09.11.2022, 01:19 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 19:42 przez Morgana le Fay.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Brzask dnia przeczesywał leniwie wzgórza, opatulające Dolinę Godryka w ciasnym uścisku zieleni traw. Chłodne krople rosy przedostawały się przez cienki materiał trampek i moczyły skarpety, powodując, że każdy kolejny krok Charlesa odznaczał się charakterystycznym klapnięciem. Związane niedbale ciemne włosy wymykały się i łaskotały w twarz, ale mężczyzna zdawał się tego nie czuć, pogrążony w transie szybkiego rytmu kroków.
Bluza, którą miał na sobie przypominała w tym momencie pranie wyciągnięte z suszarki po naprawdę intensywnym cyklu. Zaciskał dłonie na łokciach i mimo swoich 188 centymetrów wzrostu czuł się teraz jakby wcale nie przewyższał swoim istnieniem najmniejszych stworzeń żyjących wewnątrz ziemi czy w dziuplach mijanych drzew. Przeniósł się do Doliny, ale do samej posiadłości Longbottomów miał jeszcze trochę drogi, wolał nie ryzykować zaklęć ochronnych, które na pewno były nałożone, w tych czasach nic nie mogło być pewne, a Rookwood poczuł to na własnej skórze parę godzin temu.
Nie był pewien co się z nim działo przez większość tej nocy. Oszołomiony śmiercią brata i mnogością negatywnych emocji, które uderzyły go na raz działał na trybie awaryjnym; chciał po prostu przeżyć, wydostać się, móc oddychać, zobaczyć jeszcze jeden świt. Jak samolubnie się czuł, gdy każda z tych myśli przetaczała się przez jego zmęczony umysł niczym mantra; nie mógł spać, za każdym razem, gdy zaciskał powieki przed oczyma stawała twarz brata, martwa nieruchoma z pustym spojrzeniem. Stracił tego wieczora dwie ważne dla siebie osoby. Jego pierwszą myślą, paniczną, zrozumiale nielogiczną było zwrócenie się o pomoc do najbliższych przyjaciół - Heather oraz Camerona. Bardzo szybko uświadomił sobie jednak, że tylko naraziłby kolejne osoby, a tego już chyba nie chciałby nawet przeżyć. Po co miałby wciąż być na tym świecie, jeżeli niczyj uśmiech nie witałby go rano w progu?
Wciągnął gwałtownie powietrze, bo natrętne myśli sprowadzały wspomnienia okrutnej nocy do wizji, o których nie chciał i nie powinien nawet myśleć. Przymknął na chwilę oczy, ale zaraz też tego pożałował. Nie spodziewał się, że człowiek potrafi czuć tak wiele i tak mało jednocześnie. Ciężkość decyzji i win opadała na jego klatkę piersiową z każdym, niemiarowym oddechem, a żołądek był ściśnięty w supeł. Nie czuł głodu, ale był potwornie zmęczony, ćmienie w skroni stawało się z każda minutą coraz silniejsze, irytujące. Chciał usiąść, tu teraz, pod drzewem, na mokrej trawie i czekać. Ale właściwie na co? Pomoc? Nikt przecież nie przyjdzie, musi poradzić sobie sam.
Torba, którą miał na ramieniu uwierała, spakowane do niej w panice rzeczy były wygniecione i skotłowane, mieszały się z przedmiotami rodzinnego użytku, które nosił do pracy. Poza emocjonalnymi nieprzyjemnościami, odczuwał dyskomfort teleportacji. Korzystał z niej często i od dawna, ale w takim stanie nie potrafił zmusić swojego organizmu do lepszej tolerancji tak nienaturalnej zmiany miejsca z sekundy na sekundę.
Świat zawirował w kolorach wczesnej wiosny, a pierwsze promienie słoneczne padły na ścianę porośniętego kwiatami domu, sprawiając, że obraz, na który patrzył wydawał się w swojej sielance nierealny, oddalony od jego aktualnego stanu o lata świetlne. Nie docierało do niego w pełni to, co się stało, dzieje i miało nastąpić.
Zapukał do drzwi, mocno, panicznie, jakby od tego miało zależeć jego życie - bo poniekąd tak czuł -, a gula, którą miał w gardle uwierała go z każdą sekundą coraz mocniej. Na twarzy czuł zaschniętą, wydrążoną przez łzy ścieżkę, zaraz przetarł policzek skrawkiem bluzy. Prezentował się jak siedem nieszczęść, ale było to ostatnim, czym by się przejmował.
Odczekał chwilę i zapukał po raz kolejny. Nie miał planu B, przynajmniej jeszcze nie teraz, zaraz mógł go w głowie ułożyć i już był bliski zaczęcia, gdy usłyszał jak zamki przekręcaj się, a ktoś po drugiej stronie nacisnął na klamkę.
- Błagam cię, pomóż mi. - było jedynym, co zdołał wychrypieć, gdy zza drzwi wyłoniła się zmęczona, wciąż jeszcze zaspana twarz Brenny Longbottom.
Charles brzmiał słabo, jakby dopiero co wychodził z choroby, albo jakby odjęło mu głos, który niedawno zaczął odzyskiwać. Nie płakał, ale jego oczy były zaczerwienione, pajączki żyłek zdobiły białka dotykając ciemne źrenice, gdy prawie trząsł się w panice rozglądając dookoła.
I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you