• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[07/09/1972] Expand your needs and demand more - Albert & Anastazja

[07/09/1972] Expand your needs and demand more - Albert & Anastazja
Sexy Bailiff Superstar
just get a grip and scratch this mercy off like lice
real love's unforgiving
Dojrzały mężczyzna słusznego wzrostu 165 cm, zazwyczaj poruszający się w butach dodających mu dobre dwa cale. Jego posiwiałe włosy wciąż błyszczą dawnym brązem, podkrążone oczy — czernią. Pachnie palonym tytoniem, skórą i drzewem sandałowym.

Albert Rookwood
#1
01.09.2025, 02:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 08:19 przez Albert Rookwood.)  
Margaret's Club, Ulica Pokątna
Albert Rookwood & Anastazja Dolohov-Burke


Ciepłe słońce wczesnojesiennego wieczora paskudnie gryzło go w oczy, ale za to jakże rozświetlało urodę jadowitej biurwy, z którą samotnie siedział przy stoliku na sporym balkonie cuchnącego cygarami klubu gentlemanów. Początkowo z Anastazją zamierzał spotkać się na ładnej łódce w Brighton, ale wiedział, że nie byłby w stanie wykosztować się na tak ekstrawagancką przynętę. Nie po przeliczeniu oszczędności pozostałych mu po niemal miesiącu dysocjacyjnego ciągu hazardowego.

Dalej nie mógł kurwa uwierzyć, że zmarnował tyle hajsu i tyle czasu na nic innego jak... maszyny slotowe. Kolorowe światełka, głupawe melodyjki i szczęk bębnów obracających się wewnątrz blaszanych pudeł pociągniętych kiczowatą farbą absorbowały jego uwagę na godziny, na dziesiątki godzin. Patrzył w te zasrane wisienki, dzwonki i diamenciki jak zaczarowany, wyczekując błogosławionych siódemek. Czasami nawet faktycznie nadchodziły, ale to nie zmieniało nic - popłuczyny jakiegokolwiek cienia przyjemności wyżymał z tych żałosnych sukcesików niby ze starej szmaty, uklejonej po zbieraniu rzygów spod baru.

Nic, kurwa, nie mogło wyciągnąć go z czarnej dziury po śmierci Chestera. Gdy patrzył na niego w trumnie, na jego srogą twarz, której martwą siniznę kryły komicznie grube warstwy pogrzebowego makijażu... nie czuł zbyt wiele. Po prawdzie nie czuł nic poza ulgą. Następnego dnia jednak, zaraz po tym jak siadł w biurze do porannej kawy, otworzył gazetę i spojrzał na swój horoskop. "Saturn w IV domu skłoni cię do refleksji nad ciężarem przeszłych zobowiązań wobec rodziny. To czas, by zwrócić uwagę na to, w jakim stopniu te wybory z przeszłości ukształtowały twoją ścieżkę..." - nie doczytał, wstał i wyszedł. O urlop wniósł późną nocą, listownie, z hotelu. Wciąż pamiętał, jak ciężko było mu się wiarygodnie podpisać znad przysypiającej mu na kolanach dziwki.

W życiu nie mógł jej o tym powiedzieć, nikomu nie mógł o tym powiedzieć - przecież nikt nie mógł być tak głupi. On nie był taki głupi, nigdy nie był nawet w połowie tak głupi. Dlaczego więc to zrobił? W ciemną lukę w pamięci wpatrywał się jak w bezdenną otchłań. Właściwie nie był pewien, czy to wszystko faktycznie się stało, bo może nie? Może coś innego? Bo przecież mało było sposobów, żeby stracić pieniądze? Żeby stracić kurwa pięćdziesiąt tysięcy galeonów?

Uśmiechnął się błogo, wypuszczając z ust skłębiony obłok podejrzanie ciemnego dymu. Zgasił papierosa o brzeg stolika i wypstryknął kiepa do rozpościerającego się pod nimi ogródka. Kraczące wrony nawet nań nie spojrzały, zajęte rozgrzebywaniem kurzych kości rzucanych im przez ucztujących w altanie gentlemenów. Paul, Peter i Alan - durnowate podrostki psuły mu ambient. Ale znał ich ojców. I ojców ich ojców. Ah, ileż by dał, żeby się cofnąć, żeby wrócić, żeby znowu móc sobie tak sielsko zbijać bąki...
- I jak? Jak to wino? - zapytał, uderzając w niskie, ciepłe, mrukliwe tony. Nie patrzył na nią; patrzył w nią i patrzył głęboko. Wszyscy inni patrzyli na nią. Nie potrzebowała tego więcej. Głupie cipska takie jak ona doskonale znały swoją jedyną zaletę. Tę zaletę, której on sam był boleśnie pozbawiony od samiutkiego początku. Kryło się jednak w tej goryczy pewne błogosławieństwo - przynajmniej w życiu nie polegał na własnym, jakże kruchym, uroku. - Czy jest wystarczająco słodkie? Czy wysłać po inne dla Pani?

Te konwenanse przywleczone z Ministerstwa doskonale pasowały do jego skromnego, formalnego ubioru. Jedynie paskudny, jaskrawożółty krawat w czerwone smoki oraz palce ciężkie od pierścieni i sygnetów przypominały o tym, że poza stanowiskiem posiadał jeszcze jakąś osobowość. Przeżarty koksem nos skrzętnie przypudrował przed wyjściem, aby z tą osobowością mimo wszystko nie przesadzać.
- Chciałbym już ich odesłać i... - Czy przejdzie mu to przez gardło? Czy przejdzie mu to kurwa przez gardło? - ...mieć Panią na wyłączność. - Nie zadławił się, ale chyba aż zbladł. Uśmiechnął się, żeby pobudzić krążenie. - Mam do zaprezentowania Pani kilka interesujących znalezisk. Podarków, można by było powiedzieć.
Pustak
"boo hoo she stole the diamonds/killed a man" yeah, and? maybe he deserved it. the diamonds look great w her outfit. you just hate to see the girlboss winning.
Ciemnobrązowe włosy, zwykle starannie wystylizowane w wysoko upięty kok, zdobny w połyskliwe świecidełka. Przerażająco głębokie, czarne oczy. Zawsze starannie ubrana: ustrojona w przepyszną, diamentową biżuterię, nosi drogie, wysokiej jakości szaty, najczęściej w odcieniach czerni, czerwieni, różu i fioletu, skrojone tak, aby podkreślić wszystkie atuty jej sylwetki. Porusza się z gracją godną tancerki. Choć jest niskiego wzrostu (mierzy dokładnie 1,55 m) dodaje sobie centymetrów butami na wysokich obcasach. Bije od niej aura wyższości i pewności siebie.

Anastazja Dolohov-Burke
#2
09.09.2025, 08:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 08:23 przez Anastazja Dolohov-Burke.)  
Wzrok Anastazji uciekał nieustannie w kierunku wron, rozdziobywujących rzucane im z talerzy resztki kurczaków. Z malującą się wciąż na twarzy obojętnością, patrzyła w milczeniu, jak okładają się skrzydłami. Błyszczące, czarne pierze zawirowało na widok tłustszego kąska, niedokładnie obgryzionej kości, na której wciąż perliły się białe resztki mięsa. Wnet rozgorzała ptasia orgietka, a na dnie czarnych jak skrzydła wrony, pociemniałych oczu Anastazji, dostrzec można było odbicie owej perwersji. Znajdowała w ich ordynarnie kłapiących dziobach coś nieskończenie pięknego. Była nawet w stanie znieść kaleczące uszy krakanie, przynajmniej póki celebrowało kanibalistyczną ucztę na kościach ptasich pobratymców.

Jeść. Jeść. Jeść.

Wyrwana z zamyślenia, skinęła łaskawie głową, gestem wyrażającym nieme przyzwolenie. Najbliższe aprobacie, czego mógł spodziewać się herr Rookwood.
– Niektórzy preferują starsze roczniki. Ja nie podzielam podobnych fantazji. Po cóż pić ojcowskie pierdy zakonserwowane w butelce, skoro można rozkoszować się świeżym smakiem młodzistych, winnych gron na języku? Słodkim, soczystym miąższem, który spływa po brodzie, po palcach? Och, tak, wolę młodsze... – Zakołysała kieliszkiem, pozwalając, aby kryształowe ścianki zabarwił róż, a osad na dnie naczynia zawirowało wesoło. Nie patrzyła w stronę młodych mężczyzn kilka stolików dalej, ale wciąż słyszała ich śmiech. Suto upierścienione palce zacisnęły się mocniej na szyjce kieliszka. Wyobrażała sobie, jak ukręca młodzikowi łeb, tak samo, jak zrobiłaby to kraczącej zbyt głośno wronie. – Mówi się, że wino to trunek kobiet – ciągnęła znudzonym tonem. – Głupota. Głęboko wierzę, że dojrzewające wina to jedna z tych męskich fanaberii, przyzwalających patriarchalnym wartościom na sterowanie angielską społecznością magiczną. Przekonanie, że coś będzie lepsze, gdy się zestarzeje, przypisywane może być tylko winom, serom i mężczyznom. Ale nie kobietom, panie Rookwood, nigdy kobietom. Sprzeciwiam się temu sentymentowi pijąc wódkę. W społeczeństwie angielskim najpiękniejsze kobiety są przecież dziewiczo czyste, tak czyste, że aż... Przezroczyste. Zostawiają najbardziej trwały posmak na języku. Nie zapomina się w końcu pierwszej miłości. Wódka jest uniwersalnym destylatem kobiecości, panie Rookwood. Można ją słodzić, kupażować, aromatyzować, leżakować lub barwić. Zupełnie jak kobietę. Zupełnie jak kobietę... – Anastazja upiła nieco z kieliszka, krzywiąc się, jak gdyby słodkie wino nagle stało się na języku gorzkim jak sperma.

Smak, który na powrót przywołał ją do rzeczywistości. Dlaczego w ogóle siedziała przy stoliku z tym śmiesznym mężczyzną, zastanawiała się, obdarzywszy go, zapobiegawczo, wyważonym uśmiechem. Spojrzenie Anastazji przesunęło się w pierwszej kolejności po jego dłoniach, bo przecież po dłoniach najprędzej widać było oznaki starzenia się: starcze plamy, marszczenia zwiotczałej z wiekiem skóry... A jednak rozproszył ją widok błyskotek, widok suto przyobleczonych w biżuterię palców przypominających wieprzowe kiełbaski, które wcześniej pokroiła w maciupeńkie kawałeczki i zjadła, choć spływały opalizującym tłuszczem, a nie przepysznym połyskiem pierścieni i sygnetów. Już na sam widok ciekła jej ślinka.

"Mam do zaprezentowania pani kilka interesujących znalezisk. Podarków, można by było powiedzieć."

– Doprawdy? – zapytała, obrzydliwe lepkim głosem, nie odrywając choćby na chwilę wzroku od dłoni herr Rookwooda, jak nazywała go w myślach, odkąd zaczęła podejrzewać go o niecne zamiary w stosunku do swojej osoby. "Mieć panią na wyłączność", powiedział. Czy ona była jego utrzymanką, żeby mógł ją mieć na wyłączność? A jednak oblizała mimowolnie usta. Nie było w końcu większej świętości ponad własność prywatną.


Please don't go
I'll eat you whole
Sexy Bailiff Superstar
just get a grip and scratch this mercy off like lice
real love's unforgiving
Dojrzały mężczyzna słusznego wzrostu 165 cm, zazwyczaj poruszający się w butach dodających mu dobre dwa cale. Jego posiwiałe włosy wciąż błyszczą dawnym brązem, podkrążone oczy — czernią. Pachnie palonym tytoniem, skórą i drzewem sandałowym.

Albert Rookwood
#3
09.09.2025, 15:22  ✶  
Złapał w końcu spojrzenie jej pustych oczu, czarnych jak jego własne. Zmieszany patrzył w nie, kiedy surrealistyczne słowa wypełzały z gardziołka ich właścicielki. A im dłużej patrzył, tym głębiej zdawał się zatapiać w paskudnie lepkiej, niepokojącej, nienasyconej otchłani.
- Haha, tak, oczywiście - wymamrotał, odrywając wzrok od jej twarzy, aby zapalić kolejnego papierosa. Nie czuł się... gotowy, żeby odpowiedzieć na to, co powiedziała.

Dlaczego ona nie mogła zachowywać się jak kobieta? Czy to było za dużo? Czy to były za wysokie oczekiwania? On potrafił zachowywać się jak mężczyzna, taki był jego jebany obowiązek wobec świata. Liczył na jakiś urokliwy uśmiech z jej strony, na jakiś niby to zawstydzony chichot, na jakąkolwiek zgodną z obyczajami nagrodę za to, że potraktował ją tak uprzejmie. W zamian dostał jednak ordynarny, wybitnie niekobiecy wyrzyg zakrawający o obrazoburstwo, jakąś żałosną walkę światopoglądową. Może próbowała go wystraszyć? To by było do niej podobne. O tak, to musiało być to.

- Oczywiście, Pani Anastazjo, nie mogę nie zgodzić się z tym, co mówiła Pani o szczególnym uroku młodych, młodocianych, soczystych owoców. - Może ona po prostu wiedziała? Wiedziała, w ilu świeżych winogronach zamoczył kutasa? Ściągnął brwi, nie przerywając jednak uśmiechu. Nawet jeśli wiedziała, to jeśliby miała cokolwiek przeciwko temu, to nie mówiłaby o tym w ten sposób. Może ta dziwna, słodka zgnilizna pasji, którą podszyte były jej słowa, była zwykłym sarkazmem. Im dłużej jednak jej monolog trwał, tym więcej wyłapywał w nim wewnętrznych sprzeczności, co dodawało mu trochę autentyczności. Głupia pizda pierdoliła, bez wątpienia, ale w jakim celu? - Zapamiętam na przyszłość, że preferuje Pani czystą-przezroczystą wódeczkę...

Dostrzegł zmianę na jej twarzy, gdy spojrzała na jego dłonie. Jak na komendę rozprostował palce, pozwalając słońcu polizać chłód srebra i platyny. Obrączka skryta między orlim okiem a ciężkim onyksem zaiskrzyła przyśniedziałym złotem.
- Że jest Pani gorącą entuzjastką destylatu dziewiczej kobiecości. - Znacznie więcej cisnęło mu się na język, ale powstrzymały go mrzonki o chłodnym profesjonalizmie.

Puzderko ze spękanej kości słoniowej stuknęło o niemal pusty, drewniany stolik. Było niewielkie, grawerowane kwiatowym wzorem i obite zzieleniałym brązem. Nonszalancko przesunął je pod ręce zastępczyni szefa Departamentu Skarbu.
- Podobno nie ma na świecie nic słodszego od wspomnień - zaczął, odczekawszy chwilę, aby dać Anastazji szansę na otworzenie prezentu. Wewnątrz puzderka na czarnym aksamicie drzemał świeżo wypolerowany naszyjnik. - Szafir cejloński, małe diamenty i srebro. Nie byłby imponujący, gdyby nie jego historia. To pamiątka upadłego rodu Rathbone. Kojarzysz ich? Dwieście lat temu trzymali połowę Liverpoolu za mordę. Dorobili się na handlu morskim tak bardzo, że nikt ich nie powstrzymywał przed mieszaniem się w mugolskie konflikty. Setki tysięcy współczesnych galeonów rozpuścili na walkę z niewolnictwem i propagowanie powszechności wyborów. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ród, który deklarował absolutne oddanie polityce wolnego handlu, postanowił doprowadzić się do ruiny w tak idiotyczny sposób.

Powolnie, spokojnie pociągnął dym z papierosa, którego gorejący koniec aż zaskwierczał żałośnie.
- Spotkałem niedawno ostatniego dziedzica Rathbone. Ma teraz osiemdziesiąt sześć lat, jego żona - siedemdziesiąt cztery. Pięćdziesiąt trzy lata temu podarował jej ten naszyjnik. Na zaręczyny. Gdy zajmowałem ich majątek, aż nie mogłem uwierzyć, że tyle czasu wytrwali przy sobie. Że żadne z nich dotąd nie zachorowało w tej biedzie. Tacy zgarbieni, tacy wykręceni, same kości i obwisła skóra. Ale kochali się. Kochają się wciąż. Może i stracili wszystkie pieniądze, dach nad głową, ale na co im to? Wszystko dobrze się skończyło, w końcu do śmierci będą mieli siebie nawzajem.
Pustak
"boo hoo she stole the diamonds/killed a man" yeah, and? maybe he deserved it. the diamonds look great w her outfit. you just hate to see the girlboss winning.
Ciemnobrązowe włosy, zwykle starannie wystylizowane w wysoko upięty kok, zdobny w połyskliwe świecidełka. Przerażająco głębokie, czarne oczy. Zawsze starannie ubrana: ustrojona w przepyszną, diamentową biżuterię, nosi drogie, wysokiej jakości szaty, najczęściej w odcieniach czerni, czerwieni, różu i fioletu, skrojone tak, aby podkreślić wszystkie atuty jej sylwetki. Porusza się z gracją godną tancerki. Choć jest niskiego wzrostu (mierzy dokładnie 1,55 m) dodaje sobie centymetrów butami na wysokich obcasach. Bije od niej aura wyższości i pewności siebie.

Anastazja Dolohov-Burke
#4
09.09.2025, 20:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 21:06 przez Anastazja Dolohov-Burke.)  
"Podobno nie ma na świecie nic słodszego od wspomnień."

– Podobno – odpowiedziała chłodno Anastazja, ściągnąwszy uszminkowane na karminowo usta w wąską kreskę. Choć dotąd sączyła wino w ciszy, wychyliła jego resztkę jednym haustem, ledwie herr Rookwood przesunął zdobione puzderko w jej stronę. Pomalowanymi na czerwono paznokciami podważyła wieczko z kości słoniowej. Zrobiła to ostrożnie, uważając, aby jej dłonie nie zetknęły się przypadkiem z dłońmi mężczyzny. Nie umknęła oczom Anastazji stara obrączka, którą nosił na serdecznym palcu. Jej własna obrączka spoczywała od lat na dnie jej żołądka. Zastanawiała się, jaką zrobiłby minę, gdyby wykaszlała ją na oddzielający ich od siebie blat stolika klubu dla dżentelmenów. Czy bardziej byłby zakłopotany wydostającym się z jej gardła rzężeniem, którym zwróciłaby na siebie uwagę wszystkich, czy wyjątkowo niską próbą złota, użytego w porównaniu do wykonania jego obrączki? U boku swej świętej pamięci męża zdążyła przecież poznać tajniki sztuki jubileryjnej na tyle, aby wiedzieć, że złoto, jako metal szlachetny, nie powinno, ot tak, pokrywać się warstwą śniedzi... Chyba, że miało w sobie wiele zbyt wiele domieszek śmieci. Zadziwiająco delikatnymi wydawały się jej palce, gdy obracała między nimi wysadzany diamentami naszyjnik, a jednak było w ich ruchach coś pożądliwego. Jak gdyby zastanawiała, z której strony wgryźć się w leżący przed nią smakołyk. Srebro nie było słodkie. Zbyt łatwo przesiąkało smakiem innych towarzyszących mu metali. Słodkimi były jednak brylanty, a szafir smakował sorbetem z jeżyn, czarnych porzeczek, wymieszanym z lawendowym dżemem. – Zapewniam pana, że wspomnienia posiadają zdecydowanie większy wachlarz dostępnych smaków, aniżeli lody w tutejszym menu deserów... Niechże będą truskawkowe, skoro nie mam innego wyboru – zwróciła się zrzędliwie do kelnera, który z przesadną usłużnością pojawił się przy ich stoliku, coby upewnić się, czy państwo nie życzą sobie zamówić niczego więcej. – Poproszę z kapką sorbetu z porzeczki, karmelizowanymi gruszkami, a wszystko polane syropem malinowym. Posypka z płatków lawendy... Nie macie lawendy? No dobrze, niech będzie róża. A pan, panie Rookwood?

Pożegnała kelnera oszczędnym uśmiechem, który nie sięgnął jednak jej oczu, na powrót skupiając całą uwagę na siedzącym przed nią mężczyźnie. Słuchała opowieści Alberta w milczeniu, przeniósłszy wzrok z opierścienionych dłoni prosto na jego twarz... Przynajmniej dopóki nie przeszedł do opowiadania o losach małżeństwa Rathbone.

Wtedy spuściła wzrok z powrotem na naszyjnik, próbując powstrzymać odruch wymiotny.

– W mojej rodzinie, dar trzeciego oka przekazywany jest z pokolenia na pokolenie – odezwała się w końcu, próbując powstrzymać mdłości. Miała nadzieję, że nie pozieleniała na twarzy, zieleń nie pasowałaby do odcienia jej szminki, odcinając się nieprzyzwoicie na tle burgundowej szaty. Tylko jej palce wciąż gładziły zazdrośnie czarny aksamit, którym wyłożone było puzderko, jak gdyby odnajdowała w tym geście spokój. – Wiele jest pośród nas jasnowidzów, moja młodsza siostra jest aurowidzem, a mnie zawsze powtarzano, że posiadam predyspozycje ku widmowidzeniu... Widmowidzenie nie bez powodu określane jest mianem "widzenia przeszłości". Pozwala na przywoływanie wspomnień powiązanych z podobnymi pamiątkami. Nigdy nie interesowało mnie rozwijanie rodzinnego daru. A jednak... – Usta Anastazji wykrzywiły się w wymuszonym uśmiechu,  którego utrzymanie wymagało od niej wielkiego opanowania. Westchnęła głęboko, maskując uroczą niepewnością względem swoich talentów strach, jaki ogarnął ją na myśl o pomarszczonej parce staruchów. "Zgarbieni", mówił Albert, "powykręcani", a jego pełne wargi poruszały się jakby w zwolnionym tempie, w posuwistym rytmie, przypominającym ruchy kopulujących lędźwi, "same kości i obwisła skóra". – ...A jednak chciałabym poznać historię miłości małżeństwa Rathbone'ów. Historię miłości tak wielkiej, że przywodzi ku szaleństwu. Bo ja, panie Rookwood, sądzę, że miłość to szaleństwo. A jak pan sądzi? Czy, może lepszym byłoby zapytać, jak sądzi pańska żona?

Głośno przełknęła. Dopiero wtedy odważyła się z powrotem podnieść na niego oczy.


Please don't go
I'll eat you whole
Sexy Bailiff Superstar
just get a grip and scratch this mercy off like lice
real love's unforgiving
Dojrzały mężczyzna słusznego wzrostu 165 cm, zazwyczaj poruszający się w butach dodających mu dobre dwa cale. Jego posiwiałe włosy wciąż błyszczą dawnym brązem, podkrążone oczy — czernią. Pachnie palonym tytoniem, skórą i drzewem sandałowym.

Albert Rookwood
#5
09.09.2025, 23:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 23:10 przez Albert Rookwood.)  
"Podobno" - jego czarne oczy błysnęły agresją. Przez krótki moment, jedną chwilę, wydawał się absolutnie gotowy, żeby dać jej w pysk. Zamknij się, zamknij się kurwa, przecież wiesz, że to figura retoryczna. Że to smaczek, że to pusta dekoracja, krasomówstwo-kula, na której się wspierał, żeby w ogóle przeszło mu to przez gardło. Nie powiedział nic, powstrzymał się; zaśmiał się oszczędnie, ale szczerze. Bardzo szczerze.

Z uśmiechem patrzył w ogród pod nimi, kiedy Anastazja zamawiała wymyślny deser. Lekkie, wodne lody, przeraźliwie słodkie dodatki i kwiatowy akcent na koniec - delikatność i świeżość jej wyboru uderzająco kontrastowała się z wulgarnością jej poprzedniej wypowiedzi. Ucieszył go ten przejaw znajomej kobiecości, aż nie miał serca uprzedzić jej o tym, kto tutaj pracuje na kuchni. To był Klub Gentlemanów, przybytek dla mężczyzn. Tutaj nie karmelizowało się gruszek i nie blendowało świeżych malin, tutaj smażyło się ociekające tłuszczem frytki i grube sztuki czerwonego mięsa, przy czym te drugie tak ledwo-ledwo, żeby pozostawały paskudnie krwiste. Róże do jej deseru to chyba na ich oczach zetną z ogrodu.
- Brunch. Ale zamiast pieczarek dajcie smażoną wątróbkę, zamiast pomidorów - kotlet cielęcy. Aha, i jeszcze zamiast fasolki ten wasz sos ze szpiku. Macie go o tej porze roku? Ten bez czosnku, tylko masło i mleko. Nigdy nie pamiętam, czy on jest na jesień, czy na zimę. - Nie mógł przecież śmierdzieć, nie teraz.
Zaciągnął się dymem raz jeszcze i wrócił do swojej opowieści.

Intrygującym było obserwowanie, jak dyskomfort stopniowo wykrzywia buźkę jego zwierzchniczki. Nie spodziewał się po niej takie reakcji, nie spodziewał się po niej aż takiej reakcji. Próbował nie okazywać, jak bardzo go ekscytowała. Tak słodko odwracała wzrok ku skrzącej głębi szafiru, jakby jego ciemny granat miał móc pochłonąć ją, uchronić przed... Przed czym właściwie? Opowiadana przez niego historia była smutna, to prawda, ale poza tym była śmieszna. Gorzko zabawna. Przypowiastka o wzruszającej ludzkiej głupocie, o braku rozsądku, o ułomności emocji... Wszystko to jedynie podkreślało różnice między ich dwojgiem a ślepymi masami.

Jakaż była teraz urokliwa, jakaż filuterna. Starał się skupiać na jej oczach, ale raz po raz zerkał, jak delikatnie acz gorliwie gładziła materiał puzderka. Długie, smukłe palce o prostym, ale jakże wprawnie wykonanym manicure... Mogłaby gładzić teraz coś innego. Oboje byliby pewnie dzięki temu szczęśliwsi. Odwzajemnił jej niepewny uśmiech, jakby wcale nie maskowała nim stresu. Albo może właśnie dlatego. Niepewność dodawała im niewinności, a on lubił, lubił niewinność.
- O, naprawdę? Słyszałem o talentach rodu Dolohov, ale nie wiedziałem, że ty również go posiadasz - Wiedział. Słyszał, jak chwaliła się nim w biurze. - Czy jak trzymasz ten naszyjnik w palc-...

Niespodziewana zmiana w jej tonie skutecznie ucięła jego dalsze słowa. Odezwał się w trakcie tego, gdy jeszcze mówiła, beztrosko i bezmyślnie, odruchowo, spróbował zdominować rozmowę, ale nie było mu to dane.
- Przepraszam...? - żachnął się w pierwszej chwili; później dopiero dotarło do niego, że pytania zadane przez Anastazję obiektywnie wcale nie były takie jadowite. Zasrana osa. Ile wiedziała? Nie potrafił ocenić, wszakże kobiety ciągle plotkowały.

Zamilknął na dłuższą chwilę a cisza z każdą sekundą ciążyła mu coraz dotkliwiej. Nie udusił się jednak, naraz zmienił wyraz twarzy na weselszy. Znów spojrzał w oczy kobiety, nawet bardziej swawolnie niż wcześniej.
- Miłość... - To fikcja. Miłość między kobietą a mężczyzną to fikcja, doskonale o tym pindo wiesz. Znam twoją historię wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że w twoim życiu istniał tylko jeden rodzaj relacji - użyć albo być użytym. I to ty, z twoją niegdyś soczystą cipką, raczej byłaś tą używaną. - ...potrafi być ciężkim kawałkiem chleba, to prawda. Ale żeby zaraz przywodzić ku szaleństwu? Człowiek potrzebuje w życiu celu i niektórzy wybierają służbę swojej drugiej połówce. Przecież to takie godne, takie szlachetne, żeby oddać się komuś całkowicie. Czyż nie? Tęsknisz czasami za Panem Janusem?
Nie musiał się nad tym tak rozwodzić, ale przynosiło mu to pewną... przyjemność? Durny masochizm. Może te "refleksje nad ciężarem przeszłych zobowiązań wobec rodziny" odnosić się miały do Anny? Chester umarł i razem z nim umarły ostatnie pozory istnienia ich wspólnego życia.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Albert Rookwood (1845), Anastazja Dolohov-Burke (1095)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa