Po przesłuchaniu i kłótni z Leviathanem
Ostatnie czego się spodziewała w tym dniu, to spotkanie Leviathana. Oczywiście wiedziała, że Lazarus był jego ojcem, ale przecież Levy nie pracował w Ministerstwie, prawda? A przynajmniej nic jej o tym nie mówił, gdy brali ten pieprzony ślub, który był jej solą w oku od tak dawna, że zaczynała mieć wrażenie, że nigdy się nie uwolni od tego brzemienia. To wcale nie dlatego uciekła z Anglii - chociaż skłamałaby gdyby powiedziała, że to nie była malutka cegiełka, która zbudowała jej zniknięcie. Najbardziej jednak wkurwiało ją to, że coraz częściej na tego typa wpadała. Musisz w końcu się go pozbyć ze swojego życia, Faye - zdawał się mówić los. Oczywiście wiedziała, że tak należy zrobić, ale gdy próbowali się rozstać, to już dwie osoby im odmówiły. Może dlatego, że nie były one z Konwenu? Cholera, nie miała pojęcia, ale to dość mocno podkopało jej wiarę w to, że uda im się zniknąć z własnego życia.
Miała mętlik w głowie nie tylko dlatego - to była tylko drobnostka. Głównym powodem do zmartwień było to, co stało się w Kniei. Nie była pewna, co się z nią stało: i to, że tutaj przyszła, wcale nie rozwiązało jej problemu. Wkurzyło ją to, że nie mogła porozmawiać z Lazarusem, żeby mu wyjaśnić, że nie jest zagrożeniem. To nie tak, że był jej przyjacielem, bo nie był - był jej przełożonym, i to nie bezpośrednim, lecz wstawił się za nią raz czy dwa więc czuła, że jest mu to winna. Ale Leviathan skutecznie odwiódł ją od tego pomysłu, więc... Po prostu sobie poszła. Zła też na to, że wytknął jej, że wygląda jak wygląda. Gdyby tylko ten debil wiedział... Weszła do windy i zjechała na dół, do atrium, a potem niżej, do Departamentu Tajemnic. Tam zderzyła się z kolejną biurokracją, której kompletnie nie rozumiała. Myślała, że będzie mogła tak po prostu odwiedzić Nicholasa, lecz na jej nieszczęście drogę zagrodził jej jeden z Niewymownych, który najwyraźniej nie miał co robić, bo nie chciał jej przepuścić. Podała swoje imię i nazwisko, pokazała plakietkę, pyszniącą się na piersi z imieniem i nazwiskiem, lecz to nie wystarczyło. Kazano jej czekać, więc Faye usiadła sobie na zimnej posadzce przy windzie, czując że nie ma siły już stać. Nogi odmawiały posłuszeństwa, podobnie jak psychika. Podkurczyła nogi pod brodę. Orzechowe oczy traciły blask, a fakt że miała brudne, posklejane włosy i liście we włosach wcale nie poprawiał jej wyglądu i całej tej sytuacji. Niewymowny poszedł po Nicholasa, a Faye oparła w tym czasie czoło o kolana. Walczyła ze sobą, by nie zasnąć. Cholera wie, ile czasu będzie miała tu spędzić. Czy na nią czekał? A może oleje sprawę? No cóż, najwyżej jak ktoś tu wróci, to ją wywali.