiadam informacje, które powinny zostać szczelnie zamknięte za drzwiami mojego umysłu, nie możemy ryzykować włamaniem - uśmiechnęła się mówiąc to. Niegdyś rozważała naukę na własną rękę, jeszcze za czasów kariery aurorskiej, ale ta zakończyła się tak niespodziewanie szybko, że wir wydarzeń pociągnął ją z dala od pomysłu. - Zaś w kwestii wystawiania się na atak... Chciałbyś rozwinąć skąd w tobie myśli samobójcze? - Przechyliła głowę, zagajając z pozoru niewinnie. Nie umiała jednak pozbyć się półtonu kpiny tańczącego w tle, bo póki nie widziała sensu w takiej prowokacji, ciężko było traktować sprawę poważnie.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (3860), Anthony Shafiq (4075)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa