• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców [5.09.1972] The end is where we begin | Maddox, Faye

[5.09.1972] The end is where we begin | Maddox, Faye
Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#1
23.12.2024, 00:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.04.2025, 01:52 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Faye Travers - osiągnięcie Piszę, więc jestem

5 września 1972
Las Wisielców, polana

I'm an alien
'Cause I'm not of this world
I have a name
But I've been changed,
And now I can't stay the same

Czemu wybrała akurat Las Wisielców? Miejsce, które było mroczne, owiane złą sławą i przemawiała przez nie rozpacz. Czy to dlatego, że sama miała iście wisielczy nastrój? A może dlatego, że wiedziała, że gdy powie mu, gdzie ma się stawić, zrobi to bez marudzenia? Czy Faye w ogóle byłaby tak wyrachowana, by posunąć się do takiej manipulacji? To były pytania, na które w tej chwili sama nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Wiedziała jednak, że nie chciała go okłamywać. Nie zamierzała również udawać się na Ścieżki, o których wiedziała tylko tyle, że to nie było miejsce dla niej. Raz trafiła na Nokturn i mimo iż wyszła stamtąd cało, to nie była skończoną kretynką i doskonale wiedziała, że to była tylko i wyłącznie zasługa szczęścia. Szczęścia, które nie miało prawa się powtórzyć. Wolała nie stawiać swojej stopy ponownie ani na Nokturnie, ani szukać Ścieżek, które były owiane jeszcze gorszą sławą niż Las Wisielców. Nie miała pojęcia jak się tam dostać i bardzo pragnęła, by tak pozostało. Wiedziała, że Maddox zawsze przyjdzie, gdy go o to poprosi, lecz również nie chciała wystawiać go na dyskomfort. Nie dla niego były wystawne, urocze kawiarnie na Pokątnej czy śliczne knajpki na Horyzontalnej.

Z drugiej strony mugolskie dzielnice absolutnie nie wchodziły w grę. Chciała z nim porozmawiać w cztery oczy, a temat którego ta rozmowa miała dotyczyć, wcale nie był miły. I na pewno nie był przeznaczony dla mugolskich uszu. Dlatego też z żalem odpuściła uroczy lasek pełen spacerowiczów, którzy tak jak ona kochali jesień. Odpuściła też bardziej znane miejsca, wiedząc że ostatnio coś za dużo osób tam spotyka przypadkiem. Dolina Godryka nie wchodziła również w grę, bo... Zwyczajnie było jej wstyd i głupio. Doskonale wiedziała, że pracownicy Ministerstwa wymazali pamięć komu trzeba, zajęli się wszystkim, lecz przecież nie powodowało to faktu, że nadal czuła palący wstyd i niepokój, gdy tylko wracała do domu. Bała się, że piętro, które wynajęła, przestało być jej domem zanim tak naprawdę nim być zaczęło. Nie zdążyła się dobrze urządzić, a już czuła się tam nieswojo. Zwykle to był czas, gdy brała nogi za pas i zmieniała lokalizację. I nie chodziło o ulicę czy miasto - chodziło o kraj. Znała ten stan, znała te metaforyczne owsiki w dupie lecz do jasnej cholery, nie po to wydała większość oszczędności, by teraz po prostu znowu zniknąć i zaczynać od nowa.

Niepokój, który odczuwała od 30 sierpnia, doskonale wkomponował się w nastrój lasu. Siedziała na kamieniu, na jego skraju, i obserwowała jaszczurkę, biegającą po gałęzi, spoczywającej na ziemi. Była jesień, chociaż jeszcze nie kalendarzowa, lecz szczególnie tutaj zmiana powietrza i pory roku była wyczuwalna. Chłodny wiatr szastał kasztanowymi włosami, częściowo uwięzionymi pod szalikiem w kratę, i próbował wedrzeć się pod gruby, szary płaszcz. Trochę na nią za duży, ale zdecydowanie wygodny, szczególnie na takie wypady. Traversówna podciągnęła nogi pod brodę tak, by móc na kolanach oprzeć podbródek i obserwować zmagania jaszczurki z liściem, który nie zdążył jeszcze oderwać się od gałęzi. Zdawało się, że zwierzę uważa liść za zagrożenie. Stroszyło się przed nim, prychało a nawet próbowało różnych podskoków, próbując przegonić natręta ze swej drogi. W uszach szumiała jej cisza i szum liści - przyjemne połączenie, które zwykle dawało jej myślom ukojenia. Teraz jednak powodowało niepokój. Widok brawurowej walki z jaszczurką jednak był na tyle pochłaniający, że odrywał odrobinę czarne rozmyślania od teraźniejszości.

Nie wiedziała, kiedy Maddox przyjdzie, ale nie spieszyło jej się specjalnie. Wyciągnęła papierosa i spróbowała go zapalić, na moment odrywając wzrok od walki. Dwa już wypaliła, ale kulturalnie chowała niedopałki do kieszeni. Nie będzie tu przecież śmiecić. Szanowała naturę, bo czuła się jej częścią - nawet jeśli ta natura była tak nieprzyjazna, jak ta w Lesie Wisielców.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#2
29.12.2024, 00:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.12.2024, 00:26 przez Maddox Greyback.)  

Naprawdę rzadko kiedy wystawiał chociaż czubek nosa dalej, niż skraj Nokturnu. Nie potrzebował tamtego przerysowanego świata spoza pięknej zgnilizny wyrzuconych za margines społeczny, a on nie potrzebował Maddoxa. Tak jak napisał jej w liście, poza Ścieżkami zawsze i wszędzie czuł tylko jak zwiedzający. Zarówno Pokątna jak i Horyzontalna w jego oczach widziane były jak taki pokraczny park rozrywki. Z jednej strony dom strachów gdzie przerażał go pompatyczny przepych rozrzutnych bogoli w każdej fasadzie mijanego budynku. Z drugiej pokój krzywych zwierciadeł, bo za powściągliwymi gestami, całą tą mieszczańską manierą, kryły się zdegenerowane na wskroś dusze obłudników. Prędzej zaufałby zadłużonemu u Changów opio-ćpunkowi, niż nowobogackiemu kamienicznikowi. A żeby ich chuj po pysku natłukł.

Dlatego niezbyt spodobała mu się prośba o spotkanie w Lesie Wisielców, bo nie był on ani na Nokturnie, ani pod nim. Jednak był to kompromis jak najbardziej do przyjęcia, skoro Faya nie miała ochoty babrać się znowu w gliniance. Dobrze rozumiał, że nie dla wszystkich było to najbardziej komfortowe miejsce, bo właśnie za to najbardziej je kochał. Hermetyczna bańka do której ciężko było dostać się komuś z zewnątrz. Nieprzystępna i nieprzyjazna dla niewtajemniczonych. I im dłużej taka pozostała tym dłużej mógł cieszyć się swoją "uroczą" wolnością. Nie mógł jej obiecać, że przy nim nic się jej nie stanie, bo nie miał zamiaru jej okłamywać. Zresztą nie była głupia. Zdążyła się przekonać jak działa fizyka w tej podłej dzielnicy. Co najwyżej na Ścieżkach, przy jego boku, nikt nie miałby na tyle czelności by nagabywać, czy choćby zaczepiać Traversówne. Dla niej jednak mógł zrobić ten wyjątek i wyjść z kanałów i wpuścić do płuc coś innego, niż parujące ścieki tego gównianego miasta.

Nie miał też co za bardzo narzekać na Las Wisielców jako miejsce ich spotkania, bo akurat znał tajne przejście, które potrafiło przenieść właśnie do lasu obok Little Hangleton. Studnia wykopana w twardej ziemi. Ci którzy kręcili się po bezkresnych korytarzach trochę dłużej, niż trochę i długo, dobrze wiedzieli jak z niej skorzystać. Wystarczyło zanurzyć się całym sobą w studni na kilka sekund, a potem mokry jak pies lądowałeś gdzieś między zamglonymi drzewami tego ponurego lasu. Od razu trafił na jej trop, więc nie musiała długo za nim wyglądać. Poznawał jej zapach bardzo dobrze, bo doskonale pamiętał aromat jej krwi. Bo w starych czasach, między nimi bywało nie tylko romantycznie, czasem zdarzały się też kłótnie. Takie po których obojgu puszczała farba tam i tu. Jednak nie było co do tego wracać. Ubrany był jak zwykle, poszarpany sweter, dziurawe spodnie, rozlatujące się buty sklejone na słowo honoru. Niedokładnie ogolony, bo ciężko się równo obstrzyc w potłuczonym lusterku w dodatku starą brzytwą. Kiedy podszedł bliżej, na pewno dostrzegalne były jego sińce na twarzy. Stare, bo już nie sine, ani fioletowe. Teraz już żółtawe i rozlane po całych policzkach. Już prawie zagojona rozcięta warga i łuk brwiowy również były widoczne. On jednak widać się tym nie przejmował, bo w pierwszym odruchu uśmiechnął się zaczepnie, ale i łagodnie krzyżując z nią spojrzenia.

Na krótko jednak, bo dostrzegł jej przejętą minę, która nie napawała optymizmem. Pisała w listach, że miała nieco kłopotów, ale ostatecznie wszystko się jakoś ułożyło. Więc w czym problem? Czy Ministerstwo jednak okazało się tak podstępne, że pociągnęli ją do jakiś odpowiedzialności za wydarzenia w Dolinie? Jeśli tak, to tylko kolejna cegiełka, aby nienawidzić ten skurwiały system jeszcze bardziej. Nienawidził jak jego bliskim coś groziło. Ich cierpienia, jego niemoc. Bezsilność to najgorsze uczucie jakie temu wszystkiemu towarzyszyło.

- Co jest waderko? Skąd ta mina? Uderzył w sedno od pierwszych słów. Za dobrze ją znał, by nie wiedzieć kiedy coś ja gryzło, a kiedy tylko on ją podgryzał. Przykucnął naprzeciwko niej. Przy okazji zdjął z siebie przemoczony stęchłą wodą ze studni sweter i zaczął ją na boku wyrzynać z wilgoci i nadmiaru wody. Z nagim torsem przyglądał się jej ukradkiem, czekając na odpowiedź.

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#3
31.12.2024, 15:05  ✶  
Czy świat naprawdę nie potrzebował Maddoxa, a Maddox świata? Nie miała pojęcia, jakie rozterki targały mężczyzną, nie wiedziała co kryło się w jego głowie, pełnej pokrętnych myśli i dziwnej, wykręconej logiki. Wiedziała jednak jedno: ona była częścią tego świata, przed którym uciekał, a ona go potrzebowała. W tej chwili chyba bardziej niż kiedykolwiek. Całe życie starała się uciekać od odpowiedzialności, nie zagrzewając miejsca na dłużej niż to było konieczne. Uciekała przed rodziną, przed dziwnym poczuciem samotności i pustki. Tłumaczyła sobie, że czuła zew, że to coś w niej samej nie pozwalało jej siedzieć na dupie dłużej niż kilka miesięcy. Tego lata postanowiła to zmienić, bo chyba wreszcie dojrzała do tego, by móc osiąść na chwilę i odsapnąć. Być może niekoniecznie zapuścić korzenie, nie na stałe, ale... Chociaż na chwilkę, by zapomnieć o tym dziwnym uczuciu, które kazało jej gnać, gubiąc dech w piersiach. I jak to się dla niej skończyło?

Drgnęła, gdy nadejście Maddoxa przerwało jej rozmyślania. Uniosła głowę, jednak miast uroczego uśmiechu, wilkołaka przywitały zmarszczone brwi i poważna mina. Nie tak planowała to spotkanie, chciała rzucić mu się w ramiona i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, a to co się stało w Dolinie Godryka kilka dni temu, już nigdy się nie powtórzy. Ale zamiast tego jej wzrok od razu dostrzegł sińce na twarzy. Nie były nowe, tego była pewna. Nowe siniaki miały zupełnie inną barwę, te były już w połowie dojrzałe. Jak jabłka, które potrzebowały maleńkiej chwili, by móc zostać zerwane. Westchnęła ciężko, marszcząc przy okazji nos na zapach stęchlizny. Czy tak trudno było się chociaż umyć przed głupim spotkaniem? Ale nie zamierzała mu tego po raz kolejny wytykać, nie w chwili, gdy zgodził się tu przyjść i opuścić swoją jamę. Domyślała się, że Ścieżki były jego miejscem, jego domem i schronieniem, którego nigdy w życiu nie opuści, ale...
- Wiaderko - odpowiedziała bez namysłu, przekręcając jego słowa. Niemal machinalnie wyciągnęła dłoń, by pogładzić Maddoxa po niedokładnie ogolonym policzku. Jaszczurka czmychnęła, spłoszona odgłosem kroków i delikatnymi wstrząsami ziemi. - Skąd te siniaki? Masz kłopoty?
To ona miała kłopoty, ale przecież te kłopoty były niczym w porównaniu z jego kłopotami. Ot, czuła się samotna, niezrozumiana, bała się że kogoś skrzywdzi, ale przecież nikt jej fizycznie nie dotknął. Ba, zatuszowali sprawę na tyle dobrze, że nikt nie miał prawa się do niej przyczepić. Pomagali jej, chociaż o to nie prosiła, bo gdy przyszła prosto do Brygady Uderzeniowej, to przecież chciała się tylko wytłumaczyć i gotowa była ponieść wszelkie konsekwencje swojego zachowania. Nie przyszła po to, by prosić o pomoc, tylko by samej pomóc. I teraz było podobnie: chociaż poprosiła Maddoxa o pomoc, bo nie miała komu się wygadać, nie miała nikogo kto by ją zrozumiał, to gdy tylko dostrzegła rany na jego skórze, jej umysł automatycznie przeszedł w tryb działania. Wyciągnęła dłonie, by ująć jego twarz i przybliżyć swoje usta do jego czoła. Musnęła wilgotną skórę wargami, zaciskając powieki. Dlaczego on zawsze przychodził poobijany? Skąd w nim było tyle agresji i nadnaturalny wręcz talent do odnajdywania kłopotów? I jakim cudem jeszcze żył?
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#4
11.01.2025, 22:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.01.2025, 22:46 przez Maddox Greyback.)  

Świat nie potrzebował niepokornych, a zwłaszcza takich którzy ochoczo podłożyliby suchego chrustu pod pożar tego świata. Świat nie potrzebował wilkołaka-zabójcy, który żył głównie po to, aby służyć kompletnej antytezie porządku publicznego. Może i kilka osób którym nie zalazł, aż tak za skórę, potrafiło przymknąć oko, a nawet i nos na jego wady, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że z gówna bata nie ukręci. Nie żeby teraz miał wylewać swoje żale, bo przez całe życie dokładał cegiełki do takiego stanu rzeczy. Na własne życzenie zepchnął się na margines społeczny, głównie przez głębokie rozczarowanie tym co zwykły świat miał do zaoferowania przeklętym którzy chcieli żyć zgodnie uczciwie z panującymi zasadami. A w jego odbiorze było to głównie poczucie winy za to kim jest z natury, czego nie mógł w żaden sposób zmienić. Nie mógł też zmienić całego świata, za to mógł zmienić świat w którym żył. I właśnie tak zrobił. Pozostał przy ojcu, jako najwierniejszy z całej watahy i zszedł do Podziemi, gdzie nikt nie wytykał go już palcami za to jakim był. Tam gdzie musiał się obawiać, że wyrządzi komuś krzywdę mimowolnie, odcięty od świadomości. Bo tam gdzie się ulokował wszyscy byli w tej samej dupie i to bardzo głęboko, gdzieś koło dwunastnicy.

Zaśmiał się razem z nią i wystawił na moment język w odpowiedzi na jej zaczepki. Chyba jednak nie było u niej, aż tak źle jak się obawiał, skoro miała jeszcze nastrój na żarty. Wiaderko to by mu się teraz przydało. Wiaderko i mydełko, bo dopiero kiedy zaczął wyżynać ten swój dziurawy sweter poczuł smrodek kwitnącej wody. Chyba wolał nie pachnieć tak przy Faye, faktycznie mógłby się bardziej dla niej postarać. Tak to właśnie wyglądało jak z reguły nie dbał o swój stan, a właściwie o dobytek. Ale też nie było się co dziwić, był biednym pchlarzem to i pachniał jak mokry pies.

Palcami w Sforze go nie wytykali, za to ostatnio okładali pięściami. Bo nie wywiązał się z powierzonego zadania. Bo uległ namową swojej ex i nie pozabijał wtedy wszystkich jak leci w Epping Forest. Za to go ukarano, za to ukarał go Fenris. Jak to u watahy pozwolił całej reszcie naskoczyć na syna, aby dać całej grupie przykład jak kończy się niesubordynacja. W dodatku skłamał, że to zrobił, licząc że jakoś przejdzie to bokiem. Jednak tamci niby martwi znowu pokazali się na Ścieżkach, a przecież mieli gnić rozszarpani w lesie. No cóż, taką przyszło mu zapłacić cenę za ckliwe sentymenty. Ale nie żałował i nie zmieniłby swojej decyzji nawet po tym jak cała Sfora przekopała go jak cwela. Nie pamiętał kiedy, poza tamtym porankiem, czuł się ostatnio tak szczęśliwy. Potrzebował też odrobiny bliskości, kogoś na kim mu zależało.

- To? Ahh nooo... - podrapał się zakłopotany po głowie. Przez chwilę myślał nad jakąś wymówką, bo nie chciał jej dodawać zmartwień. To była jego decyzja, żeby postąpić niewłaściwie, czyli po ludzku, a nie jak bestia. - Zwykłe rodzinne sprzeczki, nic takiego. Przyznał jednak prawdę, bo co miał ją okłamywać. Wyszczerzył rząd białych kiełków, które w całym jego wizerunku chyba były w najlepszym stanie. Gdyby nosił się tak jakie miał zębiska, to ktoś mógłby nawet pomyśleć, że elegancki z niego gość. Jednak poszarpane łachmany to bardziej jego styl, a ostatnią parę lakierków jakie ściągnął z pobitego bogacza, który zabłądził na Nokturnie oddał do sierocińca. Niech sobie jakiś podrostek wejdzie w dorosły świat w nawoskowanych pantoflach, a co!

- Lepiej pogadajmy o czymś ładnym i miłym. Machnął ręką jakby nie było się czym przejmować. Bo chciał szybko zmienić temat na jakiś lepszy. Nie pierwszy raz kiedy miał na sobie ślady walki i na pewno nie ostatni. Pozwolił się jej dotknąć, bo dotyk ten był dla niego zawsze jak kojący okład na rany zadawane przez zjebany świat. Nawet chłodna aura tego ponurego lasu nie doskwierała tak bardzo z jej całusem na czole. - Na przykład o Tobie.

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#5
12.01.2025, 21:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.01.2025, 21:36 przez Faye Travers.)  
Świat potrzebował niepokornych, którzy staną okoniem do tych, którzy uważali, że mogą narzucać innym swoją wolę. Świat potrzebował tych, którzy wyjdą naprzeciw wzniesionym barykadom, pokazując niepasującym elementom, że można żyć inaczej. I w końcu świat potrzebował tych, którzy podczas pożogi dolaliby oliwy do śmiercionośnych płomieni tylko po to, by wzniecić swoją uciechę. Świat potrzebował normalnych i pojebanych, świat potrzebował dobrych i okrutnych - bez dobra nie było zła, a bez jasności: światła. Świat potrzebował szarej strefy, która mieniła się wszelkimi kolorami cieni, wciągając i wypluwając kolejne osoby.

Może i śmierdział, może i powinien wziąć prysznic nie raz, ale i dwa lub trzy razy, ale woń zmokłego kundla jej nie przeszkadzała. W końcu sama nie raz i nie dwa waniała tym specyficznym zapachem, a nawet i gorzej. Czasem nawet porządne kąpiele nie były w stanie zmyć z siebie odoru przeszłości, szczególnie gdy ta przeszłość zawierała skunksy, flaki podejrzanych zwierząt i ich... Zawartość jelit. Być może tylko raz czy dwa zmarszczyła nos, chcąc go przygotować do tego, że tym razem nie ma opcji i jej czuły węch musiał na chwilę zamknąć mordę i dać jej myśleć, a nawet rozmawiać bez niekontrolowanego krzywienia się.
- Rodzinne sprzeczki, hm? - przeciągnęła dokładnie każdą literkę, mrużąc nieznacznie oczy. Gdyby tylko wiedziała, że to jej wina, że Maddox teraz tak wyglądał... Nie przyszło jej to jednak do głowy. Nie miała pojęcia, jakie zasady panowały w Sforze, jak brutalny potrafił być jego ojciec (to, co jej mówił, było tylko kropelką w morzu przemocy, które obmywało go każdego dnia po ukończeniu Hogwartu) i że dostał konkretne zadanie, którego realizację najzwyczajniej w świecie spierdoliła. Gdyby wiedziała, że miał ich zabić bo inaczej sam zostanie skatowany, to czy by odwróciła wzrok? Czy może sama by zapuściła się na Ścieżki, by spróbować go wyciągnąć z tego bagna? Na te pytania nie znała odpowiedzi, w jej głowie pewnie mogłoby powstać wiele scenariuszy, a ona i tak wybrałaby taki, o który nikt by jej nie podejrzewał - nawet ona sama.

Chciała zażartować, ale wiedziała, że z jego rodziny się nie żartuje. Wiedziała też, że nie ma żadnych praw do tego, by pytać Maddoxa o to, co dokładnie się stało. Ale nie potrafiła przegonić niepokoju, który na dobre zagościł w jej oczach i na jej twarzy. Spotęgowany został zmianą tematu - przekierowaniem tego wagoniku spierdolenia na właściwe tory, czyli te, przez które go tu wezwała. Faye nie chciała o tym rozmawiać ale czuła, że tylko Dox ją zrozumie. Nie Scarlett, nie jej rodzice, nie Nicholas - tylko Maddox. I tylko on nie będzie jej oceniał, chociaż miał pełne prawo, bo przecież hej, patrzcie na to, ale heca: świętoszkowata, dobra i kochana, miła Faye Jenna Travers nagle PRZYPADKIEM zmieniła się sama z siebie przed pełnią na oczach mugoli i czarodziejów, PRZYPADKIEM łamiąc z tuzin zakazów i lecąc do Kniei, by... Kurwa pójść spać w kamiennym kręgu. Drżącą ręką sięgnęła po ćmika, najpierw jednak częstując Greybacka. Jak ona ma to mu wszystko, kurwa, wytłumaczyć?
- Bez żartów - burknęła przez zaciśnięte usta, odpalając papierosa. Zeszła w końcu z tego kamulca, na którym ziębiła swój tyłek (bo przecież od siedzenia na zimnym wilka nie dostanie), i machnęła różdżką, chcąc wyczarować dla Maddoxa sweter, koszulę czy cokolwiek, by mógł na chwilę narzucić na siebie coś suchego. - Jak chcesz rozmawiać o czymś miłym, to nie dzisiaj.

Kształowanie Z
Rzut Z 1d100 - 69
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 77
Sukces!


Przed mężczyzną zmaterializował się sweterek, zwykły i szary, ale ciepły. Nie utrzyma się zapewne długo, ale przynajmniej zdążą się gdzieś skryć przed wiatrem, który smagał teraz odsłonięte ramiona wilkołaka.
- Jak już przestaniesz świecić gołą klatą, to będzie mi łatwiej zebrać myśli - zatrzepotała rzęsami, ale jakoś tak... Jak nie ona. Westchnęła ze zrezygnowaniem - chyba to naprawdę nie był czas na żarty. - Kilka dni temu przemieniłam się, gdy szłam po ser i szynkę. Na oczach ludzi. I kompletnie siebie nie kontrolowałam.
Wyrzuciła z siebie w końcu, odruchowo unosząc dłoń do kasztanowych włosów. Nie próbowała ich nawet ułożyć, ale nie wiedziała za bardzo, co ma zrobić z rękami.
- Ani w trakcie przemiany, ani po niej. Coś zmusiło mnie, żebym weszła do Kniei.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#6
02.02.2025, 20:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.02.2025, 20:22 przez Maddox Greyback.)  

Najwidoczniej istniało wiele światów i jeszcze więcej spojrzeń na ten cały pierdolnik. Świat miał swój ustalony porządek, życie w nim miało swoje ustalone reguły. Szkoda tylko, że ci wszyscy ważni którzy ustanawiali ten stek bzdurnych zasad, nie zaprosili do swojego stolika pozostałych, na równych zasadach. Ustanawiając system który był w pełni do zaakceptowania tylko dla najbardziej uprzywilejowanych, najczęściej tych najbogatszych. System miał za zadanie mielić jak blender tych niepokornych, dlatego świat ich nie potrzebował. Świat zastany mówiąc dobitniej. Maddox stał okoniem wobec tego systemu odkąd tylko pamiętał, dlatego zdążył się nauczyć, że bycie niepokornym oznacza wolność, ale zawsze kosztem czegoś. Igrając z ogniem zawsze istniała niezerowa szansa na poparzenia. W świecie w którym żył Maddox przeklinało się tych z góry, samemu będąc na samym dole. Jednak będąc najniżej ze wszystkich nie koniecznie oznaczało to, że byli oni na dnie. Wielu tak myślało o Sforze i mieli ku temu swoje powody. Nie wszystko co robili było słuszne, mało rzeczy które czynili były moralne. Nie każda decyzja podjęta przez Fenrisa była słuszna, sporo z nich była motywowana wyłącznie korzyścią. Jednak w dłuższym rozrachunku chodziło o chęć niesienia pomocy wyautowanym hybrydą. Kiedy było się przeklętym ze spalonymi mostami z każdej strony, w tak chujowej sytuacji jedyną osobą która potrafiła wyciągnąć rękę do szponiastej łapy był właśnie ojciec Greybacka. Dlatego Maddox widział w tym socjopacie coś więcej, niż tylko watażkę obłąkanych bestii z Podziemnych Ścieżek. Nie każdy wilkołak miał geny Traversów, nie każdego było stać na eliksir tojadowy i nie każdy miał swoją samotnię, gdzie mógł przeczekać tę jebaną pełnię. Sfora przynajmniej dawała ukojenie od tych problemów, które zrozumieć mogła tylko osoba umęczona lykantropią.

Uśmiechnął się tylko płasko na to przeszywające pytanie. Chyba żadne z nich obecnie nie chciało się zagłębiać w ten wielowarstwowy problem. Co było już nie wróci, nie da rady tego odkręcić. Zresztą nie było po co, bo Dox niczego nie żałował i w żadnym wypadku nie zamierzał niczego zmieniać, nawet jeśli miałby taką okazję. Niech sobie ci alchemiko-kłusownicy żyją, na zdrowie. Ich żywot obchodził go tak samo jak ich śmierć, czyli wcale. Chodziło o to, żeby chociaż na moment mógł odetchnąć od roli ogoniastego żołnierza. Bo nawet jeśli zwykle nosił z dumą to skąd pochodził i co sobą reprezentował to rola bojownika też potrafiła mu ciążyć na duchu.

- Ten sweter to pierwsza rzecz której nie ukradłem. Odebrał wyczarowane ubranie z delikatną ironią w głosie i uśmiechem na twarzy. Niespecjalnie mu przeszkadzał chłodny powiew na plecach, wrzesień dopiero się zaczynał i wcale nie było, aż tak zimno na zewnątrz. Właściwie to nawet przyjemne poczuć świeże powietrze skórze, niż ta przejmująca wilgoć i opary z kanalizacji jak to na Ścieżkach. Rzadko kiedy dostawał jakieś prezenty, więc właściwie zadowolony ubrał go na siebie, skoro tak bardzo rozpraszał Fajeczkę swoją sylwetką. W moment poczuł jak otula go ciepło miłego gestu, przyjemne ciepło i westchnął, a może bardziej zaburczał jak pies który wygodnie rozłożył się w swoim kojcu. A potem przysłuchiwał się temu co trapiło jego dziewczynę. No może nie aż tak całkiem jego, ale nie miał zbyt wiele więcej, aż tak bliskich relacji. Słuchał z może odrobinę przejętą miną, bo to co bolało ją, bolało też jego. Milczał przez chwilę, w jakiś niedopowiedziany sposób starając się razem z nią ponieś ten smutek na pieskich grzbietach. Dobrze wiedział co ją trapiło, przecież do pewnego stopnia był prawie taki jak ona.

- Wychodzi na to, że Ty naprawdę nie lubisz sera i szynki. Odezwał się w końcu z iskierką sarkazmu w oczach oraz w głosie. Zażartował sobie odrobinkę tak na przełamanie tej gęstej, smutnej atmosfery. Z drugiej strony jednak nie chciał żeby myślała że bagatelizuje jej problemy, więc jeszcze zanim zdążyła walnąć go przez łeb, albo chociaż syknąć że jest głupkiem odezwał się znowu. - Wiem co czujesz, wiem jak to jest. Każdy z nas to wie i to całkowicie normalne. - mówił już poważniejszym tonem, bez głupkowatych uśmieszków, zawieszając wzrok na jej twarzy. Widząc po ruchach jej dłoni, że chyba jest odrobinę w tym wszystkim zagubiona, sam zaczesał kosmyk jej kasztanowych włosów za uchem. - Żyjesz sobie zwyczajnie i myślisz, że wszystko masz pod kontrolą, aż ten pchlarz nagle z Ciebie wyłazi i robi gnój którego nawet nie jesteś wstanie sprzątnąć po nim. To niesprawiedliwe. Mówił dalej, a mówiąc to ściągał powoli brwi, szczęka mu się zaciskała, a dłoń mimowolnie układała się w pięść. Rozmawianie o ich przypadłości zawsze wzbudzało w nim napięcie, a nierzadko nawet gniew. Chciałoby się przecież mieć możliwość życia zwyczajnie, bez obawy o to czy zaraz nie straci się nad sobą kontroli i wpadnie w jakiś zwierzęcy instynkt mordercy. To jak choroba z nawrotami, która działa podobnie jak bomba z zegarem, którego i tak nie możesz być nigdy pewny. Najgorzej jak ta bomba pierdolnie jak będziesz w pobliżu swoich bliskich, prawda?

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#7
07.02.2025, 21:35  ✶  
Nie wątpiła że w tym, co mówił jej kiedyś Maddox o Sforze, były ziarna prawdy. Wierzyła, że istnieli ludzie, którzy znaleźli się na dnie - ci, których system kopnął tak mocno, że spadli prosto w przepaść bez możliwości chwycenia za linę, którą z pewnością ktoś im rzucał. Być może nawet jej nie zauważyli, bo szybowali głową w dół na spotkanie ze śmiercią w postaci bagna, pod powierzchnią którego kłębiły się ostre, szpiczaste skały. I właśnie wtedy, tuż nad błotną, czarną breją, rozpościerała się złota, magiczna siatka w postaci Fenrisa Greybacka, który oferował pomoc. Jak można było ją odrzucić? Jak można było odtrącić kogoś, kto wyciągał w ostatniej chwili do nas rękę, by uratować nasze życie? A jednak słowa, które wypływały z ust Maddoxa, były chaotyczne i niezwykle anarchistyczne. Były agresywne, były butne i bywały po prostu przerażające. To, co chcieli zrobić - a raczej co chcieliby zrobić i jaki świat stworzyć - sprawiało, że na jej skórze unosiły się gwałtownie wszystkie włoski.
- Nie pierwsza - przypomniała, bo przecież to nie była jedyna rzecz, którą mu podarowała. Ale coś sprawiło, że spojrzała nieco krytyczniej na sweter. Czy ona kiedykolwiek podarowała mu ubranie? Ciepłe skarpetki na święta? Szalik? Rękawiczki? Nie pamiętała, chyba nigdy o tym nie myślała. Jakoś założyła, w tym swoim zadufaniu osoby z góry, bo przecież w przeciwieństwie do Maddoxa była na górze, że on to wszystko ma. Że nie ma rzeczy ładnych, bo żyje na Ścieżkach. A przecież... Przecież właśnie dlatego mógł nie mieć nic, chociaż wydawało mu się, że miał wszystko. Wiatr owiał policzki Faye, która nagle poczuła że krew uderza w nie ze zdwojoną mocą. Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślała? - Pewnie niedługo zniknie, ale dostaniesz ładniejszy.
Taki, który podkreśli kolor twoich oczu, chciała dodać, ale w porę ugryzła się w język. Niepotrzebne mu były te słowa, jej również. Oboje doskonale wiedzieli, że nie musieli wypowiadać żadnych słów, żeby mieć siebie nawzajem. I to chyba było najgorsze, bo przecież relacje opierały się na słowach, a gdy ta dwójka zaczynała rozmawiać: wszystko wokół zaczynało się walić, a powietrze trzeszczało od iskier podczas kłótni. Tak jak teraz, gdy Traversówna rzuciła mu ostre spojrzenie, bo przecież to była naprawdę poważna sprawa, a mu się zbierało na żarty. I chociaż wiedziała doskonale, że nie miał nic złego na myśli i to był jeden z wielu mechanizmów obronnych: żarty. Żartowanie, gdy twój świat się walił, a tobie nie pozostało już nic innego, jak śmiech. Dodał jednak to, czego tak bardzo pragnęła usłyszeć. Rozumiał - ale czy na pewno? Faye westchnęła, wciskając dłonie w kieszenie kurtki. Słuchała uważnie tego, co miał jej do powiedzenia, lecz przy okazji robiła to, co potrafiła doskonale: obserwowała. Widziała zaciskające się dłonie, widziała pracujące mięśnie szczęki, ściągnięte brwi. Wyciągnęła dłoń w kierunku zaciśniętej w pięści dłoni Maddoxa.
- Chodź, przejdziemy się, co? - uśmiechnęła się blado, ruszając bardzo powoli i opornie w kierunku drzew. Nie potrafiła zebrać myśli, stojąc w miejscu - jeżeli chciała myśleć, rozmawiać: musiała się ruszać. I jeżeli Maddox nie chciał żeby krążyła wokół niego jak satelita, to musiał iść obok. Chciała go też odrobinę rozproszyć, żeby ochłonął. Nie musiał się denerwować, chociaż było to dla niego tak samo - o ile nie bardziej - bolesne, co dla niej samej. W zasadzie to podejrzewała, że miał dużo gorzej, bo przecież ona potrafiła się kontrolować, miała dach nad głową, ale nie mogła bagatelizować tego, że ją to spotkało po raz pierwszy. On przynajmniej wiedział, na czym stoi: ona do tej pory była przekonana, że ma to pod kontrolą. - Dox, ja zawsze to kontrolowałam.
Powiedziała cicho, zaciskając mimowolnie palce na jego dłoni. Mówienie o tym wywoływało w niej gniew - chciało jej się płakać ale nie dlatego, że było jej smutno tylko dlatego, że była bezsilna, a to było coś, czego nienawidziła. Nienawidziła czuć się słaba.
- A teraz... Teraz złamałam tyle zakazów, że nie wiem, jakim cudem jeszcze żyję. Maddox, widziałam je - powiedziała cicho, zniżając głos niemalże do szeptu. Jej ciało zadrżało od wewnętrznego chłodu, który poczuła od razu na wspomnienie widm w Kniei Godryka. - Były ich dziesiątki, jeśli nie setki. Ale musiałam biec dalej, chciałam zawrócić ale moje ciało mnie nie słuchało. Zachowałam świadomość, ale jakbym nie potrafiła kierować swoim ciałem. Czy...
Przełknęła głośno ślinę. Do tej pory była przekonana, że niekontrolowana przemiana podczas pełni wyglądała zupełnie inaczej - traciło się kontrolę również nad umysłem. Zerknęła na chłopaka z lękiem w oczach. Widać było, że to co przeżyła, wciąż tkwiło w niej głęboko i nie chciało opuścić jej umysłu.
- To nie wygląda tak, jak podczas pełni, prawda? - zapytała w końcu, nie będąc pewną, jak zareaguje na tak bezpośrednie pytanie. Ona nie wiedziała: była inna. Ona zawsze miała władzę nad umysłem i ciałem.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#8
16.02.2025, 03:38  ✶  

Jeśli niewiele posiadasz, to niewiele masz do stracenia. Dlatego Fenris żerował na takich straceńcach. Chociaż żerował to też nie do końca sprawiedliwe wyrażenie. Tak, te wszystkie hybrydy były mu bezwzględnie podwładne. I tak, używał ich do realizacji swoich własnych, partykularnych interesów. Ale dawał im wszystkim coś, w co upadli lykani przestali nawet wierzyć. Nadzieję. Nadzieję w to, że nie muszą tkwić w permanentnym zaszczuciu przez Ministerstwo, rejestr, BUMowców i całe społeczeństwo. Że istnieje miejsce w którym nie będą musieli bać się kolejnej pełni, bo Fenris zapewni wszystko co potrzebne. Że istnieje grupa osób, która potrafi zrozumieć wszystkie ich problemy jak nikt inny dotąd. Bo kto zrozumie wilkołaka bardziej, niż inny wilkołak? Fenris też nie obiecywał gruszek na wierzbie. Intencją Sfory nigdy nie była jakaś olbrzymia rewolucja, oni po prostu chcieli poprawy swojej sytuacji. Chcieli wycofania krzywdzących praw w kodeksie prawnym, chcieli zniesienia rejestru wilkołaków jako główny instrument ostracyzmu przeklętych w społeczeństwie i wsparcia przez Ministerstwo wilkołaków w nierównościach jakie ich dotykały. Wszystkie te przeciwności losu które dotykały ich na powierzchni, znikały w podziemiach, na Ścieżkach. Tylko Maddox był na tyle obłąkany, że wierzył w swoje anarchistyczne gadki. Był idealistom, bo takie myślenie wczepił mu ojciec. Wierzył, że rozbicie odgórnie sterowanego społeczeństwa, tak naprawdę stworzy dla niego warunki do ewolucji, rozwijania się na lepsze. Faye znała to jego pierdolenie lepiej, niż zwykłe pierdolenie, więc nawet nie próbował jej tego wyjaśnić w tej chwili. Stało co się stało, a morda nie szklanka. Zagoi się.

- Przecież już mam. Stwierdził zaskoczony, bo niby po co mu drugi sweter, skoro jeden już posiada. - Musi tylko wyschnąć. Wskazał palcem na ten, który rozłożył na gałęzi obok nich. Bo niby po co mu ten drugi, skoro ten pierwszy będzie miał już na sobie. To nic, że dziurawy, że stary i rozciągnięty. Nie nosił go dla mody, tylko żeby się ogrzać. Może i trochę śmierdział, przeciągnięty wilgocią ścieków spod Londynu, ale on do tego zapachu już przywykł na tyle, że traktował go jak swojski zapach. Aromat domu i bezpieczeństwa. Dopiero jak mu faktycznie zgnije, albo będzie już więcej odsłaniał, niż zasłaniał pomyśli nad wymianą na nowy. A do tego czasu? Wystarczy mu to co już ma.

Przytaknął tylko głową na jej propozycje. Cokolwiek tylko poprawi jej nastrój. A jego bierna frustracja? Przechodziła tak szybko, jak się pojawiała. Zupełnie jakby był bardzo dobrze wytresowany, by płynnie przechodzić między gniewem i spokojem. Gospodarka skrajnymi emocjami to podstawa jeśli chciało się chociaż odrobinę bardziej trzymać rękę na pchlarzu, niż zwyczajnie. Przy niej, zawsze coś w nim krwawiło. Coś w środku, coś czego mimo tych szczerych chęci nie potrafił naprawić. Bolało kiedy widział jak cierpiała. - Tak długo jak nie pozwolisz, żeby to złamało i Ciebie, żadne zakazy nie mają znaczenia. Rzucił z pełnym przekonaniem i szczerością w głosie. To co opowiadała było mgliste i niezrozumiałe dla niego. Jeszcze nie było tak by jej Traversowa krew ją zawiodła. Może to jakaś choroba? A może ktoś trzeci jeszcze maczał w tym brudne paluchy? Bynajmniej miał teraz chęć rzucania przed nią logicznych rozwiązań. Co było, to było, już tego nie zmienisz, a jedyne co mógł jej teraz zapewnić to wsparcie. Dlatego chwycił jej dłoń i splótł się z nią palcami, a potem wierzch jej dłoni zbliżył do swoich ust. Delikatnym i opiekuńczym gestem pocałował jej rękę, dając do zrozumienia, że rozumie jej wszystkie obawy.

- Nie wiem. - odparł, wzruszając ramionami. - Na swoje szczęście, lub nie, niczego nie pamiętam. Budzę się w jakiejś ciemnej norze, a pierwsze co czuję to zaschniętą krew w pysku i pod paznokciami... Wytłumaczył swoją perspektywę dość smutnie i oschle, ale prawdziwie. Będąc szczerym on też przestał już dawno doświadczać tych przemian jak zwykła hybryda. Zaprogramowany hipnozami przez własnego ojca na uśpionego żołnierza, częściowo tracił prawo do wolności i samodzielności. - Możesz być Traversówną, pić tojadowy, mieszkać ze Sforą, a wypadek i tak się zdarzy. Odrzucił pół żartem, pół serio. Nie miał złotej rady dla niej na to wszystko. On w ogóle nie miał nic. Nie miał nic czym mógłby jej teraz pomóc, oprócz kawałka śmierdzącego rękawa w który mogła się wypłakać. I tak już był mokry, więc nikt nie zauważy gorzkich łez.

Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#9
24.02.2025, 18:38  ✶  
Wszystko to, o czym mówiła Sfora, nie było wcale takie głupie i Faye to wiedziała. Jednak z realizacją tych planów było znacznie, znacznie gorzej. Nie można było ot tak przeprowadzać rewolucji, jednocześnie nie krzywdząc innych. Jeżeli o to chodziło, to stała w dużym rozkroku i nie miała pojęcia, w którą stronę się zwrócić. Serce jej podpowiadało, że powinna podążyć za swoimi, lecz jednocześnie Faye nie doznała krzywdy ze strony Ministerstwa: nawet teraz, gdy złamała te wszystkie zakazy. Wierzyła, że chcą dobrze, prowadząc ten cały rejestr wilkołaków. Bali się i im się nie dziwiła - gdyby była na ich miejscu, także by się bała. Ale jednocześnie uważała, że bali się, bo wilkołaki wciąż były dla nich czymś nieznanym. I, jak się okazywało, dla niej także.
- To nie możesz mieć dwóch? - zapytała, lekko unosząc kąciki ust. Czasem zachowywał się jak dziecko, któremu trzeba było tłumaczyć najprostszą rzecz po kilka razy, a i tak nic do tej głowy nie docierało. - Wiesz, jakby jeden był mokry, to wtedy możesz chodzić w drugim.
Dodała lekko przemądrzałym tonem, który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Rzuciła jeszcze spojrzeniem na rozłożony na gałęziach sweter, myśląc co mogłaby dodać, ale nie przychodziło jej już nic sensownego do głowy. I gdy szli powoli, tak trzymając się za ręce jak kiedyś w Hogwarcie, przez chwilę czuła, że kiedyś wszystko się ułoży. Miała wrażenie, że jej ucieczka niedługo po skończeniu szkoły zrobiła więcej złego niż dobrego. W zasadzie czuła się podle za to, że zostawiła wszystko i wszystkich tak po prostu, praktycznie bez słowa, ale nie potrafiła wtedy inaczej. To był sekret jej i Leviathana - sekret, który chciałaby zabrać do grobu, ale cholernik Rowle ostatnio zaczął częściej pojawiać się na jej drodze niż ktokolwiek inny. Gdyby nie Greyback to zapewne Faye po raz kolejny zebrałaby dupę w troki i przeniosła się gdzieś do Europy, w góry, żeby ganiać za mitycznymi stworzeniami, z których ponad połowa nigdy nie miała nawet prawa istnieć nawet w ich świecie. Wszystko, byle by tylko zająć czymś ciało i umysł.
- Nie pocieszasz - mruknęła, ale trochę bez przekonania. Nie chciała się z nim kłócić, zwłaszcza że miał rację - wypadek może zdarzyć się każdemu, absolutnie każdemu. Tylko dlaczego miała wrażenie, że to wszystko było ze sobą połączone? To, co działo się w Dolinie i to, co działo się z nią. Faye mimowolnie zacisnęła palce na dłoni Maddoxa, prowadząc go grzecznie wydeptaną ścieżką, na której nie rosła trawa. Była na tyle szeroka, że mogli zmieścić się na niej oboje i żadne z nich nie musiało kroczyć po wilgotnej trawie z boku, mocząc buty. - Nie wiem, czy mnie to złamało. Wszyscy byli dla mnie mili, nawet poczęstowali mnie herbatą. Ale ciągle mam wrażenie, że odkąd wyszłam z Kniei, coś się do mnie przylepiło. Pamiętasz tę obrzydliwą galaretkę w Hogwarcie, którą się rzucały ostatnie roczniki? Ktoś ją zaklął tak, żeby po kontakcie z ciałem przylepiała się jak... Jakiś glut, taki śliski i nieprzyjemny w dotyku.
Ona doskonale to pamiętała, bo próbowała rozdzielić wtedy walczących na jedzenie - była w końcu prefektem i musiała spróbować. A potem dostała galaretką prosto w mordę i włosy, a w końcu wszyscy zaczęli się napierdalać, dopóki nie zbiegli się nauczyciele. Ciężko było to gówno wysupłać z włosów.
- Jakby ślimak mi chodził po karku - dodała, odruchowo przecierając skórę na karku. Nic tam oczywiście nie było, ale obrzydliwe uczucie nie znikało. - Nie myślałeś, żeby... No wiesz. Mieć swoją własną norę, w której mógłbyś się chronić podczas pełni?
Zapytała z pewnym wahaniem w głosie lecz nie dlatego, że miała złożyć mu zaraz jakąś niemoralną propozycję, by zamieszkał u niej w piwnicy. Wahanie pojawiło się, bo gdy tak wędrowali ścieżką, w oddali zamajaczyła sylwetka. Faye zmarszczyła brwi.
- Maddox, głupie pytanie, ale czy ktoś może się tu kręcić i wieszać kukły na drzewach?/ - zapytała, wskazując palcem na wierzbę na rozstaju dróg.

!wisielec
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#10
24.02.2025, 18:38  ✶  
Podczas wizyty na rozstajach nie jest ci dane spotkać owianego legendami ducha.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (12), Maddox Greyback (3706), Faye Travers (3250)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa