Stanley Andrew Borgin & Richard Mulciber
Minęło kilka dni od tej feralnej w skutkach wiadomości. Rodzina Mulciber w większej lub mniejszej intensywności, dalej przeżywała stratę, która wzięła ich z zaskoczenia. Nikt się raczej nie spodziewał, że Robert Mulciber odejdzie akurat 26 sierpnia - dzień całkiem pogodny i ciepły, a jednak pochmurny i zimny.
Ze względu na panującą sytuację polityczną w Londynie i całej Wielkiej Brytanii, Stanley był zmuszony pozostać w swojej kryjówce. Nie mógł wziąć udziału w pogrzebie własnego ojca. Mógł, ale musiałby zażywać jakieś mikstury czy inne specyfiki, a nie miał na to najmniejszej ochoty.
Pozostawało mu wierzyć, że zarówno Richard, jak i reszta rodziny, staną na wysokości zadania. Liczył, że chociaż ostatnia droga Roberta będzie wyglądała należycie. Chciał wierzyć, że nikt nie będzie przeszkadzał w tym wydarzeniu, a i one obejdzie się bez większych problemów.
[a]Głębina żyła swoim życiem, które toczyło się równie powoli, co ostatnie perypetie Borgina. Nie działo się nic specjalnego - dzień jak każdy inny.
W środku było kilku klientów, a Francis kończył wydawać jakiś zamówiony posiłek. Wystrój był bez zmian, a więc górował motyw morski, a wszechobecny był zapach morskiej wody, który mieszał się z solą. Dało się dostrzec kilka zapalonych świeczek, których wosk skapywał niedbale na stoliki czy beczki. W wielkim uproszczeniu - panował tutaj swego rodzaju półmrok.
Było jednak na tyle dużo światła, aby barman mógł rozpoznać Richarda. Kiwnął mu głową na przywitanie, a następnie wskazał otwartą dłonią ręki na przejście w kierunku zaplecza. Zupełnie jakby chciał mu przekazać, że do Stanleya? To tędy.
Widział już tego mężczyznę, więc spodziewał się powodu jego wizyty - musiał coś chcieć od Borgina, który urzędował w pierwszym pokoju na prawo od przejścia.
Tak też było i tym razem. W jego gabinecie panowała niemal trupia cisza, a sam właściciel siedział zatopiony w swoim fotelu, wpatrując się w ścianę przed sobą. Dało się dostrzec, że miętolił w dłoniach jakąś pozłacaną monetę. Twarz miał zamyśloną - jakby ciałem był na Podziemnych Ścieżkach, a myślami gdzieś indziej. Daleko. Tam, gdzie nie było nikogo innego i nikt nie miał prawa mu przeszkadzać.
Samo pomieszczenie było posprzątane. Na biurku nie piętrzyły się dokumenty, które miały w zwyczaju to robić. Nie dało się też wyczuć dymu papierosowego, który był nieodłącznym elementem biura, jak i samego Borgina.
Stanley nie zwrócił uwagi na istotę, która pojawiła się w drzwiach. Gdyby miał akurat wejść jakiś płatny zabójca, miałby bardzo prostą okazję, aby się go pozbyć. Na całe szczęście był to tylko i może aż Richard, który raczej nie był zainteresowany ewentualną śmiercią swojego bratanka.
Kilka dobrych chwil, a może nawet minut minęło zanim osierocony mężczyzna powrócił do "żywych". Mulciber mógł się równie dobrze rozsiąść w tym czasie i po prostu czekać, aż zyska zainteresowanie swojego przyszłego rozmówcy.
- Richard? - zapytał trochę zdziwiony, ale i zaskoczonym głosem. Nie to, żeby spodziewał się Roberta - Czemu zawdzięczam tę wizytę? - dodał, niemalże Ministerialnym tonem. Trochę jakby powtarzał nauczoną przed laty formułkę - Eee... Jeżeli chodzi o tego całego Bagshota... To przepraszam. Jeszcze nie udało mi się za dużo dowiedzieć - przeniósł wzrok w kierunku swojego wuja, tłumacząc się z tego, że jeszcze nie wykonał tego, co zostało mu powierzone w dobrej wierze.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972