• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
26.09.72 | The night in Soho | Edge & Elliott

26.09.72 | The night in Soho | Edge & Elliott
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#1
22.08.2025, 00:34  ✶  

“When you consider things like the stars,
our affairs don't seem to matter very much, do they?”

Słońce srebrzyło horyzont, tafle wody przecinającą zieleń St.James's Park; gęganie ptactwa przeplatało się z ciszą, gdy wyciszone podrygi echa pijackich wyczynów Londyńczyków zatrzymywały się na wysokich budynkach Piccadilly Circus i Trafalgar Square. Korony drzew przysłoniły front Pałacu Buckingham, gdy zostawił go za monumentalnością łuku witając kolumnę Nelsona. Czarne taksówki przesuwały się po mieście w chaotycznym pośpiechu nocy, zmysły owładnął swąd brudnej, splamionej alkoholem ulicy; oblepiające skórę, angielskie powietrze przywierało do klatki piersiowej materiałem koszuli. Szybki skręt w lewo, oczom ukazały się kanadyjskie flagi przysłaniające niebo, którego przestwór odbierał gwiazdom blask ciężkimi cumulusami. Chinatown powitało go swoim gwarem, gdy w starym rytuale przechadzał się pod czerwonymi lampionami; sporą część porwał trawiący Londyn, ale Elliott nie chciał zatrzymywać się na tej myśli. Przekraczając próg jednego z barów, polegał na alkoholowym odurzeniu jego bywalców. O Mugolach wiedział tyle, co wyczytał w dziadkowych książkach i skrytych w odmętach tajemnych przejść pamiętnikach, zasilał się wspomnieniami bezsennych nocy spędzonych w towarzystwie ludzi, którzy już nigdy mieli go nie zobaczyć, zapomnieć o złączonych w łaknieniu wargach i spiętych w gorączce momentu mięśniach.

Pare drinków i nadużycia substancji później, wcale nie siedział już w barze opowiadając przypadkowemu mężczyźnie wyssaną z palca historię swojej młodości, a przesuwał się w tłumie ciał w jednym z londyńskich klubów. Padające na morze głów światła rozpraszały odurzone zmysły, duszący swąd potu wcale nie był tak upierdliwy, gdy basowe dźwięki głośnej muzyki ogłuszały wibracjami; utknął, czuł się niesamowicie wolny, a zarazem ściśnięty między ludzmi, ograniczany ich własnymi zachciankami co on tu właściwie robił? Myśli zaczęły namnażać się we wcześniej rozbitej ilością substancji odurzających koncentracji. Czy chciał tu być? czy naprawdę tego potrzebował? Czy chęć bliskości musiała równać się z zakleszczeniem pomiędzy spoconymi, obcymi ciałami? Ogłuchnięciem o głośno wygrywanej muzyki? Ileż by dał, aby spotkać kogoś w świetle dnia, zaprosić go do miejsca, w którym mogli porozmawiać, a nie spojrzeć przelotnie na swoje nagie ciała w absolutnym rozgoryczeniu nienawiści do świata, do samych siebie, do aktu, w którym zamykali swoją potrzebę oddychania pełnią płuc.

Wciągnął powietrze, jakby wynurzał się spod ciężkiej fali zanieczyszczonego codziennością oceanu; chłodne powietrze zadrapało czerwienią jasne policzki, szron spojrzenia wydawał się topić z odgłosem odpalającej papierosa zapalniczki. Zaciągnął się tytoniem, czując rozgrzany dym przecierający się po podniebieniu, przesuwając po nim językiem tarł nie zważając na krzyk kubków smakowych. Ostry smak filtrowanego popiołu wydawał się przedostawać do krwioobiegu, nie - on zawsze tam był, zarażał po kolei organy, rozprowadzał truciznę, z której posmakiem spijał mleko matki.

Zwymiotował. Alejka, na której rogu przystanął byłą krępa, wąska. Dłoń oparł o brudną, zarośniętą warstwą lepkiej mazi ścianę; miękkie, nieskalane pracą opuszki palców przetarły się, zaczerwieniły, ale żółć w gardle była bardziej naglącą potrzebą. Splunął nieumiejętnie i przetarł twarz dłonią, wrzucając resztę papierosa w smutną kałużę swojego obiadu i sporej ilości tequilli.

Wyciągnął zza materiału ubrania miętowe pastylki i wsunął jedną pomiędzy zęby; ostrość ziela i słodycz substancji uderzyły zmysły jednocześnie, choć zwracanie zawartości żołądka miał już za sobą. Czuł, że tego potrzebował - kolejnego kieliszka, albo, właściwie, czegokolwiek, co pozwoliłoby mu pozbyć się tego obrzydliwego uczucia, chciał na chwilę przestać być sobą. Z fatalistycznej karuzeli wyrwało go spojrzenie, z pozoru, obcych oczu. Absolutnie odrzucając samozachowawczość, wykrzywił usta w niezadowolonym wyrazie twarzy.

- No i na co się gapisz? Zaserwować ci jeszcze drugie danie? - zbyt duża ilość alkoholu wypłukała jakiekolwiek logiczne myślenie, a fakt, że mógł zaraz zbierać swoje wnętrzności z chodnika, bynajmniej nie dlatego, że je zwrócił, nawet nie przychodziło mu na myśl. Miał zbyt dużo przywileju, aby pomyśleć, że może znaleźć się w zagrożeniu, zwłaszcza w takim miejscu. Co mieli mu zrobić Mugole? słabe mrówki, którym schronienia udzieliło ministerstwo. Nie... Czy naprawdę tak o nich myślał.

Nie był pewien, co wydarzyło się w następnych paru minutach, zbyt mocno zakręciło mu się w głowie. Nie czuł bólu, właściwie niczego już nie czuł, a może tylko mu się wydawało. Z dysocjacji wybudził go znajomy głos, a wraz z nim lawina wspomnień z minionych lat, z odległych czasów, których echo odbijało się tylko czasami od jego myśli, w prywatnych zakątkach kamienicy na Horyzontalnej.

- Pieniądze mam w prawej kieszeni - mruknął, bo gdzieś w odmętach świadomości, dotarło do niego, że mógł być okradany. Ponowne powtórzenie imienia pozwoliło mu jednak zrozumieć, że prawie stracił świadomość na ulicy, rozmawiając ze starym znajomym. Czy rozmawiał z nim od początku? Czy to jego zapytał na co się gapi?

- Oh, to ty - zdawało się, że powoli odzyskiwał rezon. Świat dookoła  zaczynał być znowu ostry, a dźwięki nie napierały na niego spowolnionymi wibracjami, przytłoczonymi jak gdyby słyszał je spod tafli wody.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Elliott Malfoy (771)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa