adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
—29/06/1972—
Anglia, Dolina Godryka
Brenna Longbottom & Anthony Shafiq
![[Obrazek: 8MhYs6z.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=8MhYs6z.png)
Przechodniu, powiedz imię,
a poznamy miejsce
marzenia, które niesie
bezpiecznie i lekko.
Nad nami niebo rośnie
i wspina się w dymie
pozostawiona dalekość.
Były lata nad nami i są.
Ty zabierzesz nieświadomą stopą
pręcik ziemi otulony mgłą,
co nazywa się dla ust tak prosto,
a jest głosem, co zaciska krtań
i wołaniem z samotnego dna.
![[Obrazek: 8MhYs6z.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=8MhYs6z.png)
Przechodniu, powiedz imię,
a poznamy miejsce
marzenia, które niesie
bezpiecznie i lekko.
Nad nami niebo rośnie
i wspina się w dymie
pozostawiona dalekość.
Były lata nad nami i są.
Ty zabierzesz nieświadomą stopą
pręcik ziemi otulony mgłą,
co nazywa się dla ust tak prosto,
a jest głosem, co zaciska krtań
i wołaniem z samotnego dna.
To nie była zwykła, poranna przechadzka. To nie było zwykłe miejsce.
Jego nogi podążały same, jego umysł dryfował pośród chmur.
Pamiętał jak przed laty pokpiwał lekko z przepowiedni morpheusowej matki, która mówiła mu, że umrze młodo, a wcale nie umarł. To tylko rozstanie, to tylko związek, który zgasł, nie życie, które straciło szansę na swój epilog. Morpheus nie był Alcuinem, którego pustą trumnę pochowali rodzice, Morpheus miał tylko złamane serce, a czas przecież leczy każdą ranę.
Teraz jednak Anthony miał w sobie zdecydowanie więcej zrozumienia, przechadzając się aleją na obrzeżach miasta, obok wysokiego metalowego płotu oddzielającego go od spraw życia i śmierci, od miasta tętniącego drobnymi, mało istotnymi sprawami i nekropolii Doliny Godryka, której mieszkańcy nie mieli już żadnych spraw. Potrzeb. Woli.
Mimo, że lato było w pełni, a ledwie kilka dni temu nastąpiło przesilenie, Anthony odziany był w żałobną czerń. Wydarzyło się to, czego chciał uniknąć, w którą stronę nie chciał patrzeć. Gdyby nie podjął próby, nie przekonałby się, jak bardzo spalony jest most między nim, a człowiekiem za którym tak bardzo tęsknił. Pustka, którą nosił w sercu była dojmująca, dewastująca.
...zupełnie jakbym umarł
Myślał sobie, ledwie dźwigając ciężar zawiedzionych oczekiwań, zawiedzionej tęsknoty, zawiedzionej miłości...
Było to bluźnierstwem wobec tych, którzy leżeli po drugiej stronie płotu, lecz nie był w stanie myśleć inaczej. Kroki szły same, lecz już bez nadziei na przypadkowe spotkanie, bez wypatrywania rosłej sylwestki. Nie dziś. Nie chciał go widzieć, szczyptę bardziej niż rozpaczliwie tego pragnął, desperacja nigdy nie była dobrym doradcą.
A może chciał się spotkać z Morpheusem, tylko nie wiedział jak przekroczyć prób Warowni, wciąż nie będąc mile widzianym gościem. Może chciał już tego dnia opowiedzieć mu o swoim bólu, o żałości, którą mógł teraz współdzielić z przyjacielem, choć zdawało mu się, że jakakolwiek próba porównania ich przeszłych romansów wypadłaby co najmniej dziwnie.
Blady, noszący znamiona braku snu od kilku dni, trzymał w dłoni okrytej skórzaną rękawiczką pojedynczą lilię gdy przekraczał wrota cmentarza.
Może nie chciał wcale spotkać żywego Morpheusa. Może wolał zamienić parę słów z jego martwym bratem, który nie mógłby tej historii ponieść dalej.
Muzyka i płacz zatrzymały go w pół drogi. Z boku, niedaleko kaplicy akurat trwał pochówek. Żałobnicy w czerni zgromadzeni nad ciałem... mugola? maga? Nie był w stanie ocenić z tej odległości. Trąbka zawodziła pożegnalną pieśń, surrealistycznie, wobec świergotu okolicznych ptaków. Podszedł dwa kroki bliżej, zszedł ze ścieżki do pochylonej lipy. Stanął w cieniu drzewa, unikając słońca lśniącego politurą otaczających go granitów. Jego twarz jak woskowa maska, stalowe oczy obserwowały scenę w milczeniu topiącego się w oceanach dojmującym smutku za straconą szansą i błędami, których nie dało się już naprawić.
Jego nogi podążały same, jego umysł dryfował pośród chmur.
Pamiętał jak przed laty pokpiwał lekko z przepowiedni morpheusowej matki, która mówiła mu, że umrze młodo, a wcale nie umarł. To tylko rozstanie, to tylko związek, który zgasł, nie życie, które straciło szansę na swój epilog. Morpheus nie był Alcuinem, którego pustą trumnę pochowali rodzice, Morpheus miał tylko złamane serce, a czas przecież leczy każdą ranę.
Teraz jednak Anthony miał w sobie zdecydowanie więcej zrozumienia, przechadzając się aleją na obrzeżach miasta, obok wysokiego metalowego płotu oddzielającego go od spraw życia i śmierci, od miasta tętniącego drobnymi, mało istotnymi sprawami i nekropolii Doliny Godryka, której mieszkańcy nie mieli już żadnych spraw. Potrzeb. Woli.
Mimo, że lato było w pełni, a ledwie kilka dni temu nastąpiło przesilenie, Anthony odziany był w żałobną czerń. Wydarzyło się to, czego chciał uniknąć, w którą stronę nie chciał patrzeć. Gdyby nie podjął próby, nie przekonałby się, jak bardzo spalony jest most między nim, a człowiekiem za którym tak bardzo tęsknił. Pustka, którą nosił w sercu była dojmująca, dewastująca.
...zupełnie jakbym umarł
Myślał sobie, ledwie dźwigając ciężar zawiedzionych oczekiwań, zawiedzionej tęsknoty, zawiedzionej miłości...
Było to bluźnierstwem wobec tych, którzy leżeli po drugiej stronie płotu, lecz nie był w stanie myśleć inaczej. Kroki szły same, lecz już bez nadziei na przypadkowe spotkanie, bez wypatrywania rosłej sylwestki. Nie dziś. Nie chciał go widzieć, szczyptę bardziej niż rozpaczliwie tego pragnął, desperacja nigdy nie była dobrym doradcą.
A może chciał się spotkać z Morpheusem, tylko nie wiedział jak przekroczyć prób Warowni, wciąż nie będąc mile widzianym gościem. Może chciał już tego dnia opowiedzieć mu o swoim bólu, o żałości, którą mógł teraz współdzielić z przyjacielem, choć zdawało mu się, że jakakolwiek próba porównania ich przeszłych romansów wypadłaby co najmniej dziwnie.
Blady, noszący znamiona braku snu od kilku dni, trzymał w dłoni okrytej skórzaną rękawiczką pojedynczą lilię gdy przekraczał wrota cmentarza.
Może nie chciał wcale spotkać żywego Morpheusa. Może wolał zamienić parę słów z jego martwym bratem, który nie mógłby tej historii ponieść dalej.
Muzyka i płacz zatrzymały go w pół drogi. Z boku, niedaleko kaplicy akurat trwał pochówek. Żałobnicy w czerni zgromadzeni nad ciałem... mugola? maga? Nie był w stanie ocenić z tej odległości. Trąbka zawodziła pożegnalną pieśń, surrealistycznie, wobec świergotu okolicznych ptaków. Podszedł dwa kroki bliżej, zszedł ze ścieżki do pochylonej lipy. Stanął w cieniu drzewa, unikając słońca lśniącego politurą otaczających go granitów. Jego twarz jak woskowa maska, stalowe oczy obserwowały scenę w milczeniu topiącego się w oceanach dojmującym smutku za straconą szansą i błędami, których nie dało się już naprawić.