A zapasów teraz potrzebowali mnóstwo. Leków przede wszystkim, ale też eliksirów ochronnych, czy po tym, co stało się w Dolinie, wspomagających wzrost roślin, specyfików, które mogły przydać się podczas odbudowy, tych na sen i… lista była długa.
– Wszystko, co macie z tej listy? Poprosiłabym o spakowanie tak, żeby nie porozsypywało się w plecaku – poprosiła Brenna, podsuwając rzeczoną listę sprzedawczyni, a potem przysłoniła nos, próbując stłumić kichnięcie. Gdy ekspedientka udała się na zaplecze, Brenna przez moment zezowała na Heather: było to dość komiczne, bo regularnie ukradkiem zerkała, czy Wood utyka, czy nie, a przy tym sama starała się pilnować, żeby przypadkiem nie utykać – pewnie przychodziłoby jej to bez trudu, gdyby po prostu nie fakt, że nie bardzo miała ochotę dziś siadać choć na chwilę. Kiedy człowiek siadał i odpoczywał, doganiały go myśli, którym wcale nie chciał poświęcać dużo uwagi. Na przykład o tym, że właściwie to tenże człowiek robił wciąż za mało. I że może powinna być gdzieś indziej.
Ale potrzebowali składników, a po tym wszystkim powinna też wygospodarować parę minut, żeby pogadać z Heather.
– Te weselsze kwiaty chyba słabo im schodzą – rzuciła do Heather cicho, a z jej ust wyrwało się westchnienie. W części sklepu, w której królowała kwiaciarnia, leżało kilka wieńców, czekających pewnie na odbiór, bez wątpienia pogrzebowych, bolesne przypomnienie, że nic nie było w Anglii w normie: nic szybko do niej nie wróci. Brenna przesunęła palcami po wstążce jednego z bukietów na sprzedaż, zaklętego pewnie, aby dłużej wytrzymał, chwilowo wetkniętego w kąt pomieszczenia.
Pomyślała o kwiatach, które rosły do niedawna przed ich domem: miały dokładnie taki sam kolor, zanim spowiły je popioły.
!Trauma Ognia