• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[6.08.1972] I don't believe in fairytales

[6.08.1972] I don't believe in fairytales
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
18.10.2024, 12:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 06:53 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

6 sierpnia 1972

Rodolphusie,

zjaw się jutro w rezydencji pod wieczór. Domyślam się, o czym chcesz ze mną porozmawiać - załatwimy to w cztery oczy.

Ojciec nie musiał się podpisywać - jego pismo było staranne i schludne, niemal tak samo jak jego własne. Dodatkowo list przyszedł na rodowej papeterii, z której korzystał wyłącznie ojciec. Gdy otwierał list, czuł niepokój. Jak zareaguje na to, co chciał mu przekazać? Czy poprze jego pomysł i działania, czy może przeciwnie: powie, że skoro słowo się rzekło, to powinien zagryźć zęby i przeć do przodu ścieżką, którą mu wyznaczył? Nie, nie bał się - to nie był strach. Potrafił go odróżnić od niepokoju. Jednak czuł nieprzyjemny ucisk gdzieś w dole brzucha.

Tej nocy nie spał za dobrze. Eliksiry, które zażył, nie potrafiły całkowicie go wyciszyć. Musiał wziąć drugą dawkę, by móc w końcu zamknąć powieki i zapaść się w miękkie marzenia senne, których nie będzie pamiętał nad ranem. Spał niezbyt spokojnie - wydarzenia ostatnich dni oraz stres związany z tym, co miał nadejść, odcisnęły na nim piętno. Nie miotał się w ciemnej pościeli, lecz jego ciało poruszało się niespokojnie, a gałki oczne szamotały się pod cienką skórą powiek. To nie był relaksujący, głęboki sen, którego potrzebował: zdał sobie z tego sprawę rano, gdy obudził się o świcie zmęczony, chyba nawet jeszcze bardziej niż w chwili, gdy się kładł. Musiał jednak coś zjeść i iść do pracy, chociaż nie miał ochoty ani na jedno, ani na drugie. Cały poranek był markotny i milczący, chociaż w jego przypadku mało kto potrafiłby dostrzec subtelną różnicę w zachowaniu. Rodolphus nie należał do zbyt wygadanych osób.

Tego wieczora nie wrócił do mieszkania Nicholasa, zamiast tego udał się do rodzinnej posiadłości. Gdy mógł, starał się tam nie bywać. Nie dlatego, że nie darzył rodziców uczuciem - być może właśnie dlatego, że go wychowali, starał się ograniczyć kontakt z nimi. W jakiś sposób ich chronić, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie potrzebowali ochrony. Cóż, przynajmniej nie ojciec - matka to inna sprawa. Była dość energiczna i zdecydowanie zbyt emocjonalna, chociaż nigdy by nie powiedział tego na głos. Ufał jednak, że skoro ojciec obiecał mu rozmowę w cztery oczy, to matki albo nie było w domu, albo została poinformowana, że to nie jest rozmowa, przy której może być. Reynard Lestrange na pewno kochał swoją żonę, lecz była to miłość bez fajerwerków i czułych, ciepłych gestów. Jego ojciec był człowiekiem czynu i troska, którą otaczał swoją rodzinę, objawiała się w działaniu, nie czułych słowach.

Gdy przechodził przez ogród, z boku mignęły mu jakieś kształty. Nie zwracał na nie większej uwagi - wychował się tu, doskonale wiedział czym były te stworzenia. A gdy przekroczył próg rezydencji, niemal od razu z cienia wychylił się skrzat.
- Skrawek zaprowadzi pana - zapiszczał usłużnie skrzat, kłaniając się uniżenie w pas. Lestrange nawet na niego nie spojrzał.
- Wiem, gdzie mam iść - odpowiedział sucho, kierując się w stronę schodów. Skrzat drgnął.
- Sir, pana ojciec znajduje się w innym gabinecie... - cichy szept przeniknął do uszu Rodolphusa, zmuszając go do zatrzymania się w połowie kroku. Innym gabinecie? Co to miało znaczyć?
- Prowadź więc.

(...)

To nie był gabinet jego ojca. To było pomieszczenie, w którym przyjmowano zwykłych interesariuszy i gości. Przestrzeń zamknięta a jednak wspólna. Bez życia, bez osobowości. Urządzona w ciemnych barwach tak, jak aury obydwu mężczyzn, którzy siedzieli teraz naprzeciwko siebie w fotelach, dzielonych okrągłym, mahoniowym stolikiem. Czerń mieszała się z szkarłatem i szmaragdem, a płomienie świec rzucały na twarz Reynarda Lestrange niepokojące cienie. Jak zwykle jego mimika nie mówiła zbyt wiele, chociaż Rodolphus dostrzegał w jego postawie coś, co nakazywało mu uważniej dobierać słowa.
- Przyszedłeś mnie poinformować o zerwaniu zaręczyn z Bellatrix, czyż nie? - jego głos był zimny i mimowolnie sprawił, że Rodolphus zacisnął palce na podłokietnikach fotela. Jedynymi osobami, które wiedziały o tym, co między nimi zaszło, był Robert, Nicholas i Victoria. Skąd ojciec wiedział?
- Zgadza się - kiwnął głową, nie spuszczając wzroku z surowej, gładko ogolonej twarzy ojca. Byli do siebie podobni - tak samo stonowani, tak samo zdystansowani. Tak samo milczący.
- A jednak zdecydowałeś o tym wcześniej, niż wysłałeś mi list - powiedział, leniwie sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej list, który otrzymał dzień wcześniej od syna. Obracał kartkę złożoną na pół między palcami, na moment przenosząc na nią uwagę. Niewymowny poczuł, że grunt zaczyna uciekać mu spod stóp. Skąd wiedział?
- Cóż... To była kropla, która przelała czarę. Do tej pory myślałem, że być może da się to wyjaśnić - zaczął, lecz grymas wykrzywiający twarz ojca nakazał mu się zamknąć. Ostre spojrzenie wbiło go w fotel.
- Masz mnie za głupca, Rolph? Myślisz że nie wiem, co dzieje się w mojej rodzinie? - zasyczał, zgniatając kartkę w palcach. - Przyszedłeś tu ze swoją wersją pełną półprawd i kłamstw, a ja chciałbym poznać, jak było naprawdę.
List wylądował w płomieniach kominka, przy którym siedzieli. Reynard ponownie sięgnął do kieszeni, korzystając z okazji, że Rodolphus odwrócił się w stronę ognia.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Rodolphusie. Kim się stałeś, skoro nie potrafisz być szczery z osobą, która cię wychowała? - zasyczał niczym wąż, wyciągając różdżkę. Gdy młodszy Lestrange zorientował się, co się dzieje, było już za późno. Broń wycelowana była w jego głowę. - Dowiem się wszystkiego.
Stalowoszare oczy otworzyły się w niemym zaskoczeniu, gdy poczuł przeszywający ból. Ból wdzierania się do umysłu, do pałacu myśli, który tak starannie pielęgnował. Był niewyobrażalny, zupełnie tak jakby ojciec chciał, by cierpiał. Ostatkiem sił chwycił palcami różdżkę, spoczywającą do tej pory w kieszeni zewnętrznej jego własnej marynarki.

Rzut na rozproszenie - obrona przed Legilimencją
Rzut Z 1d100 - 12
Akcja nieudana


Zabolało. To, co robił przez całe lato, wszystkie książki które pochłonął, te legalne i zakazane, ta cała wiedza była niczym w porównaniu z praktyką w rzucaniu zaklęć. Z jego gardła wydobył się jęk, gdy ojciec wdarł się do jego umysłu, wyważył drzwi do jego wspomnień i stanął w czarnym pałacu, patrząc na wysokie, piętrzące się aż po nicość regały pełne dokumentów. Od czego tu zacząć...
- Przestań! - z gardła Rodolphusa wydobył się charkot, gdy próbował wyrzucić ojca, wdzierającego się do jego myśli.

Rzut na rozproszenie - obrona przed Legilimencją
Rzut Z 1d100 - 83
Sukces!


Reynard skrzywił się, gdy zaklęcie zostało przerwane. Czyżby ten gówniarz ćwiczył w tajemnicy oklumencję?
- Jesteś bardziej rozsądny niż mógłbym podejrzewać, Rodolphusie, ale to nie wystarczy - powiedział ze złością, ponawiając atak. Młodszy Lestrange był niewyspany, rozchwiany - na dodatek pierwsze wdarcie się do umysłu było na tyle bolesne, że sprawiło iż jego czoło zdobiły kropelki potu.
- Nie... - z jego ust mógł wydobyć się jeno żałosny jęk, gdy ojciec ponownie rzucił zaklęcie.

Rzut na rozproszenie - obrona przed Legilimencją
Rzut Z 1d100 - 90
Sukces!


Reynard sapnął ze złością, pozwalając by wściekłość na chwilę przejęła kontrolę nad jego wyćwiczonymi odruchami. Wstał - jak na swój wiek był zadziwiająco zwinny i szybki. Machnął różdżką, a różdżka Rodolphusa wyskoczyła z jego własnej dłoni, by upaść na ziemię z głuchym dźwiękiem.
- Nie próżnowałeś przez to lato, ale zapominasz z kim rozmawiasz - tym razem nie było możliwości, by się bronić. Ojciec dopadł do niego, lewą rękę zaciskając na koszuli syna. - Nie masz wystarczająco umiejętności, by bronić się bez różdżki. A teraz dowiem się wszystkiego.
Syknął, przykładając różdżkę do jego skroni. Wdarł się brutalnie do jego głowy, ignorując krzyk, wydobywający się z gardła własnego syna. Nie interesowały go inne wspomnienia niż te, których szukał. Czerwiec... Czerwiec. Spotkanie z Bellatrix. Duch dziewczynki. Ich pierwsza rozmowa, potem Litha. Na końcu rozmowa, doprowadzająca do zerwania.

(...)

- Jesteś żałosny - warknął, puszczając w końcu wymięte, spocone ubranie syna. Rodolphus ciężko oddychał, nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzył z przerażeniem na własnego ojca, pochylającego się nad nim z wściekłością. - Przychodzisz do mnie z bajeczką, że to ty masz kontrolę nad tym związkiem? Że to ty podjąłeś tu jakąkolwiek decyzję? Nie dziwię się Bellatrix, że cię zostawiła.
Różdżka Niewymownego nadal leżała na ziemi. Nawet gdyby miał siłę, by po nią sięgnąć, nie zdążyłby. Czujne spojrzenie ojca wciąż wgniatało go w fotel.
- Nie zasługujesz na nią. Wiem jednak, co znaczy dbać o dobro rodziny. Dopilnujemy na przestrzeni tego miesiąca, by nikt nie poznał, jak żałosną istotą nadal jesteś - rzucił sucho, dopiero teraz chowając różdżkę. - O tym będziemy wiedzieć tylko my. Nauczę cię jak zamykać swój umysł przed kimkolwiek, kto chciałby poznać prawdę. Nie dlatego, że ci ufam, lecz dlatego, że jesteś skazą w naszej rodzinie. Pomyśl, co czułaby twoja matka, gdyby wiedziała do czego doszło?
Reynard odgarnął z czoła czarne włosy, zanim zdecydował się wrócić na fotel. Usiadł w nim i jak gdyby nigdy nic sięgnął do filiżanki zimnej już herbaty. Skrzywił się, czując na języku chłodny posmak.
- Skrawek! - nie musiał mówić nic więcej. Skrzat zjawił się, nie patrząc nawet na Rodolphusa. Zabrał tacę. - Nie wracaj tu przez następną godzinę.
Skrawek zgiął się w pół i zniknął w akompaniamencie cichego pyknięcia. Półprzytomny młody Lestrange spojrzał na ojca nierozumiejącym wzrokiem.
- Co...? - wydusił, próbując uspokoić drżenie głosu i ciała. Chciał się stąd wydostać, ale nie mógł. Nie potrafił, bez różdżki był niczym.
- Długa droga przed tobą, ale sądząc po twojej reakcji, podjąłeś już wcześniej odpowiednie kroki, by bronić się przed umiejętnością, którą razem posiadamy - powiedział zimno, splatając dłonie na kolanie. W jego oczach czaiła się złość i pogarda. - Popraw się, wyglądasz jak menel z Nokturnu. A teraz... To będzie lekcja numer dwa.
Reynard ponownie sięgnął po różdżkę, a Rodolphus zacisnął powieki.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Rodolphus Lestrange (1578)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa