• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
1 2 3 4 Dalej »
[10.09.1972] Say you are proud of me - Rodolphus i Charles

[10.09.1972] Say you are proud of me - Rodolphus i Charles
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#1
30.03.2025, 22:13  ✶  
10.09.1972

Little Hangleton, dom Rodolphusa


Ten dzień wydawał się taki spokojny. Kurz opadł, pogorzelska dogasały, zajęto się ciałami zmarłych. Londyn nigdy już nie będzie taki sam, lecz świat zaczął przyzwyczajać się do nowego porządku. Wczoraj jeszcze panował chaos, lecz dziś sprawy zostawały dopinane i kończone, a ci, którzy którzy przetrwali, rozumieli już, z czym będzie wiązała się przyszłość. Dla Charlesa, ta wyglądała kolorowo, choć domyślał się, że wiele dni przybierze barwę szkarłatu, jak krew, którą będą musieli przelać. Rozumiał coraz więcej, wiedział już, dlaczego przemoc jest konieczna. Pod przewodnictwem Czarnego Pana i z pomocą Rolpha, miał pewność, że ich sprawa zostanie zakończona pomyślnie, a on da z siebie wszystko, by jej pomóc.

Ten dzień nie był jednak do rozmyślania o krwi, ogniu i śmierci. Charles postanowił opuścić dość chłodne i zadymione, bo pozbawione okien mieszkanie, i pojechać na wieś, do Rodolphusa, do Little Hangleton, gdzie zaprosił go Lestrange. W zamyśle mieli zjeść kolację, ale nie trzeba było być jasnowidzem, by zgadnąć, że rozmowa może zejść na tematy poprzednich dni. Charlie nie musiał się bać. Był z siebie dość zadowolony, wydawało mu się, że dzielnie wykonywał rozkazy i mimo paru podknięć, zdołał się wykazać.

Aportował się przed domem Rodolphusa. Chatka wyglądała, jakby ominęła ją pożoga i wciąż przedstawiała sobą sielski, tak niepasujący do jego drogiego kolegi obraz. Zapukał krótko, chcąc oznajmić swoje przybycie, po czym odwrócił się do ostatnich promieni zachodzącego słońca. Błękit przechodził w róż i pomarańcz, grzejąc swoim blaskiem wymarzniętego w przeciągu Mulcibera. Przeszło mu przez myśl, że ten włóczkowy sweter z golfem  który na siebie wciągnął, mógł być rzeczywiście trochę zbyt ciepły na warunki panujące w Little Hangleton.

Moment wydawał się idealny na odpalenie papierosa, lecz Charlie niestety nie palił.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#2
31.03.2025, 11:17  ✶  
Jeżeli oczekiwał poklepania po ramieniu wtedy, 8 września, i słów dobra robota, to musiał się obejść smakiem. Pozory były dla Rodolphusa czymś tak naturalnym i oczywistym, że nawet nie przemknęłoby mu przez głowę, by miał się odezwać i pochwalić Mulcibera - nie w towarzystwie pozostałych śmierciożerców. Nie był jednak niewdzięczną glistą, która jedyne co potrafiła, to wydawać rozkazy i wrzucać ludzi w wir nowych wyzwań. Potrafił okazać wdzięczność: nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie tej wdzięczności ludzie oczekiwali i wcale nie musiał jej czuć, by ją dać.

Chatka pozostała nietknięta: Lestrange nie zadbał w tym przypadku o odpowiednią zasłonę dymną, bo nie musiał. Kilka okolicznych chat również ocalało, Little Hangleton nie oberwało aż tak mocno, jak Londyn. Bo to właśnie na Londynie skupili się Śmierciożercy, a w drugiej kolejności na Dolinie Godryka, którą zamieszkiwali zdrajcy krwi. To miejsce jednak pozostało spokojne i nietknięte, chociaż dym dotarł i tutaj, a ogień osmalił kilka drzew. To nie tak, że w całym miasteczku nic nie spłonęło: bo spłonęło. Lestrange zadbał jednak o to, by jego chata znalazła się na uboczu, podejrzewał że nawet gdyby nie interwencja u Mistrza, to i tak ogień by tam nie dotarł.

Rodolphus czekał na Charlesa w salonie. Dementorek latał znudzony pod kloszem i pukał w szkło co jakiś czas. Wcześniej trzymał go oraz całe to wyposażenie w gabinecie, ale mała menda zbyt go rozpraszała - zdecydował się więc przenieść prezent od Lorien do salonu. I tak rzadko kiedy tu bywał, więc nie musiał się martwić, że ożywiona figurka będzie mu przeszkadzać. Nie wydano dzisiaj Proroka: ewentualnie sowa, którą opłacił by codziennie dostarczała mu gazety, została zestrzelona przez któregoś ze Śmierciożerców. A może to któryś z nich pozbawił biuro dziennikarzy, tak jak oni z Mulciberem pozbawili rozgłośnię radiową sprzętu i speakera? Większość tego, co robili, była okryta tajemnicą, lecz nie wątpił, że w końcu każdy dowie się, jak wielki udział miały poszczególne osoby.

Gdy rozległo się pukanie do drzwi, Lestrange wstał z fotela, wcześniej ostrożnie odkładając książkę na stolik. Przeszedł jednak przez salon dość szybkim krokiem. Darował sobie również sprawdzanie, kto jest za drzwiami: tylko na Charlesa dzisiaj czekał. Otworzył drzwi, a widząc jego sylwetkę, odetchnął cicho. Mimowolnie pochwycił chłopaka za przegub dłoni i wciągnął do środka chaty. Gdy drzwi się za nim zamknęły, zamknął Mulcibera w swoich ramionach. Mocno i pewnie, opierając czoło o jego czoło. Czy się martwił? Nie, wierzył że Charles sobie poradzi. Ufał jego umiejętnościom, na dodatek tamtej nocy odkrył, że Mulciber potrafi posługiwać się magią bezróżdżkową - to była przyjemna niespodzianka, mało kto to potrafił. Ale nie ufał swoim kolegom w czarnych szatach i maskach. Nie każdy wierzył w to, że potrzebowali więcej żołnierzy i był pewny że część z nich byłaby gotowa zrzucić Charlesa z klifu bo tak, dla zabawy.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#3
31.03.2025, 13:44  ✶  
Obecność innych śmierciożerców wymuszała na nich pewne zachowania, które mogły się nie podobać, lecz były konieczne do zachowania odpowiednich pozorów. Chociaż Charles był aż nazbyt chętny do otrzymywania pochwał, wiedział, że nie może ich wymuszać na Rodolphusie, gdy inni byli w pobliżu. Mógłby okazać się jego słabością, wrażliwym punktem, w którego mogliby uderzać jego wrogowie. Choć działali ku jednemu celowi, wciąż tajemnicą pozostawało, kto inny skrywa swoją tożsamość pod maską. Zresztą, Charlie wiedział, że nie tylko miłe słowa się liczyły. Bardziej znaczące było dzieło zniszczenia, którego wspólnie się dopuścili.

Rozkoszował się zachodzącym słońcem, rozważając nawet, czy nie namówić Rolpha na skorzystanie z ostatnich promieni dnia, gdy gospodarz zadecydował inaczej. Mulciber nie opierał się, wręcz przeciśnie, podobała mu się taka zaborczość, taka gra, gdy pchał się w szpony Lestrange'a pod jego własnym dachem.

Z jego ust wyrwał się cichy śmiech, gdy sam objął Rodolphusa, przyjmując, ale i oddając bliskość. Po chwili jednak uniósł dłonie, by przesunąć chłodnymi opuszkami palców po gładkich policzkach przyjaciela. Wiedział, jakie ma szczęście, mogąc dzielić chwile z kimś tak wyjątkowym. Widział teraz prawdziwego Rodolphusa, lecz wciąż tego samego, który z zimną krwią torturował bezbronną kobietę w rozgłośni. Sam nie był lepszy, ale na moment mogli o tym zapomnieć.

- Też się cieszę, że widzę cię w jednym kawałku. - Powiedział cicho, przymykając powieki, by nacieszyć się uczuciem, nie tylko widokiem. Zmarznięte dłonie tak przyjemnie czerpały ciepło z rozgrzanej twarzy, gdy przesuwał palcami po linii szczęki, czując pod opuszkami drobne nierówności odrastających włosków. - Cieszę się, że widzę ciebie.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#4
31.03.2025, 15:02  ✶  
Rodolphus nienawidził okazywać słabości. Inni mogli uważać, że był młody, gniewny, że miał ogrom zapału do niszczenia i był żądny krwi. Nie mijali się z prawdą, przynajmniej jeżeli chodzi o to ostatnie. Był młody, faktycznie, lecz jego umysł znajdował się na zupełnie innym poziomie, niż większości osób w tym wieku. Gdy pokazywał swoje potencjalne słabe punkty, robił to naumyślnie: wiedząc, że w kluczowym momencie nic nie będzie w stanie go złamać, bo... Właśnie: był pozorantem. Był manipulantem, kłamcą, pokazywał innym to, co chcieli zobaczyć a nie to, co faktycznie mogli wykorzystać przeciwko niemu.
- Poradziłeś sobie doskonale - powiedział w końcu, rozkoszując się tą bliskością. Wdychał jego woń, rozpoznając poszczególne nuty zapachowe. Nie było już na nim krwi, ale wciąż pachniał gęstym dymem, który spowił Londyn. Nie było metalicznego posmaku, który zapewne był w chwili, gdy wypełniali wolę Czarnego Pana. Była za to woń zmian, które Charles musiał zaakceptować. Teraz już nie było odwrotu, a i on sam wierzył, że do otrzymania Mrocznego Znaku dzieliły go już tylko milimetry. Wyczuł, jak zimne dłonie miał Charlie, zmarszczył brwi w chwili konsternacji, by w końcu pochwycić je i zamknąć w swoich, ciepłych. - Chodź, ogrzejesz się.
Niechętnie wypuścił mężczyznę ze swoich objęć, odsuwając się na krok. Odruchowo obrzucił go ciekawskim spojrzeniem, jakby doszukiwał się drobnych ran, które mogły pojawić się na jego ciele. Każdemu zdarzały się potknięcia, a noc z 8 na 9 września była ogromnym testem, który nie wszyscy zdali. Ich dwójka jednak była bezpieczna i to się liczyło: bez ran, bez wstydu, za to z poczuciem wypełnionej misji.

Nie mógł się powstrzymać, by go pochwalić - sam łaknął pochwał, a gdy ich nie otrzymywał, pogrążał się w coraz większej melancholii i marazmie, które w końcu doprowadziły do tego, że zaczął rozmyślać o słuszności wspólnej sprawy, którą miał wtedy - a jakże - z jego wujem. Nie, Robert nigdy nie stronił od pochwał, jednak te pochwały nigdy nie dotyczyły Rodolphusa. Mimo że ten oddał mu ponad rok ze swojego życia, a także związał się z nim przysięgą wieczystą, nigdy nie zobaczył na jego twarzy nawet cienia uśmiechu, który mówiłby, że wykonuje dobrą robotę. Traktował go jak psa, skrzata domowego, którego obecność była oczywista. Wiedział, jak to wpłynęło na jego zachowanie i wierzył, że on sam nigdy nie popełni tego błędu.
- Zielona, biała, czarna? - zapytał, gdy przeszli do salonu, połączonego z kuchnią. Oczywistym było, że ma na myśli herbatę, bo co innego mogło skutecznie rozgrzać kogoś o tak zimnych dłoniach? Były zimne niemal tak samo, jak te Victorii. Dementorek pod szklaną gablotą zawirował w powietrzu, a następnie przykleił łapki do szkła i wpatrywał się w Charlesa uważnie spod kaptura, który przesłaniał jego twarzyczkę. Stół w salonie był zastawiony do kolacji, wnętrze domu było jak zwykle nieskazitelnie czyste. Lestrange nie miał na podorędziu skrzatów domowych, chociaż tak jak wtedy gdy mieszkał w Londynie, co jakiś czas wpadały one by zrobić gruntowne porządki. Nie było sensu zakłamywać rzeczywistości: jego ojciec dowiedział się o przeprowadzce w chwili, w której klucze powędrowały do dłoni młodego Lestarange'a. Milcząco przeszli nad tym do porządku dziennego. Rodolphus podpalił kuchenkę od różdżki, wyczarowując kilka iskier. Za kolację również odpowiadały skrzaty, chociaż mężczyzna miał do nich ogromny uraz. Paradoksalnie również przez Roberta i jego działania. Kolejna przysięga wieczysta zabraniała mu o tym mówić, ale nawet gdyby jej nie zawarł, nigdy by się nie przyznał do tego, że skrzat Lovegooda po prostu ich rozpierdolił, tak o. Bez żadnego wysiłku.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#5
31.03.2025, 18:16  ✶  
Charles nie czuł się manipulowany, a obecna sytuacja całkiem mu się podobała. Lubił przebywać w towarzystwie Rodolphusa, lubił jego uwagę, a co najważniejsze, ufał mu niemal bezgranicznie. Nie wierzył, że Lestrange mógłby zadziałać na jego niekorzyść. Dlaczego miałby? To nie miałoby żadnego sensu. Naiwny Charles wpadł jak pszczoła w kałużę miodu, topiąc się w rozkoszy, grzęznąc bardziej z każdą kolejną kropelką słodyczy, z każdym zdradliwym ruchem.

- Tylko dzięki temu, że miałem doskonałego przewodnika. - Odbił piłeczkę w odpowiedzi na komplement. Nie zamierzał brać wszystkiego na siebie, bo Rolph miał wiele zasług w tym, jak ostatecznie wypadł Charlie. Gdyby nie on, nigdy nie dostałby szansy, by się wykazać. - Nie miałem pojęcia, że tyle potrafisz. - Dodał mimochodem. - Jesteś naprawdę, naprawdę potężny
Mogę się od ciebie uczyć.


Czułe gesty były tak dalekie od tego, co robili jeszcze dwa dni wcześniej, lecz na wszystko był czas i miejsce. Jeśli Charlie miał jakieś zadrapania, to tymi zajął się Leo, który ostatnimi czasy i tak pracował ponad siły. Puszczony z objęć, Charles nie wrócił na słońce, lecz szybko zzuł buty i przeszedł do środka, znajdując szybko miejsce na kanapie, tuż obok szkalnego więzienia dementorka.

- Herbata? - Dopytał, stukając palcem w klosz. - Wiesz, w Norwegii nie pijałem tyle herbaty. Znaczy, w domu, z tatą, tak. Ale nie w szkole. - Podzielił się wspomnieniami. Siłą rzeczy nawykł do nordyckiego stylu bycia, gdy w szkole spędzał większość czasu przez wiele lat. - Może białą? Chyba nigdy takiej nie piłem. Rolph, dlaczego masz małego śmierciozercę w dzbanku? - Zapytał wprost, błędnie rozpoznając w postaci naśladowcę Czarnego Pana.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#6
31.03.2025, 18:36  ✶  
Kącik jego ust uniósł się nieznacznie. Że on tyle potrafi? Lestrange pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć nie. Ale nie powiedział nic, tylko przeszedł do salonu. To, co pokazał podczas Spalonej Nocy, było niczym w porównaniu do tego, co mógł pokazać. Nie lubił używać zaklęć opierających się na fizycznym bólu: do takich zaliczał między innymi cruciatusa, którego tej nocy musiał użyć aż kilkukrotnie. Wiedział jednak, że było to konieczne, bo czas na przyjemności miał dopiero nadejść. Tak jak Alexander Mulciber pastwił się nad jedną z wielu swoich ofiar, rżnąc magiczną energią odwróconą runę na gładkim czole, tak Rodolphus Lestrange pastwił się nad innymi w zupełnie inny, pozbawiony fizyczności sposób. Preferował wkradanie się do umysłów, wyciąganie na światło dzienne największych koszmarów, najbardziej bolesnych wspomnień. Zmuszał swoje ofiary do tego, by przeżywały je raz za razem, by zapętlały się w mroku i nie potrafiły odnaleźć jasności. To była prawdziwa przyjemność: nie fizyczne krzywdzenie innych. To była ta subtelna różnica: bo suma summarum obaj byli mordercami, którzy mogli zakłamywać rzeczywistość i twierdzić, że nie lubią tego, co im przyszło robić. Ale było to kłamstwo - rozwiązanie tego problemu było na wyciągnięcie ręki, wcale nie musieli mordować w imię wyższego dobra. Z tym, że jeden był tchórzem i nie sięgał po ostateczność, a drugi lubował się w cierpieniu.
- Masz lodowate dłonie, a herbata szybko rozgrzewa - wyjaśnił, sięgając do jednej z szafek. Przechowywał susz w szczelnie zamkniętych, metalowych puszkach. Były podpisane starannym, pochyłym pismem. - Nie miałem pojęcia, że potrafisz tak sprawnie czarować bez różdżki.
Zaczął, przesuwając dłonią nad blatem. Przy pomocy różdżki przyciągnął do siebie dwa białe, porcelanowe kubki, nieco większe niż zwykłe i o bardziej obłym kształcie.
- Biała jest dużo delikatniejsza w smaku - dopowiedział, odwracając się do Mulcibera. Spojrzał ponad nim na klosz z dementorkiem. - To dementor. Jego mniejsza, zabawkowa wersja. Prezent od Lorien, twojej ciotki.
Wyjaśnił swobodnie, przeskakując spojrzeniem z dementorka na Charliego. Jakby na samo wspomnienie imienia kobiety dementorek wywinął fikołka w powietrzu, a potem zaczął uderzać mocniej łapkami w szkło. Lestrange westchnął.
- Zachowuje się tak za każdym razem, gdy ktoś do mnie przychodzi lub gdy potrzebuję się skupić i chcę mieć ciszę. Jest jak kot, tylko bardziej złośliwy. I nie trzeba go karmić. Jestem pewny, że nie dostałem go w akcie dobrej woli a jako zemstę za pewną... Nietypową sprawę, którą sprowadziłem na Lorien - nie mógł się nie uśmiechnąć na wspomnienie parszywego goblina, który wszem i wobec oznajmił Mulciberowej, że czarodzieje ukradli bank. Jej miny Rodolphus nie zapomni nigdy - tym bardziej był ukontentowany, że udało mu się ją przyczaić przed pierwszą kawą. - Jest bardzo złośliwa za tą maską uprzejmości. Nie pasuje do waszej rodziny.
Skłamał gładko, bo uważał że Lorien Mulciber doskonale zasłużyła na to nazwisko. Nie była jednak z tej samej gliny co Charles - bliżej jej było do Roberta i Alexandra. A może to po prostu Charles nie pasował do obrazka Mulciberów? Gdy czajnik nieprzyjemnie pisnął, Rodolphus ściągnął go z ognia i zalał susz, zamknięty w ceramicznych zaprzaczach. Minie chwila, zanim napój będzie gotowy, ale przeniósł już oba kubki na stół. Z wielką ostrożnością postawił je na podkładkach: idealnie na środku, powoli tak, by nie rozlać ani kropli. A potem na powrót zamknął dłonie Mulcibera w swoich.
- Szedłeś całą drogę z Londynu na piechotę? Masz ręce zimniejsze niż moja kuzynka, Victoria - zapytał, unosząc je lekko do ust. Złożył na zimnej skórze ciepły pocałunek, lecz wciąż oczekiwał odpowiedzi. Wrzesień się zaczął, ale jeszcze nie było aż tak zimno.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#7
31.03.2025, 22:25  ✶  
- Wiesz, Rolph… - Charlie rozsiadł się wygodnie, śledząc spojrzeniem przyjaciela, gdy ten krzątał się przy herbacie. Przez chwilę chciał mu nawet pomóc, ale ileż pracy może być przy dwóch kubkach, czy też dzbankach, imbrykach, czy jak nazywało się to naczynie z dzióbkiem? - W mieszkaniu jest dość chłodno. Szyby nie wytrzymały gorąca i wszystkie pękły. - Pożalił się, ale już czuł, że golf wykonuje swoje zadanie i jego ciało rozgrzewa się stopniowo. - Jeszcze nie zdołałem tego naprawić, przepraszam. Wszyscy specjaliści mają pełne ręce roboty.

To nie była jego wina. Miał pewność, że miejsce ocaleje, ale nie przewidział, że płomienie będą chciały wedrzeć się od zewnątrz, przebiją się przez szkło i osmolą sufity. Powinien się cieszyć, że wszystko ocalało, choć wciąż śmierdziało dymem. Gorszy był jednak przeciąg, który hulał po pomieszczeniach, mimo prób zasłonięcia miejsc po szybach.

Nie chciał skupiać się na efektach nocy. Było o wiele więcej przyjemniejszych tematów, na przykład kolejne pochwały. Uśmiechnął się pod nosem.

- Miałem indywidualne lekcje w Durmstrangu, żeby opanować w pełni magię bezróżdżkową. - Przyznał się. - Odkąd spróbowałem, ten sposób wydał mi się bardziej naturalny. Prawdę mówiąc, sam nie wiem, gdzie posiałem moją różdżkę. Pewnie jest gdzieś na dnie jakiejś walizki. - Dociekał, bo i nie używał swojego magicznego patyka od paru lat, ale dla pewności woził go ze sobą, gdzie tylko zabłądził na drodze życia. Nie zapowiadało się, by stracił dłonie, a zresztą, bez nich nie miałby też użytku z różdżki. - Powinienem ją znaleźć, tak dla pewności... h-hej, znasz moją ciotkę?

Lorien była kolejną problematyczną osobą w życiu Charlesa. Uważał się za dość ugodową, spokojną osobę, dlatego tym trudniej przychodziło mu zaakceptowanie wszystkich tych konfliktów, które narosły między nim i innymi osobami. Lorien przez swoje knowania była jedną z nich, ale postanowił na razie nie zadręczać tym Rodolphusa. To nie był jego problem, tylko Charlesa.

- Śmieszne stworzonko. - Skomentował dość sucho, nie potrafiąc w pełni ukryć swoich odczuć. Nie skomentował też tego, co Rolph uznał o Lorien, nie chcąc zagłębiać się w nieprzyjemny dla siebie temat. - Dodaj mu maskę, a będzie śmierciożercą. - Poradził, chwytając się informacji o papierowej figurce.

Chętnie oddał swoje dłonie w ciepłe objęcia Lestrange'a, nie wyrywając ich nawet wtedy, gdy Rodolphus postanowił być szarmancki, jakby miał do czynienia z kobietą.

- Zaraz się rozgrzeję. Doskonale mi w tym pomagasz. Co słychać u Victorii? Dowiedziała się o kwiatku?
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#8
31.03.2025, 22:56  ✶  
Na chwilę zwolnił, gdy usłyszał niespodziewane nowiny. Szyby nie wytrzymały... Ale co miał w zasadzie zrobić z tą informacją? Może i dobrze, że się tak stało: może właśnie tego potrzebowali - dywersji? Gdyby miał kolejne mieszkanie, to zapewne pozwoliłby mu spłonąć, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Dlatego też opiekę nad mieszkaniem na Horyzontalnej powierzył Charlesowi, bo sam planował skupić się na Little Hangelton i tym, co się tu wokół działo.
- Dlaczego wciąż przepraszasz? - lekko przekrzywił głowę, patrząc uważnie na Mulcibera. Z początku to było dość... Zabawne, gdy każdy jego krok okraszony był kolejnymi przeprosinami. Teraz jednak wydawało mu się to kompletnie nie na miejscu i mało zabawne. Przecież to nie była jego wina, a jak już było wspomniane: może dobrze się stało? - Nie dziwię się, że mają pełne ręce roboty. W końcu ziarna, które zasialiśmy, zaczęły przynosić plony.
Powiedział, odrywając wzrok od Charlesa. Przeniósł spojrzenie na dementorka, który wyglądał na poirytowanego tą wizytą.
- Pracuje w Ministerstwie, siłą rzeczy ją kojarzę - przyznał, bo tak naprawdę wcale nie znał Lorien. To, że wszedł do jej głowy przy pomocy Roberta i w niej namieszali... Tego Charles nie musiał jeszcze wiedzieć. - Powiedzmy że może mi mieć za złe pewien incydent z goblinem, który wypił za dużo piwa kremowego i jeszcze przed pierwszą kawą postanowił krzyczeć do mnie i pewnej Brygadzistki, że ukradliśmy bank.
W jego oczach błysnęła jakaś zawistna satysfakcja. Wzruszył lekko ramionami, jakby chciał zapozować na niewinną istotę, która przecież wcale nie chciała żeby Lorien użerała się z pijanymi goblinami tak z rana. Ale gdy tylko ją zobaczył, a ta wstrętna istota wlazła za nim do Ministerstwa... nie mógł się powstrzymać, żeby nie zrzucić na kobietę wszystkiego, co mógł.
- Nie potrzebuje maski, w zasadzie to nie ściąga kaptura i potrafi prychać, gdy próbuję to zrobić. Poza tym trzymanie nawet atrapy śmierciożercy w klatce jest... Niepotrzebne - bo jednego już miał w garści, chociaż nie trzymał go w klatce, przynajmniej fizycznej, i jeszcze nie był on śmierciożercą. Ale to była tylko kwestia czasu. I oczywiście, że zauważył ten suchy ton głosu. Domyślił się, że między nim a Lorien pojawiła się kość niezgody, ale nie wnikał. Uśmiechnął się za to łagodnie, by w następnej chwili pociągnąć Charlesa w swoją stronę. - Jeszcze żyję i nie mieszkam w dżungli, więc jak myślisz? Dowiedziała się?
Zapytał z rozbawieniem w głosie, przesuwając dłonią po policzku mężczyzny.
- Nie mam pojęcia, widziałem ją na korytarzach Ministerstwa. Jest aurorem, ma pełne ręce roboty - cmoknął niby to ze współczuciem, a tak naprawdę to wcale nie. Uważał, że skoro sobie taką pracę wybrała, to musiała ponieść jej konsekwencje. Nie martwił się o nią, bo przecież Victoria Lestrange nie mogła spłonąć - jeżeli chodziło o pożary, to był pewny, że nic jej się nie stało. Nie stało się też nic w jej mieszkaniu a koty były bezpieczne, zadbał o to. - Podejrzewam, że - podobnie jak reszta - biega jak kot z pełnym pęcherzem w poszukiwaniu wolnej kuwety.
Albo jak karaluchy, które wydostały się z pudełka i próbowały uciec. Ale w przypadku Victorii określenie kot było chyba bardziej trafne.
- Co do różdżki - lepiej żebyś na wszelki wypadek ją miał przy sobie. Nie chciałbyś chyba, żeby dostała się w niepowołane ręce, zwłaszcza teraz? - zapytał, powracając do niego spojrzeniem. Jego własna dłoń odruchowo zagłębiła się w miękkie, ciemne włosy Mulcibera. Złapał się na tym, że przez te wszystkie dni brakowało mu tego dotyku i jego zapachu. Milczał więc, pozwalając by cisza na dobre rozsiadła się między nimi, oplatając ich jak lepki, mleczny dym. - Skoro mieszkanie nie ma okien, to gdzie teraz się zatrzymałeś?
Zapytał w końcu, celowo ignorując istnienie Leonarda Mulcibera. On był gdzieś obok, podobnie jak Scarlett. I Richard. A Lestrange bardzo nie chciał, by Charles wracał do kamienicy w mugolskiej dzielnicy Londynu. Nie po tym wszystkim.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#9
01.04.2025, 14:48  ✶  
Charles nie widział wybitych szyb jako dywersji, a jedynie jako niedogodność, za którą musiał zapłacić z własnej kieszeni. Nie widział innej możliwości, gdy to on zajmował lokum i miał o nie dbać.

- Bo zaufałeś mi, przyjmując do mieszkania, a ja nie jestem w stanie dopilnować, żeby w porę wystawiono okna. - Zmartwił się, tłumacząc swoje przeprosiny. Nadąsał się odrobinę, ale tylko na moment. - Zabezpieczyłem je jak potrafiłem, więc nie napada do środka... Ale wieje. Wiesz, nie miałem pojęcia, że to może uderzyć też we mnie. Ale nie martw się, nie narzekam. Wiem, że to konieczne. - Wzruszył lekko ramionami. Nie zamierzał płakać Rolphowi, bo nie miał gdzie się podziać. W tej sytuacji, musiał przecierpieć, a i zaczął się już przyzwyczajać, że w Londynie co chwilę traci mieszkanie. Nie zamierzał bynajmniej wracać do ojca! - I tak całe dnie spędzam w pracy. Sam nie wiem, ile listów z odwołaniem wizyty dzisiaj wysłałem... I mamy braki w sowach. To też nasza wina.

Kiedy Rodolphus pojawił się obok niego, nie zamierzał tracić ani chwili. Zbliżył się, chyba tylko ostatkami siły woli powstrzymując się przed ostatecznym zmniejszeniem dystansu i wpakowaniem Lestrange'owi na kolana. Zadowolił się objęciem go, ułożeniem dłoni na jego klatce piersiowej, wciśnięciem twarzy w zagięcie szyi, gdzie złożył długi, ale delikatny pocałunek. Nie zależało mu na zostawianiu śladów, które z początku czerwone, szybko stają się sine i doświadczają światu, że pan Lestrange miał intymną przygodę.

- Masz tu brokat. - Zauważył lekko, niemal dowcipnie, zgarniając drobinkę z obojczyka Rodolphusa. - Mhm, ciocia Lorien bardzo szybko doszła do siebie po stracie wuja. - Dodał, nie porzucając tematu, ale i nie nawiązując bezpośrednio do swojego urazu. - Takie incydenty... Może odwracają jej uwagę od tego, co ważne. Nie to, żeby kradnięcie banku nie było ważne. Nic dziwnego, że zajmuje się pracą i rozdawaniem złośliwych figurek.

Charles mógł wybaczyć Lorien wiele, nawet to, że namawiała Roberta do wyrzucenia zakały rodu z domu. Teraz, po czasie, rozumiał to - ktoś tak poważny i poważany nie chciał mieć powiązań ze świeczkopenisami. Jedyne, co mu ciążyło, to fakt, że Lorien namawiała go do świętowania odejścia Roberta. A może źle ją zrozumiał? Może to jego własne zaślepienie i poszukiwanie ataku z jej strony tak wpłynęło na postrzeganie tej sprawy? Była też sprawa romansu z wujem Anthonym... Ale to było jeszcze do potwierdzenia. Wuj Anthony nie zrobiłby przecież czegoś takiego.

Temat Victorii był łatwiejszy, bo kobieta nie miała z nim bezpośrednich kontaktów. Obiecał sobie, że to zmieni. Znajomi się przydawali, a i miło byłoby poznać kogoś, kto dba o Rodolphusa.

- Chyba już wspominałeś, że jest aurorem... Nie ułatwiasz jej życia. - Charlie zaśmiał się, lgnąc do dotyku. - Dobrze byłoby mieć ją po naszej stronie. A różdżkę mogę równie dobrze złamać. Nie używam jej już od paru lat.

To nie było chwalenie się, a zwykle stwierdzenie faktu. Zresztą, to szybko zeszło na drugi plan, gdy dłonie Rodolphusa znalazły drogę do włosów i ciała. Charles nie zamierzał zostawać bierny, sięgnął do ust Lestrange'a, by zainicjować lekki, niewinny pocałunek.

- Spłonęły tylko okna, nie całe mieszkanie. - Powiedział między czułościami. - Jest zimno, ale tam mieszkam.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#10
01.04.2025, 15:14  ✶  
Westchnął cicho. Różnice które ich pogłębiały zarysowały się dużo wyraźniej - Lestrange wychował się w bogatej rodzinie, dla której rzeczy materialne były... Kompletnie bez znaczenia. Wszystko co materialne mogło ulec zniszczeniu i nie należało nad tym płakać.
- To tylko drobne niedogodności, które tylko sprawią, że ludzie dwa razy zastanowią się, zanim znowu postanowią wątpić w słuszność sprawy - powiedział, nawiązując do sów. To nie była ich wina, to była ich zasługa. Widział, że Charlesem targają wątpliwości, chociaż podejrzewał, że dotyczyły one dalszego życia: a nie słuszności walki w imię ich idei. - Rzeczy materialne są nietrwałe, Charles. Nie zależy mi na tym mieszkaniu, nie zależy mi na jego zawartości, nie zależy mi na oknach, które niedługo zostaną wstawione.
Powiedział, przesuwając dłonią po jego włosach. Przymknął oczy, rozkoszując się dotykiem ciepłych ust na nagiej, bladej skórze. Kiedy w końcu Charles zrozumie, że dla niego żadna materialna rzecz nie miała znaczenia? Gdyby musiał, to spaliłby i ten dom. Tym się różnili, on został wychowany tak a nie inaczej, a Charles... Cóż, patrząc na to jak wyglądała kamienica Roberta mógł tylko domyślać się, jak wyglądała jego sytuacja z Richardem w Norwegii.
- Podejrzewam, że będę go znajdował w przeróżnych miejscach przez najbliższe miesiące - mruknął cicho, łagodnie. Nieważne ile razy by się wyszorował, zawsze znajdował kolejne drobinki albo na pościeli, albo na szczotce czy ręczniku. Okropnie ciężko było się tego pozbyć z ciała i ubrań. Te, które pokiereszowali razem na Horyzontalnej już spalił, ale zdążył przynieść trochę proszku do domu. A był on gorszy niż dym, który spadł na Londyn - bo nie dało się go skutecznie pozbyć w krótkim czasie. - Nie chcę psuć ci światopoglądu, Charles....
Ach, jakie małe kłamstewko, czyż nie robił tego od kiedy tylko się spotkali? Wywracał jego duszę do góry nogami, próbując lepić w niej jak z miękkiej gliny. Ujął w dwa palce podbródek chłopaka, chcąc by ten spojrzał mu w oczy.
- Ale nie wydaje mi się, żeby Robert kochał Lorien, a Lorien: Roberta. Większość małżeństw w naszym świecie opiera się na chłodnej kalkulacji, a nie na miłości. Twój wuj był specyficzną osobą, którą trudno było pokochać. Możliwe, że się mylę i Lorien w ten sposób przeżywa żałobę, lecz... Nie możesz winić kogoś za to, że nie rozdziera szat na każdym kroku. Pamiętasz wesele Blacków? Perseus Black dość szybko wziął rozwód tylko po to, by związać się z Vesperą. Która, swoją drogą, równie szybko owdowiała. Miałem nieprzyjemność być na tym weselu i z całą mocą mogę stwierdzić, że za nim również kryła się chłodna kalkulacja - być może w Norwegii było inaczej, lecz Rodolphus został nauczony już od najmłodszych lat że jako dziedzic tej konkretnej gałęzi rodu musi wyjść za tę, którą mu wybiorą rodzice. Z pierwszą nie wyszło lecz nie dlatego, że on sam zaprotestował, lecz dlatego, że to ona wybuchła. Pewnie gdyby mu się nie spodobała wizja ślubu z Bellatrix, to nikt by nie wziął jego zdania pod uwagę. Ale jej? Już musieli.

Na wspomnienie o Victorii westchnął tylko, przenosząc wzrok na okno. Owszem, dobrze byłoby mieć ją po swojej stronie, lecz z jego kuzynką sprawa nie była taka łatwa. Wierzył, że prędzej czy później przeciągną ją przez granicę, lecz nie mogli działać pochopnie. Zbyt wiele złego wydarzyło się ostatnimi czasy, by teraz przyjść i powiedzieć Victorii, żeby wstąpiła w ich szeregi.
- Nie każde zaklęcie rzucisz przy pomocy magii bezróżdżkowej - powiedział, mając oczywiście na myśli jedno z jego ulubionych zaklęć: legilimens. Nie zdążył jednak rozwinąć tej myśli, gdy Charles pocałował go lekko. Nie zamierzał pozwolić mu się odsunąć - objął chłopaka w pasie i przyciągnął do siebie tak, by ten mógł śmiało usiąść na jego kolanach. - Nie chciałbyś do momentu, w którym je naprawią, zamieszkać tu?
Zapytał cicho, wzmacniając uścisk na jego talii. Byłaby to pewna niedogodność, ale jeżeli aportowałby się bezpośrednio do domu i nie pojawiał na zewnątrz zbyt często, to więcej byłoby z tej sytuacji pożytku niż nie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Charles Mulciber (4059), Rodolphus Lestrange (5965)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa