• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[Jesień 72, 12.09 Jonathan & Anthony] Saudade

[Jesień 72, 12.09 Jonathan & Anthony] Saudade
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
24.08.2025, 10:31  ✶  

—12/09/1972—
Anglia, Londyn
Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
Gdy los i ludzie częstują mnie wzgardą,
Chcę miłosierdzie wzbudzić w głuchym niebie;
Płaczę i żalę się na dolę twardą,
I klnę upadek mój patrząc na siebie.

Chcę mieć bogatszą nadzieję przyszłości,
Mieć rysy innych i przyjaciół rzeszę,
Dobra jednego, innego zdolności,
Gdyż tym, co moje, zgoła się nie cieszę.



Ostatnia stacja…
…rezygnacja.

Słowa zostały napisane, słowa zostały wysłane. Słowa, słowa, słowa… Spajające, niszczące, słodkie i okrutne. Musiał do nich dojrzeć, musiał zjeść własną dumę, zapomnieć o tych wszystkich słowach.

Starał się być oszczędny w formie, kluczowy w treści. Sprzed swojej twarzy zabrał też – niejako przy okazji – listy Ministry, które czytał zbyt wiele razy w ciągu ostatnich dni. Ambicja była zaiste siostrą bliźniaczą upadku, więc i teraz tak było. Został z niczym. Jego miasto spłonęło. Pracownicy rozpierzchli się. Stronnicy milczeli, a przyjaciele… Sen był ledwie lekkim tchnieniem, kolejna noc przeszła przymknięciem oczu, delirium świdrującym duszę i znękany koszmarami umysł.

Twoja wina.

A potem gdy świt dał przyzwolenie, by dźwignąć pochudłe ciało z łóżka, spłukać zapach trawionego wina i narzucić na nie czarną szatę, jak żałobny kir. Wyszedł z przepełnionego apartamentu, by jak duch przemierzać zgliszcza Alei Horyzontalnej, by zapamiętać, by wbijać w siebie spopielone zęby miasta śpiewającego o jego niezaprzeczalnej winie. Zmuszał przekrwione oczy, by patrzyły, by pamiętały, by śledziły jak stronice zapisanych eposów.

Twoja wina.

Choć wkoło czerniło się, a nad miastem wisiała wciąż przeklęta czarna chmura, oczyma wyobraźni łatwo mu było przywołać tańczące jęzory pożogi, krzyki, wrzaski, świst ciskanych zaklęć. Skulił się momentalnie na to wspomnienie, zacisnął palce czując pod skórą drżące ciało Morpheusa dygoczące od przeklętego zakazanego zaklęcia. Skulił się bardziej, gdy zza wspomnień minionej traumy, wysuwała się lista przewin i porażek. Tamtej nocy. Ostatnich lat… Wszystko zlewało się w jedną dławiącą go magmę pachnącą spalenizną. Wszystko pachnęło spalenizną.

Twoja bardzo wielka wina.

Trzask magii. Teleportacja. Nie było jeszcze szóstej. Ponad połowa pracowników była na bezpłatnym urlopie, którego nie zamierzał im odmawiać. Przypaleni, załamani, próbujący na nowo postawić swoje życie, lepiąc je z popiołu. I tak by nie pracowali. Więc on musiał. Śmierć Lisy była jego najdotkliwszą stratą tamtej feralnej nocy Spalonej nocy, wierzył jednak mocno, że kobieta mogła dzięki temu w końcu połączyć się z ukochaną, gdzieś tam w zaświatach. Boleśniejsza była strata kogo innego. Kogoś, kto za moment przyjdzie i usiądzie przy biurku, naprzeciw jego własnego biurka, by smagać go milczeniem, razić oczy brakiem uważności w doborze strojów, zbyt głośnym skrobotem pióra po pergaminie. Chociaż może nie. Chociaż może po liście, który napisał ubiegłego wieczoru, dostanie notę, ile ma czasu, żeby spakować swoje rzeczy i się wynieść.

Ludzie szeptali, a przynajmniej ci, którzy wciąż chodzili po korytarzu. Ludzie szeptali i mówili za jego plecami, a on nie musiał widzieć nici, by wiedzieć, że ten rozłam jest aż nazbyt widoczny. Że był widoczny, nim pierwszy płatek popiołu opadł na mugolską kamienicę. Kulił się jeszcze bardziej, przytłoczony, pokonany i samotny. Miesiąc temu królujący pośród dyplomatycznych not i ton tłumaczeń przewijających się przez mrówcze ręce utworzonych zespołów. Dziś zmartwiały papierowy król, równie papierowego królestwa. Przedarty, poklejony na ślinę. Codziennie, niemal obsesyjnie, próbował zetrzeć z dłoni farbę, której przecież tam już dawno nie było. To nawet nie była krew – myślał sobie, lecz myśl ta nie niosła ukojenia. Nie musiał krwawić, by cierpieć krwawiącą ulicą, której od tych kilku dni nie spłukała ni jedna kropla deszczu.

Usiadł w końcu za biurkiem i zaczął przekopywać się przez dokumenty, jakby był znów stażystą. Zapomniał o kawie, zapomniał o bólu głowy, wynikającym z braku śniadania, czy zwykłej wody. Chciał najcięższe sprawy przepuścić teraz, póki jego nie było, póki własna koncentracja nie zacznie go zwodzić, póki do gardła nie podejdzie żołądek na myśl o tej paskudnej wodzie kolońskiej z tonami jaśminu, której szczerze nienawidził, a którą Selwyn chyba namaszczał się co rano.

Ale może będzie miał szczęście. Może szczere wyznanie win i obietnica awansu da mu chociaż pięć dni, na uporządkowanie spraw, domknięcie tematów i przekazanie klucza do…
Do tego wszystkiego, co razem budowali przez ostatnich sześć lat. Dwadzieścia lat. Trzydzieści lat.

Zsunął okulary z nosa i zacisnął palce u nasady, chcąc zatrzymać natłok gorzkich wspomnień, chcąc zatrzymać pulsujący ból. Żałował, że okna w pokoju są tylko magiczną imitacją, a nie prawdziwym portalem. Ale musiał, musiał to dokończyć, a potem… może wyjechać. Może Hiszpania, nie była wcale taką złą opcją. Miejsce, gdzie jest cisza, gdzie w końcu przyjdzie nań błogosławiony sen… Samo wyobrażenie sobie słońca na pobladłej twarzy, samo wspomnienie zapachu tych kilku hektarów leżących leniwie nad rzeką Edro… Oczy piekły, głowa ciążyła, a stos szczycący się groteskową wysokością stos kusił łudząco podobny poduszce, przygotowanej z myślą o nim. Jakby tak na moment oprzeć skroń na skórzanej teczce… - pomyślał, gdy już i tak to zrobił. Krótki moment. Krótka bezpamięć. Krótka przer…
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#2
31.08.2025, 10:03  ✶  
Spoglądanie na aury tych wszystkich, którzy zjawili się tego dnia w Ministerstwie Magii było niczym nagminne dotykanie bolącego zęba. Jonathan wymijał kolejnych czarodziejówi łapał się na tym, że zerkał na otaczające ich kolory tylko po to, aby utwierdzić się w tym, że na całą magiczną społeczność zostały narzucone barwy smutku, wściekłości i strachu. Nie zatrzymywał się jednak, aby przywitać się z kimś i potencjalnie poprawić mu humor, zbyt zajęty monologiem, który zamierzał zaraz wygłosić.

Ty bucu, czy ty naprawdę...

Nie spał dzisiaj dobrze. Gdy tylko zamykał oczy widział emocje Londynu, nawet jeśli doskonale wiedział o tym, że kolory pod jego powiekami były w tym wypadku jedynie wytworem jego głowy.

Nie mógł przecież wyczuwać przez sen tak wielu emocji obcych mu ludzi i to w innym mieście. 

A te emocje nie mogły być przecież aż tak rozpaczliwe.

Leżał więc w łóżku i w tych chwilach, w których nie przysypiał układał sobie to co powie jutro temu idiocie.

Ty arogancki bucu, któremu woda z łazienki nalała się chyba do mózgu…

Był wkurzony. Zirytowany. Obrażony, urażony i to w zupełnie inny sposób niż wcześniej. List zabolały bardziej niż powinien.

“Gdy popiół opadnie odejdę i przekażę Aleksandrowi rekomendację."

"Do tego czasu postaram się nie wchodzić Ci za bardzo w drogę."

Dziarskim krokiem wszedł do biura OMSHMu, aby od razu skierować swoje kroki w kierunku gabinetu.

Anthony Shafiqu, ty idioto, który swoim obecnym rozumowaniem zaprzeczasz własnej inteligencji, jak śmiesz…

Prawdę mówiąc, spodziewał się, że do rana gniew z niego opadnie, ale…
Po ponownym przeczytaniu listu znowu w nim zawrzało.

Anthony Shafiqu, ty przeklęty idioto, który swoim obecnym rozumowaniem zaprzeczasz własnej inteligencji, jak śmiesz w ogóle sugerować, że nie chcę z tobą pracować.

Wszedł do ich gabinetu, zamknął drzwi i…
Anthony Shafiq, ten przeklęty idiota, który swoim obecnym rozumowaniem zaprzeczał własnej inteligencji i śmiał sugerować, że Jonathan nie chciał z nim więcej pracować… Spał.

Jonathan zawahał się rozważając przez chwilę, czy nie warto byłoby wyczarować koca, a następnie okryć nim zmęczonego mężczyznę i wyjść z pomieszczenia, aby nakrzyczeć na niego za chwilę, ale ostatecznie zmienił zdanie. Ostrożnie podszedł do Shafiqa i delikatnie potrząsnął jego ramieniem.
– Anthony? Obudź się. Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
02.09.2025, 12:05  ✶  
Słońce nie piekło – słońce głaskało.

Świat był miękki, rozpuszczony w bursztynowym świetle, słodki niczym dojrzałe winogrona pod koniec sierpnia. Ciepło niosło się nie z nieba, ale z ziemi – z tej starej, dumnej ziemi, której nie kalała nigdy płochość zbóż i traw. Starej, dumnej ziemi, która od zawsze nosiła ciężar winnych gron.

Jego wina.

Rozespany umysł próbował odnaleźć się i zestawiać rzeczywistość z senną marą. Musiał przysnąć przy otwartym rejestrze — rachunki, cyfry, drobne liczby zapisane lazurowym atramentem, który zdążył zaschnąć w nieostrożnym kleksie na skraju kartki. Palce miał jeszcze splecione na zmierzwionym piórze, jakby resztkami świadomości pilnował ostatniego przecinka. A jednak głowa pozostawała ciężka, niemożliwa do uniesienia, jak powieki, jak sen przywołany zbyt dużą ilością wina.

Jego wina…

Za otwartym oknem szumiały liście drzewa, które o tej porze roku absolutnie nie powinno kwitnąć, ale gdy był tam ostatnio, królowała wczesna wiosna. A przecież uwielbiał biel kwiecia pospolitego wciąż szlachetnego migdałowca – dźwięk był cichy, rytmiczny, jak tkanina muskająca ciało. Daleko, bardzo daleko, szczekał pies mugolskiego zarządcy Pedro. Jeszcze dalej – śmiały się jego dzieci, a w poszum wplatało się rozbawione ¡Una, dos, tres, por mí y por todos mis compañeros!. Wszyscy razem, wszyscy znalezieni, escondite zakończone, nim zacznie się następna runda. Świat nie wołał, nie żądał niczego. Tylko był, a on mógł być w nim zmęczeniem całego życia. Zasłużonym odpoczynkiem.

W końcu jednak zza zarośli winorośli przyszedł głos. Cichy. Znajomy.

– Anthony?
Pauza. Jakby czas musiał zaczerpnąć tchu. Poczuł ciężar dłoni na własnym ramieniu. Ciepłej. Znajomej.
– Obudź się.
Powieki były zlepione ze sobą, lecz kącik ust drgnął ku górze w słonecznym rozleniwieniu.
– Wszystko w porządku. Dobrze się czujesz?

Troska słodsza niż wino. Znajoma i miękka, jak stary wysłużony sweter, otulający zwykle ciało w mroźne wieczory nad książką. Z największym trudem uniósł własną rękę, by sięgnąć ku potrząsanemu ramieniu, by palcami pogładzić dłoń przyjaciela, pogładzić jego niepokój. Zasnąć tak nad księgami rachunkowymi. Nierozsądne? Może. Ale jak miał się nie poddać temu słońcu…

– Tres minutos, mi querido amigo… – wymruczał leniwie, poruszając się nieco rozespaniem, opuszkami kreśląc na ciepłej skórze zaklęcia, wciąż myślą będąc w biurze własnej winiarni. – Zaraz wstanę i zrobię nam kawy, zaraz…
Nagle stężał. Dławiąca świadomość przyszła zbyt nagle. Palce zatrzymały się, podobnie jak oddech, jak myśl, w przerażeniu i zmrożeniu.

Jego bardzo wielka wina.

Zabrał rękę. Otworzył oczy i podniósł się sztywno. Pierwszy sen od miesiąca, który być może w swoim zamyśle nie miał być koszmarem. Pierwszy sen, którego przebudzenie bolało bardziej niż wszystkie wyrafinowane tortury, jakimi w koszmarach dręczył go dotąd własny umysł.

– Jonathan? – imię przyjaciela zabrzmiało nienaturalnie cicho. Struchlale. – Czemu jesteś tak wcze… – urwał w połowie słowa, gdy rzucił okiem na wiszący na ścianie zegar i szczęka zacisnęła się w bolesnym zrozumieniu.

Była ósma.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#4
05.09.2025, 00:06  ✶  
Kilka inwektyw właśnie odpadło z jego monologu, kiedy usłyszał, co powiedział Anthony, bo chociaż hiszpańskiego nie znał, to jednak nie dość, że mógł się posiłkować francuskim, to jeszcze pewne słowa takie jak amigo były znane niemal wszystkim, a zwłaszcza tym, którzy trochę podróżowali.

Amigo.

Czy byli dalej przyjaciółmi? Finał ich działań podczas pożaru dawał mu nadzieję, że tak, ale przecież ten list dosłownie sugerował, że jednak tak nie było.
Czy to Anthony myślał, że Jonathan go tutaj nie chce, czy może jednak mówił tak, aby udawać, że sam wcale nie chciał odchodzić, ale musiał?

A najgorsze było to, że nie mógł teraz krzyczeć, tak jak sobie zaplanował, bo Anthony… Bo chyba włączyło mu się to samo myślenie, na które Shafiq tak śmiertelnie, i bezpodstawnie, obraził się wtedy we Francji.

Troska.

Najwyraźniej troska nie była mile widziana wśród przyjaciół Anthony'ego Shafiqa. Jonathan powoli zabrał dłoń z jego ramienia. Nieważne, jak głośno krzyczały jego gryfońskie instynkty, że szef zasnął nagle w biurze, i jak boleśnie ścisnęło się serce, gdy usłyszał wypowiedziane cicho swoje imię – spróbował zachować spokój.

Troska nie zasługiwała na wyrzuty sumienia, a przecież tylko to kierowało nim kiedy postanowił nie mówić mu o Zakonie. Nie mógł, a przynajmniej nie powinien sobie teraz niczego wyrzucać.
– Proszę, nie mów mi, że tutaj spałeś – odpowiedział równie cicho, wpatrując się w szare oczy prz… Szefa, aby chociaż w nich odczytać kryjące się za nim emocje. Oh, wybacz, nie chciałem zabrzmieć, jakbym się o ciebie martwił w końcu wiem, że masz na to śmiertelną reakcję alergiczną. – Cisnęło mu się na usta zaraz potem, ale dzielnie się przed tym powstrzymał. – Musimy porozmawiać.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
05.09.2025, 09:07  ✶  
Tak jak przed momentem jego umysł zatrzymał się w miejscu, zdezorientowany kontrastem emocji i myśli związanych z zaistniałą sceną, tak teraz nagle wszystko ruszyło gwałtownie z kopyta, podciągając mu niemalże żołądek pod gardło w mdłościach wynikających z nerwów i dezorientacji. Palcami nerwowo potarł wnętrze własnej dłoni, próbując zetrzeć z nich resztki hiszpańskiego słońca, jego planu na przedwczesną emeryturę.

– Nie mamy o czym. Nie chcę o tym mówić – odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w biurku, próbując zmusić ciało by choć nominalnie zajęło się pracą. Bezskutecznie. Bardzo liczył, że Selwyn po lekturze listu nie pojawi się w pracy, dając mu przestrzeń na pozamykanie spraw, ale najwidoczniej się przeliczył. W jego głowie pewne przekonania i domysły ukonstytuowały się przedłużającą się insomnią i stresem tak silnie, że nie był w stanie rozeznać, które z nich są prawdą, a które… ledwie lękiem, który niczym samospełniająca się przepowiednia infekował rzeczywistość.

Anthony Shafiq poddał się. Odpuścił. Zwinął żagle. Czemu Jonathan chciał się jeszcze nad nim pastwić, rozdrapywać coś, co już zostało powiedziane i przypieczętowane, tego nie był w stanie zrozumieć. 
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#6
05.09.2025, 15:38  ✶  
Oh… Jak za dotknięciem bardzo mugolsko-metaforycznej magicznej różdżki Jonathan przypomniał sobie, czemu był zirytowany postawą Anthony'ego, a uczucia te zostały jedynie nasilony przez wzrok Shafiqa, który owszem był wbity, ale nie w Jonathana!

– Rozumiem – rzucił Selwyn i odszedł od biurka… tylko po to, aby stanowczym ruchem, przyciągnąć stojące przed jego stanowiskiem pracy krzesło dla interesantów i usiadł przed Shafiqiem z taką pewnością siebie, że dzielącą ich drewniana płyta wydawała się zdecydowanie mniejsza niż w rzeczywistości.

– Nie mamy o czym rozmawiać, bo sprawa jest dość krótka, rzeczowa i wymaga od ciebie jedynie zrozumienia moich słów. Anthony, wróciłem z Francji dla ciebie, aby pracować z tobą. Nie w tym biurze, nawet niekoniecznie w tym Departamencie, a z tobą. Myślisz, że czułem aż taką pasję i powołanie do spraw celnych i rekomendacji importu latających dywanów? Nie, ale wiedziałem, że czułem wtedy pasję do pracy z tobą i dalej ją czuję. Wiem, że wielokrotnie narzekałem, że nie ma cię w biurze i chyba oboje wiemy, że dalej boli mnie twoje zachowanie, ale to nie zmienia faktu, że chcę z tobą pracować, więc proszę, jeśli chcesz zabić we mnie tę radość współpracy i zgasić te resztki światła, które mi rzucasz od trzydziestu lat po tym jak brutalnie podeptałeś moją duszę we Francji, to droga wolna, dobij mnie, ale nie rób tego, aby mnie nie nękać, bo mimo wszystko dalej chcę być przez ciebie nękany!
Nie wiedział, co mówi. To nie był ten monolog. Nie planował tego. Ale mówił szczerze.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
05.09.2025, 16:44  ✶  
Prawda była taka, że Anthony też do końca nie wiedział, co jego zastępca mu mówi, gubiąc się w gąszczu wypluwanych słów i bardzo wzniosłych i bardzo dramatycznych deklaracji.

W ogóle zdziwił go gest, szczególnie że po szczekniętym w jego stronę “rozumiem” sądził, że Selwyn w końcu opuści biuro. Jak bardzo się mylił! Z perspektywy czasu składał to na karb bezsenności i wielkiej traumy, którą przeżył podczas Spalonej Nocy, bo przecież powinien mieć pełnię świadomości jak bardzo uparty jest jego gryfoński ciołek.

Jonathan usiadł naprzeciwko niego płonąc świętym ogniem oburzenia, dawno już nie widział, żeby ktoś tak mu nadepnął na odcisk. Właściwie… to chyba też przypadkiem był on, we Francji, kiedy wycisnął z niego w końcu kluczowe wrażliwe informacje. Jonathan i teraz wypominał mu rzeczy. Wrócił z Francji. Wrócił od niego. Być może, gdyby był mniej zmęczony, szybciej zorientowałby się rosnącej w nim zazdrości. Teraz jednak królowało poczucie winy, a to, och jakże pięknie zakwitało. Czy gdyby nie jego list, Jonathan wciąż byłby ambasadorem? Czy byłby w szczęśliwym związku? Czy byłby wampirem, który nie musi martwić się o nieuchronność czasu?

I dalej próbowałby może coś wtrącić. Może poprawić, że ciężko zestawiać pasję z chęcią współpracy, że opieka nad szczelnością granic i dorocznymi raportami zapotrzebowania i możliwości eksportu też nie należą do jego szczytowych ambicji. Ha, ta pozostawała i tak obecnie w bardzo ciężkim stanie ze względu na sytuację w kraju.

– Resztki światła? – wydusił nie rozumiejąc. Jego przyjaciel, jego były przyjaciel nigdy nie skąpił mu komplementów. Tych bardzo.. poza skalą traktowania poważnie, takich w których teatralny gest i swoistą rutyna skutecznie przysłaniały treść. Teraz jednak gdy byli skłóceni, gdy most spłonął zdawało się mu takie dziwne, takie tym bardziej jaskrawe znajdować pośród popiołów relacji perły wzajemnego podziwu.

Coś przetrwało?

– Jonathan… – podjął cicho, bardzo poważnie, zmuszony przez podwładnego, przez współpracownika, przez partnera do podniesienia wzroku. Czuł się słaby, tak bardzo tak szalenie słaby, pozbawiony ochronnych łusek, dumy, pozbawiony pewności siebie po tej bolesnej lekcji pokory. Za późno. Jak zawsze za późno.

–… o jakiej radości mówimy, kiedy… – nawet patrzenie na Selwyna sprawiało mu ból, podobny do tego, który towarzyszył przed momentem przebudzeniu. Chciał powiedzieć tak wiele… o zawiedzionym zaufaniu, o sprawie francuskiej właśnie o tym ile lat dusił w sobie wszystko przekonany, że jakiekolwiek wyznania zniszczą łączącą ich przyjaźń. O tym, że Zakon to tylko wierzchołek góry lodowej, w którym przekonanie wiemy o sobie wszystko, przestało mieć rację bytu. Nic o sobie nie wiedzieli. Nic.

– Jakież warunki brzegowe musiałyby być spełnione, żeby ta współpraca mogła dalej istnieć? — wyprostował się, próbując uciec w procedury negocjacji, które były ostateczną deską ratunku. Wrażenie, że tonął, tylko mocniej paraliżowało proces kognitywny. – W bieżącej sytuacji ciężko mówić o choćby podstawowej komunikacji między nami, nie sądzisz?
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#8
08.09.2025, 17:45  ✶  
– Tak! Resztki światła! Nie myślisz chyba, że twoje istnienie w moim życiu przez tyle lat nie dodawało mu żadnych barw!? – Barw, które były teraz przytłumione przez jego słowa we Francji i ciągnącą się za nim świadomość, że najwyraźniej nie rozumieli się w tak podstawowej zasadzie tego świata, jak to, że Jonathan Selwyn troszczył się o Anthony'ego Shafiqa.

To, w jaki sposób czarodziej wypowiedział jego imię, sprawiło, że “ogień świętego oburzenia” w Jonathanie nieco przygasł, a na jego miejscu pojawił się chłodny płomień niepokoju. Może przesadził? Co tak właściwie miał teraz powiedzieć, kiedy zaplanowany monolog przegrał z emocjonalną improwizacją, której sam do końca nie rozumiał?

Jaka radość?

Wpatrywał się w Anthony'ego w pełnej powadze, próbując znieść spojrzenie oczu jego… Szefa. Nie. Nie szefa. Przyjaciela. Szefa i przyjaciela. Jeśli będzie o nim myśleć jako o przyjacielu, to chyba łatwiej będzie i Tony'ego przekonać do tego, że dalej mogli się przyjaźnić.

Chyba że Tony tego nie chciał, a najlepszym sposobem, aby ochronić go po raz ostatni, było po prostu odejść? Albo dać mu odejść.

Wziął głęboki oddech, gdy usłyszał kolejne pytanie Anthony'ego.

Nie powiedział nie. Nie kazał mu wyjść.
– Myślę, że… – Zazwyczaj lepiej szły mu negocjacje. Zazwyczaj na tym etapie w głowie miał przynajmniej zarys punktów, które mógłbym poruszyć, a teraz? Nagle chwycił pióro, kartkę i zaczął coś rysować. Dwójka kreskowych ludzików stojących po przeciwnej stronie kartki. Następnie Jonathan narysował cieńkie półkole od jednego do drugiego, tak aby wyglądało to na bardzo prowizoryczny most. – No dobrze. Warunki brzegowe, hm, chyba powinienem był narysować jezioro, czy coś. Mniejsza o to. A więc tak. To tu… – Tu pokazał na półkole. – Myślę, że to jest ustalenie bazowego faktu, że nie chcę twojej krzywdy i podejrzewam, że ty w głębi serca nie chcesz mojej.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
08.09.2025, 19:50  ✶  
Normalnie pewnie Anthony zażartował, że opanowanie oklumencji przez niego raczej pozbawiało Jonathana barw. Aura, nici… to wszystko pozostawało ukryte, pokazywane tylko na drodze absolutnych wyjątków, wsuwane w dłonie jak najdroższe na świecie pralinki. Teraz jednak milcząco wpatrywał się w Jonathana, próbując możliwie skutecznie odsunąć wodę własnego istnienia od tej sytuacji.

Musieli być racjonalni, musieli być…

To z pewnością był efekt bezsenności. Gdy zobaczył dwa patykowate ludziki na kartce leżącej między nimi, parsknął w odruchu. Wysoce nieprofesjonalnie. Oparł łokieć o biurko, a na podpartej ręce złożył swoją głowę wpatrując się w ludziki. Ile oni mieli lat? 13? Bezmyślnie ujął własne pióro i dorysował jednemu z ludzików kocie wąsy i uszy. Drugi dostał czapkę kowboja i coś na kształt rewolweru, choć tak naprawdę były to dwie kreski - dłuższa i krótsza - narysowane w okolicach zakończenia linii będącej ręką.
– Nigdy nie chciałem Twojej krzywdy i nie trzeba zaglądać tak głęboko w odmęty mojego zepsutego serca, żeby o tym wiedzieć. – odpowiedział w miarę neutralnie, kontynuując eksplorację rysunku przez domalowanie rzeczki pod mostem. Fala za falą. Bardzo dokładny szkic. Nie zabrakło nawet czegoś przypominającego rybę. Złowieszcza rybę - jej chmurne brwi jasno wskazywały na to, że zwierzę jest bardzo zdenerwowane.

– Bazowe fakty są takie, że mieliśmy obopólne przekonanie o istniejącym między nami porozumieniu, które opierało się na zaufaniu – tu wskazał jeden brzeg “mostu” – i szacunku – tu wskazał drugi. Głos mu się nie zachwiał, ani na moment, był tak samo monotonny, pozornie spokojny. A potem nagle stalówka pióra zaczęła przekreślać dwa pałąki, bardzo energicznie i równie metodycznie co przed momentem tworzone fale. Bardzo się panoszył na tej kartce, trzeba było przyznać.

Zaraz po zburzeniu jonathanowej konstrukcji, namalował jedną, pojedynczą linię, która była ledwie widoczna nad wcześniej utworzonymi arabeskami fal.
– Nie chcemy wzajemnej krzywdy, mówiłeś… Patrząc na Ciebie, pominąwszy oczywiste uroki obrażonego Jonathana, którymi mnie obdarzasz, cały czas myślę o moście, którego już nie ma. Zupełnie jak połowy Londynu… – z jakiś powodów go to rozbawiło, chociaż absolutnie nie powinno. Odłożył pióro i westchnął ciężko, powracając spojrzeniem do twarzy zatroskanego Jonathana. Jak zawsze. Zatroskanego. Czy Jonathan był w stanie widzieć go inaczej niż zahukanego Krukona, którego trzeba wybawiać z każdej opresji? – Przykro mi, że zmusiłem Cię do porzucenia wygodnej posady i… i wszystkich benefitów Twojego mieszkania w Paryżu, – czy to grymas zazdrości, czy Jonathanowi się tylko wydawało? – na rzecz… spraw celnych i rekomendacji importu latających dywanów. Nie rozumiem jednak, co takiego pasjonuje Cię w naszej współpracy, skoro we wspomnianej Francji jasno dałeś mi do zrozumienia, jakim okazała się dla Ciebie rozczarowaniem. Stąd mój list. Nie chcę Twojej krzywdy Jonathanie. Chciałbym, żebyś mógł rozwijać swoje aspiracje zawodowe, czy… którekolwiek inne aspiracje, o których nie raczyłeś mi powiedzieć. Próbuje Ci pomóc. Próbuję pomóc na ślepo, bo wolę tak, niż nie pomagać wcale. – Nawet nie zamierzał ukryć wyrzutu w głosie. 
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#10
09.09.2025, 01:51  ✶  
Najpierw uśmiechnął się, słysząc, jak Anthony parsknął rozbawiony. Potem uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo przyjaciel nie tyle co zaakceptował jego graficzne przedstawienie pola do negocjacji, to jeszcze dodał do niego coś od siebie.
– Jestem lwołakiem czy kowbojem? – spytał, z jakiegoś powodu zakładając, że to nie był kot, a dziwna ludzko-lwowa hybryda.

Anthony “zburzył” most i w każdej innej sytuacji Jonathan wydałby okrzyk oburzenia, ale teraz jedynie spiął się nieco i udając, że wszystko było pod kontrolą, słuchał dalej tego co do powiedzenia miał drugi czarodziej.

– Moja decyzja nie była spowodowana brakiem zaufania wobec ciebie. Doskonale wiedziałem, że gdybym ci o tym powiedział, miałbym twoją dyskrecję i wsparcie. Nie powiedziałem ci o tym, bo wiedziałem, że będziesz chciał mnie wspierać. Rozumiem, że dla ciebie był to sygnał o zakończeniu naszej przyjaźni, ale… czemu miałbym ci nie ufać?

Może gdyby Anthony dał mu więcej czasu na wyjaśnienia… Hm… Czy powinien się martwić, że tłumaczył tak nie jeden, a dwa konflikty w tym ten, który może był nieco z jego winy?

– Oh czyli dalej jestem dla ciebie uroczy? To dobrze, mam nadzieję, że miło będzie ci wiedzieć, że kiedy na ciebie patrzę może i czuję pewną irytację, ale i dalej widzę twój czar, zamiast… sam nie wiem. Rogów – Wziął pióro. Chciał coś narysować..  Odłożył pióro. – Ale ja lubię z tobą pracować. Jeśli chcesz odejść z powodów własnych, to rozumiem, ale nie odchodź, aby dać mi przestrzeń, której nie chcę. I może… – Chwycił pióro ponownie i dorysował strzałkę idącą z oczu jednego ludzika, do drugiego. – Zamiast działać na ślepo, spójrz na mnie i spytaj, jak pomóc, bo może być tak, że żadnej pomocy nie potrzebuję. Zwłaszcza że to ty dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie życzysz sobie ze mną pracować.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (2832), Jonathan Selwyn (1839)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa