• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[8.09.1972, ranek] Static | Rodolphus, Lorraine

[8.09.1972, ranek] Static | Rodolphus, Lorraine
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
14.02.2025, 10:32  ✶  
8 września 1972, ranek
Danse Macabre, Nokturn

So turn it off
Cause I'm losing my mind
Are the voices and these noises
All I can find

Is it real
Can I keep up the fight
When the static pushes back
And there's nowhere to hide


Dyndający przy szyldzie kościotrup poruszał się elegancko na wietrze, grzechocząc za każdym razem, gdy powiew powietrza decydował się nim poruszyć. To było zastanawiające pod wieloma względami: przecież gdyby to był ludzki szkielet, byłby dużo cięższy i byle wietrzyk nie byłby w stanie nim poruszać, prawda? A jednak odnosiło się wrażenie, że pomimo tej - wydawałoby się logicznej - myśli szkielet był na tyle naturalny, że niepodobne byłoby go pomylić ze sztucznym. Danse Makabre z kolei nie robiło nic, by plotki rozwiać lub przeciwnie: wzmocnić. Jedyne co zrobiła obsługa, to odziała szkielet w elegancką, rycerską zbroję, na której ktoś napisał zabawny na wielu płaszczyznach napis. Nieprzyjemny zgrzyt powodował spięcia w głowie i wykręcał bębenki na wszystkie strony, gdy metal szorował o metal. Nieprzyjemne uczucie, które zapewne było zaplanowane - tak, by nikt niepowołany tu nie wchodził. Jednak skoro Lorraine wybrała takie a nie inne miejsce...

!nokturn
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
14.02.2025, 10:33  ✶  

To twój szczęśliwy dzień – nic się nie dzieje.

Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
14.02.2025, 10:40  ✶  
Ostatnim razem gdy tu był, zgubił sakiewkę. To znaczy zgubił - to nie było właściwe słowo. Nie zgubił, a ktoś ją sobie bezczelnie przywłaszczył. Tym razem jednak miał na tyle szczęścia, że mógł nie niepokojony dotrzeć do knajpy, a nawet otworzyć jej drzwi, krzywiąc się pod wpływem nieprzyjemnych zapachów, pochodzących z latryny obok. Żałował, że nie rzucił wcześniej jakiegoś zaklęcia na chociażby chustkę, którą mógłby zatkać nos. Nie był koronerem czy kimkolwiek, kto codziennie obcował z trupami: mózgi, które badał, nie miały tej nieprzyjemnej woni ekskrementów a jego obiekty badań były odpowiednio zabezpieczone w piwnicy w Walii właśnie po to, by uniknąć nieprzyjemnych zapachów. Czy liczył na to, że w środku będzie lepiej? Tak, odrobinę - jednak mocno się przeliczył.

Nieprzyjemny zapach przebijał się przez nieszczelne okna i był potęgowany przez klientelę, która była zdecydowanie wczorajsza. Część z osób spała przy stolikach we własnych szczynach, część kiwała się w przód i w tył w upojeniu alkoholowym. Lestrange uniósł brwi, odruchowo zasłaniając nos rękawem. Nie był pewny, czy Lorraine dobrze wybrała miejsce na spotkanie - to do niej nie pasowało. Czyżby blondwłosa wila z niego zakpiła? Nie zdziwiłby się, znali się przecież nie od dzisiaj. Nie miał jednak ani czasu, ani ochoty na zabawę w kotka i myszkę. Na szczęście zarówno dla niego, jak i Malfoyówny, na Rodolphusa kiwnął barman.
- Królewna czeka - powiedział, wskazując kciukiem na drzwi za sobą. Nie musiał nawet pytać o jego imię i nazwisko: nawet jeżeli Lestrange nie był odziany w złote szaty, to sama jakość jego ubrań odstawała od ubrań tutejszej klienteli. Tak samo jak zapewne ubrań Lorraine, która czekała w pokoju za drzwiami - pozbawionym smrodu, a nawet przyjemnie pachnącym. Obłożonym zaklęciami tak, żeby woń latryny nie przedostała się nawet na ułamek sekundy.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#4
18.02.2025, 23:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.02.2025, 23:12 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine Malfoy stała pośrodku niewielkiej sali sytuowanej na piętrze gospody Danse macabre, wpatrując się w zaczarowany gobelin, który pokrywał ścianę naprzeciwko okna.

[+]gobelinowa inspiracja
[Obrazek: fab5698f95c6dddb90f956502d6009044ea80dfb.jpg]

Przyglądała mu się z takim samym skupieniem, z jakim przyglądała mu się lata temu, choć wtedy robiła to z wysokości ramion ojca: Armand Malfoy wziął córkę na ręce, aby ta mogła przyjrzeć się misternym zagięciom draperii, historii tętniącej w splocie nadgryzionej przez mole tkaniny, w ściegach, w których splatały się ze sobą czasy minione, i te, które dopiero miały nadejść. Gobelin rozciągał się na ścianie jak pajęczyna, w której trwali zaplątani królowie i chłopi, święci i grzesznicy, dzieci i starcy. Szkielet w koronie obejmował w pasie drżącego mnicha, wycieńczonego od wyrzeczeń pustelniczego życia. Dziewczyna w ciężkiej szacie wyszywanej złotogłowiem całowała nagą czaszkę młodzieńca odzianego w łachmany. Bose stopy dzieci deptały po szkarłatnych trenach królowych, które przyciskały je do swych gnijących łon. Nitki czerni i karmazynu przenikały się wzajemnie, tworząc obraz korowodu, który nigdy się nie kończył.

Danse macabre, wyjaśnił wtedy ojciec, którego głos zdawał się wnikać pomiędzy sploty materiału, budząc do życia zatarte przez czas detale haftu, taniec śmierci. Ciało za ciałem, kość w kość, ramię w ramię. Orszak nigdy się nie zatrzymuje. Wszyscy obracają się w kręgu złączonym krwią, bo śmierć, tak jak rewolucja, wprowadza swój ład: ulice spływają krwią tak samo błękitną, jak i czerwoną. Wszyscy wirują w rytm martwego mazura. Śmierć prowadzi, przywodząc do wspólnego korowodu królów i żebraków. Koronowane głowy i bose stopy spotykają się w prochu. Wszyscy rozpadają się i stwarzają w tym samym prochu. Orszak nigdy się nie zatrzymuje.

Trochę jak w tańcu wil?, spytała Lorraine, obejmując ojca za szyję.

Trochę tak, odpowiedział poważnie Armand.

Drgnęła, poruszywszy się w jego ramionach na widok węża, wypełzłego niespodzianie z otchłani oczodołów kościanego wodzireja, który prowadził w tańcu księżniczkę o równie pustych oczach. Wyhaftowany na tkaninie gobelinu wąż zaczął kąsać szyję kobiety, owinąwszy się wokół niej niczym kunsztowna kolia. Nic nie robił sobie z bezgłośnego protestu księżniczki, której bezkrwiste wargi rozchyliły się w niemej skardze. Jej szkieletowy partner uśmiechał się, szeroko – bez ust i bez cienia litości. Lorraine uśmiechnęła się, sunąc palcem po lśniących łuskach węża, wijącego się w syczącym, serpentynowym splocie wokół szyi kobiety, a Armand odwzajemnił jej uśmiech. Śmierć także się uśmiechała, jednako do wszystkich, a jej oczy nie różniły się niczym od oczu ojca spoglądających w stronę ukochanej córki.

Lorraine Malfoy miała oczy swojego ojca.

Zakurzone okno wpuszczało do spowitego w delikatnym półmroku pomieszczenia światło poranka, które padało na świetlistą postać półwili, jak zawsze odzianej w biel. Lorraine zawsze nosiła biel, aby pokazać, że nie boi się brudu ulicy, która – sądząc po panującej za oknem ciszy – jeszcze nie zdążyła zmartwychwstać, przygnieciona ciężarem grzechów minionej nocy.

W przeciwieństwie do Rodolphusa, Lorraine nie bała się brudu ulicy, bo należała do tego brudu. Należała do prochu, o którym mówił jej ojciec. Należała do Nokturnu.

Gdyby Rodolphus choć trochę wytężył wzrok, mógłby zatem dostrzec, że suknia Lorraina, choć czysta – nieskazitelnie czysta – nosi ślady częstego użytkowania. Koronka przy gorsecie wyglądała na spraną, a srebrne guziczki – wieńczące długie, dopasowane do szczupłych nadgarstków mankiety – były już mocno przetarte. Tyle że tutaj nikt nie patrzył na jej ubrania, jeżeli mógł patrzeć na jej twarz. Twarz półwili pozostawała jednak, póki co, skryta za taflą włosów. Włosów, które oznajmiały, że należy także do rodziny Malfoy.

– Interesujesz się sztuką, Rodolphusie? – spytała, nie odrywając wzroku od skosmaconego gobelinu, który lata świetności dawno miał za sobą, zdobił więc ścianę zakurzonej sali, od czasu do czasu podnajmowanej przez właściciela Danse macabre na większe spotkania towarzyskie.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
15.03.2025, 23:32  ✶  
Rodolphus nie bał się brudu - on się nim brzydził. Brzydził się nim tak samo mocno, jak brzydził się samym zapachem latryny, który wżerał się w jego nozdrza, gdy tu szedł. Brzydził się brudu i go nienawidził tak samo, jak szlamowatej krwi, pędzącej żylnym korytarzem pod skórą mugolaków. Jego własna, czysta jak łza, idealnie karmazynowa, zdawała się wtedy wrzeć, a żyłki pulsowały, zmuszając ciało do działania. Wyciągnij różdżkę, nikt nie zauważy zdawała się szeptać, gdy docierała do mózgu. Znasz zaklęcie, szepnij je. Musisz je wypowiedzieć, pozwól sobie posmakować ich strach.

Nie tak dawno temu miał sen. A raczej dwa sny, z czego co najmniej jeden okazał się być proroczy. Tego samego dnia zginął Robert, a on sam uwolnił się spod buta, pod który samodzielnie wlazł, merdając ogonem. Ten, o którym jednak teraz myślał, spoglądając na gobelin, nie dotyczył bycia psem i panem. Dotyczył śmierci, która wyciągała kościstą łapę po każdego, niezależnie od statusu, który ta osoba miała. Nie był pewny, co ten sen miał oznaczać poza oczywistą oczywistością, że wobec śmierci każdy był równy. Lestrange jednak uważał, że umrzeć można na wiele sposobów: jednym z nim był ten, w którym idziesz ku śmierci jak ku swojemu przyjaciółce, z dumnie podniesioną głową, bo przecież przez całe życie Śmierć była ciągle obok ciebie. Niemalże materialnie obok, tak jak Lorraine teraz była obok Rodolphusa, gdy mężczyzna przemierzył pomieszczenie, skąpane w promieniach słońca, nieśmiało przezierających się przez okna.
- Tylko tą, którą mam obok siebie - odpowiedział miękko, zakładając ręce za plecy. Stał obok niej, a jednak nie patrzył na magiczny gobelin, który falował, przedstawiając kolejne takty makabrycznego tańca śmierci. Wlepiał nienaturalnie jasne oczy w białą suknię Lorraine, studiując jej odzienie tak, jakby miał przed sobą jedno z najpiękniejszych dzieł sztuki. Dostrzegał spraną koronkę przy gorsecie, dostrzegał przetarcia na srebrnych guziczkach. Lorraine ubierała się w pozory, chociaż nie tak dobrze jak on sam. Różnił ich status majątkowy, który zdecydowanie ułatwiał wpasowywanie się do innego otoczenia. A może chciała tym strojem pokazać, że należy do Nokturnu? Była u siebie, nie musiała tego mówić, by wiedział że wystarczy jedno skinienie jej szczupłej dłoni, a może mieć problem by wyjść stąd o własnych siłach. Czy przeceniał Malfoyównę? Być może, lecz żyła w tej części Magicznego Londynu dłużej niż on: zdążyła weń wsiąknąć jak krew w piach. Prędzej podążą za nią niż za nim.

Ona należała do Nokturnu, on należał do Śmierci.

Lestrange wyciągnął zza pleców jedną z czarnych róż. Nie tych, które obecnie rosły w Ogrodach Maida Vale - ta, którą trzymał, nie była żywa. Była już ususzona i delikatna, krucha tak że gdyby przezroczysty klosz, zapewne skruszyłaby się pod wpływem dotyku. Maleńka różyczka urosła na oczach Lorraine, podobnie jak klosz, który ją otaczał. Była martwa, zatruta ale przepiękna i doskonale zachowana. Kącik ust Rodolphusa uniósł się lekko, gdy wyciągnął dłoń z podarkiem w stronę półwili.
- Nazywanie tego czegoś sztuką gdy prawdziwe dzieło stoi obok, to kalanie znaczenia tego słowa.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#6
30.03.2025, 15:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.03.2025, 15:22 przez Lorraine Malfoy.)  
Danse Macabre było szczególnym miejscem. Pamiętała ten przybytek z czasów dzieciństwa, choć wtedy, z zamocowanej przed wejściem szubienicy zwieszał się nie rycerz w zbroi, lecz królewski błazen w czapce z dzwoneczkami, które podzwaniały wesoło, poruszane wiatrem. Ale błazen zniknął wraz z wybuchem wojny, zastąpiony przez rycerza. Zniknęło błazeńskie berło, zniknęła kolorowa czapeczka, zniknął słodki pobrzęk dzwoneczków. Został nieprzyjemny zgrzyt metalowych płyt zbroi, ciężka kolczuga i miecz, którego tępe ostrze obijało się głucho o rdzewiejące nagolennice.

Dziwny był to wyraz solidarności: rycerz w samym środku Nokturnu, z napisem: "jebać aurorów" wyrytym na napierśniku. Kiedyś to Atreusa nazywała w myślach swoim rycerzem, ale on nigdy nim nie był – nie tak naprawdę. Był aurorem. Był aurorem, a oni widzieli w Nokturnie siedlisko zła i nędzy, siedlisko moralnego upadku. Przestępując próg gospody, zawsze powtarzała w myślach fragment wyuczonego na pamięć poematu arturiańskiego Tennysona, poematu o rycerzu na łożu śmierci. Jak mogła dłużej wierzyć w powtarzaną raz po raz bajkę, że zależy mu na jej bezpieczeństwie? Że jest jej przyjacielem, obrońcą?

Bo taka była rola rycerzy. Nie potykać się ze sobą w turniejach, tocząc pojedynki, o których pisano potem w pieśniach. Nie folgować swemu rozpasaniu podczas wystawnych uczt, gdzie lały się miód i wino – lepkie i słodkie jak spojrzenia rozlewających je dam, których czci broniono tylko po to, aby później mogły być z niej odarte tak jak z ubrań. Rolą rycerza nie było zabijać smoki i inne potwory z legend, rozbijając się błędnie po świecie w poszukiwaniu złota, chwały i nieśmiertelności. Rolą rycerza było bronić tych, którzy sami bronić się nie potrafili.

Nikt nie bronił Nokturnu. Nokturn musiał bronić się sam.

Być może ta pusta, poruszana wiatrem zbroja była ich jedyną obroną przed resztą świata – jedyną, na jaką było ich stać – ale wciąż, lepsza taka obrona, niż żadna.

Bo co to był za świat, w którym Atreus, auror stojący na straży prawa, podniósł rękę na Maeve, a Stanley, czarnoksiężnik służący Voldemortowi, obiecał ją chronić? Świat, w którym pierwszego uważano za bohatera, a drugiego za złoczyńcę?

Dobrze wiedziała, że świat nie jest sprawiedliwy, a jednak, wpatrując się w puste oczy śmierci utrwalonej w gobelinie, Lorraine czuła ten sam spokój, jaki ogarniał ją w kaplicy zakładu pogrzebowego. Świat mógł nie być sprawiedliwy, ale śmierć już tak. Gobelin pulsował w półmroku, szepcząc cicho w zagięciach materiału, w zmęczonych splotach, które pamiętały więcej niż jakiekolwiek ludzkie oczy. Nucąc ponurą pieśń, której nuty odbijały się w wyszytych na gobelinie kręgach krwi. Pieśń, której rytm wyznaczał łoskot opadających pod gilotyną głów. Koronowane głowy i bose stopy spotykają się w prochu, powtarzała w myślach słowa ojca. Księżniczki – wciąż jeszcze czuła niesmak na wspomnienie tytułu, jakim zwrócił się do niej Rodolphus – i prostytutki. Królowie i żebracy. Bogacze i poeci. Aurorzy i Śmierciożercy. Wszyscy rozpadamy się i stwarzamy w tym samym prochu.

Nic nie będzie znaczył srebrny język Rodolphusa, gdy poczuje na szyi srebrne ostrze gilotyny.

– Słodki masz język, wężu – zauważyła Lorraine, wyciągnąwszy rękę, aby popieścić węża, który wciąż wił się wokół szyi księżniczki uwięzionej pośród splotów gobelinu. Teraz nie potrzebowała pomocy ojca, aby dosięgnąć jego połyskliwych łusek. Gad nastawił łeb, wyraźnie zadowolony z jej pieszczoty. Lorraine uśmiechnęła się lekko. Uśmiechać wydawał się także wąż, który wysuwał swój rozdwojony język, wyszyty za pomocą cienkiej, czerwonej nitki. – Słodki jak grzech.

Tak słodki, że aż rzygać jej się chciało.

Rodolphus patrzył tylko na Lorraine, ale Lorraine nie zaszczyciła go spojrzeniem. Nie musiała. Patrzyła na niego oczami swych pająków. Patrzyła na niego oczami Nokturnu.

Bogaty. Szlachetnie urodzony. Elegancko odziany, może nie w najprzedniejsze szaty, ale wciąż zdecydowanie mniej wyświechtane niż jego komplementy, z oczami, które błyszczały dumą, nie głodem. Nie wolno go tknąć, uprzedziła, wiedząc, że wielu zechce zaciągnąć go między pajęczyny.
Nie bez powodu umówiła się z Rodolphusem w miejscu publicznym. Szukając wsparcia u lokalnych przedsiębiorców, którzy chcieliby się zaangażować w finansowanie jadłodajni, potrzebowała argumentów, a co było lepszym argumentem od pieniędzy? Tylko obietnica pieniędzy. Starych pieniędzy, tak samo starych, jak krew płynąca w żyłach Malfoyów i Lestrange'ów. Lorraine miała krew, ale nie miała pieniędzy, więc wykorzystała okazję.

To na Rodolphusa mieli patrzeć. To Rodolphusa mieli zobaczyć.

A Rodolphus patrzył tylko na nią.

Wreszcie się do niego odwróciła, oderwawszy wzrok od wiszącego na ścianie gobelinu. Nie umknęło jej uwadze, jak blisko siebie stali, nie zareagowała jednak wcześniej na jego bliskość, nie dopóki nie wyciągnął w jej stronę ręki, w której trzymał podarek. Przedziwny był to podarek: Lorraine uśmiechnęła się lekko, widząc martwą, zasuszoną różę zamkniętą pod szklanym kloszem. Pozwoliła opaść zasłonie ze srebrnoblond włosów, za którą się ukrywała, aby podnieść na niego oczy, lśniące jak diamenty. A więc przyniósł jej kwiaty...

– Co według ciebie czyni dzieło "prawdziwym"? – Jeżeli Rodolphus myślał, że Lorraine mu odpuści, był w błędzie. – Co czyni sztukę sztuką? 


Yes, I am a master
Little love caster
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
12.04.2025, 10:42  ✶  
Węże były wspaniałymi zwierzętami. Wydawały się być oślizgłe, lecz gdy musnęło się ich łuski opuszkami palców, odkrywało się, że skóra jest gładka, niemalże jedwabista, przyjemna w dotyku. Były niewielkie, lecz silne i szybkie. Były określane mianem symbolu grzechu, lecz gdyby tylko pokopać głębiej, można było odkryć wiele innych znaczeń. Nieskończoność świata, spryt, odrodzenie - transformacja. Wystarczyło tylko zrzucić miękką skórę, by być kimś innym, lecz w tym samym a jednak innym ciele.

Czyż to nie wąż wodził Ewę na pokuszenie? Lecz czy to była wina węża, że Ewa mu uległa? To Ewa była słaba, to ona wyciągnęła dłoń po zakazany owoc. To ona już wcześniej przejawiała niepokorę, którą to gad wykorzystał. Owinął się wokół niej niczym śliski sznur, lecz nie wycisnął z niej życia. Szeptał jej słodko do ucha, obiecując to, czego chciała. Dał jej to, co chciała.

Nie musiała go chronić, gdyż to nie był pierwszy raz, gdy kroczył po Nokturnie. Nie musiała go chronić, bo chroniło go nazwisko, chroniły go koneksje, chroniły pieniądze. Wystarczyło rzucić sakiewką, by dłonie z uniesionych pięści zmieniły się w rozluźnione dziesięć palców. To on był pająkiem, tkającym sieć - i być może Nokturn chował (na pewno) większe okazy, lecz ten tu był na tyle silny, by zerwać lepkie, białe nitki bez żadnego problemu. I tkać własną pajęczynę.
- Emocje - odpowiedział po chwili, nie spodziewając się, że Lorraine mu odpuści. Malfoy była trochę stuknięta, to wiedział chyba każdy, kto chociażby raz o niej słyszał. Ona była, ukrywając swoje prawdziwe ja, które kłębiło się gdzieś w środku tej kruchej, eterycznej istoty. Wiodła ludzi na pokuszenie tak jak ten wąż wodził Ewę, a jednak to go nazwała gadem.

Lorraine przypominała mu białego węża, niewielkiego i o wściekle czerwonych oczach, być może lekko zabarwionej różem skórze. Był piękny, ale był też niebezpieczny. Był ostrzeżeniem, które ludzie ignorowali ze względu na jego piękno. I gorzko żałowali zbliżenia się.
- Sztuką jest przekazać emocje tak, żeby nie były oczywiste, a jednak by były zauważalne - powiedział, wręczając jej różę w kloszu. - Sztuką jest także takie ułożenie palców na biało-czarnej klawiaturze pianina, by popłynęła odpowiednia muzyka, potrafiąca naginać wolę słuchaczy. To jest rodzaj magii, do którego nie potrzebujesz słów czy różdżki.
Oczywistym było, że mówi o niej - o Lorraine Malfoy. Uśmiechnął się lekko, rozluźniając przy okazji. On nie bał się Lorraine - on był jej ciekawy. Była też kobietą, więc logicznym było, że należało się trzymać na baczności w jej towarzystwie. Ktoś tak piękny i kruchy nie przeżyłby tylu lat na Nokturnie, gdyby nie miał wielu asów w rękawie. Lorraine Malfoy nigdy mu nic nie zrobiła i skłamałby, gdyby powiedział, że nie dostrzega pewnego podobieństwa między nimi. Nie przyszedł tu, by ją krzywdzić czy zastraszać. Przyszedł tu, by porozmawiać.
- Pytałem cię ostatnio o Baldwina. Pytam teraz po raz kolejny: kim dla ciebie jest Baldwin Malfoy i dlaczego zaprząta głowę pewnej blondynce o nazwisku Mulciber?
Zapytał, wciskając ręce do kieszeni. Rozejrzał się po pomieszczeniu, dając Lorraine czas na odpowiedź.
- Daruj sobie słodkie słowa, Lorraine. Nie zamierzam mu nic robić, ale muszę przyznać, że nie podoba mi się, że jego imię rozprasza osobę, która powinna skupiać się na zadaniach ode mnie - nie zamierzał bronić Charlesa, nie zamierzał bronić Baldwina. Zamierzał zabrać to, co według niego należało do niego i tylko niego. Chciał, by Lorraine trzymała na smyczy swojego psa, podczas gdy on będzie trzymał swojego. - Zalazł za skórę jej bratu.
Zrobił zatroskaną minę. Tak nagle i tak plastycznie, że tylko idiota by się nie zorientował, że Lestrange ma to głęboko w dupie, chociaż odrobinę bawi go cała sytuacja. I nie, nie zamierza z tym robić nic więcej, nie zamierza wyciągać różdżki czy odpalać własnej vendetty.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#8
01.05.2025, 17:13  ✶  
Lorraine odwzajemniła uśmiech Rodolphusa.

Nie potrzebowała jego komplementów, gdy bogini na obrazach Baldwina zdobiących ściany kowenu nosiła jej twarz.

Z królewską gracją przyjęła ofiarowany jej upominek, ale to, że pozwalała mu nazwać się królewną, nic nie znaczyło. Nauczyła się przyjmować podobne słowa z pobłażliwym rozbawieniem, tak samo, jak przyjmowała plotki o tym, że płynie w niej krew wil... Tak samo jak przyjmowała męską atencję. Słodkie słówka Rodolphusa były niczym wobec słodkiego szeptu Maeve, która zamykała ją w swoich objęciach, tylko po to, żeby pieszczotliwie szeptać jej na ucho. Nie, Lorraine nie była królewną, i nie chciała nią być, choć nie brakowało ludzi w jej życiu, którzy chcieli zamknąć ją w wieży, tak jak i nie brakowało ludzi, którzy chcieli przed nią klękać. Sauriel Rookwood chciał królować na Nokturnie, Anthony Shafiq pretendował do roli namiestnika tego królestwa, ale prawda była taka, że Nokturnu nie znał króli, tak jak nie znała ich natura. Natury, podobnie jak Nokturnu, nie można było ujarzmić – Lorraine też nie.

Bo gdy tylko z ust Rodolphusa padło imię "Baldwin", wypuściła z rąk szklany klosz, pozwalając, aby rozbił się na kawałki, które rozprysły się z trzaskiem na wszystkie strony Danse Macabre, zagłuszając część jego wypowiedzi. Tak jak gdyby wcale nie chciała jej słyszeć. Ups. Usta Lorraine zadrgały, jak zawsze, gdy powstrzymywała śmiech. To nie tak, że sama zachęcała go przed chwilą do mówienia. Interesowało ją, co ma do powiedzenia Rodolphus Lestrange, co sobą reprezentuje, gdzie leżą jego lojalności, interesował ją, bo był interesujący, ale wystarczyło kilka nieodpowiednich słów, aby utraciła to zainteresowanie. To, co Rodolphus miał jej do powiedzenia, zawiodło ją.

Nie, gorzej: znudziło ją.

Może gdyby dalej mówił o sztuce, zamiast skupiać się na Mulciberowych bękartach, których los był jej nie tyle obmierzły, co zwyczajnie obojętny. Syna Richarda Mulcibera i Rebeki Malfoy osądziła i skazała na potępienie w momencie, w którym dowiedziała się, że zwrócił pięści przeciwko Baldwinowi: jakiekolwiek więzy pokrewieństwa ich łączyły, przestały wtedy dla niej istnieć. Córkę nastomiast... Polubiła. Lorraine polubiła Scarlett, ale nie na tyle, by wybaczyć jej i jej bratu konszachty z Lestrange'm.

Może gdyby nie pytał jej o zabawy, jakim Baldwin oddawał się w buduarze. Czego Rodolphus oczekiwał? Że weźmie go za rękę i wyjaśni, że chłopcom nie pozwalano bawić się w dzieciństwie lalkami, więc osiągnąwszy wiek dojrzały, odbijali to sobie, bawiąc się kobietami? A ta laleczka, ciągnęłaby, gładząc go pieszczotliwie po ręce, ma takie same oczy jak Calanthe. Ma takie same włosy jak Calanthe. Taką samą pizdę jak Calanthe. Ale w przeciwieństwie od Calanthe, otwiera przed nim nogi. W przeciwieństwie do Calanthe ma też osobowość, ale o tym nie możemy mówić głośno, bo Baldwina bardzo by to zabolało, a ja nie chcę, żeby go bolało. Więc Rodolphusie, błagajmy Matkę, żeby Scarlett Mulciber przeobraziła się w Scarlett Malfoy zanim Baldwin się nią znudzi. Tak, jak ja znudziłam się tobą.

– Wszystko w porządku, pani Malfoy? – rzucił podejrzliwie barman, który wsadził głowę przez drzwi, zwabiony hałasem.

– W najlepszym, panie Abernathy – zapewniła go Lorraine, uśmiechając się promiennie. Mężczyzna zniknął, widząc, że wzrok Lorraine pozostaje utkwiony w Rodolphusie.

Tak jak uwiecznione na goblinie postacie kobiet i mężczyzn, które tańczyły pośród cmentarzysk, na szczątkach cywilizacji, starając się nie myśleć o tym, że odłamki gruzu pod ich stopami mogą być kośćmi ich przodków, tak Lorraine śmiało przeszła po tłuczonym szkle, słysząc, jak kruszeje pod podeszwami jej trzewików. Nie spojrzała nawet na martwą różę, która upadła na podłogę. Martwe kwiaty mógł dawać martwym dziwkom z Kościanego. Kto wie, pomyślała, może wręczy go później w prezencie jednej z nich. Ta leniwa pizda, Minnie McKinnon, na pewno ucieszy się, gdy ją odwiedzi: skłamie, że to jedna z czarnych róż z Maida Vale, i przekaże jej pozdrowienia od Victorii Lestrange. Lorraine niemal uśmiechnęła się do tej myśli. Zajęła miejsce przy stoliku, po czym odwróciła się w stronę okna, i oparłszy głowę na ręku, zwróciła spojrzenie na rozpościerającą się pod nimi ulicę.

– Nokturn budzi się do życia – westchnęła. – Nokturn budzi się ze snu. – Lorraine odwróciła się w stronę Rodolphusa, bez względu na to, czy zdecydował się zająć miejsce przy stoliku, czy nie. – Znasz na pewno dewizę Mulciberów. "Pomyśl że to sen." Pomyśl, Rodolphusie, jak to jest być snem niczyim pod tak wielu powiekami, a wtedy zrozumiesz, kim jest Baldwin Malfoy. – Lorraine zaśmiała się perliście. – Jeżeli męczy twego przyjaciela, może po prostu kup mu eliksir na bezsenność. Po eliksirach... Nie śnisz. Tylko śpisz. – Obróciła na palcu srebrny pierścionek, na którym wytłoczono emblemat rodu Malfoy. Symbol przynależności do rodziny, który wszyscy Malfoyowie otrzymywali w momencie przyjścia na świat. – Odpowiedziałam na twoje pytania w liście, który mi posłałeś. Nie rozumiem jednak, skąd twoje zainteresowanie osobą mojej kuzynki – stwierdziła rzeczowo Lorraine. "Pewna blondynka o nazwisku Mulciber"...? Darowałby sobie mówienie o rzeczach oczywistych tak, jakby należały do arkan wiedzy tajemnej. – Scarlett może i nosi nazwisko Mulciber, ale na drugie imię ma Rebecca. Po matce z rodu Malfoy.

Nie poświęciła uwagi wspomnieniu brata Scarlett, bo ten nie był godny poświęcania mu uwagi. Ojciec mawiał, że niektórzy ludzie są jedynie statystami w sztuce, jaką jest życie. Lorraine się z nim nie zgadzała. Niektórzy byli po prostu rekwizytami. Dlaczego więc Rodolphus Lestrange, który mógł starać się o dalece poważniejszy angaż, przywiązywał wagę do papierowego rekwizytu?

Lorraine odgarnęła spływające taflą włosy,  odsłaniając wątłe ramiona. Łabędź, papierowy łabędź, którego zaklął Rodolphus, tkwił w zgięciu jej szyi, w zagłębieniu obojczyka – tam, gdzie tak chętnie składała pocałunki Maeve, gdy sunęła ustami coraz to niżej i niżej. W połączeniu z zieloną aksamitką, która więziła wiotką, papierową szyję łabędzia – przyciskając ją do szyi Lorraine – sprawiało to wrażenie, jak gdyby wyczarowany przez Rodolphusa ptak był niczym więcej jak strojną ozdóbką przy kolii, fikuśnym pendantem przy prostej wstążce. Ale Lestrange wiedział lepiej. Wstążka nie tylko przytrzymywała łabędzia w miejscu, powstrzymując go od pieszczotliwego dziobania półwili. Wstążka dusiła łabędzia.

Gdyby tylko wiedział, że Lorraine dostała tę aksamitkę od Baldwina. Och, gdyby tylko wiedział.

Może tym razem zakrztusiłby się nie jej śliną, a własną.

Rzucam na moc wili (charyzma, 4k), żeby Rodolphus nie czuł się zbyt komfortowo w moim towarzystwie.
Rzut PO 1d100 - 56
Sukces!

– Pofatygowałeś się na Nokturn, żeby że mną poplotkować? – spytała kpiąco. – Czy żeby znaleźć swatkę?


Yes, I am a master
Little love caster
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#9
22.05.2025, 23:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.05.2025, 23:25 przez Rodolphus Lestrange.)  
Uniósł brew kilka milisekund po tym, jak szkło rozprysnęło się na kawałki. Nie drgnęły jego mięśnie poza tymi, które odpowiadały za mięśnie twarzy. Cmoknął, niby to w trosce, przyjmując wyraz twarzy wielce współczujący, że taki skarb się rozprysnął w drobny mak.

Czy obchodziło go to, że była znudzona? Bynajmniej. Być może tego tak nie postrzegał, bo przecież delikatnie rozszerzyła te smukłe paluszki pianistki, tak jakby była w szoku. Czy grała teraz tak pięknie, jak potrafiła muskać klawisze fortepianu? Czy jej rozchylone wargi i rozszerzone źrenice były na pokaz, czy być może to była jedna z masek?

Lorraine Malfoy była niebezpieczna - zawsze to powtarzał. Zbyt piękna, zbyt eteryczna, by być prawdziwą. Zbyt nieoczywista, by mógł z całą pewnością siebie powiedzieć, że stoi tu przed nim - tu i teraz, w tej chwili. Owiewał ją dym i smród Nokturnu, który zawsze drażnił jego nozdrza, lecz w przypadku Lorraine łechtał każdy włosek i wciskał się do mózgu, szepcząc to iluzja.

Rzucam na Rozproszenie 4K plus oklumencja
Rzut PO 1d100 - 95
Sukces!


Łabędź, papierowy łabędź, którego zaklął Rodolphus, tkwił w zgięciu jej szyi, w zagłębieniu obojczyka – tam, gdzie tak chętnie składała pocałunki Maeve, gdy sunęła ustami coraz to niżej i niżej.

Zbliżył się do Malfoyówny, czując nieprzyjemne łaskotanie w okolicy skroni. Czy robiła to świadomie? Och nie, nie mogłaby przecież robić czegoś takiego świadomie.
Krok miał powolny, ręce wciąż wciśnięte w kieszenie, a ruchy tak ślimacze, by nie miała żadnej pewności co do tego, że nie chce jej skrzywdzić. A mimo to wyciągnął w jej kierunku dłoń, by musnąć to zgięcie jej szyi, zagłębienie obojczyka. Tam, gdzie Maeve składała delikatne pocałunki, on teraz sunął zaskakująco ciepłym opuszkiem palca. Wydawać by się mogło, że będzie tak zimny, jak Victoria - lecz to była tylko ułuda.
- Chcę się upewnić, że Scarlett Mulciber jest w dobrych rękach - powiedział cicho, ledwo ruszając wargami. - Charles Mulciber jest tylko pionkiem na szachownicy, ale aspiruje do konia. Nie jestem brutalem, Lorraine, nie zmuszę go do tego, by zapomniał kim jest. Jego głowy nie zaprząta Baldwin per se, a właśnie Scarlett, która z Baldwinem się związała.
Westchnął cicho, zabierając dłoń. W jego geście nie było nic seksualnego, nic przyjemnego co mogłoby sugerować, że pragnąłby, by te palce wspięły się wyżej, zatonęły w blond kosmykach i lekko przekrzywiły głowę, zanim by się nachylił, owiewając jej blade usta gorącym oddechem. Jego gest był... Brutalnie mechaniczny, odruchowy.
- Charles chciałby wiedzieć, że Scarlett jest bezpieczna na tyle, na ile może być w jego rękach. Opisałaś Baldwina tak, jakbym miał go szukać. Nie, Lorraine - nachylił się jednak, by szepnąć jej te kilka słów do ucha. - Nie będę go szukać. Wystarczy mi twoje słowo, że jest w dobrych rękach. Twoje słowa są jak świętość w tym plugawym świecie.
Zamiast wspiąć palce wyżej, opuścił je. Ujął dłoń Lorraine tylko po to, by złożyć na grzbiecie jej dłoni pocałunek. Krótki, lekki, ledwo muśnięcie warg, lecz jakby było to przymierze.

Daj mi słowo, a pójdę za tobą w ogień, Lorraine Malfoy.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#10
28.05.2025, 10:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2025, 12:14 przez Lorraine Malfoy.)  
Gdy oddech Rodolphusa owionął jej ucho, obróciła głowę w jego stronę gwałtownym szarpnięciem. Zareagowała dopiero wtedy, gdy zabrał dłoń, wcześniej nie pozwalając sobie na okazanie dezaprobaty. Zareagować znaczyłoby dać mu satysfakcję. Rodolphus mówił o tym, że świat jest plugawy, mówił, że jej słowo w tym świecie to świętość, a sam śmiał plugawić tę świętość dotykiem swych dłoni. Podniosła na niego oczy, choć nie było w jej spojrzeniu ani nieśmiałości, ani pasji. Jego dłonie były ciepłe, ale oczy były zimne. Najchętniej wydrapałaby mu te oczy. W dotyku to ona zwykła dyktować warunki. Była jak kot, który wygina zachęcająco grzbiet, pragnąc zostać pogłaskanym, tylko po to, aby zaraz pokazać pazury. Dotykaj, mówiła wila. Nie dotykaj, mówiła kobieta. A Lorraine milczała, patrząc spokojnie na stojącego przed nią Rodolphusa, nie ruszywszy się ze swego miejsca przy stole. Na jej twarzy nie gościł już uśmiech, lecz wyraz skupienia. Wydawała się poważniejsza, ale i prawdziwsza, jak gdyby powaga przychodziła jej bardziej naturalnie niż beztroska, a zimno, bijące od jej oblicza, pasowało do niej bardziej niż ciepło uśmiechu.

"Charles Mulciber jest tylko pionkiem na szachownicy, ale aspiruje do konia. Nie jestem brutalem, Lorraine, nie zmuszę go do tego, by zapomniał kim jest."

– Zdarza mi się oglądać wyścigi konne – stwierdziła chłodno. – Zdarza mi się obstawić konia, jeśli który przyciągnie moją uwagę. Nie pochwalam jednak hazardu, więc nigdy nie obstawiam więcej niż nakazuje rozsądek. – Zawsze tylko jeden zakład, tak jak jej ojciec. Zakład, że koń z samego końca tabeli wygra następny wyścig, wyprzedzając faworytów. – Gdybyś tak jak i ja pokusił się, aby odwiedzić derby, gdybyś obstawił parę wyścigów, wiedziałbyś, jak właściciel winien postępować ze swym koniem. Pozwól więc, że ci pomogę. Złam tego konia, Rodolphusie Lestrange. – Oczy Lorraine zalśniły okrutnie. – Złam go, zanim złamie sobie nogi na torze. To nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać, trudniejsze z marnymi szkapami, których czystej krwi matki pokrył mieszańczy ogier, ale wychowanie jest równie ważne, co rodowód. Najpierw go siodłasz. Uczysz zaufania. Nakładasz mu klapki na oczy, żeby nie rozglądał się na boki, rozproszony. Gdy puszcza się galopem, wbijasz w bok ostrogi, aby przeszedł w cwał. Okładasz batem, gdy pokazuje nieposłuszeństwo.

Strzelasz w łeb, aby wykrwawił się na torze, jeśli padnie, ziejąc bokami, zanim przekroczy linię mety.

Zarówno Armand jak i Lorraine wybierali przegranych nie ze współczucia, ale z przekory. Stawiali na konie z końca tabeli nie dlatego, że wierzyli w ich zwycięstwo, ale dlatego, że chcieli zobaczyć, czy potrafią odwrócić wyrok losu. Nie chodziło nigdy o pieniądze, nie o wygraną nawet, ale o narrację. Narrację, że przegrana może być bardziej znacząca niż zwycięstwo, jeżeli dokona się jej w pełni świadomie. Stawiając na konie, które przegrywały, Armand Malfoy mawiał, że dokonuje wyboru poety. Lorraine dokonywała tego samego wyboru. Wybór przegranego konia, wybór przekory, wybór piękna nad skutecznością, wybór serca nad rozsądkiem. Wybory, bez których nie siedziałaby teraz tutaj. Wybory, które z jednej strony ją niszczyły, z drugiej – zapewniały niezależność.

– Obyś postawił na zwycięskiego konia. – Wyprostowała się, wypowiadając te słowa. Wypluła je z siebie tak, jakby wypowiadała przekleństwo. A jednak nie zabrała ręki, na której złożył przed chwilą pocałunek. Nie poruszyła się na krześle, nieruchoma niczym posąg siedzącej na tronie bogini, nawykłej do składania przed nią ofiar, przyzwyczajonej do wysłuchiwania wyznań wiary.

"Wystarczy mi twoje słowo, że jest w dobrych rękach. Twoje słowa są jak świętość w tym plugawym świecie."

Na jej twarzy nieoczekiwanie pojawił się uśmiech. Ludzie potrafili wyczytać z uśmiechu Lorraine najrozmaitsze rzeczy, kiedy im na to pozwalała. Co pozwoliła wyczytać z niego Rodolphusowi? Tu nigdy nie chodzi o konie, mówił uśmiech Lorraine, tylko o kontrolę. Rodolphus dobrze wiedział, że kontrola nie polega na tym, by trzymać lejce kurczowo, ale by puścić je wtedy, kiedy koń już wie, dokąd biec. A kiedy nie wie? Wtedy ty sięgasz po bat i czynisz świat nieco bardziej plugawym, mówił uśmiech Lorraine. Wtedy ja odwracam wzrok, aby wciąż wierzyć w jego świętość. Bo Lorraine nie była dobra. Lorraine nie była miłosierna. Lorraine nie była po prostu, kurwa, głupia. Nie obchodziło ją, jakie plany miał Rodolphus Lestrange wobec brata Scarlett. Jeżeli sam oferował się z pozbyciem się tego problemu z jej życia, czemu miałaby mu odmawiać?
Nie, Lorraine nie obchodził los tego konia. Podobało się jej jednak, że Rodolphus myślał, że ją obchodzi. Podobało jej się, że próbował manipulować jej decyzyjnością, utrzymując, że zależy mu na dobru Scarlett. A już najbardziej podobało jej się, że dotykał jej tak samo nieudolnie, jak próbował flirtować. Tak samo nieudolnie jak udawał, że brzydzi się brutalnością, wmawiając jej i sobie, że jest łagodny, co podkreślał zarówno gestem jak i słowem. Gdy z rozkoszą dokonywała przed nim rekonstrukcji rytuału przemocy, jakiej się dopuszczał albo dopiero miał dopuścić, pokrywając to pozorem niewinnej rozmowy o koniach, niemalże zapominała o nudzie.

Bo po ojcu, Lorraine odziedziczyła nie tylko oczy, ale i pociąg do chaosu.

– Świat wcale nie jest plugawy, Rodolphusie – dodała cicho. – Wystarczy, żebyś spojrzał w sploty gobelinu. Wysłuchał melodii, która gra ci w głowie. – Łabędź przy jej szyi zatrzepotał niemo skrzydłami, gdy nawiązała do "Jeziora Łabędziego", którego dźwięki zaklęła w wiadomości do Rodolphusa. – Wystarczy, żebyś wyjrzał przez okno.

Za oknem budził się do życia Nokturn.


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (9), Lorraine Malfoy (4496), Rodolphus Lestrange (2630)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa