Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Pilny, nieznoszący zwłoki list otrzymany od Ursuli zdecydowanie go otrzeźwił. Co prawda, ciotka podkreśliła w wiadomości, że nie doszło do niczego skrajnie poważnego, jednak Ambroise nie był przesadnie optymistyczny. Doskonale wiedział, że cokolwiek wywołało konieczność wezwania ich w trybie natychmiastowym do posiadłości w Exmoor nie było także byle widzimisię czy tęsknotą ze strony kogokolwiek, kto został na miejscu, z małym Fabianem włącznie. Nie, to musiała być istotna sprawa, nawet jeśli nie dotyczyła życia i śmierci. W innym wypadku, Lestrange nie pisałaby do niego, wiedząc o tym, że i tak nie planował wracać późno w nocy. Raczej zaczekałaby do rana.
Szczęście w nieszczęściu, miał naprawdę mocną głowę. Zdecydowanie dużo mocniejszą od Corneliusa, po którym jednak także nie widział obecnie śladów przesadnego upojenia alkoholowego. Wracając na wieś, obaj trzymali się w pionie. Na próżno byłoby szukać u nich nierozsądnej, pijackiej lekkości, jaką miała im przynieść wieczorna popijawa u Nory. Wszelkie ślady po kolorowych drinkach wyparowały wraz z momentem, w którym wyszli na skąpaną w mroku ulicę.
Droga minęła im szybko, naprawdę szybko. Tym razem skorzystali bowiem z wątpliwej przyjemności, jaką było wezwanie Błędnego Rycerza. Dzięki temu oszczędzili sobie dodatkowych zagwozdek związanych z grupową teleportacją po pijaku, bo nawet jeśli sami nie odczuwali wyraźnego upojenia, ich oddechy nie były do końca rześkie i sugerowały przynajmniej po kilka głębszych łyków, jakie udało im się wypić do momentu otrzymania wiadomości.
No dobrze. Może jednak byli trochę wstawieni. Lekki rauszyk, który towarzyszył mu przez całą drogę powrotną, nie opuścił go nawet wtedy, gdy wreszcie stanęli w rezydencji. Weszli do przez drzwi główne równo z wybiciem północy, wraz z pierwszym uderzeniem wiekowego zegara stojącego w holu.
Ursula czekała na nich niemal na progu, jakby wiedziała, że nadchodzą. Było to zresztą całkiem możliwe. Zawsze była o wszystkim wyjątkowo dobrze poinformowana. I dokładnie tak jak za każdym razem, bez większego skrępowania, niemal natychmiast przeszła do rzeczy. Zwróciła się do swojego bratanka, oświadczając, że potrzebuje z nim porozmawiać, samego Ambroisa odsyłając wprost do gościnnej sypialni, jaką od wcześniejszego wieczoru zajmował z Riną.
Nie usłyszał zbyt wiele wyjaśnień. Jedynie to, że jego narzeczona bardzo źle się poczuła, słabnąc pod koniec dnia i oczekując jego medycznego wsparcia. Nie potrzebował zresztą dodatkowych szczegółów, Yaxleyówna z pewnością miała powiedzieć mu o wszystkim, co potrzebował wiedzieć. Ufał w jej zdrowy osąd, nawet jeśli zazwyczaj miała tendencję do bagatelizowania swojego stanu zdrowia.
Nie tracił czasu. Ruszył szybkim krokiem przez korytarze, znajome i ciemne, aż dotarł do drzwi pokoju. Klucz obrócił się w zamku z cichym szczękiem, a on wsunął się do środka. Półmrok wypełniał sypialnię. Był spokojny, ale też duszny, trochę zbyt ciężki, jak na jego odczucia. Nie zdjął płaszcza, nie zdążył nawet zrzucić butów na progu. Zamiast tego od razu obrócił się przodem do wnętrza, uważnie szukając wzrokiem sylwetki Geraldine.
- Hej - odezwał się cicho głosem, który miał zabrzmieć neutralnie, ale zdradzał, że za tym jednym słowem bez wątpienia kryło się coś więcej niż tylko chęć przywitania się z dziewczyną.
Nie był to niepokój, w końcu sytuacja nie wydawała się zbyt nietypowa. Po pożarach wiele osób czuło się gorzej, a Geraldine już w trakcie opuszczania Londynu przytruła się dymem. Było to jednak coś, czego nie dało się nie dostrzec. Uzdrowicielska maniera? Być może, ale musiała mu to wybaczyć, nieprawdaż?
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down