• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[1971, Dolina Godryka] Śpiew memortka

[1971, Dolina Godryka] Śpiew memortka
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
17.07.2025, 23:05  ✶  
Ktoś krzyczał między drzewami.
Ten krzyk ściągnął Brennę ze ścieżki, którą pokonywała raz w ludzkiej, raz w wilczej postaci, w czymś, co można byłoby nazwać joggingiem animagicznym, gdyby taka nazwa w ogóle istniała. W jednej chwili stała, chwytając oddech po ostatnim odcinku, w kolejnej już była pośród starych dębów, z różdżką w ręku. Ale jeszcze nim zdążyła dobiec do źródła krzyku, ten zamienił się w śmiech, potem w wilcze wycie, i to już skonfundowało Brennę do tego stopnia, że zwolniła, z myślą „ale co do cholery”? I w tym momencie zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze: te wszystkie dźwięki brzmiały jakoś dziwnie, jakby wydostawały się z gardła, które nie zostało ku temu właściwie zbudowane.
Trawa i miękki mech uginały się pod jej stopami, aż przystanęła wreszcie pod drzewem, na którym teraz niewielki, błękitny ptak, wyśpiewywał piosenkę, jaką nie tak dawno temu Brenna słyszała w Dolinie Godryka.
Nie znała się na przyrodzie na tyle, aby zrozumieć, co się dzieje. Nie rozpoznała nawet mermotka, chociaż ptaszek wyglądał znajomo i coś tłukło się jej po głowie, że one chyba zwykle były nieme. Przypatrywała się mu ze zdumieniem, gdy wydawał z siebie przedziwne dźwięki, naśladował świergot innych ptaków, i co jeszcze bardziej zdumiewające, naśladował i mowę ludzi. Drgnęła, gdy rozpoznała w pewnym momencie głos swojego ojca, a chwilę później… do licha… swój.
W świecie czarodziejów nie było wielu rzeczy, które Brenna katalogowała w szufladce z napisem „dziwne”, ale tak, to… to było dziwne. Przysłuchiwała się więc tej pieśni – nie – pieśni, trochę oszołomiona, wciąż zaciskając palce na różdżce, aż do momentu, gdy krzyknął po raz ostatni, i zabrzmiało to niemal rozdzierająco po czym opadł z gałęzi na trawę.
Brenna zaklęła i odruchowo rzuciła się w jego kierunku. Gdyby się zastanowiła, może by tego nie zrobiła: to był ewidentnie magiczny ptak, a kontakt z takimi nie zawsze kończył się dobrze, ona zaś nie znała się na przyrodzie i nijak nie mogła mu pomóc. Ale nawet mając dwadzieścia sześć lat wciąż pozostawała w głębi duszy trochę tą dziewczynką, która znosiła do domu bezdomne kotki, pieski, króliki, ptaszki i ściągała kolegów z sąsiedztwa, co zapomnieli klucza do domu.
Ten ptaszek jednak nie miał zostać uratowany.
Trąciła go ostrożnie, nie poruszył się jednak, a Brenna westchnęła i podniosła się, powtarzając sobie, że to tylko ptak.
Nie miała żadnych złych przeczuć. Było jej jedynie trochę smutno, nawet jeżeli smucenie się, że ptaka, który spadł z gałęzi, spotkał dokładnie taki sam los, jaki jest pisany w końcu każdemu, zwłaszcza ptaszkom spadającym z drzew, nie należało do najmądrzejszych rzeczy pod słońcem.
A potem wróciła na ścieżkę, by pobiec z powrotem w stronę wioski.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#2
20.07.2025, 10:26  ✶  
Helloise przepadała za wsłuchiwaniem się w leśne historie, a na jej szczęście każda część lasu była osobną historią do opowiedzenia. Historie miały drozdy śpiewające mrówkom uwijającym się przy pracy; miały je i sarny żujące młode gałązki drzew, po których korze wspinały się chrząszcze-jelonki. A przecież pośród tych pospolitych stworzeń hasały i magiczne — w przeciwieństwie do ludzi zupełnie niepomne na to, aby kryć się przed swoimi niemagicznymi kuzynami. Życia by nie starczyło, aby wysłuchać historii każdego z mieszkańców lasu, lecz nie przeszkadzało to czarownicy próbować. Dzień i noc jej widmo snuło się za upatrzonymi zwierzętami — Hela obserwowała przez długie godziny, jak te jedzą, jak tulą się do siebie, jak uciekają przed drapieżnikami bądź przeciwnie: same polują. Podążała za nimi niewidoczna, leciutka i bezszelestna. Idealny podglądacz mający dostęp do najintymniejszych zwierzęcych seansów; w czasie eksterioryzacji była bowiem tylko kolejnym leśnym duszkiem.
Przepadała za wsłuchiwaniem się w leśne historie, toteż i tego wiosennego dnia nie mogła powstrzymać się, aby nie przystanąć, gdy usłyszała śpiew memortka. Zbliżyła się, ciekawsko chwytajac jego słowa, lecz od początku wiedziała, że nie śpiewa on dla niej. Przy jego drzewie był już ktoś, dla innej czarownicy przerwał milczenie i nawet tak chciwa ptasiej opowieści Hela uszanowała wybór ptaszka. Niewidoczna przeszła obok memortka i Brenny, goniąc własne leśne historie. Obejrzała się na twarz kobiety — rozpoznała w niej Longbottomównę.
Szczęściara, pomyślała, znikając w leśnym gąszczu. W pierwszej chwili nie przyszło jej do głowy, że Brenna może nie znać memortka i nie odwdzięczyć mu się za piosenkę.
Lub nie, poprawiła się więc po chwili i wróciła do swojej własnej gonitwy.
Nie nawykła wracać tą samą drogą, którą przyszła, lecz tego dnia zawróciła po własnych śladach, aby sprawdzić, jaki był los śpiewaka. Znalazła go martwego pod drzewem. Widmowe palce jej świadomości prześlizgnęły się po opierzonym ciałku, nie mając mocy choćby go trącić. A należało go pochować.
Czarownica obudziła się w chatce na kurzej stopce i, ziewając przeciągle, zwlekła z rozrzuconych po podłodze poduch, na których zasnęła. Kadzidełko wciąż tliło się, parę kroków od posłania czekała zimna, napoczęta owsianka z kwaśną konfiturą porzeczkową. Kobieta dokończyła ją, zbierając się do wyjścia. W sieni chaty wróble pasły się na workach z ziarnem dla kur, ale Hela niespecjalnie o to dbała. Minęła je i wyszła na podwórze, do szopy, skąd wydobyła ubłocony szpadel.
Ruszyła sennym krokiem do Doliny, ciągnąc za sobą łopatę. Wiedziała, gdzie mieszkają Longbottomowie. Wszyscy wiedzieli, mimo że nie sposób było się tam dostać. Napotkawszy mury odgradzające ich posesję, niemal czuła kipiącą w nich magię. Magia magią, ale szpadel szpadlem — idąc wzdłuż ogrodzenia Helloise ciągnęła po jego kamieniu sztychem narzędzia, słuchając metalicznego zawodzenia. Zrobiła to ze złośliwej przekory dla potęgi longbottomowej magii ochronnej; nie lubiła, gdy gdzieś nie mogła wejść.
Stanęła u bram posesji, załomotała w nie łopatą i czekała cierpliwie, aż się kto pojawi.


dotknij trawy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
22.07.2025, 08:57  ✶  
Brenna nie zapomniała o ptaszku natychmiast, gdy odeszła od lasu: przedziwne dźwięki, pieśni i fragmenty głosów, które od niego usłyszała, pozostały w jej głowie, zwłaszcza że niektóre wypowiedziane zdania były… wręcz niepokojące. Ale nie wiedziała, czy były prawdziwe, tak samo jak nie miała pojęcia, że powinna odwdzięczyć się memortkowi za pieśń. W szkole nie chodziła na zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami i jej wiedza odnośnie magicznych istot sprowadzała się głównie do tej wyniesionej z lekcji OPCM – czyli co robić, jeśli druzgotek postanowi cię nagle utopić.
Nie powiązała więc doniczki, która omal nie spadła jej prosto na głowę, lecąc z parapetu pierwszego piętra Warowni, z napotkanym w lesie ptakiem. Tak samo jak nie doszukiwała się paranormalnych przyczyn w tym, że potknęła się na schodach i rozbiła sobie kolano. I na pewno nie uznała za dziwne, że gdzieś w międzyczasie zdołała prawie skręcić kostkę, bo nie zauważyła niedużej dziury w ziemi. Kiedy lustro spadło ze ściany, chociaż tylko przechodziła obok niego, a druga doniczka uderzyła tuż koło jej nogi, sprawdziła w kalendarzu z pewną podejrzliwością datę, ale nie był trzynasty, dziewiąty, szósty i w ogóle żadna dziwna data.
A i tak w sadzie, idąc do bramy, potknęła się o porzucony w trawie szpadel.
Brenna nie miała pojęcia, skąd ten szpadel się tam wziął. Może Dora albo Frank go zapomnieli, może Malwa coś kombinowała, chociaż trzeba było mieć ogromnego pecha, aby na dużym terenie posesji, nadepnąć właśnie na to jedyne zapomniane narzędzie ogrodnicze, w dodatku skryte tak przemyślnie w kępie trawy. Ponieważ nie miała w zwyczaju wkurzać się o takie rzeczy, westchnęła tylko, otrzepała spódnicę – została na niej zielona plama i rozdarła się na prawym kolanie – upewniła się, że nos jest tylko obolały, a nie złamany i otworzyła bramę.
Czy spodziewała się Helloise? Ani trochę. Czy była zaskoczona wizytą kobiety, którą uważano za dziwaczkę z Doliny? Też nie, bo do ich drzwi pukali bardzo różni ludzie, w bardzo różnych sprawach, przywitała więc ją swoim zwykłym uśmiechem.
– Dzień dobry, Helloise. Mogę w czymś pomóc? Chcesz wejść? – spytała, trochę nieostrożnie pewnie, bo wojna uczyła ją ostrożności już od ładnych paru miesięcy, ale paranoja miała dopiero się wykluć, a Helloise prędzej podejrzewałaby o wykradanie zaszczepek z cudzych ogródków niż jakieś śmierciożercze konszachty.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#4
23.07.2025, 13:04  ✶  
Być może plama na spódnicy Brenny przyciągnęłaby więcej uwagi Helloise, gdyby nie był to w jej percepcji stan dla człowieka najzupełniej naturalny. Z tego względu niekoniecznie powiązała plamę i rozdarcie z jakimś nieszczęśliwym wypadkiem, za to odnotowała, że Longbottomówna ma niewątpliwie swoje zalety — mianowicie pracuje w ogrodzie. Ogrodzie, do którego czarownica chętnie by weszła, otrzymawszy to zaproszenie. Ciekawiły ją ich sady — ten niezbadany wycinek Doliny Godryka niedostępny od zawsze jej oczom. Kusiło zagłębić się między rzędy drzewek, których nie miała jeszcze okazji poznać, aby ocenić, jak żyją. Nie godziło się to jednakże z jej poczuciem obowiązku wobec martwego ptaka. Wpierw należało oddać ziemi to, co miało do niej powrócić, później cieszyć się jej owocami (czy też raczej kwiatami, bowiem drzewka owocowe właśnie kwitły).
— Ty chcesz wyjść — wyjaśniła enigmatycznie Brennie, po czym wyciągnęła w jej stronę rękę i skinęła zapraszająco pożółkniętymi palcami. — Są niedokończone sprawy między tobą a zmarłymi. Takich spraw nie pozostawia się otwartych, bo nigdy nie przestaną cię nawiedzać. — Poruszyła wymownie szpadlem.
Choć uśmiechała się tajemniczo, a i w słowach nie była zbyt konkretna, to nie emanowała w stronę Brenny żadnym wyrzutem ani wrogością. Była łagodna, nie krył się za nią żaden podstęp — była tu w jednym tylko celu.
Słowo krążące o tym, jakich występków się Helloise dopuszcza, rzeczywiście opiewało na zbrodnie ogrodowe. Ktoś podobno słyszał kiedyś, jak złorzeczyła na rzekomo szkodliwe opryski używane przez jednego z sadowników, a następnego ranka wory z proszkiem substancji do jego wytwarzania zastano pocięte. Innemu podobno przeklęła świeżo wysiany trawnik i zamiast murawy wyrosła łąka pełna chwastów. Niewyjaśnione pozostawało wciąż zniknięcie ostrzy z kosiarek pewnej rodziny.


dotknij trawy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
23.07.2025, 13:37  ✶  
– Chcę? – zdziwiła się odrobinę Brenna, chociaż bez większego oporu postąpiła krok w stronę Helloise. Nie wietrzyła jeszcze wszędzie podstępów, był biały dzień, zielarka zdawała się być sama i Brenna wzięła jej słowa ot za przejaw dziwnych zachowań czarownicy z Kniei. A z ludźmi dziwnie się zachowującymi miała w pracy do czynienia bardzo często. Nawet więc kolejne słowa, choć jeszcze dziwniejsze niż deklaracja, że Brenna chce wyjść, nie zdumiały jej aż tak bardzo. Odruchowo zrobiła w głowie przegląd ostatnich spraw, jakie prowadziła, ale były pośród nich tylko dwie związane ze zgonami, i w jednym przypadku było to smutne, lecz banalne morderstwo dokonane na żonie przez męża, w drugim wszystko wskazywało na to, że doszło jednak do nieszczęśliwego wypadku. I żadne z ofiar nie znała.
– Z jakimi zmarłymi nie dokończyłam spraw? Bo muszę przyznać, że w ostatnich tygodniach nikt mnie nie nawiedzał, nikt mi bliski nie umarł w ciągu tego roku, a ostatnio z duchem rozmawiałam dobre dwa czy trzy miesiące temu, na cmentarzu w Hogsmeade i chyba nie planował za mną tutaj dryfować – stwierdziła, wychodząc za bramę, bo skoro „chciała wyjść”, dobrze, mogła to zrobić, żaden problem.
Słyszała o Helloise różne rzeczy: że opowiada dziwności, że mieszka w domu na kurzej stópce, że porywa okoliczne dzieci (Brenna sprawdziła to jeszcze jako nastolatka i wyszło jej, że żadne dziecko z okolicy nie zostało porwano, a kilka pojedynczych zaginięć nie wiodło do Helloise i w większości przypadków ciała albo dzieci się znajdowały), że truje sąsiadom kury i że rozmawia z drzewami. Nie miała pojęcia, co – poza porwaniami dzieci – jest tutaj prawdą, a co fałszem. Nie mogła wykluczyć ani tego, że kobieta jest szalona, ani że naprawdę umie wywoływać duchy lub posiada Trzecie Oko, i coś w jej słowach tkwi. A w tych sytuacjach w naturze Brenny leżała po prostu weryfikacja faktów.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#6
25.07.2025, 20:01  ✶  
— Chcesz — powtórzyła za Brenną, kiwając głową. — Chyba że jesteś jedną z tych, które lubią, kiedy mają na co narzekać. — Zachichotała.
Hela skinęła na brygadzistkę głową, zachęcając, aby ta poszła za nią. Nie spieszyła się. Pozwalała, aby sztych szpadla ciągnął się po ziemi, mierzwiąc trawy i chrobocząc o kamienie rozrzucone na ścieżkach.
— Śmiertelność nie jest zarezerwowana dla ludzi — przypomniała bardziej niż objaśniła, dając Longbottom kredyt zaufania w kwestii empatii dla zwierząt i może po trosze kompetencji w dziedzinie nekromancji. Wydawało jej się od zawsze naturalnym, aby swojej perspektywy nie ograniczać do samego człowieka. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że czasem widziała życie i energię nawet tam, gdzie nigdy ich nie było. — Memortek ofiarował ci dziś swoją piosenkę, wzięłaś ją od niego, a potem porzuciłaś go, zamiast pomóc mu wrócić do ziemi. Oto rachunek, który musisz wyrównać. Pogrzeb go albo będzie wokół ciebie broił.
Gdyby Brenna odmówiła oddania ptaszkowi przysługi, Helloise gotowa była pochować go sama. Nawykła do tego, że ludzie za nic mają sprawy natury i że czasem prościej uprzątnąć je po nich niż przekonywać tych, którzy nie chcieli słuchać. Przeczucie podpowiadało jej jednak, że Longbottom może zechcieć naprostować swoje sprawy. Co do zasady animagom Hela miała tendencję przypisywać więcej wrażliwości przyrodniczej niż zwyczajnym czarodziejom. Również fakt, że Brenna dorastała w Dolinie, nie na londyńskich ulicach, działał na jej korzyść.
Jeśli chodzi o kury z sąsiedztwa, to kniejowa wiedźma — sama zapalona pasjonatka drobiu z kieszeniami zawsze wypełnionymi kurzym ziarnem — kurczaków nie truła (co najwyżej podkradała). Tłuc też tłukła rzadko, bo mięsa nie jadła — kokoszki dotrzymywały jej towarzystwa i nosiły jajka. Z dziećmi zaś chętnie rozmawiała na festynach i sabatach, na których czasem wystawiała swoje wyroby, ale nawet gdyby przeszło jej przez głowę, aby zabrać któreś na wycieczkę przyrodoznawczą po Kniei, nie odważyłaby się. Edukowanie obcej młodzieży nie było warte połajanki, jaką niewątpliwie otrzymałaby później od głowy rodu, którego nazwisko wciąż się od czasu do czasu za nią pojawiało.


dotknij trawy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
28.07.2025, 15:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2025, 15:10 przez Brenna Longbottom.)  
– W porządku, w takim razie chcę – zgodziła się Brenna bez większych oporów. – A dokąd chcę się udać? – spytała, zamykając za sobą starannie bramę i upewniając się, że różdżkę ma w razie czego pod ręką. Przeszło jej może przez głowę, że powinna powiedzieć komuś, z kim i dokąd idzie, ale dopiero wyrabiała w sobie tego typu odruchy, i jeszcze czasem pozwalała sobie na tego typu beztroskę, jak teraz – czyli absolutne niepodejrzewanie Helloise, mimo całej jej dziwaczności, o złe intencje.
Ruszyła ścieżką z Helloise, odruchowo starając się dostosować swój krok do jej tempa. Gdy przemieszczała się gdzieś sama, zawsze szła szybko, energicznie, ale nawykła do tego, że wiele jej przyjaciółek było niższych i chodziło dużo wolniej, więc nie stanowiło to większego problemu. Posłała jej krótkie spojrzenie, gdy ta wspomniała o tym, że śmiertelność nie jest zarezerwowana dla ludzi – Brenna kochała w swoim życiu kilka zwierząt i opłakiwała ich śmierć, ale w pierwszej chwili niezbyt zrozumiała, co kobieta może mieć na myśli. Nigdy nie spotkała ducha żadnego zwierzęcia: i nigdy nie zastanawiała się, czy działo się tak dlatego, że w ich przypadku wszystko wyglądało inaczej, czy w przeciwieństwie do ludzi po prostu te nigdy nie chciały wracać.
A potem zmarszczyła lekko brwi.
Sam fakt, że Helloise była gdzieś w pobliżu, a ona nie wyczuła jej nie tylko jako człowiek, ale i w animagicznej formie, był już wart odnotowania, zapamiętania i wrzucenia do szufladki z napisem: dowody, że muszę być bardziej uważna i ostrożna. Słowa o memortku najpierw wywołały pewne zwątpienie, bo jak martwy ptaszek miał wokół niej broić, ale potem przyszła odrobina zastanowienia – te dwie doniczki, lądujące tuż obok niej, o włos mijając głowę…
– Hmmmm – mruknęła, idąc jednak z Helloise w stronę Kniei bez większego wahania, bo nawet jeżeli zielarka nie miała racji i był to jeden z jej dzikich wymysłów, Brenna po prawdzie poszłaby pochować ptaszka tylko dlatego, że ktoś by ją o to poprosił. Powinna być w stanie go odnaleźć, jeśli nie jako człowiek, to jako wilk. – Twierdzisz, że… czekaj… memortek, tak? Tą pieśnią prosił mnie, żebym go pochowała? Kurcze, mógłby trochę bardziej wprost. Jakby powiedział „pochowaj mnie, proszę”, pewnie bym się trochę przestraszyła, ale to zrobiła, a tak to za bardzo na to nie wpadłam. I co masz na myśli przez „broił”?
Bo niby jak ten ptaszek miałby zrzucać na nią te doniczki i podrzucać pod jej nogami szpadle…?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#8
04.08.2025, 21:45  ✶  
— Nie pamiętasz, gdzie go zostawiłaś? — Helloise zmarszczyła brwi w wyrazie delikatnej nagany pomieszanej z rozczarowaniem. — Cóż, nie szkodzi. Drzewa pamiętają. Widzą i słyszą wszystko, podają echa lasu tym, którzy chcą ich słuchać.
Pomijając opowiadane przez nią kocopoły, sama czarownica zwyczajnie pamiętała drogę, którą przemierzyła przecież tego dnia już dwa razy, a w całym jej życiu w ogóle trudno byłoby się tych razów doliczyć. Te najbliższe Dolinie partie lasu znała na pamięć i mogła poruszać się po nich z zamkniętymi oczami.
Gdy szły, patrzyła nie tylko na las, ale i regularnie zatrzymywała oko na Brennie. Była ciekawa, jak Longobottomówna odnajduje się w Kniei, bo naturalnie żywiła naiwne przekonanie, że umie zobaczyć w człowieku takie rzeczy. Niewiele zaś ponad stosunek do przyrody ją w ludziach obchodziło. Patrzyła protekcjonalnie, a czasem i wrogo na tych, którzy — w jej mniemaniu — nie podchodzili do sprawy w nieodpowiedni sposób. Jaki był odpowiedni? To już sobie sama ustalała na intuicję. Sama Brenna sprawiała na pierwszy rzut oka wrażenie sympatycznej — jednej z tych dziewczyn, które miło przelotnie spotkać w okolicy — lecz nazwisko sugerowało, że światopogląd ma zbyt sztywny, żeby chciało się ją mieć przy sobie bliżej.
A kwestia duszków-zwierzaków swoją drogą sympatyczna; ja bym ich nie skreślała, może bóg MG da.
— Nie prosił wprost — przyznała czarownica — ale zawsze ładnie jest nie tylko brać, lecz i dawać. To pomaga utrzymać harmonię. — Uśmiechnęła się z zadowoleniem na myśl o tym, że wszystko się wyrównuje. — Niektórzy lubią śmierć memortka nazywać klątwą. Klątwą pecha. Ja myślę o tym jako o upomnieniu. Nie wiem, jak to dokładnie działa. Nie chcę wiedzieć. Dziwne rzeczy wloką się za śmiercią. Lepiej czasem nie wiedzieć.
Im dalej wędrowały w Knieję, tym bardziej ożywiona zdawała się Helloise, jakby powoli wybudzała się ze snu. Wolną rękę wystawiała w stronę lasu po bokach udeptanej ścieżki, aby poczuć pod palcami cokolwiek, co się nawijało: młodziutkie delikatne listki wiosenne, korę obudowującą drzewa, ostre kolce i gałązki krzewów czy lepkie niteczki pajęczyn.
— Ekscytuje cię, że idzie lato? — zapytała, mrużąc oczy, aby lepiej wsłuchać się w dźwięki lasu. — W drzewach już zaczęły krążyć soki. Obudziły się. Słyszysz?


dotknij trawy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
04.08.2025, 22:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.08.2025, 09:05 przez Brenna Longbottom.)  
- Powinnam tam trafić. A jeżeli nawet nie... mogę go wytropić. Po prostu nie wpadłam na to, że powinnam znaleźć tego ptaszka - przyznała Brennie uczciwie. Samo znalezienie miejsca, gdzie go zostawiła, nie powinno być trudne: nie znała się może szczególnie na przyrodzie, ale dorastała w cieniu Kniei, znała dobrze tutejsze ścieżki, spędziła w lesie niejedne wakacje, a wilczy nos łatwo mógł chwycić jeśli nie trop samego memortka, to własny zapach z niedawnego spaceru. I nawet jeśli przez myśl jej przeszło, że to wszystko jest absurdalne, nie dała tego po sobie poznać. Może z powodu doniczek, które dwa razy o włos minęły jej głowę, i ze względu na tę łopatę, o którą potknęła się w ogrodzie. A może dlatego, że Helloise zdawała się w to wszystko wierzyć, i Brenna nie uważała, że sama ma dość wiedzy na te tematy, aby jej wiarę negować, zaś spacer po Dolinie Godryka nie był niczym złym.
Wędrowała u boku Helloise najpierw wydeptaną ścieżką, oddalając się od zabudowań, później zaś już po trawie, gdy nad ich głowami zaczął szumieć las. W jej słowa wsłuchiwała się z pewnym zamyśleniem: może była w nich większa mądrość, może tylko dziwność miejscowej zielarki, Brenna nawet nie próbowała tego rozstrzygać. Sama bywała do bólu wręcz pragmatyczna i przyziemna, i chociaż doskonale rozumiała znaczenie dawania i odwdzięczania się… to tutaj miała pewien problem.
– Lubię dawać prezenty. Ale dobrze wiedzieć, co może spodobać się obdarowanemu, więc jak się takiego nie zna, a ten chciałby coś dostać… Jeśli sam nie powie, czego pragnie, bardzo łatwo o nietrafiony prezent. – Rozłożyła ręce, trochę bezradnie. Nie znała memortka, nie wiedziała, co oznacza jego pieśń ani że ma swoją cenę: nie wpadła na to, że ten mógłby pragnąć pochówku z rąk człowieka. Obiecała sobie zresztą, że poszpera później w książkach, z czystej ciekawości, by sprawdzić, czy faktycznie memortek pieśnią prosił o pogrzeb i zsyłał pecha na tego, kto go porzucił. Brzmiało to jak bajka, mit, legenda, ale wszystkie legendy miały przecież w sobie ziarno prawdy.
– Och, jasne. Uwielbiam lato w Kniei. Ale wiosnę i jesień też uwielbiam. I zimę – stwierdziła, uśmiechając się półgębkiem, bo Dolina Godryka była dla niej piękna w każdej porze roku, a życie, praca i nawet wojna jeszcze nie zdążyły uczynić ją cyniczką i wyrwać z Brenny tego zachwytu.
Zadarła głowę, przez moment wodząc spojrzeniem pośród koron drzew, może za tymi wspomnianymi przez zielarkę sorkami, ale zaraz spuściła wzrok.
– To chyba było gdzieś tutaj – oceniła, skręcając na wąską ścieżkę pomiędzy krzewy, odgarniając sobie ostrożnie z drogi gałęzie, nim wypatrzyła drzewo, na którym wczoraj przysiadł memortek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#10
14.08.2025, 00:28  ✶  
Wszystko, co Helloise mówiła, splatało się nad chybotliwymi granicami między prawdą a bajką, mądrością a halucynacją. Konstruowała swój świat, nie oglądając się na to, czy wiernie odwzorowuje rzeczywistość. W ten świat wierzyła i dzieliła się nim z ludźmi. Prawdy bowiem bywały różne — dla czarownicy jej własna prawda w niczym nie ustępowała prawdzie obiektywnej. Dopatrywała się ona czasem rzeczy tam, gdzie nigdy ich nie było. W najbłahszych przypadkach codzienności dostrzegała enigmatyczne znaki i wiadomości, mimo że nie była wróżbitką, która potrafiłaby trafnie interpretować omeny.
— Trzeba słuchać uważnie, nie zawsze życzenie wypowiedziane jest wprost. Gdy się słucha odpowiednio, często odpowiedź sama nadchodzi. A czasem zostaje w tym domyśle. Wszyscy jesteśmy niedoskonali i nie zawsze potrafimy zrozumieć — odpowiedziała pojednawczo, bo Brenna, mimo że nie odgadła sekretu memortka, wykazała zaskakująco dużą ilość dobrej woli. — Wtedy nie ma rady i trzeba szukać pomocy u kogoś innego. — Przez kogoś innego w tym przypadku miała na myśli oczywiście siebie.
To, co Longbottom powiedziała o porach roku, zadowoliło Helę jeszcze bardziej. Przeszło jej przez myśl, że być może nie doceniła brygadzistki. Odpowiedziała więc na uśmiech dziewczyny własnym uśmiechem — tym razem bez tajemniczości, dziwności i zblazowania. Takim zwyczajnym, szczerym, zarezerwowanym dla tych, z którymi poczuje się nić porozumienia.
— Słusznie. Potrzebujemy pełnego cyklu. W pełnym cyklu jest zamknięte piękno przemiany. Śmierci i odrodzenia. Wschodzące życie o tej porze roku nie byłoby tak przejmujące, gdyby nie zgasło na zimę.
Dotarły w końcu do miejsca, w którym wcześniej tego dnia rozminęły się przy ptasim śpiewaku. Memortek leżał w cieniu tego samego drzewa, pod którym zostawiła go Brenna. Zdążyły już zainteresować się nim pierwsze mrówki, a wiotkie  wcześniej ciałko zesztywniało. Helloise wbiła szpadel w ziemię i przechyliła go w stronę towarzyszki.
— To miejsce będzie dobre jak każde inne. — Choć nie zamierzała protestować, gdyby Brenna w inny sposób zamierzała zorganizować zwierzątku pogrzeb.
Czarownica usiadła pod drzewem, opierając głowę o pień i obserwując kolejne poczynania brygadzistki spod przymrużonych powiek. Palcem jednej ręki leniwie głaskała miękkie pierze martwego memortka, drugą ręką przeczesywała rosnące dookoła mchy.


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2698), Helloise (2083)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa