Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie "Piszę, więc jestem"
Ostatnio działo się wiele. Tak wiele, że to zaczynało być momentami za dużo nawet dla samej Brenny – chociaż przeczuwała, że musi po prostu się przyzwyczaić, bo jak w chińskim przekleństwie, żyli w ciekawych czasach. Ich życia mogły więc być tylko ciekawe, a i tak powinni być wdzięczni, jeżeli nie okażą się przy okazji bardzo, bardzo krótkie.
Pozostawało więc tylko jedno: nie zwalniać tempa. Po szaleństwie przed balem, szaleństwie związanym z balem, szaleństwie z problemami z eks Mavelle i szaleństwie powiązanym z Zakonem i śmierciożercami, przyszła pora na zajęcie się kolejnym szaleństwem: mianowicie tym kuchennym. W sobotni poranek Brenna poderwała się więc z łóżka skoro świt, ogarnęła się, na wszelki wypadek zabębniła kilka razy w drzwi Erika, by ten przypadkiem nie zaspał (i przypomniała mu jeszcze, że ma nic nie jeść), a potem pognała na dół do kuchni, podjąć parę niezbędnych środków bezpieczeństwa. Otwierając okna i usuwając z niej co cenniejsze przedmioty, zastanawiała się, czy to objawy paranoi czy zdrowego rozsądku.
I czy właściwie woli, żeby okazało się, że żadnego problemu nie ma, przez co będą świecić oczyma przed Flintem, czy jednak że ten problem jest.
Punktualnie za pięć dziewiąta, o której umówili się z Castielem, wyszła przed posiadłość Longbottomów, a potem przeszła na skraj sadu, który ją otaczał. Czary otaczające posiadłość utrudniały zbliżenie się do niej, wejście więc do niej, gdy nikt cię nie wprowadzał zakrawało o cud. Podparła się o jedną z jabłoni, czekając aż na wiodącej tutaj ścieżce zmaterializuje się klątwołamacz. Nie zdążyła się uczesać, a ubrała się dość byle jak – w przydużą, czerwoną bluzę, wyblakłe trampki i stare dżinsy, absolutnie celowo, by nie było ich szkoda, gdyby przypadkiem przesiąkły wonią dymu po kuchennych eksperymentach. Albo się przypaliły. Ten strój mógł wyglądać dość zabawnie w kontraście z jej domem: ogromną posiadłością, porośniętą bluszczem, w której obecnie mniej lub bardziej stale mieszkało kilkanaście osób. Godryk miał kilkoro dzieci, a ich własne potomstwo lubiło wciąż uznawać dom w Doliny Godryka za swój… i ten właśnie takim był. Nie wspominając już o tym, że dawał schronienie i kilku osobom spoza rodziny.
- Cześć! – zawołała, odbijając się od pnia i machając Flintowi, ledwo się pojawił. – Gotowy na kuchenne egzorcyzmy? Przyznaję, od samego rana zastanawiam się, czy ta klątwa nie jest podstępna i w twojej obecności się nagle nie utajni, żeby zrobić ze mnie i Erika wariatów… Ale mam kilka zdjęć kuchni po gotowaniu mojego brata, tak w ramach materiałów dowodowych.
Oczywiście, po swojemu, zaczęła paplać, gdy tylko Castiel podszedł. Jednocześnie ruszyła przez sad w stronę domu.