• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[29.06 Brenna & Anthony] Przechodniu, powiedz imię

[29.06 Brenna & Anthony] Przechodniu, powiedz imię
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
14.10.2024, 10:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:37 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI

—29/06/1972—
Anglia, Dolina Godryka
Brenna Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: 8MhYs6z.png]

Przechodniu, powiedz imię,
a poznamy miejsce
marzenia, które niesie
bezpiecznie i lekko.
Nad nami niebo rośnie
i wspina się w dymie
pozostawiona dalekość.

Były lata nad nami i są.
Ty zabierzesz nieświadomą stopą
pręcik ziemi otulony mgłą,
co nazywa się dla ust tak prosto,
a jest głosem, co zaciska krtań
i wołaniem z samotnego dna.



To nie była zwykła, poranna przechadzka. To nie było zwykłe miejsce.

Jego nogi podążały same, jego umysł dryfował pośród chmur.

Pamiętał jak przed laty pokpiwał lekko z przepowiedni morpheusowej matki, która mówiła mu, że umrze młodo, a wcale nie umarł. To tylko rozstanie, to tylko związek, który zgasł, nie życie, które straciło szansę na swój epilog. Morpheus nie był Alcuinem, którego pustą trumnę pochowali rodzice, Morpheus miał tylko złamane serce, a czas przecież leczy każdą ranę.

Teraz jednak Anthony miał w sobie zdecydowanie więcej zrozumienia, przechadzając się aleją na obrzeżach miasta, obok wysokiego metalowego płotu oddzielającego go od spraw życia i śmierci, od miasta tętniącego drobnymi, mało istotnymi sprawami i nekropolii Doliny Godryka, której mieszkańcy nie mieli już żadnych spraw. Potrzeb. Woli.

Mimo, że lato było w pełni, a ledwie kilka dni temu nastąpiło przesilenie, Anthony odziany był w żałobną czerń. Wydarzyło się to, czego chciał uniknąć, w którą stronę nie chciał patrzeć. Gdyby nie podjął próby, nie przekonałby się, jak bardzo spalony jest most między nim, a człowiekiem za którym tak bardzo tęsknił. Pustka, którą nosił w sercu była dojmująca, dewastująca.

...zupełnie jakbym umarł


Myślał sobie, ledwie dźwigając ciężar zawiedzionych oczekiwań, zawiedzionej tęsknoty, zawiedzionej miłości...

Było to bluźnierstwem wobec tych, którzy leżeli po drugiej stronie płotu, lecz nie był w stanie myśleć inaczej. Kroki szły same, lecz już bez nadziei na przypadkowe spotkanie, bez wypatrywania rosłej sylwestki. Nie dziś. Nie chciał go widzieć, szczyptę bardziej niż rozpaczliwie tego pragnął, desperacja nigdy nie była dobrym doradcą.

A może chciał się spotkać z Morpheusem, tylko nie wiedział jak przekroczyć prób Warowni, wciąż nie będąc mile widzianym gościem. Może chciał już tego dnia opowiedzieć mu o swoim bólu, o żałości, którą mógł teraz współdzielić z przyjacielem, choć zdawało mu się, że jakakolwiek próba porównania ich przeszłych romansów wypadłaby co najmniej dziwnie.

Blady, noszący znamiona braku snu od kilku dni, trzymał w dłoni okrytej skórzaną rękawiczką pojedynczą lilię gdy przekraczał wrota cmentarza.

Może nie chciał wcale spotkać żywego Morpheusa. Może wolał zamienić parę słów z jego martwym bratem, który nie mógłby tej historii ponieść dalej.

Muzyka i płacz zatrzymały go w pół drogi. Z boku, niedaleko kaplicy akurat trwał pochówek. Żałobnicy w czerni zgromadzeni nad ciałem... mugola? maga? Nie był w stanie ocenić z tej odległości. Trąbka zawodziła pożegnalną pieśń, surrealistycznie, wobec świergotu okolicznych ptaków. Podszedł dwa kroki bliżej, zszedł ze ścieżki do pochylonej lipy. Stanął w cieniu drzewa, unikając słońca lśniącego politurą otaczających go granitów. Jego twarz jak woskowa maska, stalowe oczy obserwowały scenę w milczeniu topiącego się w oceanach dojmującym smutku za straconą szansą i błędami, których nie dało się już naprawić.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
15.10.2024, 12:10  ✶  
Nigdy nie przynosiła białych kwiatów.
Żonkile dla babki, kolorowe goździki dla pani Crawley, róże dla Aurory, czerwone dalie dla Naoise, której twarz Brenna znała tylko ze snów widmowidza, i dla Derwina, nie tak dawno zmarłego. Za życia lubili kolory, dlaczego miałaby teraz przynosić im żałobną biel? Czerwień więc, czerwone kwiaty, które Derwin przynosił tu raz w miesiącu żonie przez dwadzieścia pięć lat, te same czerwone kwiaty od Brenny dla nich obojga.
Nie wiedziała, że dziś pogrzeb, nie miała pojęcia, że chowają na cmentarzu, mugolskim przecież, jednego z sąsiadów, i gdy przystanęła, z rękoma pełnymi kwiatów, by z daleka spojrzeć na żałobników, pomyślała, że powinna była o tym wiedzieć. W Dolinie Godryka ludzie się znali, nawet czarodzieje kojarzyli większość mugoli, plotki rozchodziły się szybko, a jednak nie miała pojęcia, kogo chowano – nawet jeżeli rozpoznawała kilka sylwetek w tłumie. Przez moment było jej prawie wstyd, ale nie ruszyła w ich kierunku. Została w pewnym oddaleniu, czekając aż żałobnicy przejdą od kaplicy w głąb cmentarza, tam gdzie kolejny mieszkaniec Doliny Godryka miał zostać złożony na wieczny spoczynek.
Czy umarł z przyczyn naturalnych, czy to kolejny pogrzeb z powodu czarodziejów?
W maju przybyło tu przecież świeżych grobów, i na niektórych z nich wyryto mugolskie nazwiska.
Ten nagrobek, przy którym stała Brenna, nie był jednak ani świeży, ani mugolski. To był jeden ze starszych na cmentarzu, który lubiła oglądać, odkąd była małą dziewczynką. Wąski kamień nagrobny, popękany ze starości, trójkąt, z wpisanym w niego okręgiem i kreską na górze, Ignotus Peverell, zmarły w roku 1292. Tym razem nie patrzyła ku niemu, a ku ludziom – i gdy odwróciła wzrok od konduktu żałobnego, jej wzrok padł na Anthony’ego Shafiqa.
– Panie Shafiq – powiedziała, spoglądając na niego znad kwiatów. Nie nosiła żałoby. Miała na sobie zwyczajne spodnie, i lnianą koszulę, takie, które nie powinny zwracać uwagi mugoli. – Nie spodziewałabym się pana w Dolinie Godryka.
A na pewno nie na cmentarzu st. Jeromy'ego.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
18.10.2024, 14:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.10.2024, 17:27 przez Anthony Shafiq.)  
Drgnął.

Odruch przeszedł po ciele szybciej niż by życzył sobie tego umysł. Nie chodziło o to, że głos Brenny Longbottom był nieprzyjemny. Chodziło o fakt, że była siostrą.

Jego siostrą.

Czego mógł się spodziewać? Dolina Godryka nie była aż tak wielką metropolią, a i świat czarodziei był na tyle hermetyczny, że praktycznie z pewnego pułapu społecznego wpadał na kogoś innego niemal cały czas. Z resztą, to też nie było ich pierwsze spotkanie, ani drugie. Miał szansę obserwować przez te dziesięć? naście lat, jak Longbottomówna dojrzewa, jak kształtuje się jej obycie przy jednoczesnych wyraźnie silnych cechach właściwych jej rodowi.

To było dziwne. To było surrealistyczne móc z nią rozmawiać tu. Dziś. Kilka dni po tym, jak jego serce obumarło.

– Och, proszę wybaczyć... gdy człowiek zbyt mocno myśli o umarłych, czasami zapomina, że żywi wciąż są wokół niego. – Uśmiechnął się łagodnie, poprawiając swoje czarne, okrągłe okularki. Nie chciał pokazywać światu przekrwionych oczu, cieni, które dotknęły pozbawione snu powieki.

– Przyznam, że też nie do końca się spodziewałem swojej obecności tutaj, ale dzisiejszy dzień zdaje się odpowiednim na to, by pamiętać, że wszyscy kiedyś umrzemy. – Odwrócił się od niej znów w stronę konduktu. – Idealne pod rozmyślania w okolicach daty, która niezmiennie przypomina o upływie czasu. – Kciukiem przejechał po łodydze bladolicego, intensywnie pachnącego kwiatu. Poczuł pewną niezręczność, ale nie zajmował się polityką od wczoraj, by nie potrafić tego ograć. – Nikt przecież nie ma dostępu do tej legendarnej peleryny. Z resztą... czy ktoś chciałby ją nosić, skoro odcięłaby go również od życia?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
21.10.2024, 16:04  ✶  
Nie spodziewałaby się, czyjego odbicia mógł szukać w jej oczach, jakich podobieństw dopatrywać się w rysach czy uśmiechu. Dlaczego by miała? Wiedziała, że Anthony znał Morpheusa, ale jego wszelkie relacje z Erikiem były tajemnicą – tą sferą swojego życia Longbottom nigdy nie dzielił się z siostrą, a ona to uszanowała.
Gdyby miała go zresztą o kogokolwiek podejrzewać, pewnie nie wpadłaby na to, że mógł to być Anthony. Różnili się jak dzień i noc, słoneczny chłopiec o jasnych włosach, czarującym uśmiechu i odrobinie naiwnej naturze, bladolicy lord, który miłował poezje i każdy krok czynił w drodze ku upatrzonemu celu.

– Myślę, że tutaj człowiek raczej spodziewa się głównie towarzystwa umarłych – powiedziała, obserwując Shafiqa, jak zwykle bardzo gładkiego w słowach. Czasem przywodził jej na myśl aktora, wiecznie biorącego udział w sztuce, którą sam reżyserował. – Co jest takiego w tym dniu, że sprowadza na pana tego typu myśli, panie Shafiq? – spytała, może trochę bezczelnie: może była to rocznica śmierci kogoś mu bliskiego, może zaszedł na ten cmentarz nie bez powodu, ale przecież sam rzucił tę uwagę, dlaczego więc Brenna miałaby jej nie pociągnąć?

W pierwszej sekundzie nie zrozumiała, o jakiej pelerynie mówił: dopiero drugie zdanie sprawiło, że odruchowo zerknęła na nagrobek, na znak, który umieszczono na starym wydaniu Baśni Barda Beedle’a, stojącym na półce w Warowni. Baśń o Insygniach Śmierci zawsze była najulubieńszą baśnią jej dziadka Pottera.
– Biorąc pod uwagę, że trzeci brat oddał ją przed śmiercią synowi, nie odcinała go chyba od żywych – odparła, na ustach zaigrał jej przez moment uśmiech, ale wygasł zaraz, może dlatego, że cmentarz narzucał jednak odrobinę powagi. – Raczej wykorzystywał ją, żeby osiągnąć swoje cele. Według bajki… ukryć się przed śmiercią. Może zakładał pelerynę tylko, gdy ta niebezpiecznie się zbliżyła?
Peleryna zresztą zawsze zdawała się Brennie najciekawszym z Darów Śmierci: różdżka stworzona była do walki, a kamień wskrzeszeń przywoływał zaledwie cień.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
22.10.2024, 14:36  ✶  
– Mój brat umarł w marcu. Wyjechałem z kraju i po powrocie dowiedziałem się, że nie tylko mój – odpowiedział jej uciekając wzrokiem. Taki był cel. Taka była prawda. Jedna z wielu prawd i wielu smutków, które zaprzątały mu głowę. Ta przestrzeń jednak należała do zmarłych, a ich pamięć pozostawała żywa tak długo, jak pamiętali ich Ci, z którymi żyli. Anthony nie lubił swojego brata, mając w nim wspomnienia głównie związane z dziecięcym okrucieństwem, wyśmiewaniem jego słabości i lęków. Dopóki Thomas nie został wydziedziczony, młodszy z Shafiqów czuł się jak dziecko na doczepkę, nie warte emocjonalnego zaangażowania, nie warte pieniędzy na podróż do Egiptu. A teraz proszę, wykreślony z testamentu, wykreślony z księgi żywych.

Nie dla niego tu przyszedł.

Wiedział, że Morpheus umiał doskonale maskować żałobę, widywał go już w tym stanie kilkukrotnie. Zapodziani w krętych ścieżkach burzliwych emocji, chyba obaj potrzebowali cmentarnej ciszy. Szeptu płaczących wierzb. Ciemnej zieleni cyprysów, które przypominały o tym, jak spokojne bywało życie, gdy już zgasło.

– Hmm... może to nadinterpretacja z mojej strony, ale nigdy nie wiesz kiedy Śmierć do Ciebie przyjdzie. Zatem... zasadnym wydawało mi się, gdy pierwszy raz usłyszałem tę historię, zakładać, że trzeci z braci ukrywa się przed nią permanentnie, a syn, którego obdarował u schyłku swojego życia spłodzony był przed spotkaniem z kostuchą lub niedługo później. To dość ciekawy z resztą koncept, jak jego potomek uchował się tak długo, że zdążył otrzymać spadek. Wadą długowieczności jest przecież to, że wszystko w koło i tak przemija. Bez względu na wszystko... wszystko i tak przeminie. – Patrzył się znów na kondukt, czując dziwną gorycz w sercu, ciężar skamieniałego organu. – Lubię o tym pamiętać, aby móc docenić chwilę, która trwa. Rozpatrzeć ją jako dar. Kwiat, który ścięty i tak obumrze w dłoniach. Mimo magii. Mimo próśb najbliższych. – Odetchnął głęboko, po czym uśmiechnął się lekko do Longbottomówny, kłaniając się jej z szacunkiem.

– Proszę przyjąć moje kondolencje z powodu śmierci wuja. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale domyślam się, że jego przedwczesna śmierć była ciosem – powiedział może nieco bardziej sformalizowanym tonem, ale czuć było w jego głosie smutek. Bez względu na jego zdanie o nestorze rodu, wiedział, że w Warowni dużo ciaśniejsze są rodzinne więzy, a każdy zerwany tak nagle, goi się dłużej.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
23.10.2024, 14:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.10.2024, 14:03 przez Brenna Longbottom.)  
Nie była pewna, czy powinna złożyć kondolencje: informacje o śmierci Shafiqa obiły się jej o uszy pod postacią zasłyszanej plotki, wzmianki przeczytanej w gazecie, nic ponadto to, podobnie jak wcześniej o jego wydziedziczeniu. Za słabo znała tę rodzinę, aby wiedziała, jakie stosunki dokładnie łączyły braci i jakie słowa powinny zostać wypowiedziane.
Odpowiedź na te kolejne było znacznie bardziej.
– Czy gdyby tak było, odszedłby ze śmiercią jak równy z równym, w momencie, który sam wybrał? – spytała, wpatrując się w Shafiqa ciemnymi oczyma. Z pewną ciekawością po prostu, bo taka też była nieodłączna część baśni – każdy widział w nich coś innego. Miały przedstawiać pewne prawdy uniwersalne, ale okazywało się, że nawet to nie było takie proste, bo interpretacja leżała już często w gestii słuchającego. – A nie pokonany jak bracia, przeklęty darem, o który poprosił, bo tak naprawdę odciął go tylko od życia? Pierwszy przegrał, bo musiał ciągle walczyć i szybko zginął. Drugi zapatrzył się w przywołanego ducha i zapragnął się z nim połączyć, bo zapomniał o życiu. Trzeci dożył sędziwego wieku i przywitał śmierć jak starego przyjaciela. Nie przepełniał go żal.
A jej zdaniem powinien, jeżeli całe życie przeszło mu koło nosa. Na pewno byłaby w takiej sytuacji okropnie rozgoryczona. Zawsze była kimś, dla kogo ważne było branie wszystkiego, co się z życia wziąć dało. Może nie potrzebowała przypomnienia pod postacią baśni, bo jej sny od zawsze wypełniały widma umarłych, a ich głosy odbijały się w jej głowie, echa przeszłości, osiadające na miejscach i przedmiotach.
– Zresztą, to tylko bajka – skwitowała jednak zaraz. Śmierć nie była kimś, kogo można spotkać o zmierzchu nad rwącą rzeką. Różdżka, kamień i peleryna były wytworami genialnych, potężnych czarodziejów, o ile w ogóle istniały. Trzej bracia też zapewne nie istnieli albo zainspirowano ich jakimiś magami. – Jeżeli pozwala panu doceniać to, co tu i teraz, to oczywiście bardzo dobrze.
Kiwnęła mu głową, lekko, w standardowym dość geście, dokładnie takim, jaki dać wypadało na kondolencje. Było za śmiercią Derwina wiele rzeczy, które bolały: puste miejsce przy stole, którego nikt nie ośmielał się zająć, kurtka na wieszaku. Którą Brenna zdjęła stamtąd dopiero po kilku dniach, nasłuchiwanie charakterystycznego śmiechu, nigdy nie mającego już rozbrzmieć. Spakowane walizki Danielle i Lucy, czekające w przedpokoju ledwo przed paroma dniami, na właścicielki, których kroki ostatni raz rozbrzmiały na schodach. Nieobecne spojrzenie Mavelle, gdy wciągały ją wspomnienia wuja, i chłód, który wkradał się między nie, nie mający nic wspólnego z Zimnem Limbo. Złość na siebie, że nie potrafiła żadnej z nich pomóc. Gorzkie wyrzuty sumienia, że pozwoliła, by tam był. Proch przyniesiony do kostnicy zamiast ciała. Obraz, ujrzany w Kniei, w kręgu świec, wuj chwiejący się na tle płonącego lasu.
To były rzeczy, o których jednak się nie mówiło, które nie obchodziły tak naprawdę innych, i które w całej tej swojej niezwykłości były czymś zupełnie zwykłym.
Bo wszystko przemijało, jak powiedział Shafiq, wszyscy doświadczali swoich strat.
– Przyniosłam kwiaty dla niego i innych krewnych. Nie spodziewałam się, że pan przyjdzie odwiedzić jego grób. Nie wiedziałam, że się znaliście.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
23.10.2024, 14:21  ✶  
– Ze Śmiercią nie da się odejść jak równy z równym. To my... my wszyscy jesteśmy równi wobec niej. Artefakt intrygujący, ale złudny jak pozostałe. Bo skoro nie znasz dnia, ani godziny... Musisz nosić pelerynę cały czas. – Wydawało mu się to logiczne. Boleśnie prawdziwe, bo to kruchość życia świadczyła o jego wartości. – Intrygowały mnie zawsze genezy tych już spisanych opowiasek. Tradycja ustna, która za nimi stała, korzenie problemów emocjonalnych i duchowych, społeczne przestrogi ukryte za metaforą. Różdżka jako złudne pragnienie potęgi. Kamień, jako zbytnie osadzenie w przeszłości, niemożność odpuszczenia tego co było... przełknął ślinę, nagłym załamaniem głosu, wspomnieniem, cieniem. To mógł być jego grób. Spotkanie, które miało miejsce ledwie kilka dni temu mogło w ogóle się nie odbyć.

Czarna, skórzana rękawiczka zatrzeszczała nieznacznie, gdy zacisnął swoją dłoń mocniej na łodyżce kwiatu.

– Być może peleryna niewidka jest metaforą. Ukrywaniem się przed problemami, odpuszczeniem zwad, spokojnym życiem, które daje finalnie spokojny koniec. Hmm... tak, tak to bym widział, jako najbardziej wiarygodne. W myśl stoików, buddystów, czy nawet myślicieli chrześcijańskich byśmy ze swojej strony nie pragnęli bardziej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, szacunku niż pogardy, życia długiego niż krótkiego. To brzmi jak ta peleryna właśnie. To brzmi jak życie pozbawione smaku. – Dziwna refleksja, choć powiedziana dość jałowo, niosła ze sobą delikatną pastelę, niczym promień słońca przedzieżgający przez gałęzie drzew. Nie widział tej zieleni, nie widział większości kolorów kwiatów, które trzymała w dłoni, ale... Nie dbał o to.

– Zatem idziemy w tą samą stronę – stwierdził bardziej niż zapytał, podążając już razem z nią ku rodzinnemu grobowcowi. – My, magowie jesteśmy raczej małą społecznością. Wszyscy znamy się chociaż trochę – zauważył, choć to zdanie dotyczyło raczej rodzin czystokrwistych, aniżeli nokturnowych nizin czy nie daj bogowie Ścieżek. Nie proponował przy tym, czy mógłby coś dla nich zrobić, niż zanieść biel pamięci na chłodny marmur. Dźwigając od lat ciężkie jarzmo persona non grata, pozostawało mu działać na uboczu: zmuszać Morpheusa do interakcji, obserwować przebieg jego żałoby i poczucia winy, odciągać autodestrukcyjne zapędy. Mógł zrobić chociaż tyle dla tej rodziny.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
25.10.2024, 09:52  ✶  
– Chyba widzę w tej baśni coś zupełnie innego – stwierdziła Brenna w zamyśleniu. – Starszy brat lękał się śmierci i chciał być niepokonany. Średni próbował z nią walczyć. Najmłodszy chciał jedynie przeżyć czas, który mu podarowano i nie zaufał śmierci, gdy wyciągnęła ku niemu dłonie, ofiarowując dowolny dar. Gdyby użył peleryny w taki sposób… na pewno nie byłby najsprytniejszym z całej trójki. I równi, panie Shafiq? Co jest równego w odchodzeniu po przeżyciu dobrego życia, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, a umierania w mękach, w samotności, w kałuży własnej krwi?
W ciemnościach, z rąk kogoś, kogo widzisz jako potwora, chwiejąc się na nogach, i myśląc z przerażeniem o tym, czy twoje córki przeżyją tę noc.
Śmierć zabierała wszystkich, ale ludzie nie byli wobec niej równi. Ludzie nigdy nie byli równi – nie tak skonstruowano ten świat.
Wysłuchała jego słów, powoli kierując się w stronę rodzinnego grobowca. Nie znała się na buddyzmie ani na chrześcijaństwie: nie bardziej niż mogła poznać je z kart mugolskich powieści, nie rozumiała więc w pełni tych porównań. Dla niej peleryna była raczej czymś, co mogło ułatwić prześlizgiwanie się przez życie: umykanie zagrożeniu, gdy to się pojawiało. Wybieraniu samodzielnie czasu i miejsca.
– Ta i tak smutna baśń byłaby jeszcze smutniejsza, jeśli faktycznie taki jest jej sens.
Kiwnęła głową na kolejne stwierdzenie. Miał trochę racji. Brenna znała zresztą ludzi bardzo różnych, o różnym pochodzeniu, różnych zawodach, ot kojarząc ich ze szkoły, z pracy, z przypadkowych spotkań. Ale nie była politykiem jak Shafiq, a zwykłą gliną, nawet jeżeli noszącą nazwisko czystej krwi.
Była w końcu zdrajczynią tejże krwi. Niemal całe rodzeństwo jej ojca poślubiło półkrwistych. Nikt z nich nie miał syna, któremu mógłby przekazać nazwisko, ród więc nie zatracił na razie statusu, ale chyba wszyscy wiedzieli, że to tylko kwestia czasu.
Derwin od dawna poświęcał się pracy aurora i córkom, rzadko bywał na wielkich fetach - po części chyba dlatego, że jego żona nigdy ich nie lubiła, a i te trzydzieści lat temu, gdy Grindewald dochodził do władzy, niekoniecznie mile widziano na nich kobietę półkrwi - i nie wpadła na to, że mógł mieć wiele kontaktów z młodszym od siebie politykiem. Być może jednak znali się lepiej niż zakładała. Nie znała przecież każdego aspektu życia wuja. Jedynie tę jego część, którą chciał im pokazać, do której miała dostęp, mijając go na korytarzach domu i Ministerstwa Magii.
Przystanęła przy grobowcu, spoglądając przez moment na kamień. Brenna nie modliła się: nie wierzyła, że jej modlitwy mogłyby pomóc żywym, a co dopiero umarłym? Zamiast tego zaczęła rozkładać kwiaty.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
28.10.2024, 11:58  ✶  
Słuchał jej słów w zamyśleniu. Czas na cmentarzu płynął inaczej, teraz byli w nekropolii, gdzie zasady dyktowali martwy, a nie żywi. Jej słowa niosły światło i nadzieję, której Anthony nie miał zbyt wiele w swoim sercu, zapewne przez to, świat polityki, czy świat który widział podróżując po świecie, mienił mu się raczej zgnilizną, którą posypywało się złocistą mikką wyborczych obietnic. Oczywiście byli społecznicy, oczywiście byli ludzie walczący o lepszy byt, twórcy inspirujący tłuste cielsko spłeczeństwa do zmian. Ale ilu ich było? Jaki mieli impakt?

Anthony zdał sobie sprawę, że przemawia przez niego zgorzkniałość zwana czasami przez innych zgorzkniałych racjonalizmem. To była tylko baśń, ale kto miał rację?

Mężczyzna bardzo chciałby, żeby miała ją jego rozmówczyni. Czasy były mroczne i bez tego. Potrzeba było w nich odrobiny światła.

Słaby uśmiech pojawił się na bladej twarzy, dotarli do grobu i pozwolił sobie na moment milczenia, nim odłożył pojedynczy kwiat.

– Dziękuję... miło było mi panią spotkać. Mimo okoliczności. – Wyprostował się i skłonił na pożegnanie, nie mając zbyt wiele słów więcej, ze zbyt zbolałym sercem, zbyt smutnym i żałobnym nastroju. Wolałby, by widzieli się na balu, by znów mogli być wspólnie na tropie, by musieli ponownie użyć okna zamiast drzwi. To było miłe wspomnienie. Wspomnienie żywych, nie umarłych. – Do zobaczenia panno Helsing – pozwolił sobie na osłodzenie spotkania tym drobnym żartem, po czym odszedł niespiesznym krokiem w stronę wyjścia. Samotny, wysoki mężczyzna w czerni, jak Śmierć, która nie mogła odnaleźć trzeciego z braci i powitać go jak starego przyjaciela.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1557), Anthony Shafiq (1750)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa