Las Wisielców, polana
Czemu wybrała akurat Las Wisielców? Miejsce, które było mroczne, owiane złą sławą i przemawiała przez nie rozpacz. Czy to dlatego, że sama miała iście wisielczy nastrój? A może dlatego, że wiedziała, że gdy powie mu, gdzie ma się stawić, zrobi to bez marudzenia? Czy Faye w ogóle byłaby tak wyrachowana, by posunąć się do takiej manipulacji? To były pytania, na które w tej chwili sama nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Wiedziała jednak, że nie chciała go okłamywać. Nie zamierzała również udawać się na Ścieżki, o których wiedziała tylko tyle, że to nie było miejsce dla niej. Raz trafiła na Nokturn i mimo iż wyszła stamtąd cało, to nie była skończoną kretynką i doskonale wiedziała, że to była tylko i wyłącznie zasługa szczęścia. Szczęścia, które nie miało prawa się powtórzyć. Wolała nie stawiać swojej stopy ponownie ani na Nokturnie, ani szukać Ścieżek, które były owiane jeszcze gorszą sławą niż Las Wisielców. Nie miała pojęcia jak się tam dostać i bardzo pragnęła, by tak pozostało. Wiedziała, że Maddox zawsze przyjdzie, gdy go o to poprosi, lecz również nie chciała wystawiać go na dyskomfort. Nie dla niego były wystawne, urocze kawiarnie na Pokątnej czy śliczne knajpki na Horyzontalnej.
Z drugiej strony mugolskie dzielnice absolutnie nie wchodziły w grę. Chciała z nim porozmawiać w cztery oczy, a temat którego ta rozmowa miała dotyczyć, wcale nie był miły. I na pewno nie był przeznaczony dla mugolskich uszu. Dlatego też z żalem odpuściła uroczy lasek pełen spacerowiczów, którzy tak jak ona kochali jesień. Odpuściła też bardziej znane miejsca, wiedząc że ostatnio coś za dużo osób tam spotyka przypadkiem. Dolina Godryka nie wchodziła również w grę, bo... Zwyczajnie było jej wstyd i głupio. Doskonale wiedziała, że pracownicy Ministerstwa wymazali pamięć komu trzeba, zajęli się wszystkim, lecz przecież nie powodowało to faktu, że nadal czuła palący wstyd i niepokój, gdy tylko wracała do domu. Bała się, że piętro, które wynajęła, przestało być jej domem zanim tak naprawdę nim być zaczęło. Nie zdążyła się dobrze urządzić, a już czuła się tam nieswojo. Zwykle to był czas, gdy brała nogi za pas i zmieniała lokalizację. I nie chodziło o ulicę czy miasto - chodziło o kraj. Znała ten stan, znała te metaforyczne owsiki w dupie lecz do jasnej cholery, nie po to wydała większość oszczędności, by teraz po prostu znowu zniknąć i zaczynać od nowa.
Niepokój, który odczuwała od 30 sierpnia, doskonale wkomponował się w nastrój lasu. Siedziała na kamieniu, na jego skraju, i obserwowała jaszczurkę, biegającą po gałęzi, spoczywającej na ziemi. Była jesień, chociaż jeszcze nie kalendarzowa, lecz szczególnie tutaj zmiana powietrza i pory roku była wyczuwalna. Chłodny wiatr szastał kasztanowymi włosami, częściowo uwięzionymi pod szalikiem w kratę, i próbował wedrzeć się pod gruby, szary płaszcz. Trochę na nią za duży, ale zdecydowanie wygodny, szczególnie na takie wypady. Traversówna podciągnęła nogi pod brodę tak, by móc na kolanach oprzeć podbródek i obserwować zmagania jaszczurki z liściem, który nie zdążył jeszcze oderwać się od gałęzi. Zdawało się, że zwierzę uważa liść za zagrożenie. Stroszyło się przed nim, prychało a nawet próbowało różnych podskoków, próbując przegonić natręta ze swej drogi. W uszach szumiała jej cisza i szum liści - przyjemne połączenie, które zwykle dawało jej myślom ukojenia. Teraz jednak powodowało niepokój. Widok brawurowej walki z jaszczurką jednak był na tyle pochłaniający, że odrywał odrobinę czarne rozmyślania od teraźniejszości.
Nie wiedziała, kiedy Maddox przyjdzie, ale nie spieszyło jej się specjalnie. Wyciągnęła papierosa i spróbowała go zapalić, na moment odrywając wzrok od walki. Dwa już wypaliła, ale kulturalnie chowała niedopałki do kieszeni. Nie będzie tu przecież śmiecić. Szanowała naturę, bo czuła się jej częścią - nawet jeśli ta natura była tak nieprzyjazna, jak ta w Lesie Wisielców.