08.11.2024, 09:46 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.11.2024, 09:47 przez Charlotte Kelly.)
To nie tak, że Charlotte Kelly nie miała uprzedzeń. Miała ich całą masę. Ale te wobec mugolaków rozwiały się w niej już dawno temu – nie tyleż nawet pod wpływem męża, ile pod wpływem przekonania, że większość ludzi, niezależnie od statusu krwi, to idioci. Czystą krwią zasłaniali się ci, którzy nie mogli pochwalić się niczym poza nią (a ona, rzecz jasna, miała – przynajmniej we własnym mniemaniu – mnóstwo rzeczy, którymi mogłaby się pochwalić, absolutnie oszałamiający wygląd i bystry umysł stanowiły zaledwie początek listy) albo musieli leczyć jakieś kompleksy.
Dlatego nie miała żadnych oporów, aby złożyć zamówienie u projektanta mugolskiego pochodzenia. Był tańszy od Rosierów, nie będzie patrzył na nią z góry (czy raczej próbował patrzeć, było to trudne przy Charlotte, która nie dość, że wysoka, to nie stroniła od obcasów i lubiła sprowadzać ludzi do parteru), a mógł ukazać się utalentowany.
Lepiej, żeby okazał się utalentowany, bo inaczej ona będzie bardzo, bardzo zirytowana.
Kelly przystanęła przed właściwym adresem w mugolskim Londynie i przesunęła na czoło wielkie, przeciwsłoneczne okulary, by spojrzeć na fasadę budynku krytycznym okiem. Nie spodobał się jej specjalnie, ale Charlotte ogólnie mało co się podobało, zwłaszcza w niemagicznym Londynie. Może poza większą swobodą w modzie: ta czarodziejska w Anglii, odkąd przemieszkała parę lat w Ameryce, zdawała się Kelly obrzydliwie konserwatywna. Dlatego teraz, korzystając z tego, że nie paradowała po mugolskich ulicach, gdzie pewne rozwiązania modowe musiała porzucić, aby nie być niemodną, miała na sobie sukienkę elegancką, doskonale uszytą, ale zdecydowanie krótszą niż powinna nosić szanująca się dama z czarodziejskiej socjety i obcasy zdecydowanie wyższe niż nosiła większość czarownic.
– No cóż, panie Remington, oby było warto się tutaj fatygować – mruknęła Charlotte do siebie, która przyszła tutaj, ponieważ chciała sukienki. Sukienki specjalnej, nie tylko dość ładnej, aby pasowała do Kelly (która rzecz jasna, jak już udowodniła synowi, wyglądała pięknie nawet w worku, ale zdecydowanie wolała nosić naprawdę piękne stroje), ale która też nie spłonie, przynajmniej tak od razu, gdy Charlotte zachce się podpalić coś w okolicy.
Na przykład jakiegoś… wampira.
A potem zapukała.
Dlatego nie miała żadnych oporów, aby złożyć zamówienie u projektanta mugolskiego pochodzenia. Był tańszy od Rosierów, nie będzie patrzył na nią z góry (czy raczej próbował patrzeć, było to trudne przy Charlotte, która nie dość, że wysoka, to nie stroniła od obcasów i lubiła sprowadzać ludzi do parteru), a mógł ukazać się utalentowany.
Lepiej, żeby okazał się utalentowany, bo inaczej ona będzie bardzo, bardzo zirytowana.
Kelly przystanęła przed właściwym adresem w mugolskim Londynie i przesunęła na czoło wielkie, przeciwsłoneczne okulary, by spojrzeć na fasadę budynku krytycznym okiem. Nie spodobał się jej specjalnie, ale Charlotte ogólnie mało co się podobało, zwłaszcza w niemagicznym Londynie. Może poza większą swobodą w modzie: ta czarodziejska w Anglii, odkąd przemieszkała parę lat w Ameryce, zdawała się Kelly obrzydliwie konserwatywna. Dlatego teraz, korzystając z tego, że nie paradowała po mugolskich ulicach, gdzie pewne rozwiązania modowe musiała porzucić, aby nie być niemodną, miała na sobie sukienkę elegancką, doskonale uszytą, ale zdecydowanie krótszą niż powinna nosić szanująca się dama z czarodziejskiej socjety i obcasy zdecydowanie wyższe niż nosiła większość czarownic.
– No cóż, panie Remington, oby było warto się tutaj fatygować – mruknęła Charlotte do siebie, która przyszła tutaj, ponieważ chciała sukienki. Sukienki specjalnej, nie tylko dość ładnej, aby pasowała do Kelly (która rzecz jasna, jak już udowodniła synowi, wyglądała pięknie nawet w worku, ale zdecydowanie wolała nosić naprawdę piękne stroje), ale która też nie spłonie, przynajmniej tak od razu, gdy Charlotte zachce się podpalić coś w okolicy.
Na przykład jakiegoś… wampira.
A potem zapukała.