20.04.2025, 12:01 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.04.2025, 19:29 przez Lana Dolohov.)
Od momentu, w którym z nieba zaczął sypać się popiół, minęło już kilka godzin, lecz Lana i Tanaquil wciąż siedziały w tym samym miejscu. Mogło się to wydawać absurdalne, jednak matka nieugięcie twierdziła, że pozostając w domu będą bezpieczne. Bo przecież neutralna poglądowo czystokrwista rodzina nigdy nie stałaby się celem ataku Śmierciożerców, a wnioskując po unoszącym się na niebie Mrocznym Znaku, to oni byli odpowiedzialni za pożary.
Starsza czarownica zdawała się jednak ignorować fakt, że ogień trawił wszystko i wszystkich na swojej drodze, niezależnie od statusu krwi. W przeciwieństwie do matki, Lana była o wiele bardziej przejęta obecną sytuacją, ale niestety ostatnie słowo należało do rodzicielki. Jak zresztą w każdej sytuacji.
Dolohovówna nie miała więc pojęcia, co ze sobą zrobić; nie dałaby rady przecież siłą wyprowadzić matki z mieszkania. Zresztą, nie wiadomo jak daleko sięgał pożar i czy gdziekolwiek było jeszcze bezpiecznie. Ale nie mogła też leżeć na łóżku i udawać, że nic się nie dzieje; była obecnie świadkiem wydarzenia na miarę wybuchu Wezuwiusza czy Blitzu. Można by pomyśleć, że ta myśl wzbudzi w młodej historyczce swego rodzaju ekscytację, jednak Lana czuła jedynie rosnącą panikę. Strach paraliżował ją do tego stopnia, że nie mogła nawet usiąść przy biurku i opisać tego, co się działo w dzienniku (a mogłaby w ten sposób stworzyć bezcenne źródło historyczne). Udało jej się zebrać jedynie tyle siły, by wyciągnąć torbę podróżną i zacząć się pakować, gdyby matka jednak zmieniła zdanie.
Była właśnie w trakcie układania jednej ze swoich szat, gdy poczuła charakterystyczny zapach spalenizny. Ogień wdarł się do mieszkania. Drzwi do pokoju Lany były uchylone, więc dziewczyna bez większego namysłu wybiegła na korytarz. Od razu pożałowała, że nie zabrała żadnej chustki, bo poza coraz intensywniejszym smrodem, do jej nozdrzy zaczął się wdzierać także dym. Wyglądało na to, że pożar wreszcie dosięgnął ich kamienicy i przez klatkę schodową przeniósł się do mieszkania na pierwszym piętrze, blokując jedyne wyjście. Nie miały jak uciec.
Ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej, więc Lana musiała działać teraz. Zazwyczaj starała się trzymać z dala od jakiegokolwiek ryzyka, lecz w tym przypadku nie miała wyboru. Zasłoniwszy nos lewym ramieniem, przeszła w stronę znajdujących się na drugim końcu korytarza drzwi wejściowych i pokoju matki. Nawet przy ograniczonej widoczności, zwiększająca się temperatura oraz dym nie pozostawiały wątpliwości, że płomienie zajęły już część mieszkania. Gdy udało jej się podejść bliżej, okazało się, że w ogniu stoją nie tylko drzwi wejściowe, ale też drzwi do pokoju matki.
Nie, to nie mogło się dziać.
Chciała, żeby to wszystko okazało się koszmarem; obudzić się nad biurkiem, po całonocnym siedzeniu nad książkami. Niestety, zapach spalenizny oraz pot spływający po plecach były jak najbardziej prawdziwe.
– Mamo! – krzyknęła i do jej ust natychmiast wdarł się dym. – Ma... – zaczęła kasłać, a do oczu napłynęły jej łzy. Czuła, jakby zaraz miała zemdleć. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, nawet wołania o pomoc.
Nie, nie, NIE.
W nagłym przypływie adrenaliny, chwyciła różdżkę i spróbowała wyczarować strumień wody, który ugasiłby otaczające ją płomienie. Skupiła całą swoją uwagę na zaklęciu, lecz udało jej się wytworzyć jedynie mały strumyczek, który nie miał szans z pożarem. Spróbowała jeszcze parę razy, ale kolejne próby były równie nieudane. Nie miała pojęcia, czy wynikało to ze stresu, zmęczenia, czy braku tlenu. Wiedziała tylko, że sama nie da rady. Musiała sprowadzić pomoc.
Płomienie zdążyły zająć już praktycznie cały korytarz, więc Lana wbiegła do najbliższego pokoju, jakim był salon. Na szczęście, dzięki otwartym drzwiom na balkon, w pomieszczeniu tym nie było aż tak dużo dymu.
– Pomocy! Ratunku! – zaczęła krzyczeć z balkonu, choć jej głos był już dość zachrypnięty.
// Nawiązanie do tych nieudanych rzutów na ratowanie mieszkania
Starsza czarownica zdawała się jednak ignorować fakt, że ogień trawił wszystko i wszystkich na swojej drodze, niezależnie od statusu krwi. W przeciwieństwie do matki, Lana była o wiele bardziej przejęta obecną sytuacją, ale niestety ostatnie słowo należało do rodzicielki. Jak zresztą w każdej sytuacji.
Dolohovówna nie miała więc pojęcia, co ze sobą zrobić; nie dałaby rady przecież siłą wyprowadzić matki z mieszkania. Zresztą, nie wiadomo jak daleko sięgał pożar i czy gdziekolwiek było jeszcze bezpiecznie. Ale nie mogła też leżeć na łóżku i udawać, że nic się nie dzieje; była obecnie świadkiem wydarzenia na miarę wybuchu Wezuwiusza czy Blitzu. Można by pomyśleć, że ta myśl wzbudzi w młodej historyczce swego rodzaju ekscytację, jednak Lana czuła jedynie rosnącą panikę. Strach paraliżował ją do tego stopnia, że nie mogła nawet usiąść przy biurku i opisać tego, co się działo w dzienniku (a mogłaby w ten sposób stworzyć bezcenne źródło historyczne). Udało jej się zebrać jedynie tyle siły, by wyciągnąć torbę podróżną i zacząć się pakować, gdyby matka jednak zmieniła zdanie.
Była właśnie w trakcie układania jednej ze swoich szat, gdy poczuła charakterystyczny zapach spalenizny. Ogień wdarł się do mieszkania. Drzwi do pokoju Lany były uchylone, więc dziewczyna bez większego namysłu wybiegła na korytarz. Od razu pożałowała, że nie zabrała żadnej chustki, bo poza coraz intensywniejszym smrodem, do jej nozdrzy zaczął się wdzierać także dym. Wyglądało na to, że pożar wreszcie dosięgnął ich kamienicy i przez klatkę schodową przeniósł się do mieszkania na pierwszym piętrze, blokując jedyne wyjście. Nie miały jak uciec.
Ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej, więc Lana musiała działać teraz. Zazwyczaj starała się trzymać z dala od jakiegokolwiek ryzyka, lecz w tym przypadku nie miała wyboru. Zasłoniwszy nos lewym ramieniem, przeszła w stronę znajdujących się na drugim końcu korytarza drzwi wejściowych i pokoju matki. Nawet przy ograniczonej widoczności, zwiększająca się temperatura oraz dym nie pozostawiały wątpliwości, że płomienie zajęły już część mieszkania. Gdy udało jej się podejść bliżej, okazało się, że w ogniu stoją nie tylko drzwi wejściowe, ale też drzwi do pokoju matki.
Nie, to nie mogło się dziać.
Chciała, żeby to wszystko okazało się koszmarem; obudzić się nad biurkiem, po całonocnym siedzeniu nad książkami. Niestety, zapach spalenizny oraz pot spływający po plecach były jak najbardziej prawdziwe.
– Mamo! – krzyknęła i do jej ust natychmiast wdarł się dym. – Ma... – zaczęła kasłać, a do oczu napłynęły jej łzy. Czuła, jakby zaraz miała zemdleć. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, nawet wołania o pomoc.
Nie, nie, NIE.
W nagłym przypływie adrenaliny, chwyciła różdżkę i spróbowała wyczarować strumień wody, który ugasiłby otaczające ją płomienie. Skupiła całą swoją uwagę na zaklęciu, lecz udało jej się wytworzyć jedynie mały strumyczek, który nie miał szans z pożarem. Spróbowała jeszcze parę razy, ale kolejne próby były równie nieudane. Nie miała pojęcia, czy wynikało to ze stresu, zmęczenia, czy braku tlenu. Wiedziała tylko, że sama nie da rady. Musiała sprowadzić pomoc.
Płomienie zdążyły zająć już praktycznie cały korytarz, więc Lana wbiegła do najbliższego pokoju, jakim był salon. Na szczęście, dzięki otwartym drzwiom na balkon, w pomieszczeniu tym nie było aż tak dużo dymu.
– Pomocy! Ratunku! – zaczęła krzyczeć z balkonu, choć jej głos był już dość zachrypnięty.
// Nawiązanie do tych nieudanych rzutów na ratowanie mieszkania