17.03.2025, 22:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.03.2025, 22:39 przez Keyleth Nico Yako.)
Prowadził ją do naprawdę fajnej miejscówki. Na pewno była to fantastyczna miejscówka. Była podekscytowana i głodna, a on miał worek pełen jedzenia i nie potraifła za bardzo myśleć o niczym innym, niż o tym, że najprawdopodobniej ten chłopak również potrafi nieźle gotować i ją nakarmi. Ale u progu ulicy ludzie łypali na nią nieco dziwnie i się zestresowała. Lewis jednak zapewnił ją, że razem są bezpieczni, więc polazła za nim mając oczywiście palce w pogotowiu, żeby pospiszenie spierdolić jako ten przerośnięty szczur w śmieci.
Jej rude włosy i jasna skóra co jakiś czas zaskakiwały ją, to było nowe ciało jakiejś podejrzanej wczoraj dziewczyny bardziej pasującej do kolorytu lokalnego. Ktoś nazwał ją Wesleyówną, ale nie miała pojęcia o co chodzi.
W końcu dotarli do Rejwachu i od progu tej knajpki Keyleth poczuła się dość komfortowo. Kojaryzła jej się z portowymi knajpeczkami gdzie można było sobie przysiąśc przy kuflu piwa i posłuchać żeglarskich głupotek. To było miłe miejsce i przede wszystkim miejscem z potencjałem ofiarowania jej pożywienia. Chłopak z szarmanckim uśmiechem zniknął za kontuarem pozostawiając ją przy ladzie oko w oko z. Kimś. Kobieta była od niej zdecydowanie większa i chyba groźniejsza.
Pachniała dziwnie.
- Nie zjesz mnie prawda? - zapytała w pewnym momencie Keyleth, która jednak zwyczajowo przedstawiła się jako Nico, i tak jąprzedstawił Lewis od progu bo chuj, nie mogoby być za łatwo. Przypatrywała się czujnie nieznajomej, ale chyba pracownicy, wyglądając na przyjemnie granatem od szkoły oderwaną niedawną absolwentkę Hogwartu, szkoły o której przeczytała bardzo dużo w ramach swoich lekcji angielskiego. Buńczuczne spojrzenie, postrzępione marchewkowe włosy i przyduża szata koloru spranego jeansu. Ach i wór - najważniejszy atrybut - płócienny worek, który zajął należne miejsce obok, obszyty obficie kolorowymi paciorkami, włóczkami, patyczkami, bardoz niewprawnie i chaotycznie w hipnotyzujące wzory będące dziełem szlaeństwa albo geniuszu. Albo kogoś zdeko przyćpanego.
Jej rude włosy i jasna skóra co jakiś czas zaskakiwały ją, to było nowe ciało jakiejś podejrzanej wczoraj dziewczyny bardziej pasującej do kolorytu lokalnego. Ktoś nazwał ją Wesleyówną, ale nie miała pojęcia o co chodzi.
W końcu dotarli do Rejwachu i od progu tej knajpki Keyleth poczuła się dość komfortowo. Kojaryzła jej się z portowymi knajpeczkami gdzie można było sobie przysiąśc przy kuflu piwa i posłuchać żeglarskich głupotek. To było miłe miejsce i przede wszystkim miejscem z potencjałem ofiarowania jej pożywienia. Chłopak z szarmanckim uśmiechem zniknął za kontuarem pozostawiając ją przy ladzie oko w oko z. Kimś. Kobieta była od niej zdecydowanie większa i chyba groźniejsza.
Pachniała dziwnie.
- Nie zjesz mnie prawda? - zapytała w pewnym momencie Keyleth, która jednak zwyczajowo przedstawiła się jako Nico, i tak jąprzedstawił Lewis od progu bo chuj, nie mogoby być za łatwo. Przypatrywała się czujnie nieznajomej, ale chyba pracownicy, wyglądając na przyjemnie granatem od szkoły oderwaną niedawną absolwentkę Hogwartu, szkoły o której przeczytała bardzo dużo w ramach swoich lekcji angielskiego. Buńczuczne spojrzenie, postrzępione marchewkowe włosy i przyduża szata koloru spranego jeansu. Ach i wór - najważniejszy atrybut - płócienny worek, który zajął należne miejsce obok, obszyty obficie kolorowymi paciorkami, włóczkami, patyczkami, bardoz niewprawnie i chaotycznie w hipnotyzujące wzory będące dziełem szlaeństwa albo geniuszu. Albo kogoś zdeko przyćpanego.