• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
19 Marca 1972 | Posiadłość Longbottomów || Brenna & Charles

19 Marca 1972 | Posiadłość Longbottomów || Brenna & Charles
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#1
09.11.2022, 01:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 19:42 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Brzask dnia przeczesywał leniwie wzgórza, opatulające Dolinę Godryka w ciasnym uścisku zieleni traw. Chłodne krople rosy przedostawały się przez cienki materiał trampek i moczyły skarpety, powodując, że każdy kolejny krok Charlesa odznaczał się charakterystycznym klapnięciem. Związane niedbale ciemne włosy wymykały się i łaskotały w twarz, ale mężczyzna zdawał się tego nie czuć, pogrążony w transie szybkiego rytmu kroków.
Bluza, którą miał na sobie przypominała w tym momencie pranie wyciągnięte z suszarki po naprawdę intensywnym cyklu. Zaciskał dłonie na łokciach i mimo swoich 188 centymetrów wzrostu czuł się teraz jakby wcale nie przewyższał swoim istnieniem najmniejszych stworzeń żyjących wewnątrz ziemi czy w dziuplach mijanych drzew. Przeniósł się do Doliny, ale do samej posiadłości Longbottomów miał jeszcze trochę drogi, wolał nie ryzykować zaklęć ochronnych, które na pewno były nałożone, w tych czasach nic nie mogło być pewne, a Rookwood poczuł to na własnej skórze parę godzin temu.
Nie był pewien co się z nim działo przez większość tej nocy. Oszołomiony śmiercią brata i mnogością negatywnych emocji, które uderzyły go na raz działał na trybie awaryjnym; chciał po prostu przeżyć, wydostać się, móc oddychać, zobaczyć jeszcze jeden świt. Jak samolubnie się czuł, gdy każda z tych myśli przetaczała się przez jego zmęczony umysł niczym mantra; nie mógł spać, za każdym razem, gdy zaciskał powieki przed oczyma stawała twarz brata, martwa nieruchoma z pustym spojrzeniem. Stracił tego wieczora dwie ważne dla siebie osoby. Jego pierwszą myślą, paniczną, zrozumiale nielogiczną było zwrócenie się o pomoc do najbliższych przyjaciół - Heather oraz Camerona. Bardzo szybko uświadomił sobie jednak, że tylko naraziłby kolejne osoby, a tego już chyba nie chciałby nawet przeżyć. Po co miałby wciąż być na tym świecie, jeżeli niczyj uśmiech nie witałby go rano w progu?
Wciągnął gwałtownie powietrze, bo natrętne myśli sprowadzały wspomnienia okrutnej nocy do wizji, o których nie chciał i nie powinien nawet myśleć. Przymknął na chwilę oczy, ale zaraz też tego pożałował. Nie spodziewał się, że człowiek potrafi czuć tak wiele i tak mało jednocześnie. Ciężkość decyzji i win opadała na jego klatkę piersiową z każdym, niemiarowym oddechem, a żołądek był ściśnięty w supeł. Nie czuł głodu, ale był potwornie zmęczony, ćmienie w skroni stawało się z każda minutą coraz silniejsze, irytujące. Chciał usiąść, tu teraz, pod drzewem, na mokrej trawie i czekać. Ale właściwie na co? Pomoc? Nikt przecież nie przyjdzie, musi poradzić sobie sam.
Torba, którą miał na ramieniu uwierała, spakowane do niej w panice rzeczy były wygniecione i skotłowane, mieszały się z przedmiotami rodzinnego użytku, które nosił do pracy. Poza emocjonalnymi nieprzyjemnościami, odczuwał dyskomfort teleportacji. Korzystał z niej często i od dawna, ale w takim stanie nie potrafił zmusić swojego organizmu do lepszej tolerancji tak nienaturalnej zmiany miejsca z sekundy na sekundę.
Świat zawirował w kolorach wczesnej wiosny, a pierwsze promienie słoneczne padły na ścianę porośniętego kwiatami domu, sprawiając, że obraz, na który patrzył wydawał się w swojej sielance nierealny, oddalony od jego aktualnego stanu o lata świetlne. Nie docierało do niego w pełni to, co się stało, dzieje i miało nastąpić.
Zapukał do drzwi, mocno, panicznie, jakby od tego miało zależeć jego życie - bo poniekąd tak czuł -, a gula, którą miał w gardle uwierała go z każdą sekundą coraz mocniej. Na twarzy czuł zaschniętą, wydrążoną przez łzy ścieżkę, zaraz przetarł policzek skrawkiem bluzy. Prezentował się jak siedem nieszczęść, ale było to ostatnim, czym by się przejmował.
Odczekał chwilę i zapukał po raz kolejny. Nie miał planu B, przynajmniej jeszcze nie teraz, zaraz mógł go w głowie ułożyć i już był bliski zaczęcia, gdy usłyszał jak zamki przekręcaj się, a ktoś po drugiej stronie nacisnął na klamkę.
- Błagam cię, pomóż mi. - było jedynym, co zdołał wychrypieć, gdy zza drzwi wyłoniła się zmęczona, wciąż jeszcze zaspana twarz Brenny Longbottom.
Charles brzmiał słabo, jakby dopiero co wychodził z choroby, albo jakby odjęło mu głos, który niedawno zaczął odzyskiwać. Nie płakał, ale jego oczy były zaczerwienione, pajączki żyłek zdobiły białka dotykając ciemne źrenice, gdy prawie trząsł się w panice rozglądając dookoła.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
09.11.2022, 10:58  ✶  
Dom tonął w ciszy, bo wszyscy domownicy tego ranka odsypiali wczorajszą zabawę oraz wszystkie drobiazgi, którymi trzeba było zająć się po jej zakończeniu. Bal był tylko wspomnieniem, ale pozostawił po sobie mnóstwo nieusuniętych śladów - jadalnię i salon, wciąż nieprzywrócone do porządku, porozrzucane tu i ówdzie rzeczy, puste butelki na stołach i całe sterty naczyń w kuchni. Trudno powiedzieć, czy Brennę przebudził hałas kogoś, kto dobijał się do drzwi, czy niespokojny sen, wypełniony widmami przeszłości, ale poderwała się na pierwsze dźwięki i zbiegła na dół. Nie chciała, by obudzili się inni członkowie rodziny, na pewno zmęczeni po wczorajszym wieczorze, ale i takie walenie mogło wskazywać na to, że sprawa jest pilna. W dłoni ściskała różdżkę, odruch, wykształcony w ostatnich latach: mogłaby zapomnieć wszystkiego, pójść do pracy w piżamie, podać złe imię i nazwisko, ale na pewno nie ruszyłaby się nigdzie bez tego patyka, od którego tak często zależało jej życie.
O ile poprzedniego wieczora Brenna prezentowała się pewnie lepiej niż przez większość dni swojego życia, o tyle tego ranka przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Wczoraj była na nogach od czwartej nad ranem, szykując bal, a potem występując na nim w roli gospodyni. I długo po wyjściu gości zajmowała się jeszcze setkami drobiazgów. W efekcie miała za sobą zaledwie dwie godziny snu. Może nie dręczył jej kac, bo pilnowała, aby nie wypić nazbyt wiele - raz świadoma swojej roli, dwa, pełna obaw, że coś pójdzie nie tak - ale jednak musiała wznieść ten toast powitalny, a potem z jedną czy dwiema osobami wypić drinka... Zmęczenie, przepracowanie ostatniego tygodnia, brak snu i ta odrobina alkoholu nałożyły na twarz nadmierną bladość, zarysowały sińce pod oczyma i pozostawiły po sobie nieprzyjemne szumienie w głowie, połączone z nieprzyjemnym pulsowaniem gdzieś w skroniach. Ciemne włosy kobiety, po tym, jak już wyzwoliły się z idealnej fryzury stworzonej na poprzedni wieczór, sterczały na wszystkie strony: pewnie nie wyglądałyby dużo gorzej nawet gdyby trafił w nie piorun. Obrazu dopełniał strój - spodnie od piżamy i czerwona, luźna, bluza, spłowiała i za duża chyba ze dwa rozmiary, w której Brenna czasem sypiała.
Ktoś inny mógłby się przejąć, że prezentuje się tak fatalnie, witając gościa. Brenna jednak po pierwsze rzadko przywiązywała wagę do takich szczegółów, po drugie - była nazbyt nieprzytomna, aby przejąć się w tej chwili czymkolwiek o mniejszym kalibrze niż: upsik, banda śmierciożerców na naszym progu,
Jeden nie - no - nie - uwierzę - że - to - śmierciożerca - ale - w - to - że - jego - rodzice - nimi - są - już - tak nie robił więc na niej pod tym względem wrażenia.
- Charles? - zdziwiła się, zasłaniając usta dłonią i próbując powstrzymać ziewnięcie. Kto inny być może próbowałaby go teraz udusić za pobudkę po tak ciężkim dniu, a właściwie nocy, ale Brenna była raczej zdziwiona niż rozzłoszczona. Próbowała zrobić szybki przegląd wszystkich gości, których poprzedniego dnia witała, ściskała ich ręce albo z którymi rozmawiała później, ale rozespany umysł nie współpracował w stu procentach. - Zapomniałeś czegoś po wczorajszym przyjęciu? Nie, zaraz, chyba cię nie było? Nie zapraszałam Rockwoodów? A może zapraszałam?
A wtedy padły paniczne słowa, czy może magiczne, bo na Brennę zwykle działające jak zaklęcie - pomóż mi.
Pomóż mi, proszę.
Ta prośba i uświadomienie sobie, jak Charles wygląda, sprawiły, że otrzeźwiała w jednym momencie, jakby rzucono na nią czar pobudzający. Nie trząsłby się, nie mówił takim tonem, nie miałby tych śladów na twarzy, nie prosiłby o pomoc wreszcie, gdyby sytuacja nie była poważna. Sięgnęła ku niemu, wciągając za próg, za granicę ochronnych czarów, po czym zatrzasnęła drzwi.
W tym krótkim momencie, nim spotkały się z futryną, spoglądała ku sadowi skąpanemu w bladym blasku świtu, niemal pewna, że zobaczy między drzewami złowieszcze postacie w maskach.
- Ktoś cię ściga? - spytała krótko, jedną dłonią przekręcając zamek, drugą już wykonując gest różdzką, rzucając jakieś zaklęcie. Adrenalina postawiła ją na nogi równie skutecznie, jakby właśnie wypiła wiadro kofeiny. Nawet przez sekundę nie pomyślała o tym, by powiedzieć „nie”. A jeśli nie powiedziała „tak”, to tylko dlatego, że to było oczywiste – i już wpuszczenie go do środka, zatrzaskiwanie drzwi między nim, a tym, co mogło go gonić, stanowiło odpowiedź.
W tej chwili musiała przede wszystkim wiedzieć, czy ktoś pojawi się tu za nim – bo jeżeli tak, należało natychmiast podnosić alarm, budzić domowników, stawiać ich w stan gotowości i posyłać wiadomość do Zakonu. W innym wypadku mogli spokojnie porozmawiać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#3
10.11.2022, 02:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.11.2022, 02:14 przez Julien Fitzpatrick.)  
Nie mógł być pewny jak Longbottomowie na niego zareagują. Chodził z Brenną do szkoły, byli nawet w jednym domu, ale to nie zapewniało ich o tym, że mogliby mu ufać, zwłaszcza, że w ostatnich latach, poza utrzymywaniem kontaktu z Heather i Cameronem, skupił się na tym, aby rodzina nie miała powodu, aby się go czepiać - do czasu. Nie chciał sprawiać sobą problemu, narażać rodziców na złość ze strony reszty członków rodu, ale z każdym kolejnym rokiem czuł się jak w klatce. Myślał o wyprowadzce, odcięciu się od więzów krwi, ale miał zbyt dobrą relację z bratem, aby to zrobić. Czasami mu się wydawało, że Fineas był jedyną osobą w życiu, która faktycznie potrafiła go zrozumieć, bo prawdopodobnie też tak było; wychowani przez tych samych ludzi, zmuszani do tych samych poglądów. Wymykali się z domu rodziców w Devonie i spędzali popołudnia, często też wieczory na plaży zachowując się tak, jak młodzi chłopcy mieli w zwyczaju. Przy zachodzie słońca siadali zmęczeni i patrzyli jak jaśniejącą kula znika w tafli morza, a rude klify traciły swój blask, kontrastując z zieloną trawą nową, ciemniejszą barwą czerwieni, wtapiając się w cień nocy.
Słowa kobiety docierały do niego z opóźnieniem. Nie był pewien czy przez zmęczenie, czy po prostu stan oszołomienia w jakim się znajdował. Wciąż nie mógł pogodzić się z odejściem brata i dziewczyny, a przed oczyma przelatywało mu jego własne życie, chwile, jakie z nimi spędził, przede wszystkim te wesołe, pozytywne, które teraz bolały najmocniej, wbijały się w krwawiące serce sztyletami lepszych czasów. Nacisk negatywnych emocji na klatkę piersiową pozbawiał oddechu, więc co chwila musiał go zaczerpnąć, starał się tego nie robić łapczywie, bo czuł, że przy wykonaniu gwałtowniejszego ruchu po prostu się rozpłacze, a tego nie chciał robić zaraz po przekroczeniu progu.
Poniekąd odetchnął z ulgą, gdy Brenna wciągnęła go do środka, cień holu opadł na niego ochronną energią znajdowania się w czterech ścianach. Nie musiał już sprawdzać, czy nie jest śledzony, na chwilę był bezpieczny, przynajmniej tak mu się wydawało. Ciepło domu uświadomiło mu jak zmoknięty i zmarznięty nocą był. Przez ostatnie pare godzin przeniósł się w pare miejsc, aby mieć pewność, że nikt go tutaj nie wyśledzi, przynajmniej nie od razu. Było to ryzykowne, ale wolał podjąć taką akcję niż czuć odpowiedzialność śmierci kolejnych osób na swoich barkach.
Pokiwał przecząco głową na ostatnie pytanie Brenny nie będąc w stanie wydusić z siebie kolejnych słów tak szybko. Oparł się o ścianę z wyraźną ulgą, był przemęczony, wypruty z życia, trzymał się na nogach chyba tylko z powodu upartości i zamartwiania się o innych bardziej niż o siebie - takie uczucia nosi w sobie nosił od najmłodszych lat, to przecież one zaprowadziły go do domu Godryka w wieku 11 lat.
- Nie, nikt mnie nie ściga. - wychrypiał w końcu i uniósł spojrzenie na rozmówczynie. Wiedział, że jest jej winien wyjaśnienia, ale słowa nie chciały opuszczać jego ust, grzęznąc w gardle nieprzyjemną gulą - Przynajmniej taką mam nadzieję. Szedłem tu z miasteczka. Wcześniej przeniosłem się jeszcze w pare miejsc. Nie wiedziałem gdzie miałbym iść, nie chciałem nikogo narażać, przepraszam.- wydusił z siebie robiąc przerwy pomiędzy wyrazami, bo głos mu się coraz bardziej łamał. Zdawał sobie sprawę, że wszystko co mówi brzmi jak irracjonalny bełkot, więc odetchnął pare razy i zacisnął ręce w pięści.
- Mój brat, on próbował mi pomóc, to moja wina, bo. - odchylił głowę i zacisnął powieki, pozwolił łzom płynąć czując ich ciepło na policzkach, prawie się dusząc próbując je powstrzymać - Spotykałem się z Christie, na pewno ją kojarzysz, niska dziewczyna, rudawe włosy, dopiero co zaczęła pracę w BUMie... mojej rodzinie nie odpowiadał fakt, że jej rodzice byli Mugolami oraz wiele innych kwestii no i. I. Fineas stanął w mojej obronie i oni po prostu. Oni ich obydwoje zabili, Brenna. Nie żyją. Obydwoje. - wciąż nie był w stanie ułożyć tego w składną całość, ale wiedział, że musi powiedzieć kobiecie dlaczego zjawił się w takim stanie na jej progu - trudno było wyciągnąć z jego wypowiedzi kto zabił dziewczynę i brata; rodzice? śmierciożercy? jeszcze ktoś inny?
Przetarł twarz dłonią, w zirytowaniu na samego siebie, że nie może wysłowić się jak normalny człowiek. Z każda kolejną minutą czuł jak kojąco na jego ciało działa ciepło domu. Zmęczenie dopadało go za szybko, ale nie chciał iść spać, bał się zasnąć. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale bycie na baczności było teraz jego priorytetem.
Spojrzał na Longbottom przepraszająco, czuł się winny za to, że wtargnął w jej życie z tak okropną rzeczą, zwłaszcza z samego rana. Przełknął ślinę.
- Nie wiedziałem co mam zrobić, to moja wina, byłem taki głupi. - dodał, załamany.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
10.11.2022, 12:26  ✶  
Powoli opuściła różdżkę, gdy powiedział, że nikt go nie ściga, a z jej płuc wyrwał się oddech. Było za wcześnie, aby odczuwać prawdziwą ulgę, bo coś sprowadziło tutaj Charlesa w tak złym stanie: wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Mogła jednak pozwolić sobie na odrobinę rozluźnienia. Nie musiała biec przez dom, wzywając domowników do obudzenia się, rzucać zaklęcia patronusa, by powiadomił najbliższych członków Zakonu, szykować do ewentualnego oblężenia tu i teraz.
Choć być może nawet walka ze śmierciożercami byłaby łatwiejsza niż wysłuchanie historii Rockwooda.
Nie, to nie tak, że ufała mu bez zastrzeżeń. Mogło wydawać się, że jest aż nazbyt beztroska, ale w jej duszy już dawno zakiełkowały ziarenka paranoi. Charlie był Gryfonem, ale Gryfońskość nie przesądzała, że nigdy nie przejdziesz na stronę lorda Voldemorta, zwłaszcza gdy cała rodzina ciągnie cię za rękaw. Pierwsze zdumienie, jego słowa i obawa, że jest ścigany, nie pozwoliły zrodzić się jednak wątpliwościom. A teraz, gdy te cicho szeptały w jej głowie, zostały odsunięte na później. Było tysiąc i jeden sposobów na to, aby później sprawdzić, czy Charles naprawdę miał kłopoty, czy nie jest szpiegiem, czy nie szukał tutaj informacji albo drogi dojścia do rodziny, o której było wiadomo, że jest blisko Dumbledore’a. Nie mogła teraz okazać żadnej podejrzliwości z prostego powodu: była pewna na dziewięćdziesiąt procent, że to żaden teatrzyk, że stało się coś bardzo, bardzo złego i nieufność stanowiła ostatnią rzecz, jakiej potrzebował.
To dziesięć procent zweryfikuje się potem.
Obróciła się od drzwi ku niemu, analizując twarz, ubiór, zachowanie. Kiwnęła mimowolnie głową, kiedy wspomniał, że wcześniej przeniósł się w parę innych miejsc – sprytne posunięcie, jeśli nie gwarantujące, że nikt za nim tutaj nie trafi, to przynajmniej bardzo zmniejszające na to szansę. A potem wspomniał o Christie i o Finneasie, a coś boleśnie ścisnęło się w jej żołądku.
Oni ich oboje zabili. Nie żyją. Obydwoje…
- Och, Charlie. Tak mi przykro – wyszeptała, odruchowo wyciągając ku niemu ręce, chcąc schwycić go za dłonie. Wątpliwości, przynajmniej na razie, pierzchły, bo przecież Charles nigdy nie poświęciłby brata… Gdzieś w głowie nieomal natychmiast zaczęły galopować myśli, układać się plany. Zabita brygadzistka. Zabity dziedzic rodziny. Konieczne śledztwo. Znalezienie winnych. Jako Brygadzistka natychmiast powinna ciągnąć go do Ministerstwa, ale Brenna była też członkiem Zakonu Feniksa. Gdyby Charlie poszedł do Biura Aurorów, jeżeli nie zginąłby od razu, to wkrótce potem. W Ministerstwie nie brakowało osób, które po cichu sprzyjały Voldemortowi.
Nie wypowiedziała wszystkich pytań, które cisnęły się jej na usta. Kto, kiedy, gdzie, dlaczego. Jeszcze nie. Wyglądał, jakby był gotów zemdleć w każdej chwili i przesłuchanie organizowane w sieni pod ścianą na pewno nie było tym, czego potrzebował. Chciałaby mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze: ale to przecież byłoby kłamstwo, wierutne kłamstwo, nikt ani nic nie przywróci życia jego partnerce i jego bratu, nikt już nie zwróci mu życia, jakie dotąd wiódł. Nic nie będzie dobrze, przynajmniej na razie.
– Dobrze, że tu przyszedłeś – zapewniła zamiast tego. Zrobiło się jej słabo na samą myśl, że mógłby zwrócić się nie do niej, a do najmłodszego Lupina, z którym był przecież blisko. Dom Longbottomów był chroniony i zamieszkany przez stado ludzi wyszkolonych w pojedynkach oraz świadomych ryzyka. A Cecily i Cedric? Cedric prawdopodobnie zaprosiłby śmierciożerców na herbatkę, bo wyglądają na przemarzniętych… – Chodź ze mną, proszę.
Przesunęła dłoń na jego przedramię, popychając go lekko, by ruszył w stronę kuchni. Tego dnia pomieszczenie wyglądało… cóż, jak jeden wielki bałagan: wszędzie piętrzyły się nieumyte naczynia, szklanki, pozostałości potraw. Było jednak w tej chwili, gdy salon i jadalnia nie zostały jeszcze przywrócone do należytego stanu, najlepszym miejscem do rozmowy. Zwłaszcza, że szanse na to, że nagle ktoś zejdzie z góry, tutaj była lepsze, a całe stado mniej lub bardziej znanych twarzy przypatrujących się mu w napięciu nie były chyba tym, czego Rockwood teraz potrzebował.
– Siadaj – poprosiła, wskazując mu krzesło. – Zrobię co mogę, żeby cię nie dopadli, Charlie, ale muszę ci zadać kilka pytań. Przede wszystkim… czy wiesz, kto ich zabił? – spytała cicho, starając się mówić łagodnym tonem. Zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie w szoku nie zawsze byli w stanie rozmawiać z funkcjonariuszami, ale musiała spróbować.
Nie tylko dla niego, ale też dla Christie i Fineasa.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#5
19.11.2022, 20:41  ✶  
Próbował słuchać Brenny i powstrzymać łzy w tym samym momencie, oddychanie wydawało się teraz najtrudniejszą rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić, ale powoli wypuścił powietrze pozwalając kolejnym łzom płynąć, zmoczyć materiał i tak przesiąkniętej poranną, wiosenną wilgocią bluzy.
Dotyk ciepłych dłoni na swoich skostniałych, zmarzniętych i dygoczących z emocji był tak samo kojący jak komfortowa atmosfera domu; uspokajał na chwilę, pozwalał zebrać myśli, zatrzymać wodospad łez, który czaił się za kanalikami i czekał tylko na kolejne uderzenie fali emocji.
Popełnił tyle błędów, był tak nierozważny i lekkomyślny. Każda z tych myśli nie pozwalała mu poddać się rozpaczy, trzymała go na baczności i prawdopodobnie sprawiła też, że wciąż żył i wykonał logiczne akcje zamiast dać ponieść się emocjom. Dopiero, gdy przekroczył próg posiadłości Longbottomów zaczął walczyć ze zmęczeniem, wcześniej wydawało się ono jedynie muchą latającą wokół słodyczy w bardzo ciepły dzień; irytowało, dało się je zauważyć, ale było do odgonienia, nie zwalało z nóg i nie sprawiało, że wydawały się one jak z waty.
Skinął jedynie głową na jej słowa, nie chciał, aby ktokolwiek mu współczuł, aby komukolwiek było przykro. Czuł się wystarczajaco winny w całej tej sytuacji, a wina bardzo szybko przekształcała się w złość i chęć odwetu.
- Nie byłem taki pewien na początku, czy w ogóle powinienem, ale przyjście tutaj wydawało się najlogiczniejszą opcją. Taką, w której niczyje inne życie nie będzie narażone. Chociaż to też może egoistyczne z mojej strony, tak uważać... - bąknął, bo udało mu się opanować płacz i doprowadzić struny głosowe do stanu używalności. Uciął ostatnie zdanie, bo nie chciał, aby emocje, które w nim buzowały wylały się na zewnątrz tak samo jak chwile temu zrobił to ciepłe, słone łzy.
Bez chwili zawahania ruszył do kuchni, nieprzejęty panującym w niej bałaganem. Właściwie nawet nie zwrócił na niego uwagi, mieszkanie brata, gdy w nim przebywał, było zazwyczaj podobnie zagracone, dopóki cierpliwość Fineasa się nie skończyła i wykopywał go za próg, stwierdzając, że pora wynieść śmieci i zrobić regularne uprzątnięcie. Uśmiechnął się pod nosem, dość smutno, na samo wspomnienie dość częstego żartu robionego przez brata, ale zaraz uciął tę myśl, nie chcąc, aby doprowadziła go ona do kolejnych, przyjemnych wspomnień, jakie miał ze starszym mężczyzną.
Zajął krzesło przy stole kładąc torbę obok niego, dość blisko nóg, w taki sposób jakby zaraz miał ją podnieść i wybiec z pomieszczenia. Zrobił to raczej podświadomie. Całą noc musiał tułać się po dziwnych lokalizacjach, przeciskać się przez ciemne zaułki i znajdywać drogę na oślep. Ale żył. Powinien być wdzięczny, ze jeszcze oddycha, a nie narzekać na zmęczenie, skarcił się w myślach i spojrzał na Longbottom.
- Nie. Wszyscy mieli maski. - parsknął pod nosem wyrażając pogardę jaką darzył całą tę zgraję tchórzy. Skoro tak bardzo chcieli walczyć o 'jedyny, poprawny' porządek świata to mogli to robić jawnie, bez całej tej farsy. Czuł jak złość wzrasta z każda, kolejną myślą, więc przygryzł wnętrze policzka - Żadne z nich nie ma wystarczająco jaj, aby wykrzykiwać takie zaklęcia pokazując innym swoją twarz, ale myślę, że po głosie mógłbym ich poznać. - dodał, bo mimo, że nie pracował w tym samym departamencie co Brenna, to jako Amnezjator zdawał sobie sprawę w jaki sposób wyglądały śledztwa i jakie odpowiedzi i szczegóły mogłyby być pomocne - banda tchórzy i hipokrytów. - mruknął, już ciszej, pod nosem, widać było, że powstrzymuje się od rantu na ten temat i, że flaki przewracają mu się w żołądku na samo nawet wspomnienie. Przekuwał rozpacz i stratę w złość, nie chciał opłakiwać brata i byłej dziewczyny, chciał coś zdziałać, aby ich śmierć nie była na marne.
Rozpiął suwak bluzy ukazując biała koszulę, teraz wygniecioną i ubrudzoną w niektórych miejscach, krawat luźno spinał kołnierz tak, że ten nie był pod szyją.
- Zaprosiłaś Christe na bal. Mieliśmy na nim być - powiedział jeszcze, tłumacząc swój aktualny ubiór - Nie miałem jak skontaktować się z Heather i Cameronem, żeby powiedzieć, ze mnie nie będzie. Obawiam się, że mogą mnie szukać, a mieszkanie mojego brata, gdzie zazwyczaj przesiadywałem, nie jest aktualnie najbezpieczniejszym miejscem. Tak samo jak pokój, który wynajmowała Christie. - nie wiedział, co z tym zrobić, więc spojrzał na Brennę z nadzieją, że to ona da mu odpowiedź albo chociaż podsunie kierunek, w którym miałby działać.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
19.11.2022, 21:08  ✶  
Skup się, nakazała sama sobie, zmuszając umysł do wskoczenia na wyższe obroty mimo zmęczenia. Dwie osoby nie żyły. Trzecia najwyraźniej została zmuszona do ucieczki, bo oto trafiła na listę ludzi do odstrzału - i to na sam jej szczyt, nie tak, jak wszyscy mugolacy czy osoby im sprzyjające.
Musiała bardzo szybko podjąć kilka decyzji. Czy zaufać Charliemu, kogo z Zakonu Feniksa powiadomić, co zrobić z młodym Rockwoodem, w jaki sposób szybko pchnąć dochodzenie BUM, a najlepiej aurorskie, w miarę możliwości bez zmuszania chłopaka do zeznań. Bo Brenna nie była taką idiotką, by nie wiedzieć, że skoro Charles przyszedł tu, zamiast do Ministerstwa, oficjalne zgłoszenie sprawy i zeznania nie wchodziły w grę.
Ktoś go usunie, zanim zdążą cokolwiek zrobić. Żadna ochrona nic nie pomoże. W Ministerstwie Magii, a pewnie nawet w jej Departamencie, na pewno znajdowali się jacyś zwolennicy Voldemorta.
Milczała dość długo, nietypowo dla siebie, ani słowem nie wtrącając się w to, co mówił. Nie chciała mu przerywać. I próbowała poukładać sobie wszystkie fakty oraz zdecydować, co zrobić najpierw.
Maski. Oczywiście.
- Na razie powinieneś zostać tutaj - zdecydowała w końcu. - W pokoju na poddaszu, pomieszczenia tam są wolne, nikt z mieszkańców nie powinien tam wejść. Muszę powiedzieć dziadkowi i może mojego bratu, ale lepiej, żeby wszyscy domownicy nie wiedzieli od razu - powiedziała. Nie dlatego, że ktoś mógłby mieć coś przeciwko. Po prostu im mniej osób znało pewne tajemnice, tym mniejsza szansa, że wyjdą na jaw. Godryk i Erik powinni jednak wiedzieć... na wypadek, gdyby jednak historia Rockwooda się nie sprawdziła. - Później możemy zdecydować, gdzie i w jaki sposób cię ukryć na stałe. Jeżeli twoje życie jest zagrożone, najlepsza byłaby nowa tożsamość. To przynajmniej częściowo mogę załatwić.
To była ta łatwiejsza część. Brenna nie chwaliła się tym na prawo i lewo, ale w razie potrzeby mogła odmienić twarz Charlesa tak, że nie rozpozna go rodzona matka. Oczywiście jednak nie teraz. Gdy wcale nie była pewna, że zawartość procentów w jej krwi wynosi 0, a zmęczenie mogło sprawić, że niechcący przyprawiłaby go o urodę godną żaby. Jeżeli zresztą opowieść Charliego była prawdziwa, w razie potrzeby mógł zostać nawet tutaj. Nie pierwszy raz przyjmowaliby do siebie kogoś, kogo chciała zamordować własna rodzina, a prawo nie mogło zagwarantować mu należytej ochrony. Można powiedzieć, że mieli w tym doświadczenie.
Dźwignęła się z miejsca i zaczęła grzebać w szafkach, by z jednej z nich wyłowić mieszankę ziołową, mogącą pomóc szybko stanąć na nogi.
- Gdzie ich zabito? - spytała. Może okazywała teraz za mało współczucia, zbyt mało skupiała się na tym, przez co przeszedł, ale weszła w tryb zadaniowy w momencie, w którym powiedział, że Cameron i Heather mogą być zagrożeni. Nawet swój żal nad dziewczyną, którą znała i która zawiniła tylko tym, że miała rodziców mugoli, musiała spróbować odsunąć. Bo jedyne, co mogła dla niej zrobić, to postarać się szybko schwytać winnych. - Cameron i Heather sporo wczoraj wypili, myślę, że mamy jeszcze parę godzin, zanim wstaną. Pójdę z kimś do mieszkania Christie pod tym pretekstem, że obiecała mi być na balu i zmartwiłam się jej nieobecnością.
Jeżeli to tam doszło do napaści albo znajdą jakieś ślady bytności śmierciożerców, śledztwo można było uruchomić natychmiast. Znacznie ciężej będzie wymyślić pretekst wobec odwiedzin u brata Charlesa, jeżeli dom dziewczyny będzie nietknięty. O tym, że wizyta w jednym z tych miejsc mogła być niebezpieczna również dla niej, w tej chwili Brenna w ogóle nie myślała.
Zresztą, była BUMowcem i członkiem Zakonu. Nadstawianie głowy było jej rolą.
– Są ludzie, którzy mogą ci pomóc – dodała jeszcze, lakonicznie, bo nie była gotowa w tej chwili, w kuchni, na razie nic nie wiedząc, oznajmić mu, że hej, dołącz do Zakonu Feniksa. Sama nie była pewna, do kogo powinna zwracać się najpierw. Patrick? Zeneida? Sam Dumbledore? Erik? Od kogo zacząć? Wszystko w niej wyrywało się, by już, teraz, natychmiast, rozsyłać patronusy i sowy, teleportować się pod mieszkanie Christie, robić sto jeden rzeczy na raz, ale zmusiła się do usiedzenia w miejscu jeszcze przez tę chwilę. – Będę potrzebowała czegoś, co… miałeś dziś przy sobie. – Trochę ze swojej paranoi, chcąc sprawdzić, czy mówił prawdę, ale przede wszystkim, bo istniała szansa, że ona rozpozna któregoś z napastników. Albo przynajmniej dowie się czegoś więcej. – A jeżeli nie chcesz, by cię ścigali… być może dobrym pomysłem byłoby sfingowanie twojej śmierci – mruknęła, choć na razie była to tylko luźna myśl, nie podparta jeszcze planem, jak to zrealizować. Zwłaszcza, że Charles mógł gorąco zaprotestować.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#7
19.11.2022, 21:48  ✶  
Na razie powinieneś zostać tutaj.
Słysząc zdecydowany ton kobiety chciał zaprotestować, już otwierał usta, ale ugryzł się w język. Wiedział, że ma rację i pokazywanie swej buńczucznej strony nic by w tym momencie nie zmieniło, a jedynie pokazało brak szacunku wobec osoby, która przyjęła go w tak kryzysowej sytuacji. Chciał samemu złapać ludzi, którzy skrzywdzili jego brata, którym wydawało się, że bezkarnie mogą rozporządzać tym, kto żyje i jak żyje. Okropnie go to denerwowało, nie był w stanie teraz pojąć jak przez ostatnie lata wysłuchiwał gadania rodziców i karcenia za każde kontakty z osobami, których krew nie była odpowiednio czysta.
Co to w ogóle znaczy czysta? Czysta to może być wódka, do jasnej cholery.
Widać było zapewne, że walczy ze sobą, aby nie wypowiedzieć żadnej z tej myśli na głos, że musi panować nad emocjami, które pierwszy raz od wielu godzin miały możliwość do uformowania się nie tylko w wypuszczane w strachu oddechy, ale też słowa, faktyczne sentencje przedstawiajace jego zdanie na temat całej tej sytuacji, wylewające żal i smutek, rozgoryczenie i okropną bezradność.
Zacisnął dłoń na przedramieniu aż pobielały mu knykcie.
- Dobrze. - zgodził się po chwili - Dziękuję - dopowiedział, bo mimo chęci odegrania się na mordercach brata i Chirtie wciąż wiedział, że jedyne, co może im pomoc to zachowanie chłodnej logiki. Musiał przyznać, było to okropnie trudne i najchętniej rozwrzeszczałby się tutaj jak czterolatek w fazie buntu, ale Longbottom była w tym momencie jedyną osobą, która mogła mu pomóc, więc, po pierwsze, nie mógł tego zrobić, a po drugie, nie chciał, aby wyrzuciła go za drzwi. Wtedy nie musiałby pozorować swojej śmierci, a faktycznie byłby skory pomyśleć, ze jest ona jedynym rozwiązaniem.
Odrzucił ten dziwny scenariusz i postanowił skupić się na otaczającym go pomieszczeniu, na ruchach rozmówczyni, zamiast na tym, co działo się w jego własnej głowie. To wydawało się mądrzejsze - oczy i to, do czego sięgał wzrokiem pozwalało mu zostać przyczepionym do realiów i nie odpłynąć w świat wspomnień. Na to miał jeszcze czas.
- W mieszkaniu Christie, wynajmowała jakąś bardzo tanią kawalerkę w suterenie, prawie w ogóle tam światło nie dochodziło, prawie jak pokój to wyglądało. Fineas poszedł tam za mną, pokłóciliśmy się. Nie chciał, abym szedł z nią na ten bal i ... - widać, że trudno było mu to przyznać, bo uciekł wzrokiem na zegar stojący w rogu kuchni, skupił się na jego wskazówkach - Miał rację, zapłacił za swoją troskę życiem. - ściszył głos wciąż nie patrząc nawet na Brennę, bo wypowiedzenie tego wszystkiego na głos było wystarczająco trudne. Czuł się jak skończony idiota, co on sobie właściwie myślał? Że pójdzie sobie z dziewczyną mugolskiego pochodzenia na bal i pare randek i nikt z tym nic nie zrobi? Odpowiedź była prosta - nie myślał. Niestety, Charles miał bardzo dobre serce, potrafił być wiernym przyjacielem, ale nie grzeszył pomyślunkiem. No, przynajmniej przed faktem, bo jak widać po nim potrafił, nagle podejmować przemyślane decyzje.
- Mam sygnet brata - odpowiedział jej po dłuższej chwili - No, ewentualnie krawat, bo miałem go ciągle na sobie - dodał po chwili, bo nie był pewien, czy biżuteria była wystarczająco wiarygodna. Pare trybików przekręciło mu się w głowie i zorientował się, że przecież fakt, czy mówi prawdę Longbottom mogła łatwo sprawdzić z pomocą tych przedmiotów. Poczuł się jak głupiec po raz kolejny tego wieczora i trochę się zmieszał, ale wyciągnął z kieszeni wspomniany, mosiężny złoty pierścionek, na którego środku wygrawerowana była litera 'F'. Charles miał swój, na którym było 'C', ale raczej go nie nosił. Nie był typem, który celował w tego typu biżuterię, kojarzyła mu się z rodziną, od której ideologii chciał się odciąć. Położył sygnet na stole i przysunął go w stronę Brenny. Dało się zauważyć, ze przedmiot można było otworzyć, więc coś mogło być w jego środku.
- Nie wiem co jest w środku. - wyjaśnił jeszcze - Próbowałem go otworzyć, ale Fin był obsesyjny z tym, aby nikt nie zaglądał mu do najprywatniejszych rzeczy. To trochę taka rodzinna cecha żeby trzymać swoje sekrety pod kluczem, jak teraz o tym myślę - trochę pożałował wypowiedzenia tych słów, bo rzucały na niego cień podejrzenia, ale z drugiej strony, jeżeli faktycznie miałby coś do ukrycia to czy faktycznie tak chętnie by o tym mówił? - Może niemądrze z mojej strony, ze go wziąłem, trzeba go sprawdzić pod kątem jakichś zaklęć śledzących, ale... skoro nie znaleźli mnie przez całą noc to chyba jest w porządku. - naprawdę starał się myśleć klarownie, ale zmęczenie, nieprzyjemne emocje i wspomnienie martwych twarzy najbliższych bardzo mu w tym przeszkadzało. Spojrzał na zioła, których parzeniem zajęła się Brenna i żołądek ścisnął mu się, nagle, z głodu. Przełknął ślinę, bo psychicznie, ostatnią rzeczą, której w tym momencie chciał było jedzenie.
- Myślałem o tym, że... no wiesz, że jakby to w czymś pomogło to mógłbym nawet złożyć zeznania. Skoro miałbym oficjalnie nie żyć. Popełnić samobójstwo, cokolwiek. Też większość pieniędzy mam w skrytce w banku, więc i tam przydałoby się pójść, ale to idiotyczne i strasznie niebezpieczne. Tak czy siak - machnął ręką, jakby odganiając ilość myśli, która kłębiła mu się w głowie - W Ministerstwie też nie można wszystkim ufać, ale może, jeżeli chciałabyś faktycznie prowadzić dochodzenie, a z twoich pytań wnioskuję, że tak. Mogę być trochę przymulony i okropnie emocjonalny, mogę też nie być najmądrzejsza osobą na świecie, ale nie jestem aż tak durny, aby się nie zorientować, że bardzo intensywnie o tym myślisz - przedłożył swoje myśli, bo też nie lubił, gdy ktoś inny w pełni decydował o jego losie. Przyszedł po pomoc, po radę, to fakt, ale miał zamiar do tego wszystkiego dodać szczyptę swojej wolnej woli.
- I nie, nie przeszkadza mi zmiana tożsamości. Niespecjalnie byłem przywiązany do wcześniejszego życia, w Ministerstwie pracowałem dla świętego spokoju, aby ojciec nie gadał mi nad uchem, że nie dość, że się prowadzam z - widać, że szukał synonimu do 'mugolaka' albo 'szlamy', bo zapewne tym drugim nazywał niektórych znajomych Charlesa starszy Rookwood - nie-wiadomo-kim to jeszcze kariery nie zrobię. Po prostu chciałbym, aby Cameron i Heather o wszystkim wiedzieli. Nie chcę, aby musieli przechodzić przez żałobę. To by był okropny ruch z mojej strony, a wytłumaczenie 'chciałem was chronić' jakoś do mnie nie przemawia. Są dla mnie bliżsi niż ktokolwiek z rodziny był. Nawet Fineas.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
19.11.2022, 22:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.11.2022, 22:26 przez Brenna Longbottom.)  
Nie była aurowidzem, legimentą, nie umiała nawet bardzo dobrze odczytywać cudzych nastrojów. Jego wahanie, zaciśnięte pięści, wyraz twarzy, sprowadzały jednak do wniosku dość oczywistego. Charles z jednej strony wiedział, że musi się ukryć i potrzebował pomocy, z drugiej idea faktycznego ukrywania niekoniecznie go przekonywała.
- Jeśli będziesz chciał walczyć, nikt ci tego nie zabroni – powiedziała po prostu, bo to choć nie lubiła składać obietnic bez pokrycia, to jedno przyrzeczenie mogła mu dać z czystym sumieniem. Nie tylko Ministerstwo działało przeciwko Voldemortowi, ale tych, którzy się mu przeciwstawiali i byli gotowi faktycznie narażać dla tej sprawy życie, nie było na tylu wielu, aby odrzucać nowe kandydatury. Charlie był młody, ale wcale niewiele młodszy od niej, z tamtego dnia, gdy powiedziała „tak” Zakonowi, bardziej chyba wiążące niż choćby to składane przed ołtarzem. Ślubnemu partnerowi w końcu obiecywałeś tylko, że będziesz dzielić z nim życie do śmierci, a nie że każdego dnia będziesz gotów to życie dla niego narażać.
Poza tym rozumiała – naprawdę rozumiała – chęć zemsty. Nawet jeżeli ta bywała złym doradcą.
Tylko jej zdaniem, zanim zabierze się do tej zemsty, powinien się przespać. I otrząsnąć z pierwszego szoku oraz żałoby.
Ujęła sygnet i obróciła go między palcami, nim zacisnęła na nim dłoń. Mogła mieć tylko nadzieję, że pokaże jej, to chciała zobaczyć.
- Zwrócę go – obiecała krótko. Nie była pewna, czy zdoła przywołać moment śmierci Christie, ale musiała spróbować. W żołądku przekręcało się jej na samą myśl, ale to było coś, co po prostu należało zrobić, bo mogła dostrzec jakiś szczegół, który skieruje ich na właściwy trop.
Podsunęła mu kubek z ziołami, jeśli miał zamiar się ich napić. Sama wychyliła naczynie niemalże duszkiem, nie bacząc na to, że oparzyła lekko wargi, a przełyk palił.
– Nie myślę, że jesteś durny, Charles. I nie mam zamiaru robić niczego, na co się nie zgodzisz. Jeżeli będziesz chciał złożyć zeznania, to twoja decyzja, ale skoro już na ciebie polują… - urwała. Co miała powiedzieć? Że nie może zagwarantować mu bezpieczeństwa w takim wypadku? To było chyba oczywiste. Gdyby Rockwood ufał Ministerstwu, byłby teraz w Biurze Aurorów. – Może powinieneś rozważyć przygotowanie myślodsiewni? Listu pożegnalnego? O ile byłaby na to szansa. Jeśli chodzi o oficjalne śledztwo, to i tak ruszy, nawet jeżeli nic nie zrobię, ktoś zorientuje się, że Christie nie pojawi się w poniedziałek… to BUMerka, to nie przejdzie niezauważone.
Szybsze działanie dawało jednak większe szanse zdobycia jakichś dowodów. Chociaż to wolałaby skonsultować z kimś lepiej nadającym się do planowania od niej. Rockwood owszem, miał prawo głosu, ale tak naprawdę decydujące nie było ani to, co postanowi on, ani co zasugeruje ona, a to, co Zakon będzie w stanie zorganizować. Oprócz oczywiście złożenia po prostu zeznań, do tego nie potrzebowali nikogo więcej. To jednak najbardziej należało Charlesa.
Miała zresztą mnóstwo pytań, które mogły naprowadzić ich na właściwy trop. Nie zadawała ich tylko dlatego, że nie była pewna, czy Charles jest w tej chwili w stanie na nie wszystkie odpowiedzieć.
Kiwnęła powoli głową na jego słowa o Heather i Cameronie. Mogła to zrozumieć. Nie chciałaby zrobić czegoś takiego swoim najbliższym. Nie zamierzała nalegać, by sprawę przed nimi kryć. Nie miała prawa powstrzymywać go przed przekazaniem wiadomości choćby i teraz. Ale jednocześnie musiała uświadomić Charlesa w jednym aspekcie.
- To twoja decyzja, Charlie. Ale później będziesz musiał przemyśleć, czy informować ich od razu o tym, że nic ci nie jest… czy wstrzymać choćby parę dni – powiedziała cicho.  – Voldemort prawie na pewno ma na swoich usługach aurowidzów i legimentów. Jeżeli zdecydujesz się na to rozwiązanie, to możemy założyć, że ktoś z nich znajdzie się na twoim pogrzebie, a wtedy najbliższe ci osoby muszą być więcej niż przekonujące w swoim smutku.
Jeżeli nie chciał, aby zostali porwani i torturowani, aby wydobyć z nich informacje. Przymknęła na moment powieki, walcząc z bólem głowy i poczuciem absurdalności sytuacji. Właśnie rozmawiała z Rockwoodem o jego pogrzebie. Chociaż żył i tu siedział.
A dwie inne osoby zginęły.
– Chociaż to, czy to w ogóle możliwe w organizacji, trzeba by najpierw omówić z paroma osobami… jest… kilku ludzi, którzy działają przeciwko śmierciożercom. Być może sensowniej będzie porzucić to rozwiązanie, ukryć cię na czas przygotowania nowej tożsamości i przekażemy Heather wiadomość, że nic ci nie jest i znajdziesz ich wkrótce – dodała, nie chcąc obiecywać czegoś, czego nie zdołałaby zrealizować. Nie zdradzała nie wiadomo jakich tajemnic. Akurat śmierciożercy o tym, że Dumbledore gromadzi wokół siebie ludzi raczej świetnie wiedzieli. W najgorszym razie, jeżeli żadne przekonanie naśladowców, że Rockwood nie żyje, nie wchodziło w grę, mogli spróbować zmienić jego tożsamość i dać mu się na jakiś czas przyczaić, przesyłając wiadomość do Heather i Camerona, że żyje, jest bezpieczny i niedługo się z nimi znów skontaktuje. Tej decyzji jednak Rockwood nie musiał podejmować od razu. Zresztą ktoś mógł wpaść na dużo lepszy pomysł niż miała ona i przedstawić mu inne możliwości.
Brenna wstała, zerwała kartkę z kalendarza i podsunęła ją Charliemu z ołówkiem. Niezależnie od tego, na jakie rozwiązanie zdecyduje się Rockwood, zarówno w kwestii przesłuchiwania, jak i fingowania śmierci czy informowania bliskich, potrzebowali adresu Christie.
– Będę wdzięczna za jej adres – poprosiła.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Loverboy
Almost dead yesterday, maybe dead tomorrow, but alive, gloriously alive today.
Ciemne długie i niesfornie wywijające się włosy, gęste brwi i szeroki uśmiech. Charles to wysoki na 188 centymetrów młody mężczyzna. Nie wyróżnia się imponującą muskulaturą, ale nie jest też chuderlawy. Do życia ma tyle samo dystansu, co do siebie, więc bardzo często można usłyszeć jak się śmieje. Ciemne oczy to zwierciadła jego duszy, a te już nie tak często wyrażają pozytywne emocje. Ubiera się luźno, stawia na swetry, golfy, czasami nawet bluzy czy mugolskie (!) trampki. Przy pierwszym spotkaniu często wydaje się czarujący, momentami szarmancki. Rodzice próbowali wyuczyć go bardziej wyrafinowanego akcentu, ale Charlie do dzisiaj nie pozbył się pozostałości dewońskiego zaciągania, co uwydatnia się w momentach ekscytacji i upojenia alkoholowego.

Julien Fitzpatrick
#9
23.11.2022, 00:34  ✶  
Nie myślę, że jesteś durny, Charles.
A powinnaś - przeszło mu przez głowę, nie zdławił tej myśli, bo uważał, że mu się należało. Naraził życie swoje i swoich najbliższych, przez to, ze właśnie był durny, lekkomyślny, beztroski. Pracował w Ministerstwie, powinien zdawać sobie sprawę jak niebezpieczne jest w aktualnej sytuacji politycznej balansowanie pomiędzy światem magicznym, a tym nie, mimo to robił to często bez przemyślenia sprawy. Ulegał instynktom, pragnieniom i trywialnych zachciankom.
- Zastanowię się nad tym, dobrze, że jest... pare opcji - mruknął, bo faktycznie doceniał chęć pomocy i roztaczane przed nim możliwości, ale nie chciał podejmować żadnej decyzji pochopnie, nie kiedy bezmyślność doprowadziła go do aktualnego momentu. Poza tym, był zmęczony, każda kolejna minuta coraz bardziej mu to uświadamiała, a zlewające się ze sobą słowa Brenny bywały trudne do rozszyfrowania. Nie spał ponad dwadzieścia cztery godziny i to nie tak, że był to pierwszy raz, gdy nadwyrężał swój organizm, ale traumatyczne wydarzenia ostatniej nocy sprawiały, że wszystko falowało nieprzyjemnie chcąc wprowadzić go w trans rozpaczy, dlatego bał się spotkania głowy z poduszką, obawiał się, że zbyt duża ilość myśli w głowie nie pozwoli mu zasnąć, ze gdy zostanie sam ciężkość wspomnień położy się na nim obłogiem i udusi, doszczętnie wyciskając resztkę woli do życia.
- Masz rację, ale kim jest tych 'pare osób'? Wspominasz o nich już któryś raz, to jakaś grupa czy po prostu kontakty, którymi możesz się posłużyć? Nie wiem... nie jestem pewien jak mam się z tym czuć, bo wydaje mi się, że przyjmowanie mnie tutaj jest już dla ciebie wystarczającym ciężarem. Dla ciebie i twojej rodziny. - mówił prawdę, bo nie wiedział jak ma się z tym wszystkim czuć. Logika podpowiadała, że należy korzystać z każdej pomocy, jaka jest oferowana, ale nagminne, nieprzyjemne myśli podsuwały teorię o tym, że jest ciężarem, kłopotem, że tylko potrafi narażać innych.
Przygryzł wargę, mocno, tak, że w ostatniej chwili oprzytomniał, aby nie przebić delikatnej skóry.
Kubek z ziołami ogrzewał mu dłonie, skinął głową i podziękował krótko zanim upił odrobinę naparu. Ciepło zaparzonych ziół przepłynęło mu przez gardło i przełyk w pewnej uldze, ale jednocześnie rozbudziło niekarmiony od wielu godzin żołądek. Na szczęście mógł wziąć kolejnych pare łyków, którymi uciszył na chwilę błagający o coś do jedzenia organizm. Nie miał ochoty jeść, nie potrzebował energii, wiedział, że na głodnego o wiele szybciej zaśnie, potem będzie myślał o zorganizowaniu sobie jakiegoś posiłku.
Podniósł spojrzenie na Longbottom, gdy podsunęła mu kartkę. Odstawił kubek na stół i przejmując ołówek spisał adres nieżywej już dziewczyny. Jego dłonie mimowolnie się trzęsły, chociaż bardzo mocno starał się je przed tym powstrzymać, spinając mięśnie i kreśląc kolejne litery.


I won't deny I've got in my mind now all the things we'd do
So I'll try to talk refined for fear that you find out how I'm imaginin' you
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
23.11.2022, 16:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.07.2023, 12:13 przez Brenna Longbottom.)  
Być może powinna zaproponować mu coś do jedzenia. Normalnie pewnie nawet by tak zrobiła. Ale teraz nie pomyślała o tym w pierwszej chwili, zbyt skupiona na samej sytuacji, na gonitwie myśli, na tysiącach rozwiązań, które przychodziły jej do głowy i z któryś zdecydowana większość była zła.
Chociaż czy mogło być dobre wyjście z takiej sytuacji?
- Nie musisz decydować w tej chwili - zgodziła się Brenna. Nawet zawstydziła się tego, że zrzucała mu na głowę te wszystkie pomysły w chwili, gdy był przytłoczony, zmęczony i przerażony. Kiedy stracił brata oraz dziewczynę, którą może kochał, a może tylko lubił - ale której śmierć z pewnością stanowiła nieznośny ciężar. - Możesz tu zostać tak długo, jak będzie potrzeba. Kiedy... transmutujemy ci twarz, reszcie powiemy, że jesteś moim znajomym, nikt nie uzna tego za dziwne.
W ich domu często zatrzymywali się krewni, bliżsi lub dalsi. Znajomi, a czasem nawet zupełnie obce osoby. Pewnego dnia, gdy Brenna miała siedemnaście lat, na ich progu stanęła nawet cała rodzina, ścigana przez śmierciożerców. Charles mógł równie dobrze spędzić tu trzy dni, trzy miesiące, jak i trzy lata: wszystko zależało tylko od tego, czego będzie potrzebował.
Wahała się przez chwilę przy kolejnych pytaniach. Sygnet brata Charlesa ciążył w kieszeni bluzy. Wzięła go nie bez powodu. Owszem, by zobaczyć moment ataku, móc powiedzieć coś więcej. Ale też by upewnić się, na ile jego historia jest wiarygodna. Ile można mu powiedzieć.
Sama jednak wierzyła w jego opowieść już teraz: i nie mogła po prostu nie odpowiadać na to pytanie.
- Mówiąc szczerze, to nie pierwszy raz, gdy komuś pomagamy w ten sposób, Charlie. A chociaż nie jestem celem numer jeden śmierciożerców, to mogą pewnego dnia spróbować mnie dopaść niezależnie od tego. Ten dom na szczęście jest bezpieczny - powiedziała w końcu. Wystarczające obciążenie? Owszem, w normalnych okolicznościach. Ale w przypadku Longbottomów... Prawie cała rodzina należała do Zakonu i robili znacznie bardziej niebezpieczne rzeczy niż udzielenie schronienia Rockwoodowi.
Być może nawet to on mógł pomóc im: ale Brennie zdawało się, że to coś na inną rozmowę.
- Samo Ministerstwo nie poradzi sobie z Voldemortem. Do kontakty do osób, które aktywnie działają przeciwko niemu. Myślę, że one mogą pomóc tobie, a twoje zeznania im. To miałam na myśli... kiedy powiedziałam, że jeśli chcesz walczyć, to dostaniesz możliwość - powiedziała w końcu, uznając, że to tłumaczenie prawdziwe, ale też z drugiej strony nie zdradzające wszystkiego i chyba najłatwiejsze do przyswojenia nad ranem, gdy rozmawiały dwie osoby, które w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin niemal nie spały. Czy zamierzała zmuszać Charlesa do zemsty? Oczywiście, że nie. Ale jeżeli postanowi za nią podążać, warto było zaoferować mu alternatywę wobec "wpadam do domu krewnych i miotam zaklęcia". - Napiszę do jednej z tych osób, obudzę brata... - Tak jak wspominała, dziadkowi i jemu musiała powiedzieć, ale wolała, przynajmniej na razie, póki nie omówią paru spraw i nie podejmą decyzji, nie informować za wielu osób. - Daj mi chwilę. Zrobić ci coś do jedzenia, zanim pójdziesz na górę? - spytała jeszcze.
Wstała. Zamierzała iść po sowę i przy okazji krótko poinformować brata, że pewnie będzie musiał dopilnować, aby nikt nie wszedł na strych, bo gady Voldemorta podniosły głowy. Czy będzie bardziej zły, jeżeli powie, że "hej, idę sprawdzić kryjówkę śmierciożerców, przypilnuj ich niedoszłej ofiary" czy jeśli nie powie mu, dokąd idzie, a on się potem dowie? Ktoś przecież musiał zostać, na wypadek, gdyby Charlie jednak miał ogon, nie mogła zabrać brata ze sobą...
Ale jej plany zostały pokrzyżowane.
W korytarzu stanęła na moment jak wryta, spoglądając na Patricka i Mavelle. Przesunęła po nich spojrzeniem, a wnioski, sądząc po strojach, nasuwały się same... i zostały nieomal natychmiast zepchnięte na bok jako zupełnie nieistotne.
Nie bacząc na to, jak to może wyglądać i że Steward może zinterpretować to jako coś w rodzaju "dostaniesz kazanie za bałamucenie mi kuzynki, ty draniu", złapała go za nadgarstek.
- Mavelle, mogę go na moment porwać? Oddam całego i zdrowego. Chodzi o Zakon. Patrick, pozwól na chwilę - powiedziała, ciągnąć go bezlitośnie do kuchni. A Mavelle? To nie tak, że jej nie ufała. Wręcz przeciwnie. Ale raz, na razie nie powinno wiedzieć za wiele osób, dwa, nie chciała nadmiernie przytłoczyć Charlesa. I tak właśnie "wyczarowywała" mu człowieka, do którego miała słać sowę...
- Charles, to Patrick. Jeden z ludzi, o których mówiłam. Ręczę za niego moim życiem - wyjaśniła krótko, wciągając Stewarda do kuchni. Słowa przychodziły łatwo, bo Patrick był Prawą Ręką Dumbledore'a i Brenna już od półtora roku wkładała swoje życie w jego ręce nieustannie, odpowiadając na wyzwania i wykonując wyznaczone jej zadania. - Dziś w nocy śmierciożercy zabili Fineasa Rockwooda i Christie. Ścigają Charliego. Rozważamy ukrycie go albo sfingowanie śmierci. I chcę sprawdzić mieszkanie, w którym zginęli - wyjaśniła, starając się, nietypowo dla siebie, przekazać najważniejsze informacje jak najbardziej zrozumiale i w jak najmniejszej liczbie słów.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (280), Brenna Longbottom (4150), Patrick Steward (807), Julien Fitzpatrick (4405)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa