• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
lato 1972 // kołysanka dębów

lato 1972 // kołysanka dębów
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#1
07.10.2024, 01:52  ✶  
Kiedy umiera Greengrass, Knieja Godryka zyskuje jedno, nowe drzewo - wasi przodkowie stają się na zawsze częścią wielkiego, gęstego lasu i otoczeni ciężką ciszą czuwają nad wami.

Od kilku dni czuliście w sercach dziwny, nieopisany ciężar, jakby las - wasz las, las waszych przodków spoczywających pod dębami i w nich - nagle przestał być bezpiecznym schronieniem. Złowieszcze, mroczne cienie tułające się po gęstwinie i wrzosowiskach chciały czegoś od Greengrassów, lecz czego - o tym mieliście się dopiero przekonać. Coraz częściej śniliście koszmary o coraz mniej spokojnym wietrze - o szeptach przekazywanych od dębu do dębu, by dotarły do was wreszcie. Przedziwne, zniekształcone, jakby wypowiedziane w obcym języku, ale wciąż zrozumiałe - to była znana wam melodia kołysanki śpiewanej wieczorami przez matki waszego rodu. Drzewa w przerażeniu usypiały się do snu, drżąc w grozie - coś się do nich zbliżało i nie chciało odejść. Tej nocy wydawało wam się, że musi to być sen proroczy. Głosy lasu, wcześniej zaledwie ledwo słyszalne, nasiliły się. Głębokie, metaliczne brzmienia, jakby coś przesuwało się między drzewami, niosąc ze sobą chłód i ciemność. Coś, co było starsze niż sam las, coś, co nie powinno nigdy się przebudzić.

Dęby, które latami otaczały was opieką, dziś potrzebowały waszej pomocy. Wy, brat i siostra, mieliście zaraz stanąć na skraju dąbrowy, starając się nie dać przytłoczyć przerażającym pomrukom docierającym do was spomiędzy pni. Wasi przodkowie was wzywali. Pomruki te nie zwiastowały jednak nadejścia leśnych upiorów, co od razu wyczuła Roslyn. Tej nocy spać nie mógł również Samuel, dręczony poczuciem, jakoby jego bratnia dusza znajdowała się w wielkim niebezpieczeństwie i... tak też właśnie było. Znajdowaliście się przecież w trójkę na zapomnianej ścieżce, gdzie marna była szansa na spotkanie strażników z Ministerstwa. Ale czy na pewno chcieliście to zrobić?

zadanie od mistrza gry
Jeżeli napiszecie przynajmniej trzy tury przedzierania się przez gęstwinę w kierunku dębów, możecie rzucić kością !Kołysanka. Możecie również zrezygnować z wchodzenia do lasu. Scenariusz jest dedykowany @Roselyn Greengrass @Ambroise Greengrass i @Samuel McGonagall. Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.


there is mystery unfolding
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#2
18.10.2024, 01:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 09:33 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

16.08.1972

Znaczna część kryzysów zaczynała się niemal idealnie pośrodku tygodnia roboczego. Tym razem również była to środa, choć cokolwiek postanowiło przerwać im złudny spokój postanowiło zaczekać do późnej nocy - w końcu wszystkie najlepsze historie łączy podobna scenografia:
późna letnia noc pod koniec żniw. Zatarta, zarośnięta, dawno zapomniana droga prowadząca przez zamgloną łąkę na skraj ciemnego lasu. Żółtawy księżyc w pierwszej kwadrze (tylko pełnia byłaby bardziej dramatyczna) częściowo zasnuty chmurami, dający bardzo mało naturalnej poświaty, skazując ich tym samym na blade światła trzymanych różdżek. Tych samych, które warto było mieć w pogotowiu idąc w miejsca znane i zarazem nieznajome, zupełnie inne, obce, wypełnione szeptami mieszającymi się z wstrzymywanymi i powoli wypuszczanymi oddechami. Szelest liści w porywistym wietrze szarpiącym wietrzchołkami dębów, łąkowymi trawami i roślinami. Podmuchy zrywające się nagle, plączące włosy i wdzierające się pod pospiesznie narzucone ubrania. Po czym zamierające w nienaturalny sposób, jakby nigdy ich nie było.
Ostatnie wieczory były trudne, przepełnione bezsennością i nagłą niezrozumiałą czujnością, której niespokojnym podszeptom coś nadchodzi, coś jest nie tak, coś się zmieniło nie mogły zaradzić nawet najmocniejsze eliksiry nasenne. Co prawda nadal próbował się nimi poić, ale nie przynosiły ulgi. Kiedy zasypiał, wcale nie przynosiło mu to ulgi. Wręcz przeciwnie - jawa mieszała się z koszmarami. Wybudzał się wielokrotnie nie wiedząc czy nadal śpi, czy udało mu się umknąć nocnym marom.
Choć czy tak naprawdę dało się od nich uciec? Zaczynał w to wątpić. Brak snu kładł się cieniem na wykonywaniu codziennych obowiązków. Sen nie dawał upragnionego ukojenia. Nieważne, co robił, Ambroise zaczynał czuć się jak chodzący upiór.
Tak też wyglądał tego wieczoru, gdy zew lasu stał się zbyt silny, by można było go ignorować. Tym razem coś go tam wzywało. Wybudziło go z nerwowego, płytkiego półsnu nad książkami w swojej samotni na terenach rodzinnej posiadłości. Sprawiło, że bez wahania narzucił na siebie wierzchnie okrycie, ignorując to, że wcześniej zasnął w ubraniu - teraz wygniecionym pod cienką ciemnozieloną peleryną, która raz na jakiś czas powiewała na szarpiącym nią i cichnącym wietrze.
Jasne, spłowiałe od letniego słońca włosy pozostały w nieładzie. Niedbale zgarnął je w kok z tyłu głowy, który do czasu stanięcia na skraju lasu zdążył niemal całkowicie rozpaść się w długie potargane pasma również targane podmuchami wiatru. Z powodzeniem mógł wyglądać jak potępiona dusza błąkająca się po wrzosowiskach nie od zaledwie pół godziny a od wieków, niepamiętnych czasów.
- To tutaj - odezwał się przerywając ciszę pierwszy raz, odkąd wyruszyli w kierunku, który wydawał się najwłaściwszy, choć było wątpliwe czy właściwy.
Przystając na skraju lasu zlustrował ciemną gęstwinę, po czym zwrócił spojrzenie podkrążonych, pociemniałych zielonych oczu w kierunku pozostałej dwójki, której obecność przyjął bez słowa. Tym razem nie pytał, co tu robili, gdy trafili na siebie tam daleko - gdzie w oddali nadal było widać mętne, przysłonięte mgłą światła bezpiecznego domu.
No, właśnie. Bezpiecznego, ale na jak długo?
Żywił niechętne przekonanie, że dowiedzą się tego nim minie noc.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#3
18.10.2024, 14:51  ✶  
Czuła, że to się wydarzy. Rozmawiała o tym z Samuelem - o tym, że jest częścią Kniei, zarówno ona, jak i on. Że drzewa przestał szeptać, że Knieja zamknęła swoje serce przed nimi tak, jak Ministerstwo zamknęło las przed wszystkimi, którzy mogliby chcieć przekroczyć jego granicę. Od kilku dni była niespokojna, ale nie miała pojęcia, czy to był efekt jej kiepskich wyborów życiowych, czy może wina tego, że zostali brutalnie odcięci od swojego środowiska. Knieja była ich domem, ich ochroną, ich jestestwem. Uprzedzała Samuela, że dłużej tak nie wytrzyma - że musi coś zrobić. Nie... Nie musi. Muszą. Przecież gdy stali na wrzosowiskach, niedaleko Kniei Godryka, przysięgła mu, że rozwiążą to razem. Samuel był jej bratnią duszą, rozumiał ją nawet lepiej niż jej rodzony brat, z którym teraz stała ramię w ramię, przy wejściu do lasu.

Wezwała Samuela listownie. W jej wiadomości przebrzmiewała rozpacz - jako jej bratnia dusza wiedział, po prostu musiał wiedzieć, że jeżeli nie zjawi się natychmiast na wrzosowiskach, tam gdzie ostatnio się rozstali, Roselyn wejdzie do Kniei sama. Nie mogła dłużej ignorować wezwania swoich Przodków. Ponoć gdy Greengrassowie byli w niebezpieczeństwie, to Knieja ruszała na pomoc. Teraz miała wrażenie, że w końcu nadszedł czas, by to oni ruszyli jej na pomoc. Nie miała pojęcia, czy jej ojciec czuł to samo. Nie było go znowu w domu, ponownie gdzieś wyjechał. Może uciekał przed tym uczuciem, a może samotnie ruszył do Kniei, nie mówiąc nikomu? Przecież Thomas nigdy nie chciał narażać swoich dzieci na niebezpieczeństwo. Pan Greengrass miał jednak ogromnego pecha, płodząc tę dwójkę: bowiem Ambroise i Roselyn nie tylko przyciągali kłopoty jak magnes, ale również pchali się w nie nawet wtedy, gdy nie było takiej potrzeby.
- Tu jest bezpiecznie - odezwała się cicho, jakby bojąc się, że głośniejszy dźwięk przyciągnie upiory, przez które zamknięto wejście do lasu. Roselyn ściskała mocno dłoń Sama. Podobnie jak Roise miała podkrążone oczy oraz włosy w nieładzie, niedbale związane w niechlujny warkocz. Wyglądała tak, jakby dopiero co wstała z łóżka, w którym nie zmrużyła oka, a potem włożyła na siebie wczorajsze, wygodne ubranie, i wyszła z domu prosto na tę dziwną ścieżkę, wiedziona dziwnym przeczuciem. Nie pytała, czemu znajdował się tu także jej brat - skoro ona czuła woła, on również musiał je czuć.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#4
18.10.2024, 21:15  ✶  
Fistulina hepatica

Tym był. Tym się czuł trzymając szczupłą, jak gałąź dłoń Roselyn.

Tego dnia dowiedział się, że błogosławieństwo Kniei nie jest żadnym błogosławieństwem a klątwą, którą najprawdopodobniej jakiś szkot rzucił gdzieś w przestrzeń, a ona rozeszła się jak zarodniki.

hepatica znaczy wątrobiana

Jak część ciała, taka na zewnątrz. Płakał, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Knieja nie jest zazdrosna, Knieja go nie kocha, nie jest nikim wyjątkowym dla Kniei. Nie chciał o tym rozmawiać z Norą, nie wierzył aby jego ukochana była w stanie pojąć ogrom zniszeń w jego sercu. Napisał nawet list do Erika - dziedzica domu Longbottom, który przed miesiącem znalazł czas dla niego i zabrał go na ryby, jak przed laty zabierał go jego ojciec. Mężczyzny, któremu ufał, któremu mógłby się zwierzyć, poszukać w jego opiekuńczym głosie ukojenia, akceptacji, potwierdzenia, że jest chciany tu, na miejscu w Dolinie. Wysłał go. Rozpaczliwą prośbę o pomoc. A potem włamał się do pokoju mężczyzny i ukradł własny list pełen wstydu, że w ogóle chciał mu tym zawracać głowę.

fistulina... fistulina... to był rząd Agaricales

A ona była drzewem. Przemieszczała się. Mówiła. Miała twarz i włosy. Ale była drzewem. Z pewnym zaskoczeniem odkrył że jego ból nie jest tylko jego bólem, a niepokój i strach odciągał jego myśli ku kobiecie, którą widział ledwie kilka razy na oczy, ale... Ona była drzewem.

Nie znał i nie slyszał nigdy o teorii bliźniaczych dusz, nie rozumiał tego co ich łączyło. Lecz gdyby miał do czegokolwiek to przytównać, to czuł się jak fistulina heptica. Nie drzewo. Żywa wątroba, Ozorek dębowy, grzyb przyczepiony do pięknej kory, ręka wsunięta w rękę, symbioza, która będzie trwała już zawsze, nawet gdy ona osiągnie już pełnię swojego istnienia jako drzewo Kniei, a on...

Był zdziwiony, że to nie znikło, że choć przekleństwo stało się błogosławieństwem, to ona pozostała. W cichym przymierzu, w cichej obietnicy wzajemnej pomocy.

Szedł z nimi jeszcze ktoś. Nie znał go. Nie dbał o to. W drugiej ręce trzymał różdżkę i był gotowy zareagować. Był gotowy szczególnie teraz, gdy ziemia była skażona rękami okrutników, gdy nie można było mieć pewności, czy dusza uwięziona w kobiecym ciele będzie miała szanse ukorzenić się teraz, gdy ściółka cierpiała, gdy przestrzenie mchu lizał odór innego planu i widm...

Nie pytał. Huby nie pytają.

One są.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
18.10.2024, 22:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.10.2024, 22:14 przez Ambroise Greengrass.)  
Cisza, w której kroczyli w kierunku lasu mogła być przytłaczająca, jednakże zagłuszanie jej czczym gadaniem nie byłoby na miejscu. Nie chodziło nawet o szacunek do Kniei, która wzywała ich do siebie. W tym orszaku brakowało podniosłości, choć dla kogoś z zewnątrz z pewnością mogliby przypominać kondukt pogrzebowy - tyle, że bez trumny.
Miał nadzieję, że obejdą się bez tego elementu, wracając w dokładnie tym samym składzie, jeśli nie postanowią okroić go wcześniej, bo co do jednej osoby Ambroise miał mieszane uczucia. Tym bardziej, że jak dotąd nie padły między nimi żadne słowa, nie przedstawili się sobie i choć Greengrass znał tego człowieka z siostrzanych opowieści, sam nie okazywał entuzjazmu zbliżonego do tego u Roselyn, która tak ochoczo (jeśli w ogóle dało się użyć tego słowa w kontekście ich wyprawy) ściskała dłoń odzyskanego przyjaciela.
Tak. Być może miejsce, w którym się zatrzymali było bezpiecznie, ale dalsze kroki już nie miały nieść tej pewności. Musieli podejmować rozważne, świadome decyzje. Jedną z nich było to, czy mogli sobie wzajemnie ufać.
- Roo, um - odezwał się cicho, niemalże porozumiewawczym połączeniem burknięcia przez wargi a szeptem, zezując w kierunku mężczyzny, którego trzymała za rękę. - Czy na pewno uważasz, że to dobry pomysł? - Spytał w sposób nie pozostawiający możliwości, by nie zrozumiała całego przekazu, który pewnie padłby z ust Ambroisa, gdyby nie wyjątkowe okoliczności.
Zazwyczaj nie miał najmniejszego problemu z tym, aby mówić to, co myśli. Wręcz przeciwnie - był bezpardonowo szczery, szczególnie w obliczu potencjalnego zagrożenia. W swojej karierze podejmował się wielu zleceń, podczas których musiał dopuszczać do siebie możliwość współpracy z nawet najbardziej specyficznymi ludźmi. Za każdym razem starał się dokonać wstępnej oceny sytuacji i selekcji czarodziejów, dzieląc ich na tych, którym mógł ufać mniej lub bardziej. Z reguły nikomu nie ufał całkowicie, ale czasami szczególnym jednostkom przyglądał się ze szczególną uwagą.
- Bo twój leśny przyjaciel wydaje się być na pograniczu całkowitego odklejenia od rzeczywistości, a to nie jest odpowiednia pora, żeby zrzucać sobie dodatkową odpowiedzialność za czyjeś życie... ...lub za nasze, jeśli postanowi stracić rozsądek w najgorszym możliwym momencie - to nie padło z jego ust; nie musiało, bo siostra doskonale go znała, wystarczyła mikroekspresja, która pojawiła się na twarzy Greengrassa, zanim mężczyzna znowu się odezwał.
- Jeśli nie czujesz się na siłach, możesz się jeszcze wycofać - odezwał się cicho, ale bardzo poważnie, wręcz stanowczo zaznaczając swoje stanowisko - to nie miała być czysta przyjemność, należało mierzyć siły na zamiary.
Tym razem skierował zarówno wzrok, jak i słowa w stronę człowieka, którego podświadomie uznał za tego mitycznego przyjaciela siostry. No cóż. Nie znali się. Okoliczności nie sprzyjały towarzyskim integracjom, więc Ambroise przyjął wobec niego raczej nieufną, pełną powątpiewania postawę. To mogło ulec zmianie. Rzecz jasna wszystko mogło się wydarzyć, ale w tym momencie czuł się nieswojo z myślą o oddaniu części kontroli nad sytuacją komuś, kto nie wyglądał najstabilniej.
Rzecz jasna, gdyby Ambroise przyjrzał się sobie w tej chwili i w ogóle dopuścił do siebie taką myśl, sam również nie wyglądał najbardziej godnie w tej swojej widmowej odsłonie. Ponurej, sztywnej, bladej i pełnej napięcia wynikającego z tego, co tego wieczoru odczuwał jeszcze mocniej niż wcześniej. Sam sobie mógłby się wydać upiorny, może nawet niespełna rozumu, ale zazwyczaj nie miał aż takiej skłonności do introspekcji.
W tym wypadku wykazywał się bezkrytyczną hipokryzją, ale nie znał tego człowieka - to nie był najlepszy moment na poznawanie go od jakiejkolwiek strony. Potrzebował więc przesłanek do tego, aby wejść z nim wgłąb lasu. Bez tego ani rusz.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#6
20.10.2024, 11:02  ✶  
Czuła, że coś było nie tak. Czuła to, ale zwaliła to na karb dziwnego przeczucia, dotyczącego Kniei. Nie mogła jednak kompletnie zignorować stanu, w którym był Samuel. To nie było normalne, by zachowywał się w taki a nie inny sposób.
- Sam, wszystko w porządku? - zapytała cicho, wzmacniając uścisk na jego dłoni. Martwiła się, że być może to wszystko źle odbija się na jej przyjacielu. Być może Knieja działała na niego mocniej, niż sądziła, chociaż nie powinna, bo nie był Greengrassem. Oni nimi byli, a jednak stał tu obok nich, stali we trójkę ramię w ramię, gotowi poświęcić wszystko, nawet własne życie, by raz na zawsze rozwiązać tę zagadkę. Skoro Knieja ich wzywała, nie było nawet żadnej możliwości odwrotu. Greengrassówna uniosła dłoń i położyła ją na policzku Samuela. Jej spojrzenie było pełne troski: niemalże siostrzanej. W taki sam sposób patrzyła na Ambroise, gdy czuła, że coś było nie tak. Jej głowa jednak na moment się odwróciła, gdy brat - ten rodzony - zadał pytanie. Brwi Roselyn ściągnęły się na moment. - Tak.
Powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, zabierając dłoń. Nie musiała mu tłumaczyć, co między nimi zaszło. Ambroise wiedział, że Roselyn nie przepadała za mężczyznami. Z jakiegoś jednak powodu wybrała Samuela do tej wędrówki. Mówiła mu, że to ten dziwak z puszczy, którego kiedyś spotkała. Że to jedyna osoba, poza nim samym oczywiście, której ufa w stu procentach. Kłamała, bo przecież własnemu bratu nie ufała tak bardzo, jak Samowi. Ale nie mogła mu przecież tego powiedzieć, nie wprost, nie w twarz. Nie chciała go zranić lecz to, co było pomiędzy nią a Samuelem było... Inne. Tak jakby byli jedną duszą, ale podzieloną na dwie części, a każda część znalazła inne ciało.
- Ufam mu, Ambroise. Nie zdążyliście się poznać, ale to jest Samuel. Mówiłam ci o nim. On... Jest kimś wyjątkowym - powiedziała cicho, puszczając dłoń mężczyzny. - Jest częścią Kniei, tak jak my.
Powiedziała, robiąc krok w stronę linii drzew. Zew puszczy był silny, niemal tak silne jak jej przekonanie, że w tej chwili nic im nie groziło. I niemal tak silne jak przekonanie, że Samuel stanie na wysokości zadania.
- Jestem pewna, że Sam też to czuje. Knieja wzywa naszą trójkę, musimy iść - skinęła miękko ręką w gęstwinę. Nie zamierzała iść pierwsza, jej wzrok spoczął na Ambroise, jakby uznała, że najlepszym wyjściem będzie, jeżeli to on właśnie jako pierwszy zanurzy się w nieznanym.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
22.10.2024, 17:45  ✶  
W pierwszej chwili nie zrozumiał, że cokolwiek, ktokolwiek mówi do niego. Nie chodziło o to, że ktoś musiał mówić. Drzewa płakały. Czuł to pod skórą, czuł cierpienie, czuł przerażającą, przytłaczającą i jakże prawdziwą pieśń tęsknoty. Tak bardzo tęsknił, bardziej nawet za Knieją niż za matką czy ojcem, których stracił przecież tak dawno temu.

Zamrugał i obrócił się w kierunku Rose, dumnego drzewa na którym osiadł jak grzyb, mając tylko cichą nadzieję, że nie jest pasożytem, a symbiontem. Jej dotyk nie palił. Nie czuł zdrady w bliskości, która była bardziej naturalna niż oddychanie. Jakby zdradą było przyłożenie czoła do twardej kory drzewa pod którym pochował jednego z rodziców.

– Oczywiście, że idziemy dalej. Ja... nic nie słyszę na razie. Boje się, jeśli.. jeśli widma zaatakują odwrócę ich uwagę, a Wy uciekajcie. – zasugerował. Czuł, czuł całym sobą że Roselyn grozi niebezpieczeństwo i nie mógł, och zaprawdę nie mógł być w innym miejscu. Nie mógł bo choć jego zieleń, ataki obrastające przestrzeń bluszczem, rośliny wrastające w jego skórę i trujące płuca, choć to nie było darem od lasu, to zaiste ona nim była.

– Może... może założę futro? Jeśli coś będzie się zbliżać, to wyczuję to nosem szybciej, niż wy. Będę mógł Was ostrzec. Instynkt ludzki zawodzi – zaproponował właściwie po to, żeby ostrzec, że w sumie i tak ma zamiar to zrobić. Jego łapa właściwie już była niedźwiedzia. Barki rozrosły się płynnie, ubranie zostało zastąpione gęstym brunatnym futrem, a on z ponad trzech metrów przeszedł do pozycji czterołapnej, ledwie metr sześćdziesiąt w kłębie. Wilgotny chłodny nos miźnął Roselyn po uchu, ciepły oddech miał dodać jej otuchy. A potem niedźwiedź nastroszył uszy, i zaciągnął się głęboko leśnym strachem w poszukiwaniu kierunku i zagrożenia.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#8
22.10.2024, 19:00  ✶  
W tym momencie Samuel zdecydowanie nie był w kółku ludzi, którym Ambroise mógł zaufać. Był raczej w trójkącie podejrzliwości, który tworzyli razem z Roselyn. Tym zabawniejsze było to, że jego siostra najpewniej nie podejrzewała bycia częścią tej figury. Jej intencje wobec obu towarzyszy były raczej wyzbyte ostrożności. Ewidentnie była gotowa zawierzyć im obu. Ta świadomość wcale nie sprawiała, że Roise był skłonny obdarzyć Sama kredytem zaufania. Wręcz przeciwnie - raczej wykazywał dodatkową chłodną rezerwę za nich oboje.
Ostatnio znacząco zwątpił w zdrowy rozsądek Rose. Jej zaręczyny z Borginem znacząco naruszyły przekonanie mężczyzny o tym, że jest zbyt inteligentna, żeby świadomie władować się po pas w jakieś bardzo śmierdzące bagno.
Z jednej strony w dalszym ciągu darzył ją zaufaniem. Inaczej zrobiłby wszystko, żeby została w domu (włącznie ze spetryfikowaniem jej z zaskoczenia i zamknięciem w szklarni; był w stanie ponieść ten koszt emocjonalny) a sam fakt, że rozmawiali przy granicy lasu podkreślał to, że w dalszym ciągu wierzył, że Roo nie zrobi nic skrajnie idiotycznego. Wyłącznie trochę, bo już samo wchodzenie do Kniei mogło być podciągnięte pod debilizm i pochopność.
Cóż. Całe szczęście żadne z nich nie myślało o tym w takich kategoriach. Tak właściwie to skrajne przemęczenie, sunięcie nogami po trawie, cienie pod oczami i nerwowa powolność ruchów (tak, ewidentnie była możliwa) pozwalały trochę podważać to czy w ogóle zastanawiali się nad długofalowymi konsekwencjami.
Nawet po głębokim wypoczęciu nie byli w tym zbyt światli. Przynajmniej dwójka z nich a Greengrass raczej nie uciekał od teoretyzowania, że ich znajomek również zaliczał się do tego grona. Natomiast to było proste - Knieja wzywała, jęku nie dało się już zignorować, więc szli do przodu.
Musieli pójść. Nie było innej możliwości. Czasu na przygotowanie również nie. Każdy kolejny dzień przyniósłby wyłącznie więcej grozy aż wreszcie najpewniej by pękli. Musieli wziąć sprawy w swoje ręce, dopóki te jeszcze dało się unieść bez dygotania.
- O tak, Roo, nie wątpię, że twój przyjaciel czuje teraz... ...wiele rzeczy - znacząco uniósł brwi, marszcząc zaciśnięte w wąską linię usta i oddychając głęboko przez nos.
W rzeczy samej nie miał problemu ze zwracaniem się do Roselyn tak, jakby jej kolegi z nimi nie było, bo najpewniej znajdował się w swoim świecie. Takie sprawiał wrażenie.
W jego opinii koleś wyglądał, jakby już niedługo naprawdę mógł stać się jednością z leśną ściółką. Albo zrywając z siebie wszystkie ubrania i tarzając się nago w poziomkach, zanosząc się przy tym nerwowym rechotem, że teraz widma mogą mu chuja zrobić, bo jest borowikiem szlachetnym - królem grzybów. Albo rzucając się na widma z biczem z pędu jeżyny, padając na glebę i po kilku dniach rozkładając się na pokarm dla Kniei.
Ambroisa wcale nie uspokoiły zatem te wymamrotane słowa o obronie, poświęcaniu się, dawaniu im uciec, jakie dotarły do niego od strony Samuela. Wbrew pozorom wcale nie chciał, żeby musieli ponosić jakiekolwiek ofiary. We wszystkim, co robił starał się tego unikać, znajdować jak najszybsze inne rozwiązania. Jak miał to zrobić w wypadku kogoś, kto sam deklarował rzucenie się na pierwszy ogień?
Greengrass otworzył usta z wyraźnym zamiarem skonfrontowania pomysłu ochrony z tym, czego powinni unikać, ustalając kilka rzeczy zanim ruszą dalej. Sam był cholernie porywczy i w gorącej wodzie kąpany. Roselyn zresztą również. To było u nich rodzinne. Natomiast niemal od razu zamknął je na widok niedźwiedziej łapy a następnie całego niedźwiedzia w miejscu Sama. Zaufany człowiek jego siostry nawet nie zaczekał na odpowiedź.
Ja pierdolę.
- Wyśmienicie - wydał z siebie stłumione westchnięcie, biorąc głębszy oddech, zaciskając wargi i od niechcenia machnął ręką w kierunku ciemnego lasu. - Zatem idziemy - stwierdził zaledwie kilka sekund później.
Zresztą nie mógł nie zauważyć, że siostra już samowolnie zrobiła krok w kierunku głębi Kniei zanim się zatrzymała. Bez słowa zrównał się z nią i tym samym, rzecz jasna, z niedźwiedziem, którego widok był dla niego na tyle absurdalny, że w pierwszej chwili nawet nie raczył go skomentować.
Zajebiście.
Tyle było z ich rozważnej współpracy i wymiany zdań. Jeżeli Greengrassówna nie była w stanie porozumiewać się ze swoim przyjacielem na przekaz myśli, w co Roise szczerze wątpił, to mieli tutaj wyśmienite początki partyzantki i pełnej samowolki decyzyjnej. Nie ma co. Zdecydowanie zyskiwali dzięki temu dodatkowe szanse na postąpienie jak banda porywczych idiotów.
- Roselyn, tylko zechciej pilnować swojego misiaczka zanim pogna w las, żeby odwrócić uwagę widm - stwierdził powoli z wymuszonym spokojem, przymykając oczy na ułamek sekundy. - Nie chcę go potem zdrapywać z leśnego poszycia - wbrew pozorom nie mówił tego, żeby komukolwiek dopiec.
Wręcz przeciwnie, Ambroise zdawał sobie sprawę z tego, że ten człowiek jest ważny dla Roselyn i jednocześnie ewidentnie na tyle niepoczytalny, że jego osąd na temat zagrożenia mógł nie być całkowicie właściwy. Greengrass nie był zwolennikiem zachowywania się jak bohater w (przynajmniej w tym wypadku) brunatnym futrze.
Poza jasnym przekazem, który miał okazję wypowiedzieć na głos, dodatkowo w żadnym razie nie chciał mieć u nikogo długu wdzięczności, którego by wcześniej nie rozważył i nie zatwierdził. Szczególnie, że reguła wzajemności miała dla niego istotne znaczenie - musiałby się odwdzięczyć za ochronę. Nieważne jak chaotyczna by ona była...
...a ani przez chwilę nie wątpił, że miała być naprawdę chaotyczna.
Niech Knieja ma ich wszystkich w opiece, bo najprawdopodobniej będą tego potrzebować i to prędzej niż później.
Tak właściwie to już tego potrzebowali. A to oni mieli być zespołem ratunkowym dla Kniei. Nie odwrotnie.
- Ruszajmy - powtórzył się, oddychając głęboko i ciężko, po czym robiąc zdecydowane kroki wgłąb lasu. - Pilnuj miśka - sarknął jeszcze na koniec zanim nie wyminął wąchającego Samuela, wchodząc w gęstwinę z różdżką zaciśniętą w dłoni i bardzo, bardzo złym przeczuciem.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#9
24.10.2024, 17:15  ✶  
- Nie zostawię cię - powiedziała, a pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. - Obiecałam ci, prawda? Staniemy do tej walki razem, ramię w ramię. Nie zostawimy nikogo za sobą.
Odwróciła głowę w kierunku brata, rzucając mu spojrzenie, które mówiło myśl co chcesz, ale nie przystanę na ten plan i nie zostawię go, chociaż być może powinna w pierwszej chwili ratować swoją skórę. Cofnęła się jednak, gdy dłoń zamieniła się w niedźwiedzią łapę. Dała Samowi przestrzeń na zmienienie się w zwierzę, które wystraszyło ją wtedy, gdy spotkali się lata temu po raz pierwszy. Wystraszył ją wtedy tak mocno, że zwiała z Kniei, nie oglądając się za siebie. Wtedy myślała, że mężczyzna jest jakimś psycholem - bo kto inny mieszkałby głęboko w głuszy, na dodatek sam? I ratował pszczoły. Bo tak się właśnie poznali. Ale potem, gdy dotarła do domu, wypytała ojca o samotnika, zamieszkującego Knieję. Poszperała też w jego dokumentach i dowiedziała się wszystkiego. Żałowała potem, że uciekła tak szybko - teraz na szczęście mogła być świadkiem jego świadomej przemiany, a na na ustach Greengrassówny wymalował się uśmiech ulgi. Przesunęła dłonią po futrze na karku Samuela.
- Uwierz mi, że nikt tego nie chce - odpowiedziała mrukliwie, przewracając oczami. - Nie martw się o nas, tylko o siebie, Roise.
Odgryzła się, mrużąc oczy. Stawała przed poważnym wyborem, którego z nich ratować jako pierwszego, gdyby do czegoś doszło. Samuel był jej bratnią duszą, jeżeli on zginie, zginie kawałek jej serca. Jednak jeżeli zginie Ambroise, stanie się dokładnie to samo. Wolałby nie wybierać pomiędzy nim a Samuelem, bo nie miała pojęcia, którego chciałaby ocalić.

Ruszyła za Ambroise jako druga, pozwalając by Samuel w postaci misia zamykał pochód. Co prawda powinni raczej być ostrożni i nie zwracać na siebie uwagi, a ogromny niedźwiedź raczej robił sporo hałasu, chociażby ciężko stawiając łapy na leśnym runie i gałązkach, lecz... Ona czuła, że jest bezpiecznie. Szła więc za bratem, odpalając lumos by odrobinę sobie poświecić. Knieja ją wzywała, ale ona nie zamierzała złamać nogi o jakąś gałąź, bo była zbyt nieostrożna.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#10
28.10.2024, 07:57  ✶  
Przedzierali się przed zręby, przedzierali się przez Knieje, a on nie mógł wyzbyć się wrażenia, że coś jest bardzo nie tak. Powinien się cieszyć za możliwość poczucia ściółki swojego domu pod łapami, powinien ruszyć niedźwiedzim cwałem przed siebie, ekscytując się ponownym wejściem w stare kąty. Ale był czujny i napięty do bólu, choć napięcie potrafiło złamać drzewo, gdy trawa tańczyła pośród huraganów. Może to była zła forma, może powinien być krogulcem, ale tak łatwiej byłoby mu wziąć ją na grzbiet i uciec, uciec co sił w łapach.

Bał się, że to co może spotkać Rose w lesie może pozbawić jej nie tylko życia, ale też duszy i była to myśl na wskroś przerażająca.

Ambroise nie robił na nim takiego wrażenia, dumny i patrzący nań z tym samym politowaniem co niektórzy klienci z Little Hangleton. Nijak nie zależało mu na jego akceptacji, nie czuł z nim tej samej więzi co z Roselin, ale próżno było szukać teraz przestrzeni na myśli o tym co to właściwie dla niego znaczyło.

Przedzierali się przez dęby i buki, gnietli ściółkę swoimi stopami i łapami, czujni i cisi, wyczekujący najgorszego - tego co nękało sny, odbierało spokój. Tego co nie pozwalało odpoczywać wiekowym drzewom.

!Kołysanka
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (327), Pan Losu (198), Samuel McGonagall (1544), Roselyn Greengrass (1877), Ambroise Greengrass (3758)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa