• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08/09/72] ars perficit

[08/09/72] ars perficit
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#1
28.05.2025, 19:01  ✶  
W wyciągniętej ręce Helloise trzymała drewnianą maskę wyrzeźbioną na wzór maski Śmierciożercy. Czarownica stała wśród ciemności chaty nad przybyłym do niej tego wieczoru rannym, odzianym w barwy zastępu Czarnego Pana nieznajomym tak, aby jej gość widział, jak płomienie liżą ozdobę stworzoną jako replikę tej, która skrywała jego twarz.
— Zdążyłeś zatęsknić za mną?
Ogień wspinał się po krzywiznach rzeźby ku zmarzniętym, brudnym palcom, lecz dopiero gdy sięgnął paznokci i zabrązowiły się ich wolne brzegi, a skóra zaczęła piec, Helloise odwróciła się od Śmierciożercy i rzuciła maskę na palenisko za sobą. Przygotowane tam wcześniej drwa pod trzema czystymi kociołkami zapaliły się od niej, a ogień — wsparty szczyptą magii z różdżki wiedźmy — obiegł izbę, odpalając wszystkie świece na swojej drodze. W chatce na kurzej stopie znów nastała jasność, lecz jakże chybotliwa i niestała — wiatr wpadający przez zbite okna szarpał bezlitośnie płomyki, które rozpaczliwie chwytały się knotów.
— Jako ktoś, kto miał nieść tej nocy ogień… radzisz sobie z podtrzymywaniem go… — Helloise westchnęła rozczarowana, przesuwając palcem po kociołku, aby upewnić się, że na żeliwnej powierzchni nie ma zanieczyszczeń pozostałych po poprzednim gotowaniu. — Radzisz sobie… — podjęła w zamyśleniu zagubiony wątek i leniwie spojrzała przez ramię na zakrwawionego gościa siedzącego w kącie. — F a t a l n i e — syknęła jadowicie, jakby ostrymi głoskami chciała przejść przez szczeliny stalowej maski i zakłuć twarz mężczyzny.
Gdy szła przez izbę, resztki szyb kurzej chatki chrzęściły pod podeszwami jej butów wymownym gniewem. To proste ludzkie niezadowolenie ze zdemolowanego mieszkania wchodziło w konflikt z przekonaniem o boskim planie, który przygotowano dla jej domu. Nie wystarczyło jednak tej stłamszonej złości, aby odstąpiła od złożonej wcześniej obietnicy.
Helloise oczyściła blaty, podzieliła je na troje, czyniąc każdy segment czystym płótnem dla swojej pracy. Warzenie eliksirów było jednym z niewielu momentów, kiedy nie działała pchana instynktem i impulsem, lecz grała stałą, ustaloną przez dawnych mistrzów melodię. Stawała się wówczas kontynuatorką dzieła stworzenia zapoczątkowanego przez Boginię. Tam, gdzie Natura napoczynała, rozrzucając kwiaty, zioła i zwierzęta, czarownica kończyła, udoskonalając je poprzez wyciąganie z nich wartościowych elementów i splatanie ich ze sobą w alchemicznych formułach.
Wpierw rozkładała po stołach elementy swojej łamigłówki: zioła, te surowe i te ususzone, grzyby, esencje, sole, destylaty oraz słoiczki łusek, kłów i krwi magicznych stworzeń. Proszki, ciecze, papki, twarde korzenie. Drzwiczki szafek stukały, gdy kojene składniki wędrowały na odpowiednie blaty, wpasowując się w kompozycję dostrajaną w głowie wiedźmy. Lubiła zobaczyć pełen obraz przed rozpoczęciem prac — nie myśleć w trakcie nieustannie o poszukiwaniach kolejnych składników, lecz zanurzyć się w pełni w harmonijnym procesie. Niektóre tylko miejsca w owych kompozycjach pozostały puste, aby przypominały o tym, że nie wszystkie elementy powinno się przechowywać się w kuchennym kredensie.
Wkrótce baza każdego eliksiru wrzała już w kociołku. Nóż Helloise szybko i rytmicznie stukał o deski, gdy szatkowała kłącza i nacie. Nucąc pod nosem, ścierała zioła w moździerzu oraz odmierzała szczypty, łyżeczki i krople. Kolejne składniki wpadały do odpowiednich kociołków, spod których pokrywek unosiły się aromatyczne opary przyduszane przez smolasty swąd pożarów. Od czasu do czasu wiatr zawiewał, kradnąc z blatów garść lekkich listków czy rozsypując proszki po izbie, a czarownica — z niegasnącą cierpliwością — sięgała po świeże składniki, aby je zastąpiły.
Poruszała się jak w transie, jakby zapomniała o Śmierciożercy, który przyszedł do niej niedawno ranny, lecz i on sam nie niepokoił jej. Gdy ostatnie składniki z szaf utonęły w garach, a mikstury zostały skrupulatnie wymieszane, wtedy dopiero ponownie zwróciły się na czarnoksiężnika oczy Helloise. Część świec zdmuchnął już wiatr, lecz ogień w palenisku trzaskał wciąż mocno, a jego blask spychał cienie z jej twarzy, ukazując błękitne oczy pochłaniające Śmierciożercę.
Maski. Ich maski wciąż i wciąż wędrowały pomiędzy jej myślami. Sama kolekcjonowała i tworzyła maski, wytrzeszczały one swoje puste oczodoły z każdego kąta chaty, lecz te — należące do niej, rzeźbione w drewnie — służyły transformacji, nie ukrywaniu się. Jaką transformację miałoby symbolizować skrycie się pod czarnym płaszczem i obrócenie w nicość? Nie podobało jej się, że tożsamość czarodziejów rozpływa się za twardą stalą, że odrzucają w jej cieniu siebie samych, że nie są dość silni, aby zdjąć maski i sięgnąć po to, czego pożądali, bez uciekania się do tego oszustwa.
Ruszyła w stronę mężczyzny. Deski podłogi jęczały przeciągle, akcentując każdy krok. Zatrzymała się przed nim tylko na chwilę, żeby przyjrzeć się mu raz jeszcze z bliska, po czym pójść dalej, w głąb domku. Wkrótce czarnoksiężnik mógł jedynie nasłuchiwać jej powolnego chodu, wycia wiatru i bulgotu gotujących się mikstur.
Helloise wyszła na taras na tyłach i spojrzała na podwórze w dole, u stopy chaty. Pozostałe zabudowania — szopa, szklarnia, kurnik — trwały nienaruszone. Pod rękę czarownicy usłużnie podleciała miotła, na której kobieta usadowiła się i została płynnie zniesiona na ziemię. Przy akompaniamencie gdakania niespokojnych kur przeszła przez ogród, dając się smagać chmurom popiołów wypływających z ciemnej nocy. Za sobą miała zimną chatę z wyłupionymi oczami, przed sobą: nawiedzaną przez widma Knieję. A jeszcze kilka miesięcy temu otaczała się bezmiarem — wychodziła z chaty w las i wędrowała od rana do nocy, a jej przestrzeń nie miała końca. Świat wokół niej skurczył się od tamtego czasu. Ograniczył się do terenów wokół chatki, a teraz próbowano ją wypchnąć i z tego miejsca.
Mimo pokusy, nie odwróciła się, aby ocenić zniszczenia domu z tej nowej perspektywy. Poszła wprost do szklarni: cudownie ocalałej, soczyście zielonej oazy. Ledwo zamknęły się za nią szklane drzwi, z ust czarownicy popłynęło westchnienie ulgi. Znalazła się wśród hodowanych z taką czułością bujnych pędów i łodyżek, które wciągnęły ją teraz w głąb, w bijące serce zieleni. Tutaj nie hulał wiatr ani popiół, spomiędzy alejek upraw nie wyglądały widma. Tu mogła wziąć krystalicznie czysty, pełny wdech — taki, który nie pompował w płuca prochu. Rośliny nakarmiły ją powietrzem i otuliły spokojem. Padła na kolana niesiona głęboką wdzięcznością za to, że chociaż one pozostały, że Bogini miała litość i zachowała jej za schronienie ten jeden punkcik na mapie świata, który kochał ją i który ona kochała. Helloise trwała dłuższą chwilę w centrum swojej miniaturowej kniei. Pragnęła pozostać tam, zwinąć się do snu na twardej ziemi i przezimować w szklarni, która tak wiernie ochroniła jej rośliny.
Trwanie biernie pod szklanym kloszem byłoby proste, lecz jeśli chciała kiedyś jeszcze wrócić do swojego lasu, nie mogła być bierna. Wstała, nabrawszy nowych sił. Przed nią otwierała się wspaniała noc: noc ukarania grzeszników z zuchwałych miast. Noc końca i początku.
Prędko odnalazła więc w szklarni rośliny, po które przyszła, obskubała je z potrzebnych listków i owoców.
Gdy Śmierciożerca ujrzał ją ponownie w głównej izbie chaty, miała ze sobą również naręcze cieniutkiej, białej włókniny ogrodowej, którą złożyła na podłodze, nim podeszła do kotłów. Podnoisła po kolei każdą pokrywkę, oceniła zapach, konsystencję, kolor. Dodała ziele przyniesione ze szklarni i zostawiła eliksiry na kolejny czas nad ogniem. Położyła przy palenisku niewielką buteleczkę z mlekiem, po czym wzięła ze stołu nóż i usiadła przy przyniesionym stosie materiału, aby pokrajać go na części. Wędrowała następnie od doniczki do doniczki i czule okrywała każdą z roślin półprzezroczystym całunem. Izba utonęła w białych fałdach włókniny, łakome pędy i rozległe łodyżki skryły się pod delikatnymi kapturkami. Tak zawoalowana chata straciła na drapieżności.
— Nie są tak wyrozumiałe jak ja — wytłumaczyła czarownica, ściągając palcami popiół z liści jednego z kwiatów. — Nie trzymałabym ich tu, gdybym miała wiarę, że poradzą sobie z pogodą na zewnątrz. — Wyjrzała za okno, przez które wciąż wpadała do domu Spalona Noc. Wszystkie świece zdążyły pogasnąć. W świetle ognia z paleniska na podłodze skrzyły się większe i mniejsze odłamki szkieł. Rośliny w otulinkach zarosły pomieszczenie niby kępy grzybów o białych kapeluszach, a nad nimi niczym poszarzała mgła snuły się dymy. Pośród tego baśniowego pobojowiska stała Helloise trzymająca w ramionach zwoje włókniny spływające jej po kostki niczym lekkie tiule, w które przybierały się rusałki.
Czarownica odpaliła długą świecę, podniosła spod paleniska rozgrzaną buteleczkę i znów zniknęła. Pojawiała się w kolejnych oknach chaty: biała zjawa z migoczącym płomyczkiem. Przybierała kolejne rośliny, aby nie przemarzły ani nie dały się zdusić popiołom.
Dotarła do sypialni i kucnęła przy rosnących tam kwiatach, lecz ledwie wykroiła pierwsze kapturki, za jej plecami rozległo się cienkie beczenie. Zza łóżka wyłonił się mały śnieżnobiały baranek i podszedł do niej, aby wsadzić ciekawski nos we włókninę.
— Szukałam cię — wymruczała Helloise, wyciągając ku zwierzątku butelkę ciepłego mleka. Zainteresowanie włókniną natychmiast zniknęło i owieczka przyssała się do smoczka.
Kobieta cierpliwie odczekała, aż baranek się posili, głaszcząc go w międzyczasie. Gdy skończył, wzięła go na ręce — tak samo, jak przyniósł jej go kilka dni wcześniej Leviathan — i podeszła do okna, w którym ustawiła migocącą świecę.
— Robią nam przysługę — powiedziała, wpatrując się w majaczącą w oddali czarną ścianę Kniei lizanej teraz przez ogień. Palcami wolnej ręki na ślepo odnalazła wykruszone zęby szyby, które pozostały we framudze, i spróbowała je obruszać, wyrwać, rzucić daleko w ogród. — Londyn dziś płonie. To wygodne. Bardzo wygodne. W następnych dniach będzie ich, ludzi Ministerstwa, tam — pokazała barankowi palcem odległą granicę lasu — ułamek. Będą zbyt zajęci lamentowaniem, żeby plątać się pod Knieją. Zabiorę cię tam w końcu. — Raz jeszcze pogłaskała swojego małego podopiecznego. — Zobaczymy, czy im zasmakujesz — wyszeptała, przyciskając nos do białej, puchatej główki.
Gdy Helloise powróciła nad kociołki, mikstury były gotowe, aby zdjąć je z ognia i rozlać do przestygnięcia. Na blatach pojawił się rządek czystych flaszeczek, które czarownica napełniła eliksirem znieczulającym, wiggenowym i zatrzymującym krwawienia, które to warzyły się ostatnią godzinę.

Metki na porcjach eliksiru i ich rzuty.
Eliksir znieczulający

EZ-1
Rzut PO 1d100 - 76
Sukces!

EZ-2
Rzut PO 1d100 - 90
Sukces!


Elisir wiggenowy
EW-1
Rzut PO 1d100 - 4
Akcja nieudana

EW-2
Rzut PO 1d100 - 90
Sukces!

EW-3
Rzut PO 1d100 - 100
Krytyczny sukces!


Eliksir zatrzymujący krwawienia
EZK-1
Rzut PO 1d100 - 80
Sukces!

EZK-2
Rzut PO 1d100 - 100
Krytyczny sukces!

EZK-3
Rzut PO 1d100 - 46
Sukces!


Koniec sesji


dotknij trawy
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#2
04.06.2025, 22:17  ✶  
Dwa z eliksirów, które Helloise wykonała tej nocy, dało się nazwać niewątpliwie wybitnymi. Brak wprawy w leczeniu sprawia, iż można o tę wybitność posądzać w dużym stopniu przypadek, ale zagłębienie się postaci w recepturę i jej rezultaty, pozwoli jej rozwiać swoje zdolności alchemiczne, a także zdolności związane z leczeniem. Podanie eliksiru tamującego krwawienie sprawi, że rana zasklepi się od razu delikatną błoną, a eliksir wiggenowy ma dodatkowo delikatny, korzenny smak – chociaż nie jest szczególnie smaczny, podanie ma dodatkowe właściwości znieczulające.

@Helloise


there is mystery unfolding
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (84), Helloise (1569)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa