• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[19/09/1972] Something good comes with the bad | Benjy, Prudence

[19/09/1972] Something good comes with the bad | Benjy, Prudence
Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#1
17.08.2025, 17:56  ✶  
noc 19/09/1972, Exmoor
Burza rozszalała się na dobre - jeszcze zanim zamknąłem za sobą drzwi rezydencji, huk grzmotu przeciął powietrze, a wraz z nim niebo rozcięło krótkie, ostre światło błyskawicy - gdy przekroczyłem próg, wdarł się ze mną mocny podmuch chłodnego wiatru, niosąc ze sobą wilgoć, zapach mokrej ziemi i ten charakterystyczny, metaliczny aromat, jaki zawsze towarzyszył jesiennej ulewie. Krople wody spływały po mojej twarzy, za kołnierz, po nadgarstkach aż do dłoni, byłem przesiąknięty zimnem do szpiku kości, ale w momencie, kiedy ciepłe powietrze wnętrza otuliło mnie jak koc narzucony na całe ciało, poczułem, że moje ciało powoli, niechętnie zaczyna się rozluźniać.
Schyliłem się i zsuwając ciężkie, mokre buty -  starałem się nie nakapać zbyt mocno na posadzkę, nie brudząc jej błotem bardziej niż to już się stało, nawet jeśli skrzaty z pewnością miały to szybko uprzątnąć. Byłem tego pewien, nawet jeżeli nie było ich w zasięgu wzroku, to z pewnością krzątały się w pobliżu. Gdzieś w głębi domu, co kilka chwil, odzywały się delikatne skrzypnięcia drewna - może to była konstrukcja uginająca się pod naporem wichury, a może echo bicia serca samego budynku, który nigdy nie dawał się poznać do końca, jednak prócz tego, późnowieczorne milczenie rozciągało się w korytarzach, przerywane tylko bębnieniem deszczu o szyby i stukotem gałęzi szarpanych na oślep przez wiatr.
Ruszyłem przed siebie. Korytarz tonął w ciemnościach, jedynym światłem była mdła, mleczna poświata księżyca, ledwo przedzierająca się przez ciężkie, deszczowe chmury. Cienie wydłużały się na ścianach, a każdy krok odbijał się głucho od drewnianej posadzki. Było w tym coś dziwnie kojącego - w tej ciszy wewnątrz, zestawionej z wściekłością żywiołu za murami. Mój oddech był spokojny, równy - już nie miałem, dokąd się spieszyć. Minęło trochę czasu od tamtego wieczoru - wieczoru, który zmienił układ sił, zasady, może i sam sens tego, gdzie się znajdowałem i dlaczego. Nie sypiałem już w mojej sypialni na piętrze. Formalnie wciąż należała do mnie - była pełna moich rzeczy, zarówno tych potrzebnych mi do pracy, co i drobiazgów z przeszłości, ale nie ciągnęło mnie tam wieczorami. Po co miałbym tam wracać, skoro to, co ważne, znajdowało się niżej? Przywykłem do tego, że nogi same mnie niosły w stronę gościnnej sypialni. To była dziwna świadomość - że wszystko zmieniło się, a jednocześnie nie potrzebowało żadnych słów, ani wyjaśnień. Nie zamierzałem udawać, że nie byliśmy blisko. Przeciwnie - ta bliskość była jak odruch - coś naturalnego, wynikającego z samego bycia obok siebie, i właśnie dlatego, kiedy uchyliłem drzwi, nawet się nie zastanawiałem. Wystarczyło tylko spojrzenie na sylwetkę kobiety stojącej na tle ciemnego okna.
Podszedłem do Prudence - bezszelestnie, nawet podłoga nie skrzypnęła lekko pod moim ciężarem - i bez namysłu objąłem ją od tyłu, powoli, jakby to było coś oczywistego. Moje ramiona wsunęły się pod jej piersi, a broda spoczęła na jej włosach. Były miękkie, przyjemne w dotyku, delikatne. Zupełne przeciwieństwo mnie - mokrego, zimnego od deszczu. Czułem, jak moja kurtka niemal od razu przykleiła się do jej pleców, a woda z mankietów spłynęła po jej dłoniach. Była w tym pewna perfidia, bo wiedziałem, że przynoszę chłód tam, gdzie ona miała ciepło, ale to była perfidia z rodzaju tych niewinnych, raczej drobna zaczepka niż świadoma złośliwość wobec kogoś, kto z pewnością się tego nie spodziewał. Zaciągnąłem się zapachem jej włosów, nie do końca świadomie, ten gest nie miał planu, nie kryła się za nim żadna szczególna intencja. Było to czyste poddanie się chwili, urokowi bliskości, która narzucała się sama. Ta przelotna cisza między nami rozciągnęła się na krótką chwilę, ale nie była niezręczna - wręcz przeciwnie, smakowała jak napięcie, które rośnie, zanim padnie pierwsze zdanie w dialogu.
- Co knujesz? - Wymruczałem cicho, nachylając się tuż przy jej uchu. Mój głos zabrzmiał chrapliwie, wydobywał się z głębi klatki piersiowej, nie musiałem mówić głośno - wystarczyło to pomrukliwe, lekko zaczepne pytanie. Słowa były przesycone ciepłem oddechu i wilgocią, którą przyniosłem ze sobą z zewnątrz.
Przycisnąłem ją odrobinę mocniej do siebie, a chłód z moich ubrań jeszcze bardziej zderzył się z jej ciepłem. Było w tym coś dziwnie przyjemnego - kontrast, który potęgował wszystko, co się działo. Wpatrywałem się w półmrok przed nami, w ciemne kontury drzew szarpanych za oknem, a jednak całą uwagę miałem skupioną na niej. Na tym, że była tu, mogłem czuć jej zapach, miękkość włosów pod brodą. Nie zastanawiałem się nad tym, dlaczego to robię - nadal, po tylu dniach - nie potrzebowałem odpowiedzi. Bliskość przyszła sama, bezmyślnie, była jedynym logicznym następstwem nocy, burzy i ciszy, która panowała w rezydencji.
!Strach przed imieniem


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
17.08.2025, 17:56  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#3
17.08.2025, 22:59  ✶  

Wpatrywała się w ciemne niebo, które co chwila rozświetlały jasne blaski. Ten spektakl był niesamowity, natura potrafiła udowodnić, jaki człowiek był w tym wszystkim malutki. Nie mógł się równać z jej siłą. Co chwila do jej uszu dochodził dźwięk grzmotów, które zwiastowały pojawienie się na nieboskłonie kolejnych piorunów.

Obserwowała to, co działo się na zewnątrz, jednak jej myśli zaczęły uciekać gdzieś daleko. Znajdowała się w sypialni, nie swojej, gościnnej, w domu Corneliusa, o czym nie powinna zapominać, a dzisiaj wyjątkowo docierało do niej, jakie to wszystko mogło być ulotne, nie mogło - miało być. Zatraciła się dość mocno w tym, co się tutaj działo, przekraczała swoje granice, kiedyś musiał nadejść moment, w którym miała sobie uświadomić, że zaraz to wszystko zniknie. Bańka w której tkwiła pęknie, znowu wróci do szarej rzeczywistości. Okropnie łatwo przyszło jej dostosowanie się do nowego rytmu, nie zadawała pytań, nie analizowała, po prostu w tym trwała, miało tak być do pewnego momentu, nie określonego jakoś konkretnie, ale powinna o tym pamiętać, to miało swój okres ważności, chociaż nie wiedziała, kiedy nadejdzie.

Łatwo było zakładać, że do tego nie przywyknie, że jej się to nie spodoba, że będzie w stanie udawać, że to nic nie znaczy, że jest tylko chwilowym sięgnięciem po coś, czego brakowało w jej życiu. Nie było to jednak takie proste, chcąc nie chcąc zaczęła się przyzwyczajać do bliskości, obecności, do tego nowego trybu, który sobie wypracowali. Nie rozmawiali o tym, nie musieli, nie potrzebowali, chociaż, czy aby na pewno? Nie zamierzała jednak mieszać, komplikować, chociaż wiedziała, że może się to skończyć rozczarowaniem, ale nie na to się umawiali. Nie okłamywał jej, nie obiecywał niczego więcej poza tym, że mogą być parą, kiedy znajdowali się w tym domu.

Piątka pucharów, karta którą wyciągnęła podczas tej głupiej zabawy we wróżbitów z Greengrassem namieszała jej w głowie. Przypomniała o tym, o czym starała się nie myśleć, wzbudziła w niej niezbyt pozytywne emocje. Jasne, była to tylko karta, ale jakoś nie mogła nie dostrzec tego, że wyjątkowo pasowała do jej aktualnego położenia.

Nie myślała zupełnie jasno, nadal miała w sobie te dziwne oderwanie, które towarzyszyło jej od kilku godzin. Nie miała pojęcia ile spalili, czego przy okazji się nawdychali, bo dym towarzyszył ich praktykom wróżbiarskim i artystycznym.

Poczuła chłód, a zarazem ciepło ludzkiego ciała, które znalazło się za nią, zaciskające się dłonie, niespodziewaną bliskość. Wzdrygnęła się odruchowo, nie spodziewała się tego nagłego zimna, które pojawiło się nieoczekiwanie. Tak właściwie to wiedziała kto je ze sobą przyniósł, chyba nigdy nie przyzwyczai się do tego, że potrafił pojawiać się znikąd, przemieszczał się z cieniami, po prostu nagle był obecny tuż obok.

Przyniósł ze sobą zapach wilgoci, był przemoczony, burza musiała go złapać, kiedy wracał do domu. Czekała na niego, ostatnio stało się to jej rutyną, nie wypytywała gdzie chodzi, co robi, ale czekała, żeby mogli spędzić razem chociaż odrobinę czasu, tym razem nie było inaczej, chociaż może trochę, uświadamiała sobie bowiem, że to ostatnie ich wspólne wieczory, niedługo się to skończy.

Odetchnęła głęboko. Nie skomentowała tego, że teraz i ona zaczynała czuć na własnej skórze konsekwencje burzy, która rozpętała się za oknem, mimo tego, iż nie wychylała nosa poza mury rezydencji od kilku godzin. Dobrze było czuć jego bliskość, jego dotyk. Przymknęła oczy, szkoda, że to nie mogło być takie proste.

Nie było w tym jego winy, nie zamierzała więc w żaden sposób pokazywać, że trochę zaczął ją niepokoić zbliżający się koniec ich wspólnych wakacji. Nic nie trwało wiecznie, lato odchodziło, zbliżała się jesień, nie tylko w naturze, ale i w jej życiu, tak już musiało być. Zamiast tego wypadało skorzystać z ostatnich możliwości, pozwolić sobie jeszcze na chwilę zatracić się w tej sytuacji, w której się znaleźli.

Położyła swoje dłonie na jego, chłód i wilgoć, którą ze sobą przyniósł wydawała jej się zupełnie nie przeszkadzać, szczególnie, że towarzyszyło im ciepło bijące od jego ciała.

- Aktualnie? Nic takiego. Zastanawiam się nad tym, jakim zaklęciem powinnam Cię potraktować za to, że postanowiłeś sobie ze mnie zrobić ręcznik. - Próbowała brzmieć lekko, jakby wcale przed chwilą nie ogarnęły jej te wszystkie ciemne myśli, chociaż w tonie jej głosu można było wyczuć delikatne napięcie.

Będzie jej tego brakowało, była tego pewna, chociaż przecież zdawała sobie sprawę, że istnieje tylko jedno zakończenie tej historii i nie należało one do tych mile widzianych. Nie wszystkie opowieści jednak kończyły się dobrze, akurat ona była tego bardzo świadoma.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#4
18.08.2025, 15:34  ✶  
Ostatnie dni płynęły w sposób, którego nigdy bym się po sobie nie spodziewał. Sielankowo - tak - to słowo brzmiało zbyt ckliwie, ale pasowało, cholera, jak ulał. Było w tym coś podejrzanego -  coś, co powinno mnie zaniepokoić, a zamiast tego dawało mi dziwny spokój. Rytm dnia tworzył się niemal sam, bez planu, bez świadomych decyzji, wszystko układało się w przyzwyczajenia - niepostrzeżenie, krok po kroku, jakbyśmy oboje wpadli w tę rutynę nie zauważając, kiedy właściwie to się stało. To nie były dni pełne wielkich wydarzeń, wręcz przeciwnie, była to codzienność, prosta i banalna. Rozmowy o planach, o obowiązkach, o grafikach - ktoś z zewnątrz uznałby je za nieistotne, nudne wręcz, a jednak w nich było coś zatrważająco przyjemnego, jakby świat na chwilę przestał się interesować nami i naszymi sprawami, a całość istnienia zredukowała się do rytmu prostych, codziennych czynności. Było w tym coś zdradliwego - ta sielankowość nie pasowała do nas, a jednak wkradała się powoli, podstępnie, nie pytając o zgodę. Zamiast dramatów i wybuchów dostawałem poranki przy kubkach herbaty i wieczory, które rozmywały się w rozmowach o rzeczach tak przyziemnych, że sam siebie czasem nie poznawałem. To było niebezpieczne,  łatwo było w tym ugrzęznąć, cholernie łatwo. Jeszcze łatwiej było przywyknąć i wmawiać sobie, że tak powinno być - że brak pustych nocy i chłodnych poranków to naturalny stan, a ciepło, które wypełniało korytarze i pokoje, to coś, na co można liczyć już zawsze. Nie obiecywaliśmy sobie niczego, nie rozkładaliśmy przyszłości na części pierwsze, a jednak w tym wszystkim było coś przerażająco przyjemnego. Zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy dryfowali obok siebie w milczeniu, ale z poczuciem, że ten dryf wcale nie prowadzi w próżnię, ani nie na mieliznę.
Rozmowy o grafikach i planach, absurdalnie zwyczajne, dawały wrażenie stabilności, chociaż w głębi wiedziałem, że to tylko złudzenie. Może właśnie dlatego tak mocno się ich chwytałem - tego zwykłego tonu, tego, że można było się spierać o rzeczy błahe, jak niedokręcona tubka pasty do zębów, zaplanować coś na jutro, a nawet choćby wiedzieć, że jutro i tak nadejdzie wbrew wszystkiemu.
Nie zastanawiałem się nad tym, co będzie dalej, ani nad tym, dokąd nas to zaprowadzi. Myśli o przyszłości odsuwałem na bok, bo po co miałbym je w ogóle dopuszczać? To była noc, było późno, byliśmy tutaj, i tylko to się liczyło. Prue próbowała brzmieć lekko, tak lekko jak ja, jakby wcale nie została przeze mnie zaskoczona i zmoczona zimną wodą, i faktycznie, każde słowo wypowiedziała z odpowiednią nutą kpiny, ale ja usłyszałem więcej - ten ledwie uchwytny cień napięcia, ukryty pod powierzchnią. Czy powinienem poruszyć ten temat? Uśmiechnąłem się pod nosem, moja broda wciąż spoczywała na jej włosach, a ramiona nie drgnęły ani o centymetr. Zamiast tego odetchnąłem głębiej, jakbym naprawdę rozważał jej słowa.
- Zaklęciem? - Mruknąłem, celowo zniżając głos, jakbym naprawdę się nad tym zastanawiał. - Tylko błagam, nie niczym ognistym. Znasz mnie, nie znoszę szię smaszyś. - Mój podbródek znów przesunął się lekko po jej włosach, kiedy mówiłem dalej. - Ale wiesz, jeszli mam jakiś wyból... - Doddałem, półszeptem, tuż przy jej uchu. - Chyba wolę, kiedy dotykasz mnie lękami. Zaklęcia szą takie bezosobowe. - Mruknąłem, a potem lekko odchyliłem głowę, żeby móc spojrzeć na jej profil w półmroku. Z boku jej twarz wydawała się spokojna, ale znałem ją już na tyle, by wiedzieć, że w środku kłębiło się o wiele więcej. - Jeszeli jednak nadal zamierzasz machaś na mnie rószczką, weś pod uwagę, sze mam w zanadrzu dwa balszo skomplikowane czaly. - Dodałem. - Nazywają szię „Telgeo” i „Pszeplaszam”. Oba działają natychmiastowo. - Zsunąłem dłonie nieco niżej. Burza ryknęła gdzieś nad dachem -  szkło szyb jęknęło, ale ściany trzymały się twardo. W tej rezydencji wszystko miało grubą skórę, albo... Próbowało ją mieć.
- Nie będę cię pszepytywał, sha. - Dodałem, pozwalając, by kącik moich ust wygiął się w półuśmiechu. - Ale słyszę to w twoim głosie, i jeśli mam dostaś klątwą nie tylko za tę obszydliwą wilgoś, to wolę wiedzieś, za co. Powiesz mi... Stało szię coś? - To nie było pytanie z gatunku „dla świętego spokoju”, ale było późno, zbyt późno na krążenie wokół tematu. Przejechałem kciukiem po wierzchu jej dłoni, od paznokcia do nasady palca, kilkukrotnie powtarzając ten ruch.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#5
18.08.2025, 22:03  ✶  

- Mam dość ognia na najbliższy czas, więc nie musisz się o to martwić. - Nie, żeby w ogóle rozważała rzucenie w niego zaklęcia, wiedziała, że nie byłaby mu w stanie zrobić krzywdy w ten sposób, w końcu trafiło na specjalistę od klątw. Musiałaby się nieco wysilić, na szczęście znała również inne sztuczki. Rzadko jednak po nie sięgała, zresztą była to tylko groźba, która nigdy nie miała mieć pokrycia, raczej próbowała nieco zmienić temat od tego, co zaprzątało jej myśli. Okazja sama się nadarzyła, to z niej skorzystała. Powinna się spodziewać, że nie będzie takie proste. Próbowała brzmieć lekko, próbowała wprowadzić rozmowę na całkiem lekki ton, czy miało jej się to udać, oczywiście, że nie.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, mogę odpuścić zaklęcia na rzecz rąk. - Skoro miała się już nad nim pastwić mogła to zrobić w sposób, który chociaż odrobinę spełni jego oczekiwania, chociaż, czy wtedy faktycznie byłoby to jej zemstą? No nie do końca, ale miała do niego przecież słabość, mogła pójść na jakieś ustępstwa, nie była wcale taka groźna, jak jej się wydawało.

- Te czary faktycznie mogą spowodować, że nie dojdzie do próby ataku. Szybko Ci poszło wyperswadowanie mi tego pomysłu. Wiesz, jak mnie podejść. - Zdążyli się już nieco poznać, czyż nie, nie mogło jej to zaskakiwać. Potrafił sobie z nią radzić, zresztą póki co, raczej nie dawała mu ku temu powodów. Aktualnie też tylko i wyłącznie się z nim drażniła, próbowała odsunąć od siebie myśli, które nie chciały wcale nigdzie ulecieć. Wydawało jej się, że złapał haczyk, że ominą to, co zaczęło jej ciążyć. Niedoczekanie.

Odetchnęła głęboko. Wyczuł ją, zauważył, że jest jakieś głębsze dno w jej chwilowej chęci rzucenia w niego zaklęciem, może nie do końca o to chodziło, ale faktem było to, że coś ją gryzło. Pieprzone wróżby i kadzidła, pieprzone próby odnalezienia się w roli jasnowidza. Niby nic takiego, a jednak mogło to być coś więcej. Przejęła się tym, nie powinna, ale jednak uderzyło w nią to. Nie myślała do końca racjonalnie, umysł Bletchley w tej chwili nie był najjaśniejszy, więc zbiegło to się trochę w nieodpowiednim czasie.

- Powinnam się przyzwyczaić, że nic się przed Tobą nie ukryje. - Stwierdziła fakt. Dopiero po chwili dotarło do niej, że zabrzmiało to tak, jakby faktycznie istniała szansa na to, że mogą między nimi istnieć jakieś przyzwyczajenia. Znowu to sobie robiła, myślała o przyszłości, chociaż cały świat, łącznie z kartami tarota, wiedział, że raczej nie była im pisana.

- Nic takiego, trochę za dużo myślę. - To był jej pierwszy odruch, nie wypadało jednak, aby dostał zaklęciem za jej nadmierne myślenie, bo przecież to nie była jego wina. To ona zaczęła niepotrzebnie wszystko analizować, chociaż przecież dobrze im było bez tego. Zbliżał się jednak nieuchronnie moment, gdy opuszczą to miejsce, i co wtedy? Zapomniał ją nawet zaprosić na ślub, a może nie chciał tego zrobić, przecież ustalili, że to może się dziać tylko przez chwilę, tylko tutaj, później o sobie zapomną, rozejdą się w swoje strony i to by było na tyle.

- Ach, Greengrass wspomniał, żebyś nie zakładał bojówek na ślub, nie wiem, czemu sam Ci tego nie przekazał. - Miała mu to powiedzieć, to to zrobiła. Ton jej głosu był nieco chłodniejszy, mimo, że nie chciała pokazać, że nieco w nią to uderzyło, bo ten cały ślub miał odbyć się po tym, gdy opuszczą rezydencję, a więc ich drogi się rozejdą. Miała zniknąć z obrazka, tak szybko jak się na nim pojawiła.

Łatwo było przyzwyczaić się do tych wspólnych chwil, poranków, wieczorów, nie analizować tego, co będzie dalej, ale czas mijał, mijał bardzo szybko, kiedy w końcu codzienność okazywała się być bardzo lekka i przyjemna.

Zamilkła na moment, wpatrywała się w ciemne niebo, które nadal rozświetlały błyskawice. Było późno, nie mieli wiele czasu na to, aby krążyć wokół tematu, zresztą zapytał ją wprost, może warto było podzielić się swoimi refleksjami. Poczuła ten delikatny dotyk, który powodował ciepłe i przyjemne mrowienie na dłoni.

- bo przecież już wtedy nas tu nie będzie, właściwie to nie tylko tu, tylko po prostu nas już nie będzie. - Dokończyła myśli, zebrała się na odwagę, aby to zrobić. Ostatnio łapała się na tym, że myślała o nich jako duecie, to stało się samo z siebie, mieli wspólne plany, dyskutowali o kolejnych dniach, o tym, co będą razem robić, łatwo przychodziło jej takie gdybanie, ale to miało ulec zmianie. Nie były to żadne górnolotne plany, po prostu codzienność, którą bardzo miło było dzielić z kimś, kimś kto rozumiał, kto chciał być tuż obok. Nie powinna być zaskoczona, wręcz przeciwnie miała się tego spodziewać, ale nie spodziewała się, że będzie to smakowało, aż tak gorzko, po ledwie kilku wspólnie spędzonych dniach. To nie było dla niej typowe, ale najwyraźniej nie mogła nic z tym zrobić, to nie wybierało, po prostu się działo. Wpuściła go do swojego życia, bez momentu zawahania.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#6
19.08.2025, 00:11  ✶  
Burza wciąż waliła w szyby, jakby chciała roznieść dom w pył, ale mnie to nie obchodziło - już nie - obchodziło mnie też, że wróciłem później niż miałem, bo wieczór wcale nie poszedł po mojej myśli - zaliczyłem swoje potknięcie i powinienem siedzieć w ciszy, zamiast robić z siebie pajaca. Jedyna rzecz, na której skupiałem się w tym momencie, była właśnie przede mną - ciepła, sucha, jej włosy pachniały czymś, co nie miało nic wspólnego z deszczem, zimnem i ciemnością.
- Co za ulga, sha, bo jusz miałem cię plosiś, szebyś chociasz nie podpalała moich butów. Nie mam tszesiej paly. - Ścisnąłem jej dłoń mocniej, kciukiem rysując małe kółka po jej skórze, ta bliskość była zwodniczo prosta. Zbyt prosta.
Zamrugałem, słysząc jej następne słowa - nawet jeśli były wypowiadane z przekory, brzmiało to jak przyznanie się do czegoś większego, niż planowała - obietnica, której być może wcale nie chciała składać. Zaciągnąłem się zapachem jej włosów, jeszcze mocniej wtulając twarz, żeby nie zauważyła mojego uśmiechu. Wciąż trzymałem ją w ramionach, mokry, z policzkiem opartym o jej głowę, nie myśląc o tym, jak łatwo mi szło ostatnio przymykanie oka na podobne drobiazgi, bo przecież ostatnie dni były aż nazbyt łagodne, rozkosznie przewidywalne. Sielanka, której nie planowałem, a która wkroczyła drzwiami i rozgościła się, zanim zdążyłem je zatrzasnąć. Kawa z rana, rutyna rozmów, wspólne planowanie godzin - to wszystko tak zwyczajne, że aż podejrzane. Tak bardzo zwyczajne, że można było się w tym zgubić. Nie zauważyłem, kiedy zdążyłem się przyzwyczaić do jej obecności - tego, że w łóżku nie było pusto, nie ma już zimnych poranków, a poduszki pachniały w inny sposób.
Oderwałem usta od jej włosów i nachyliłem się niżej, do szyi, udając skruszonego chłopaka, który wie, że spaprał sprawę, ale zrobi wszystko, by go nie wygoniła.
- Nie zasługujesz na takie toltuly, ale wiesz, sze jestem łotlem. Tylko łotly zakladają szię do sypialni damy, w moklych ublaniach, w dodatku po północy. - Musnąłem nosem jej kark. - Wybaczysz mi, wiedząc, sze jak najbalsiej znów to powtószę?
Zacisnąłem palce lekko na jej dłoni, żeby coś dopowiedzieć, obrócić w żart, rozbroić jej półgroźbę kolejnym pomrukiem - i wtedy usłyszałem kolejne słowa, tak miękkie, że tylko dlatego, iż byłem przy niej, dotarły do mnie w pełni. „Powinna się przyzwyczaić.” - to zabrzmiało tak, jakbyśmy mieli na to więcej czasu, już zdążyliśmy wyrobić w sobie nawyki. A przecież minął… Tydzień? Dziesiąty września, pamiętałem ten wieczór, ten punkt startowy, aż nazbyt dobrze. Mijało dziewięć dni, nie siedem, ale jak dotąd, nic nie zapowiadało, by którekolwiek z nas chciało przypomnieć o tym drugiemu. Nie zdziwiło mnie to - ostatnie dni udowodniły, że mieliśmy już własny rytm, swój kod. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, a jednak - każdy drobiazg był piekielnie przyjemny, to właśnie ta proza codzienności, której nigdy się nie spodziewałem, że tak mocno mnie wciągnie, ale potem usłyszałem jej wdech. Dłuższy, głębszy, jakby zbierała się w sobie do wypowiedzenia czegoś, czego nie chciała mi oddać.
Znałem to. Ten ton, to nerwowe zamykanie drzwi, jakby przepraszała za własny mózg - za to, że coś jej chodzi po głowie. Nie mogłem jej za to winić, ale to nie znaczyło, że kupowałem tę wymówkę. Potrzebowałem jasności - tej, na którą nie byłem przygotowany, chociaż jeszcze tego nie wiedziałem.
Prawda była taka, że miała rację - nasz czas tu się kończył, wiedziałem o tym, ale przy niej tak łatwo było o tym zapomnieć. Tak łatwo było udawać, że nie jestem tylko jej chłopakiem z przypadku, ani jakimś dziwnym zrządzeniem losu. Nie jestem chłopakiem, który przyszedł późno, zaliczył potknięcie i wrócił przemoczony, a teraz trzymał ją tak, jakby to mogło zmienić wszystko, chociaż nic nie zmieniało.
Zamarłem, słowa, które padły, uderzyły we mnie z taką samą siłą, z jaką wiatr obijał się o mury rezydencji. Zastygłem w konsternacji, a przecież jeszcze przed chwilą było tak łatwo - żarty, zaczepki, drobne muśnięcia dłoni, cała ta rutyna, która wdarła się między nas podstępem, cicho i gładko. Byłem przekonany, że dajemy sobie czas, i mamy go jeszcze pod dostatkiem. Tydzień - tak, doskonale pamiętałem tamten pierwszy dzień, dziesiąty września. Teraz była już głęboka noc dziewiętnastego września. Dziewiątego dnia, dwa dni po wyznaczonym tygodniu, o którym mówiliśmy. Powinienem się cieszyć, że jeszcze tu jesteśmy, nie uciekliśmy od siebie, nasze małe „razem” nie skończyło się wtedy, gdy zgodnie mogło się skończyć, ale jej słowa, ubrana w niechlujny przekaz informacja, prawie ścięły mnie w pół. Ślub Ambroise’a z Geraldine miał się odbyć w sobotę po Mabon, więc mieliśmy jeszcze kilka dni - jeszcze parę nocy, parę poranków, kilka wieczorów, garść wykradzionych chwil, które z taką łatwością mogły oszukać czas. Tylko, czemu właściwie je wykradaliśmy? Rzeczywistości? Losowi? Sobie nawzajem? Wiedziałem jedno - cholernie łatwo było uwierzyć, że to może trwać, ba - będzie trwać.
Nie mogłem na to nic poradzić - poczułem, jak spięły mi się ramiona, mięśnie pod skórą stwardniały w odruchu obronnym. Nadal obejmowałem Prudence, ale jej ton, jej słowa, docierały do mnie z całą swoją głębią, odbierały mi oddech i wbijały pazury w kark.
Spodziewałem się zerwania? Nie. Byłem głupcem, bo założyłem inaczej. Tak, jak nie planowałem na serio wczuwać się w rolę jej chłopaka, tak samo jakoś po cichu wierzyłem, że pojedzie ze mną do Walii, spędzimy razem ten czas. Po weselu będziemy… No właśnie, co? Sam nie wiedziałem, ale wydawało mi się, że oboje chcieliśmy tego samego. Teraz dotarło do mnie, że to była tylko moja projekcja. Jakim idiotą trzeba być, by bez pytania założyć, że pójdzie ze mną na to wesele - będziemy w Snowdonii razem, że między wszystkimi tymi cholernymi czarodziejami, będę miał ją obok? Później… Później cokolwiek - ustalimy to tak łatwo, jak przychodziło nam to do tej pory. Wydawało mi się, że chciała tego samego - myliłem się.
Spokojnym tonem, pod opanowaną maską, zaczęła dawać mi właśnie do zrozumienia, że wszystko, co usłyszałem, to jedynie wiadomość od kumpla, to tylko informacja, którą przekazuje i zamyka temat, bo nas nie będzie. Nigdzie nas nie będzie. Ani w Snowdonii, ani w żadnym cholernym „dalej”. Nie byłem gotów na to, że dzisiejszej nocy, Prue postanowi skończyć ze mną, z… Znowu spojrzałem w szybę, na nasze odbicia obok siebie… Z nami. Zestawienie, które miało trwać jeszcze… Ile? Trzy godziny? Cztery? Do rana? Potem, zgodnie z jej logiką, miało nie być już „nas” - ani tu, ani gdziekolwiek.
Zacisnąłem szczękę, powoli wysunąłem dłoń spod jej dłoni, opuściłem ramiona - już jej nie obejmowałem. Cisza między nami zrobiła się gęsta jak powietrze przed grzmotem, i wtedy, jak na zawołanie, gdzieś daleko znów huknęło, a szyby jęknęły pod naporem wichury. W oddali piorun znów przeorał niebo, burza nie dawała o sobie zapomnieć. Spojrzałem na okno, na jej odbicie w szybie - twarz miała skupioną na ciemności na zewnątrz, jakby chciała się w nią wpatrywać, zamiast patrzeć na mnie. Zobaczyłem jej profil, cienką linię ust, i poczułem, że coś we mnie twardnieje. Neutralny grymas, trochę kpiny, trochę obrony - najłatwiej było schować się za maską.
- Bojówek, powiadasz. - Odezwałem się wreszcie, tonem tak rzeczowym i suchym, jakbym rozważał naprawdę jedynie wybór garderoby. - Cósz, mosze poploszę klawca, szeby wszył mi dodatkowe kieszenie w galniak. Tak na wszelki wypadek. - Mój głos był równy, spokojny - aż nazbyt spokojny - nikt by się nie domyślił, że świadomość tego, do czego dążyła Prue, właśnie rozrywała mi wnętrzności. Odchrząknąłem. Zacisnąłem palce w pięść, żeby nie sięgnąć znów po jej dłoń - chciałem, cholernie chciałem, ale wiedziałem, że to by zabrzmiało jak błaganie, a błagać nie zamierzałem. Przez chwilę milczałem, jakby to miało być wszystko, co mam do powiedzenia, ale przecież nie było.
- Gleenglass i jego wymogi. - Prychnąłem pod nosem. - Pszekazałaś, dobsze. Zadanie wykonane. Powinienem wiedzieć coś jeszcze? - Nie podniosłem głosu, wciąż mówiłem tym samym tonem - miękkim, cichym, jakby to były zwykłe słowa w zwykłej rozmowie, ale wewnątrz mnie trzaskały pioruny. Patrzyłem na odbicie jej twarzy w czarnej tafli okna. Moje własne odbicie było tuż obok, rozmazane, z wyrazem twarzy tak neutralnym, że aż kpiącym - tak, to było maskowanie, zawsze byłem w tym dobry. Obojętność bywała jak druga skóra.
Grzmot znów przetoczył się gdzieś w oddali,  lampka nocna zamigotała. Ja odchyliłem się o krok, zostawiając przestrzeń tam, gdzie przed chwilą był dotyk, ciepło i bliskość. Przesunąłem dłonią po włosach, odgarniając mokre kosmyki do tyłu. Ramiona wciąż miałem spięte, szczękę zaciśniętą. Wciągnąłem powietrze przez nos, głęboko, zatrzymując je na moment w płucach. Moje własne odbicie uśmiechnęło się lekko, tak, jakby ta cała sytuacja była zabawna. Było to jedyne, co potrafiłem w tej chwili zrobić, żeby nie pozwolić sobie pęknąć. I tyle - ani krzyku, ani scen, tylko cichy głos, w którym brzmiało wszystko i nic.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#7
19.08.2025, 11:11  ✶  

- Będę miała to na uwadze. - Nie uszkodzić butów, to nie wydawało się wcale takie trudne. Zresztą na pewno nie uderzałaby w stopy, bo to nie miało najmniejszego sensu, nie w jej przypadku. Gdyby chciała komuś zrobić krzywdę na pewno nie zrobiłaby tego w podobny sposób.

Bliskość, ciepło jego dłoni mieszało jej w głowie, oszukiwało, nie mogła pozbyć się ziarna, które zostało zasiane tego wieczoru. Niepewności, która się pojawiła. Zbyt łatwo przyszło jej przyzwyczaić się do dobrego. Nie miała w zwyczaju tego robić, nie zbliżała się do nikogo, bo właśnie tego się obawiała. Przywiązania, które musiało się pojawić, a ona głupio wierzyła w to, że bez problemu będzie w stanie pójść w swoją stronę. To miało się wydarzyć, mówili o tygodniu, tydzień minął, zaczęli razem układać swoją nową rzeczywistość, ale przecież to nie mogło trwać wiecznie, to było ulotne, niedługo wszystko miało się rozsypać. Mówił o tym, że nic go tutaj nie trzyma, że zamierza wyjechać, a ona nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Zresztą nie sądziła, że byłaby w stanie to zrobić. Nie miało być później, czy dalej, i chociaż miała tego świadomość, to pozwoliła sobie zupełnie stracić czujność. Szybciej niż jej się wydawało przywykła do tej ich wspólnej codzienności.

- Nie wiem, czy jestem w stanie Ci to wybaczyć, zakradanie się do sypialni może tak, ale te mokre ubrania, one trochę komplikują sprawę. - Starała się, by ton jej głosu nadal brzmiał lekko, chociaż przecież od samego początku miała z tym problem. Znowu padła obietnica, mówił, że to powtórzy, tylko ile właściwie podobnych wieczorów im zostało? Koniec pobytu w tym miejscu zbliżał się nieubłaganie, mieli kilka dni i co wtedy, wszystko rozsypie się pozostawiając pustkę, której powinna się spodziewać, jednak oszukiwała sama siebie, że przecież tak nie będzie.

Uświadamiała sobie, że czy tego chciała, czy nie ona na pewno się pojawi. Łatwo było przyzwyczaić się do obecności, przywiązać się do niego, mimo tego, że raczej nie miała problemu z tym, aby się dystansować, przynajmniej z pozoru, bo czy ostatnio dopuściła kogokolwiek do siebie tak blisko. No nie, więc nie powinno jej wcale to dziwić.

Nie rozmawiali o przyszłości, o tym, co będzie później, gdy opuszczą to miejsce, bo czy właściwie było o czym rozmawiać? Wiedziała czego miała się spodziewać, wiedziała, że to miało być tylko chwilowe, że nie było dla nich miejsca w tym prawdziwym życiu. Trudno jej było przyznać nawet przed samą sobą, że bardzo szybko zaczęła odnajdywać się w tym ich wspólnym rytmie, że przywykła do jego obecności, do ich wspólnych chwil, co niby miała mu powiedzieć?

W końcu podzieliła się tym, co zaprzątało jej głowę. Nie miała w zwyczaju udawać, że problem nie istniał, kiedy się pojawiał. Nie mogła dusić tego w sobie, kiedy zżerało ją to od środka.

Nie umknęło jej spięcie jego mięśni, ciało zareagowało, zapewne się tego nie spodziewał, ale przecież to musiało kiedyś paść, musieli sobie to wyjaśnić, nie wiedzieć czemu nie zakładała nawet, że mógłby chcieć przedłużyć im ten termin przydatności. Nie mogła go o to prosić, to był jej błąd, że pozwoliła sobie wejść w tą nową rzeczywistość tak lekko, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, jakie mogą się pojawić.

Nie chciała tego, najprościej byłoby nie poruszać tego tematu, udawać, że nie istnieje, zatracać się w tych ostatnich momentach, które mieli razem spędzić, tyle, że wolała w końcu wiedzieć na czym stoi. Przesadnie analizowała wszystko, co wydarzyło się tego wieczora, te cholerne karty sugerowały jej, że coś się skończy. Ambroise wspomniał o swoim ślubie, a Benjy, Benjy nawet nie zapytał jej, czy miałaby ochotę mu towarzyszyć, więc założyła, że dla niego było całkiem jasne to, że gdy wróci do domu, gdy stąd wyjedzie to wszystko będzie tylko wspomnieniem. Ich wspólne wieczory i poranki, to minie, znowu zostanie zupełnie sama.

Wypadało do tego przywyknąć, przecież to był zwyczajny stan rzeczy. Znowu zamknie się w swoich czterech ścianach, zbuduje wokół siebie mur i jakoś to będzie, zawsze było. Tyle, że ten tydzień pokazał jej jak wiele traci, a najgorsze było to, że tak właściwie to nie mogła zrobić nic, żeby znowu tego nie stracić.

Odsunął się od niej, wypuścił ją z ramion. Poczuła chłód, tyle, że dotykał on również jej wnętrza. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Nie spodziewała się tego, że jej słowa mogą tak wiele zmienić, bo przecież mieli jeszcze czas, odrobinę czasu, aby trwać przy sobie, może to i lepiej, że zaczęli to sobie wyjaśniać, może dzięki temu sprawa będzie rozwiązana. Byli razem, już miało ich nie być, prosta historia, pewnie jak wiele innych.

Skrzyżowała ręce na piersiach, nie przestawała przy tym wpatrywać się w szybę i żywioł szalejący za oknem. Zaczęła zamykać się w sobie, wracać do tego, co było wcześniej, tak było najprościej, jakby mogło ją to ocalić przed tym, co miało w nią uderzyć, właściwie to już uderzało, zbyt późno było na stawianie murów, na dystansowanie się, czy tego chciała, czy nie to na pewno miało to przynieść nie do końca przyjemne konsekwencje. Okazało się bowiem, że bardzo łatwo było go polubić, przyzwyczaić się do tego, że jest obok, a niedługo miało go zabraknąć i nie do końca jej się to podobało.

- Lepiej się pospiesz, zostało mało czasu. - Mruknęła cicho. Nie dało się nie czuć tego napięcia, które wisiało w powietrzu, coś się zmieniło, widziała jego odbicie w szybie, nie wydawał się być szczególnie przejęty tym, co mu powiedziała, raczej dostrzegała obojętność. Być może faktycznie było mu wszystko jedno, tyle, czy wtedy by się od niej odsunął? Reagował w ten sposób. Sama nie do końca wiedziała, co powinna o tym wszystkim myśleć, miała mętlik w głowie i okropnie ją to irytowało.

- Cieszę się, że mogłam się jeszcze na coś przydać. - Wykonała to jakże trudne zadanie, przekazała, co miała przekazać, a teraz mogła się powoli pakować i wrócić do swojego świata. Prosta sprawa, to by było na tyle z jej obecności w tym miejscu, z jej obecności przy nim. Tydzień minął, dostała nawet więcej niż miała, powinna się pewnie z tego cieszyć, bo nikt niczego jej nie obiecywał, nie wiedzieć czemu jednak czuła rozczarowanie, okropne rozczarowanie, że przez chwilę pomyślała, że mogli dać sobie jeszcze więcej. Najwidoczniej się myliła, nie byłby to pierwszy raz.

Przymknęła na moment oczy, starała się oddychać spokojnie, ale trudno jej było ukrywać to, że jej to nie poruszało. Nie do końca spodziewała się tego, że ten wieczór zakończy się w ten sposób, być może karty jednak miały rację, inaczej nie łączyłoby się to w taką spójną całość.

- Nic więcej nie zostało mi przekazane, może zapytaj Ambroise'a, ewentualnie poproś go, żeby kolejne instrukcje dawał komuś z kim faktycznie się tam wybierasz. - Nie była w stanie powiedzieć wprost, że zabolało ją to, że nie zaprosił jej na ten ślub, w końcu przyjęcia miało się odbyć za kilka dni, założyła, że wolałby pojawić się tam z kimś innym i nie powinna mieć o to przecież pretensji, bo jasno określili, że po czasie spędzonym tutaj ich drogi się rozejdą. Trudno jednak było jej utrzymywać tę fasadę obojętności, Bletchley nie umiała kłamać, nie kiedy coś uderzało w nią tak bardzo.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#8
19.08.2025, 13:29  ✶  
Było coś zdradliwie kojącego w tej nocy - w szumie burzy tłumiącym świat, w pustce korytarzy, które znałem na pamięć, a jednak dziś zdawały się czymś więcej niż tylko przestrzenią. Były domem - bezpiecznym schronieniem przed chaosem panującym na zewnątrz. Wciąż czułem chłód deszczu, cieknącego z włosów, z rękawów, z nogawek, a mimo to, gdy obejmowałem ją od tyłu, mokry i zimny w kontraście do jej suchości i ciepła, nie czułem się intruzem. Czułem się jak ktoś, kto miał do tego prawo - jak chłopak, który wślizguje się do pokoju dziewczyny tylko po to, żeby poczuć jej zapach, miękkość ciała, pozwolić sobie na ten rodzaj bezmyślnej, rozleniwionej bliskości. Było w tym coś perfidnego - wiedziałem, że ją drażnię, przynoszę ze sobą chłód, zostawiam mokre plamy na materiale koszulki, którą miała na sobie, a jednak to nie miało znaczenia. Chciałem być dokładnie tam, w tym momencie - po prostu poczuć bliskość, zatopić się w niej, zapomnieć na chwilę o tym, że wróciłem przemoczony do kości. Włosy Prue pachniały świeżością, były suche i miękkie, nim się obejrzałem, wciskałem w nie brodę, chcąc ukryć uśmiech, który sam nie wiedziałem skąd się brał.
Ostatnie dni… Do cholery, ostatnie dni były tak dziwnie spokojne, że aż bałem się je nazywać szczęśliwymi. Niczego sobie nie obiecywaliśmy, a jednak każdy gest, każde słowo tworzyło podstępnie coś, co zaczynało przypominać rutynę - i to właśnie było najbardziej niebezpieczne, cholernie łatwo było się w tym pogubić, jeszcze łatwiej przywyknąć. Ten spokój, ta stabilność, która wkradała się w nasze dni. Nie mówiłem tego głośno, ale wiedziałem, że to jest bardziej zwodnicze niż cokolwiek, co mogłoby na nas czekać za drzwiami. Ta pieprzona sielanka, rozmowy o niczym, o planach na kolejny dzień, o rzeczach tak błahych, że powinny nie mieć znaczenia, a jednak miały, bo przy niej prozaiczność nabierała ciężaru, nawet jeśli nie od razu był on wyczuwalny. Była ona, obok, i te kilka chwil, które wyglądały, jakby mogły się powtarzać w nieskończoność. Widziałem, jak łatwo się do tego przyzwyczaić, tak łatwo było oszukać samego siebie, że tak może być zawsze. A przecież nie mogło. Zbyt łatwo mi przychodziło śmiać się z jej pogróżek, zbyt lekko brałem jej słowa. Byłem spragniony jej głosu, niezależnie od tego, co mówiła, bo sama intonacja miała w sobie coś, co mnie rozbrajało. Za krótko, zbyt krótko, cholera, byliśmy razem, bym mógł nasycić się tym wszystkim.
Czułem jednak, jak lekko drgnęła, a jej ramiona spięły się pod moim dotykiem. Udawała, że nic się nie dzieje, cały ten ton to tylko zabawa, a ja doskonale wiedziałem, że nie o to chodziło - coś siedziało jej w głowie, nie umiałem tego nazwać, ale czułem ten ciężar w powietrzu. Mimo to pozwoliłem sobie jeszcze na drobną zaczepkę - przesunąłem palcami po jej dłoniach, unosząc lekko brzeg mokrej koszulki, niby od niechcenia, pół-żartem, pół-na serio, a jednak z całkowicie świadomą intencją.
- Skolo te mokle ciuchy tak baldzo komplikują splawę… - Wyszeptałem jej do ucha, przesadnie skruszony, jakbym w życiu nie zrobił nic gorszego. - Moszemy się ich pozbyś. - Mruknąłem nisko, odzywając się bardziej pomrukiem niż wyraźnym zdaniem. Potrzebowałem bliskości, cholernie potrzebowałem jej ciepła. Byłem głodny jej dotyku, spragniony tego, żeby zagłuszyć wszystko, co działo się na zewnątrz. To miało być proste - śmiech, pocałunek, łóżko albo wanna, jej ciało splecione z moim, noc, która znów miała nas uchronić przed światem. Tak miało być.
Ale nie było. Coś się w niej złamało, poczułem to jeszcze zanim zrobiło się nagle zbyt lodowato i za cicho - zaledwie chwilę wcześniej chciałem ją rozbawić, rozproszyć, wyciągnąć z niej to napięcie, które czułem w jej głosie, nagle wszystko pękło. Wypuściłem ją z ramion, odruchowo - dlatego, że usłyszałem w jej słowach więcej, niż chciałem. Nie powinno to być tak dotkliwe, a jednak ten chłód, który pojawił się w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej czułem żar, bo trzymałem ją blisko, uderzył mnie mocniej niż wichura za oknem. Patrzyłem na jej plecy, na linię ramion, na jej profil odbity w szybie, i wiedziałem, że coś się zmieniło - tak po prostu - niby nic wielkiego, a jednak wszystko. Zamykała się w sobie, krok po kroku, tak jak robiła to kiedyś, jakby chciała wrócić do wcześniejszych murów, do tamtej Prudence, której nie dało się dosięgnąć. A ja? Poczułem, że grunt usuwa mi się spod nóg, bo już wiedziałem, co się święci. Skrzyżowała ramiona na piersiach, wpatrywała się w szybę, niemal fizycznie czułem, jak z każdą sekundą zamykała się coraz bardziej. Mur za murem, dystans, który nagle wyrósł między nami, jakbyśmy nie spędzili razem tych kilku cholernie prostych, miłych dni, ale przecież… Właśnie - to były tylko dni, nic wielkiego - kilka nocy, kilka poranków, rozmów o niczym, a jednak to uderzyło we mnie mocniej niż powinno, poczułem, że zaczynam czegoś chcieć, ta namiastka normalności, tego złudzenia, że można się zatrzymać, zaczęła mieć znaczenie. Przynajmniej zanim Prudence, właśnie jednym zdaniem, jednym gestem, odsunęła mnie od siebie.
Tak, jakby całe to ostatnie kilka dni sprowadzało się do przysługi, jej obecność była usługą, którą wykonała, a teraz mogła spokojnie odejść. W tym momencie naprawdę coś we mnie pękło. Patrzyłem na nią, na jej sylwetkę odciętą od okna w blasku błyskawic, i nie wiedziałem, co bardziej mnie boli - jej słowa, czy to, że uwierzyłem, iż mogłoby być inaczej. Wypuściłem ją z ramion i nagle zrobiło się zimno, ale nie mogłem nic na to poradzić. Chłód rozprzestrzeniał się nie tylko w pokoju - we mnie też, patrzyłem na to wszystko, czując, jakby coś się we mnie osuwało. Tak łatwo się do niej przyzwyczaiłem, cholernie łatwo, a teraz… Skrzyżowała ręce na piersiach, patrzyła przez szybę na błyskawice i powoli coraz mniej udawała, że wszystko jest w porządku. Znałem ten gest, ten sposób na chowanie się za fasadą.
Patrzyłem na nią, wpatrzoną w rozświetlane piorunami niebo, i nie wiedziałem, co powiedzieć. Parsknąłem pod nosem. Nie mogłem się powstrzymać - to przyszło samo, tak, jakby śmiech miał zdusić gorycz, która zaczęła mnie zalewać od środka. Parsknięcie zabrzmiało jak kpina, nawet jeśli nie miałem tego zamiaru. Jej słowa wbiły się we mnie mocniej, niż powinny - sprowadzały całość do jednej prostej transakcji - była, pomogła, teraz mogła odejść, bo nie było między nami nic więcej, żadnych przyzwyczajeń, tylko złudzenia, że przez chwilę mogliśmy być czymś więcej niż duetem przypadkowo rzuconym w to samo miejsce. Chciałem ją zranić, tak samo jak ona zraniła mnie. Chciałem zakpić, zamknąć się, odsunąć, udawać obojętność, a jednocześnie czułem, że to będzie oznaczało koniec - tym razem naprawdę zamknę drzwi, z których już nie będzie powrotu. A czy byłem na to gotowy? Chyba nie, ale w tamtej chwili, z goryczą palącą gardło i złością, która nie miała ujścia, nie potrafiłem zrobić nic innego.
- Nie wiedziałem, sze jesteś asz tak hojna w lozdawaniu pszysług. - Kpiący ton sam wdarł się w moje usta, zanim zdążyłem się powstrzymać. - Mogłabyś jeszcze wystawiś mi kwit, szebym pamiętał, co zawdzięczam twojej łaskawości.
Patrzyłem, jak się zamyka, jej ramiona, które jeszcze przed chwilą były moje, teraz tworzyły mur, zimny i odległy. Wpatrywała się w szybę, jakby tam, w błyskawicach i wichurze, miała znaleźć odpowiedź, jak gdyby to było łatwiejsze niż spojrzeć na mnie.
- Świetnie. - Odpowiedziałem, krzywiąc się w półuśmiechu. - Jedyna osoba, s któlą planowałem się tam pojawiś, właśnie dała mi kosza, więc telas zdecydowanie muszę szię pośpieszyś. - Słowa zabrzmiały ostrzej, niż powinny - może dlatego, że bolały mnie bardziej, niż się spodziewałem. To powinno być proste - przecież wiedziałem od początku, że to tylko chwilowe, nie miało prawa trwać. Tydzień, kilka dni, odrobina wspólnego ciepła w zimnym miejscu, nic więcej, a jednak - cholera jasna - pozwoliłem sobie na coś więcej, niż obiecałem sobie na starcie.
Nie rozumiałem jej - nie wiedziałem, czy w ogóle chcę. Jeszcze chwilę temu byłem blisko, chciałem jej, pragnąłem. A teraz? Teraz mnie odpychała, jakbym był niczym więcej niż przelotną zabawką. Najgorsze było to, że w jej głosie słyszałem coś, co brzmiało jak zazdrość. O kogo? O jakąś kobietę, której nigdy nie było? O wyimaginowaną rywalkę, którą sama sobie stworzyła? Nonsens. Jedyną osobą, która liczyła się przez ten czas, była ona, i - do kurwy nędzy - miała czelność mnie odrzucać, a jednocześnie robić mi wyrzuty, jakby faktycznie ktoś inny istniał. Dlaczego? Dlaczego pozwoliliśmy sobie na złudzenie szczęścia? Po co? To przecież od początku było skazane na koniec. Byliśmy tylko przechodniami, chwilą, epizodyczną postacią w swoich wzajemnych historiach. A jednak i tak wpadliśmy w to bagno. Pozwoliłem sobie zapomnieć o własnych słowach skierowanych nie tak dawno do Geraldine - o tym, że przywiązanie zawsze kończy się dramatem.
Miałem rację.
Teraz właśnie kończyło się źle.
Burza wciąż szalała za oknem, błyskawice rozświetlały szybę, a ja stałem kilka kroków od niej, czując, jak coś się we mnie rwie. Każdy piorun rozcinał we mnie kolejną nić, która jeszcze nas łączyła. Nie rozumiałem jej. Nie wiedziałem, czy chciałem. A najbardziej nienawidziłem tego, że mimo wszystkiego - pomimo goryczy, mimo kpin, mimo tej pieprzonej pasywnej agresji - wciąż chciałem podejść, objąć ją, poczuć jej ciepło. Wciąż chciałem udawać, że możemy się schować w tej nocy i że nic innego się nie liczy. Ale już wiedziałem - to się skończyło, nie miało prawa się nie skończyć.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#9
19.08.2025, 16:10  ✶  

Całkiem naturalnie przyszły im te wspólne noce i poranki. Nie dyskutowali o tym, to stało się samo. Zaczął tutaj bywać i tak zostało. Nie pytała, nie zastanawiała się nad tym, odpowiadało jej to. Przyjemniej było spędzać czas z kimś, niżeli w samotności. Szczególnie z kimś kto wydawał się być z tego równie zadowolony, co ona. Zapomniała jak to jest przez te lata, kiedy wybierała zupełnie inną drogę. Nie chciała się spoufalać, nie wydawało się jej to potrzebne, przynajmniej nie do momentu w którym on stanął na jej drodze. Nie wiedziała z czego to wynika, czy był to odpowiedni czas i miejsce, czy coś jeszcze innego, na pewno osoba, która pojawiła się na jej drodze miała też w tym wypadku sporo znaczenia. Była pewna tylko tego, że naprawdę jej to odpowiadało. Przestała się pilnować, otworzyła się naprawdę bardzo jak na siebie. Nie widziała najmniejszego problemu w tym, aby pokazać mu to, co zazwyczaj ukrywała przed światem, a on wydawał się akceptować ją całą, z tym pakietem dziwactw który miała w pakiecie.

Odnaleźli swój własny rytm, zachowywali się, jakby to było zupełnie normalne, jakby mogło trwać. Nie zastanawiała się nad tym, jak to będzie później, z początku przecież wiedziała, że nie powinna się nad tym zastanawiać, bo to miało się skończyć, ale trudno było myśleć o końcu kiedy tak naprawdę nie zdążyli się jeszcze tym w pełni nacieszyć. Istna sielanka, czyż nie? Nie mogło to jednak trwać wiecznie, to co dobre, zawsze musiało się kończyć, przecież powinna sobie zdawać z tego sprawę. To ona musiała poruszyć ten temat, może i nie musiała, ale dzisiejszy wieczór i to, jak się potoczył, te pieprzone wróżby, komentarz Ambroisa spowodował, że zderzyła się z rzeczywistością.

- To byłoby najprostszym rozwiązaniem i chyba każdy z nas byłby zadowolony. - Nie potrafiłaby mu się oprzeć, zauważała, że jej asertywność w przypadku, gdy znajdował się tuż obok przestawała istnieć, nie, żeby jej to jakoś szczególnie przeszkadzało, wręcz przeciwnie wcale. Skoro mogli skorzystać z tych kilku ostatnich chwil, nie chciała oponować, wręcz przeciwnie skłonna była wykraść ich jak najwięcej, skoro i tak się miała rozsypać, to czy miało znaczenie kiedy to się stanie. Im później, tym bardziej to będzie przeżywała, ale w tej chwili już zdawała sobie sprawę z tego, że raczej na pewno przyjdzie jej cierpieć.

Nie chciała brzmieć chłodno, nie zamierzała się na nim wyżywać za to, że to co miało nadejść zbliżało się nieuchronnie, ale nie umiała powstrzymać swojego żalu. Trochę rzeczy się na to złożyło, była to zła pora, zdecydowanie, w końcu ledwie godzinę wcześniej miała szansę zobaczyć, co szykował dla niej los. Zafiksowała się na tym, chociaż nie powinna, chociaż zwyczajnie nie wierzyła w takie rzeczy, ale tym razem było inaczej, bo przecież wszystko idealnie pasowało do ich sytuacji. Wszystko samo się układało, cała historia i wkurzała się chyba najbardziej na siebie, że nic nie mogła z tym zrobić, bo przecież była na przegranej pozycji, to było przesądzone.

Wybrała najprostszą sobie metodę, zamykała się w sobie, nie chciała znowu się odsłaniać, bo i tak już było zbyt późno na to, aby uchroniła się przed cierpieniem. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia i co z tego wyszło? Kolejne rany, które będą się goić przez dłuższy czas. Poskłada się jakoś, zawsze jej się to udawało, ale nie chciała, żeby w ogóle do tego dochodziło. Przywiązała się do tego praktycznie obcego mężczyzny, przywykła do jego obecności, nieco ponad tydzień starczył, aby odnalazła się w tym nowym rytmie. Ciekawe ile zajmie jej powrót do codzienności.

Nie poruszali tego tematu, nie rozmawiali o tym, zamiast tego skupiali się na błahostkach i teraźniejszości, która była całkiem miła i przyjemna. Skoro o tym nie dyskutowali, to wydawało jej się, że nie było o czym rozmawiać, że to, co padło między nimi miało się ziścić, bo przecież, gdyby chciał czegoś innego, to by jej o tym powiedział, prawda? Tym bardziej, że ona nigdzie się nie wybierała, miała zostać w Londynie, nadal miała tu być. Mogłaby sama coś wspomnieć, ale nie chciała wyjść na desperatkę, nie chciała, żeby uznał, że za bardzo się w to zaangażowała, bo miała tego nie robić. Emocje, które jej towarzyszyły mówiły jednak same za siebie, nie była w stanie dłużej się oszukiwać.

Parsknięcie spowodowało, że się odwróciła. Wbiła w niego swoje spojrzenie, przez dłuższą chwilę lustrowała go wzrokiem. Sama go do tego sprowokowała, jednak nie spodziewała się takiej reakcji, zraniła go? Być może, najwyraźniej mieli się ze sobą pożegnać właśnie w taki sposób. Nie miała zamiaru milczeć, kiedy usłyszała taką reakcję.

- Jeśli tego sobie właśnie życzysz jestem skłonna to zrobić. - Może wtedy będzie pamiętał o tym, że przez chwilę istnieli, kiedy już stąd wyjedzie. Kiedy zniknie gdzieś daleko i znowu zajmie się swoimi sprawami. W końcu tak to właśnie miało wyglądać, nie obiecywali sobie niczego na dłużej, nie miała prawa od niego wymagać, że nagle zmieni swoje przyzwyczajenia i chyba to ją najbardziej bolało, że zdawała sobie sprawę iż to przywiązanie, które się pojawiło było jej niesubordynacją, gdyby się tak nie odsłoniła, a on nie akceptował tego wszystkiego byłoby to dużo prostsze.

Mrugnęła pospiesznie dwa razy. Zrozumiała do czego zmierzał, tyle, że jednak nie wydawało jej się to do końca logiczne. Gdyby chciał, żeby się z nim tam znalazła, to przecież by mu nie odmówiła, wystarczyło zapytać... Zostało ledwie kilka dni do tego przyjęcia, a on nie wspomniał o tym nawet słowem. Nie chciała się narzucać, nie chciała wypytywać, może nawet miała nadzieję, że to zrobi, że spędzą razem trochę więcej czasu, ale to nigdy nie padło.

Bardzo łatwo przyszło jej dopowiedzenie sobie historii, skoro nie zaprosił jej, to zapewne postanowił zabrać ze sobą kogoś innego. Szczególnie, że ona nie była duszą towarzystwa, nie do końca nadawała się na partnerkę na podobne wydarzenia, wadziła by mu tylko. Wszystko przeanalizowała w swojej głowie, całkiem łatwo znalazła odpowiedzi na to, dlaczego tego nie zrobił. Teraz trochę wątpiła w słuszność jej przemyśleń.

- Gdybyś planował się tam ze mną pojawić to bym o tym wiedziała. - Nadal nie spuszczała wzroku z jego twarzy. To było chyba całkiem proste, gdyby chciał, żeby zjawiła się z nim w Snowdonii, to chyba powinien jej o tym powiedzieć. Nie przypominała sobie jednak, żeby coś podobnego padło z jego ust, a pamięć akurat miała wyjątkowo dobrą.

- Zresztą, czy nie tak miało być? Kończą się wakacje, wyjeżdżasz, nie ma w tym obrazku dla mnie miejsca. - Powoli przechodziła do konkretów, do tego, co najbardziej ją bolało, czego nie do końca potrafiła przetrawić. Może powinna go zapytać jak to widzi, czy tamte słowa są aktualne, ale założyła, że nic się pod tym względem nie zmieniło, może słusznie, może nie. - Chyba, że coś się zmieniło. - Skoro już zaczęli o tym dyskutować, to warto było wyjaśnić sobie wszystko, nie znosiła niedopowiedzeń, chociaż sama w swoich myślach próbowała sobie kalkulować możliwości i opcje, to jednak prościej było dowiedzieć się tego od zainteresowanego. Lepiej późno, niż wcale.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#10
19.08.2025, 18:18  ✶  
Dystans, jaki przyjęliśmy, działał jak opaska uciskowa - za ciasna, lecz powstrzymywała krwotok. Uśmiechnąłem się szerzej, chociaż każdy mięsień w mojej twarzy wołał o coś innego. Prześmiewczość była jedyną tarczą, jaka mi została - cienką, na wpół przejrzystą, ale lepszą niż nic - trzymała mnie w ryzach, dopóki nie znajdę w sobie siły, żeby odwrócić się i wyjść. Obiecałem sobie kiedyś, że już nigdy nie dam się wepchnąć w taką sytuację - nie będę stał w jednym pokoju z kobietą, pozwalając, by jej słowa zadawały mi ból, nikt nie dostanie nade mną takiej przewagi, już żadna osoba nie będzie miała tej siły. A oto byłem - oto staliśmy, niby odwróceni od siebie, a jednak za blisko. Historia lubiła się powtarzać, a ja byłem na tyle głupi, by wejść w nią drugi raz.
Zacisnąłem zęby, moje palce powędrowały do włosów, przeczesałem je gwałtownie, czując, jak krople wody skapują mi na kark i wzdłuż skroni. Byłem przemoczony do suchej nitki, ale to nie burza sprawiała, że czułem się tak cholernie rozdrażniony. Odgarnąłem włosy do tyłu, bardziej po to, by mieć co zrobić z rękami, niż z realnej potrzeby. Syknąłem, gdy palce natrafiły na świeżego guza - skóra tam była napięta i bolesna, przypomniała mi o wcześniejszej przeprawie, o wszystkim, co powinienem pamiętać zamiast gapić się w odbicie kobiety, która właśnie wbijała mi nóż w żebra słowami. Skrzywiłem się, ale szybko przykryłem grymas kolejnym uśmiechem - ironicznym, prześmiewczym, kpiącym - nie zamierzałem jej pokazać, że coś mnie bolało - czy to ten guz, czy to, co przed chwilą powiedziała.
Kiedy obróciła się do mnie przodem, odchyliłem głowę, po czym opuściłem podbródek, jakbym chciał spojrzeć w dół i zobaczyć jej oczy, ale zatrzymałem się na odbiciu - tym razem pleców Prudence, jej włosów, w które jeszcze przed chwilą wtulałem nos, nieświadomy, że burza nie miała pozostać tylko za oknem. Nie ryzykowałem, spotkanie wzroku byłoby zbyt blisko prawdy, bo oczy zawsze były oknami duszy.
- „Jeśli tego sobie szyczysz, jestem skłonna to zlobiś.” - Powtórzyłem za nią lekko, prawie rozbawiony. - Wybolny eufemizm na wyszucenie kogoś za dszwi w samych kapciach. - Parsknąłem znowu, tym razem krócej, bardziej sucho, bo naprawdę nie wierzyłem, że muszę to w ogóle wypowiadać na głos. - „Gdybyś planował się tam ze mną pojawić, to bym o tym wiedziała.” - Zacytowałem ją jeszcze raz, już bez uśmiechu, jakbym cytował inskrypcję na nagrobku. - Ty to wiesz. - Powiedziałem spokojnie, ale w środku buzowała we mnie frustracja. - Jesteś dolosła, inteligentna, a udajesz, sze nie lozumiesz najpostszych szeczy. Jestem jego pszyjacielem. Jestem... Byłem niedalekim kuzynem jego naszeczonej. I twoim chłopakiem. - Słowo zawisło między nami i nawet burza nie umiała go zagłuszyć, jego sens  zabolał mnie bardziej, niż powinien. Nie potrafiłem oddzielić się od tego wszystkiego, co już zdążyliśmy ze sobą stworzyć, choćby to była tylko namiastka - namiastka normalności, ciepła, dotyku. Nie potrafiłem użyć czasu przeszłego, bo to byłoby jak wbicie gwoździa do trumny, a ja nie chciałem kłaść tej relacji do grobu, nawet jeśli ona właśnie wbijała łopatę w ziemię, by wykopać dół. - O tym ślubie wiemy od tygodnia. - Kontynuowałem, zaciskając palce na mokrym mankiecie. - Zaploszenie leszy na twoim stoliku nocnym, obok łószka, któle... Gdy ostatnio splawdzałem, nie było jusz twoje, tylko nasze, bo jeśli nie zauwaszyłaś, nie wlacam w nocy „do siebie”, nie ma takiej konieczności, skolo wszyscy wiedzą, sze jesteśmy lasem. - Przygryzłem język, zanim powiedziałem coś gorszego. „Byliśmy” - czas przeszły - nadal nie było w stanie opuścić moich ust, nawet jeśli powinienem już się z tym godzić. - Jeszeli to nie jest wystalczająca infolmacja, to ja nie wiem, co miałoby nią byś. Miałem dołączyś liścik w kształcie selca? Wstąszkę? Bukiet kwiatów? - Rozwarłem dłonie, jakbym wypuszczał z nich coś, co najwyraźniej powinno się tam znaleźć, tylko tym razem to ja nie dostałem memo. Nie wiedziałem, czego ode mnie chciała, nie znałem się na telepatii ani legilimencji. Skrzywiłem się, odwracając w końcu wzrok od szyby, bo nawet mnie moja własna unikowość zaczynała drażnić. Wreszcie spojrzałem jej w oczy.
- Nie pisałem szię na ciepło-zimno. - Powiedziałem, już bez dekoracji, słowa wyszły twarde, zimne, tak bardzo chciałem je złagodzić, a jednocześnie nie potrafiłem. Zacisnąłem palce na karku, po czym odsunąłem się o krok, żeby między nami zrobiło się więcej przestrzeni. Z każdym zdaniem, które od niej słyszałem, miałem wrażenie, że coraz mocniej tonę w jakimś absurdzie, w jej wyobrażeniach, w historiach, które sama sobie dopowiedziała. - Nie mam ochoty byś pszyciągany, odpychany, pszyciągany, a jednak stoimy tu i klepiemy tę samą kłótnię, co wszyscy zakochani, chuj wie, o co, w ślodku nocy. Jedynie bes wszasków, co bes wątpienia jest odmianą od standaldu.
Burza trzasnęła gdzieś nad ogrodem, szkło w drzwiach balkonowych jęknęło pod naporem wiatru, ja ani drgnąłem.
- Naprawdę myślisz, sze zaplosiłbym kogokolwiek innego, na jakiej podstawie? - Zabrzmiało to już niemal jak wyrzut, cios oddany na oślep. - Selio uwaszasz, sze zlobiłbym coś takiego? Patszyłbym ci w oczy, tszymał cię w lamionach, całował, a w tym samym czasie planowałbym, jak zablaś kogoś innego? - Pokręciłem głową i roześmiałem się krótko, gorzko, zupełnie bez radości - brzmiało to, jakbym śmiał się z dowcipu, w którym nie było nic śmiesznego. Oparłem się plecami o ścianę, skrzyżowałem ramiona na piersi, próbując zdystansować się choć na odległość kilku kroków, bo inaczej chyba bym wybuchł. W mojej głowie kłębiły się myśli - bo jeśli wszystko, co między nami było, można sprowadzić do domysłów… To co nam zostawało?
- Posłuchaj mnie uwasznie, bo wblew pozorom, o któlych jusz szię chyba tlochę nauczyliśmy, jestem ostatnią osobą, któla glałaby na dwa flonty. Jestem monogamistą, nudziaszem, splawdziłem w szyciu swoje i jestem o tym święcie pszekonany. - Wyrzuciłem to, bez zbędnych oporów, bo wiedziałem, że tu tkwiło przynajmniej jakieś źródło jej lęku. - Nie bawię szię w takie gielki. Nie bawiłem się nigdy i nie zamieszałem zaczynaś telas, Melin mi świadkiem, nie mam na to czasu, bo jak nie placuję, to jestem tutaj. S tobą. Jak chcesz nazywaś nasze dni - chwilą, błędem, zwykłym ukłonem losu - to twoja splawa, ale ja nie zdladzam, nie plowadzę podwójnego szycia i nie ciągnę kogoś za sobą, szeby potem zniknąś bez słowa. - To byłby, za to, doskonały opis mojej byłej żony, o czym już raczyłem nie wspominać, by nie dolewać oliwy do ognia - to nie była część tematu. Pokręciłem głową, bo nie mogłem uwierzyć, że doszło do tego, iż musiałem w ogóle to mówić.
- Nie wyjeszczam. Nigdzie, poza Snowdonią, nic szię nie zmieniło. - Chciałem dodać coś lżejszego, sarkastycznego, ale w środku czułem palącą gorycz - złość na nią, bo tak łatwo wydawała w myślach wyroki i na siebie, bo pozwoliłem, żeby cokolwiek z tego nas dotknęło.


[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (16191), Benjy Fenwick (18308)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa