• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[3.10.72] At The Mountains of Madness | Anthony & Jonathan

[3.10.72] At The Mountains of Madness | Anthony & Jonathan
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#1
12.09.2025, 09:51  ✶  
[Obrazek: qm6FMhG.png]

On the mountain peaks
Just for the insane
Are the peaks worth climbing
Is it worth the pain
Does the fear restrict you
From almost anything
Do you seek to conquer
Almost every dream


Gdyby ktoś spytał się Jonathana jaka pora roku ilustrowała jego przyjaźń z Anthonym Shafiqiem, Selwyn zdecydowanie powiedziałby że jesień. Nie było w tym wyjątkowo żadnej poetyckiej myśli, ani głębszej symboliki. Po prostu poznali się gdy liście wokół Hogwartu powoli opadały z drzew, nawet jeśli tego pamiętnego pierwszego września gdy Jonathan obserwował jak na uszy przyszłego Krukona zostaje nałożona stara czapka, młody już-prawie-Gryfon jeszcze nie wiedział jak ważny stanie się dla niego ten chudy, tyczkowaty chłopak. A potem nastały kolejne jesienne pory, a zmieniające się kolory liści stały się niejako tożsame z perspektywą kolejnego roku w otoczeniu przyjaciół.

Teraz jednak Jonathan zastanawiał się, czy nie popełnił błędu naznaczając ich przyjaźń znakiem jesieni i czy jakiś złośliwy los nie uznał przypadkiem, że w takim razie tak jak musiała w końcu nastać równonoc, po której każdy kolejny dzień był krótszy, tak ich przyjaźń musiała w końcu przejść ze złotego września do chłodniejszego października, aby nieubłaganie stać się kiedyś zimą.

Oficjalnie byli pogodzeni.
Oficjalnie ze sobą rozmawiali.

Ale to nie było to co przed tym pamiętnym wyjazdem do Francji i Jonathan czasami obawiał się, że również liście na drzewie ich przyjaźni powoli tracą dostęp do utrzymujących je cennych zasobów. Selwyn widział pożar Londynu. Gdy był chłopcem wiedział, że bombardowano Londyn. Perspektywa utraty tej przyjaźni, lub sprowadzenie  jej jedynie do uprzejmej znajomości wydawała mu się w tym momencie straszniejsza, niż kolejny atak na miasto.

Prawdę mówiąc liczył, że podczas ich wspólnej wyprawy służbowej do Madrytu nastąpi jakiś przełom i może będzie jak dawniej, ale…
Ale jeden wadliwy świstoklik później skończyli w Alpach.

Z dobrych wiadomości – Przynajmniej nie wylądowali na samym szczycie, a schronisko było w pobliżu.
Ze złych wiadomości – Musieli tęnoc spędzić w Alpach, a dokładniej po ich austriackiej stronie. 

Gdy tylko podeszli do schroniska, Jonathan zwątpił. Wystrój wnętrza był najwyraźniej utrzymany według dwóch zasad – drewniane i prosto. Ah no i oczywiście stężenie wycieczkowiczów było tak dużo, że Selwyn był w szoku, gdy usłyszał, że znalazł się dla nich jeden wolny pokój. Pokój drewniany i prosty jak wszystko inne z brzydką komodą, jednym łóżkiem i malowidłem z owcami nad nim, ale… Jonathan był w stanie przeżyć tę prostotę w zamian na dach nad głową, przyzwoite jedzenie i ciepłe jabłkowe stutzle, które Selwyn zabrał im ze stołówki na później.

– Hm… Prawdę mówiąc, obawiałem się trochę, że znajdziemy jakąś turystyczną chatkę z ubitą ziemią zamiast podłogi i pożółkłą pościelą – oznajmił, przyglądając się uważnie wydzierganemu na drutach kocu w kwiatki. Usiadł na łóżku i nieznacznie się zaczął po nim wiercić. Łóżko trochę skrzypnęło, a Selwyn skrzywił się. – No cóż, na noc poślubną by się nie nadawało, ale my chyba damy radę.
Uśmiechnął się do Shafiqa. Tak, aby załagodzić sytuację. Tak, aby on też się uśmiechnął i nie patrzył na brzydkie zasłony w oknie.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#2
12.09.2025, 11:28  ✶  
Oficjalnie byli pogodzeni.
Oficjalnie ze sobą rozmawiali.

Nic nie było takie jak kiedyś.

Anthony zdawał się być złamanym człowiekiem. W biurze blakł, choć może przyszedł już zszarzały konfliktem i upadkiem kolejnych filarów pewności siebie. Stracił kontrolę, potrzebował, rozpaczliwie potrzebował ją odzyskać. Każdą wolną chwilę między nudną biurokratyczną rzeczywistością poświęcał na rozwijanie czarowania bez użycia magii. Kształtowane, rozpraszane. Transmutowane, rozpraszane. Translokowane, rozpraszane… W pewnym momencie skupił się i delegował sobie prace translatorskie, które nie wymagały żadnego pomyślunku, wszelką logistykę przerzucając na barki nowego asystenta.

Był skorupą pozbawioną treści, a może mającą tej treści stanowczo zbyt wiele. Zbyt głęboko. Tak, by nikt jej nie zobaczył. Nikt nie usłyszał.

Był nieszczęśliwy, chociaż bardzo próbował się trzymać pozę, że jego melancholijny nastrój jest li tylko zmartwieniem o kraj i najbliższych.

Barcelona, miała być momentem odetchnienia i złapania słońca. Anthony cały czas jednak myślał, czy powinien zaprosić Jonathana do swojej drugiej winnicy. Z jednej strony wiedział, że Selwyn zachwyci się malowniczą surowością otoczenia, na wskroś mugolskim wystrojem tym odrealnionym poczuciem bycia anonimowym pośród ludzi. Z drugiej strony bał się, jego dusza zwijała się lękiem, że to kruche porozumienie, że fakt, że w ogóle znów ze sobą rozmawiali, ukruszy się jakimkolwiek nawiązaniem do Prowansji. Z trzeciej strony… nie zaprosić… to mogło by być odebrane jako potwarz i i tak zrujnować tę namiastkę porozumienia, które mieli przed laty.

Porozumienia, które mieli.

Zbudowanego na kłamstwach, niedopowiedzeniach i absolutnym braku zaufania. Braku wiary.

Myśli fluktuowały. Myśli zaciskały się na bolesnych punktach, okręcając wokół nich wielokrotnie gorzką nicią pogłębiającego się osamotnienia.

Postanowił, że zdecyduje na miejscu. Na miejscu, do którego nigdy nie dotarli.

Stojąc na ośnieżonym szczycie z walizką dedykowaną 30 stopniom a nie ujemnej temperaturze, nie sposób było nie uciec myślami do Lorien i jej wrześniowej przygodzie, która odbudowała relację z jej bratem, a na pewno wzmocniła ich wspólne korzenie, kto wie? może umocniła ją w człowieczeństwie bardziej, niż Anthony’emu udało się to zrobić kiedykolwiek.

Czy mają tu kozy?

Był zaciekawiony, szalona myśl jak niebieski motyl dławiony przez śnieg, ale zwarł mocno wargi tłumiąc pytanie, zobowiązany przysięgą złożoną w zaciszu wynajętego piętra Zorzy, gdy świat funkcjonował jeszcze całkiem normalnie.

Musieli przejść trochę, bo przecież nie teleportować się - nie byli pewni czy strefa jest jakkolwiek dedykowana magicznemu społczeństwu. Tymczasem okazało się, że nie tylko to bardzo mugolska okolica, ale góra najwidoczniej zakłócała silnie splot, wykręcała go pozwalając tylko na niewinne sztuczki. Teleportacja była uniemożliwiona. Znajdowali się w potrzasku.

I pomijając wszelkie panujące warunki atmosferyczne, temperaturę, spartańskie warunki i wszystko, wszystko pozostałe... Nie było słów aby wyrazić to, jakże on chciał się teleportować!

Gdy weszli do zatęchłego pokoiku na szczycie schroniska, miał wrażenie, że to jakiś wysoce nieśmieszny żart i zaraz Jonathan wyciągnie z szafy właściwy świstoklik, który przeniesie ich do hotelu zarezerwowanego przez pana Lovegooda. Ciasne, ciemne pomieszczenie oświetlone lichą żarówką zwisającą z sufitu…

Jeden ruch ręką. Jak odganianie muchy. Klosz: brzydki, nieforemny, pożółkły pojawił się osłaniając żarówkę i zmiękczając nieco oblicze pokoiku śmierdzącego drewnem i jego żałością.

Skrzypnięcie łóżka aż uniosło mu barki w dyskomforcie, a komentarz Jonathana sprawił, że jego twarz bezsprzecznie przyjęła grymas osoby próbującej połknąć żabę.

– S…skąd pewność, że nie ma tu… karaluchów? – chciał zabrzmiać pewniej, a tylko stał w progu, tuż obok zamkniętych przez zastępce drzwiach. Walizki leżały na podłodze, śnieg z nich już nie topniał, ale Anthony miał wrażenie, że z niego cały czas skapuje rozpuszczone przeklęte zimne białe przekleństwo. Był blady. Miał sine usta i zaczerwienione oczy po całym tym fantastycznym dniu pełnym fantastycznych wrażeń.

W czarnej szacie wyglądał bardziej niż mizernie.

Za oknem szalała burza śnieżna, wiatr huczał i świszczał między dachówkami schroniska, a on stał nieruchomo patrząc na uśmiechniętego Jonathana, który próbował znaleźć odrobinę wesołości w najczarniejszym nawet scenariuszu.

Zamrugał.

Odwrócił się rozglądając za kominkiem.

– Nie zniosę tej paskudnej żarówki. Na pewno mają tu jakiś kominek, gospodyni mówiła, że jest tu kominek… – mamrotał pod nosem bez większego sensu, nie mogąc znaleźć żadnej celnej riposty na wyborną aluzję Jonathana. Głowa uciekła mu do wspólnych wakacji spędzanych wieki temu u Rowle’ów, gdzie nocami Anthony próbował przybliżyć Jonathanowi specyfikację smoków tak, żeby ten chociaż przez moment nimi zainteresował się bardziej niż wyzywaniem ich od nudnych przerośniętych jaszczurek. Wakacji, gdy nikt nie wiedział, że ściana oddzielająca pokoje gościnne nie była dla nich przeszkodą, że ukryci pod kołdrą mogli śmiać się i wymyślać coraz to bardziej nierealne historie o smoczych jeźdźcach ratujących dzień bardzo pechowego królestwa.

Nostalgia rozrywała go na strzępy, zwłaszcza teraz, zwłaszcza w przestrzeni, w której wspólny śmiech zdawał się nierealną, niemożliwą do osiągnięcia aktywnością.

W odruchu, podjął jeszcze jedną próbę ucieczki. W odruchu spróbował teleportować się gdziekolwiek indziej.

Nie mógł.

Był w potrzasku.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#3
12.09.2025, 21:27  ✶  
Możliwe, że powinien mieć w sobie zdecydowanie mniej entuzjazmu. Możliwe, że lampa powinna wydawać mu się nie brzydka, lecz paskudna, obraz z owcami okropnie kiczowaty, a łóżko tak proste jak ten namalowany pastuch. Możliwe też, że powinien runąć na podłogę i z rozpaczą myśleć o luksusach, które czekały na nich w Barcelonie.

Ale prawda była taka, że chociaż nie uważał, aby czymkolwiek obaj zawinili by cierpieć w takich “standardach”, to ta przygoda skończyła się dość bezpiecznie. Mogli trafić gdzieś dalej. Śnieżyca mogła nadejść szybciej. Mogło być bardzo źle. Gorzej niż ta drewniana klitka.

Rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Karaluchy? One chyba nie lubią zimną, więc nie. Zresztą mają sprzątaczkę. Widziałeś ją? Była wyższa ode mnie i nakrzyczała na kogoś za rozlanie wody. Myślę, że karaluchy nie przeżyłyby w takich warunkach – powiedział, próbując znaleźć jakiekolwiek ślady bytności owadów. M a s a k r a. W hotelu w Barcelonie to pytanie byłoby absurdalne. Nie na miejscu wręcz. – Kominek jest tam. Za tym krzesłem. – Kominek! Żaden szanujący się kominek nie byłby tak lichych rozmiarów! A krzesło było tylko jedno! – Jest ci zimno? Może… Pójdę po herbatę, a ty spróbuj rozpalić i… Poczekaj.

Wstał z łóżka z kolejnym skrzypnięciem i otworzył swoją walizkę.
– Może… Może magia już tutaj działa i damy radę zmienić kolor tej osłony? Chociaż wątpię. Na bogów, jutro musimy jakoś zejść na dół, może mają jakieś wozy, którymi zjeżdżają po zapasy – mówił przeszukując coś pośród ubrań. – Przynajmniej nie wyrzuciło nas pośród głuszy i… O. Proszę. – Podniósł się z kucek, a w ręku trzymał zielony sweter. – Uznałem, że wezmę coś cieplejszego, na chłodne wieczory. Możesz założyć jeśli chcesz. Nie jest bardzo grube, ale to zawsze coś. Na zewnątrz było zimno, a zapalenie płuc jest… Mało urokliwą chorobą, zaufaj mi.

A może popełnił błąd?
Może Anthony obrazi się, że się o niego troszczył? Znowu.
Może jego skrzywiona mina wynikała też z faktu, że musiał tu siedzieć z Jonathanem, a przecież czasy, w których Shafiqowi by to nie przeszkadzało minęły być może bezpowrotnie.

Szczerze tego nie znosił. Tego, że musiał w ogóle się nad tym zastanawiać. Chyba najlepiej będzie jeśli spędzi resztę wieczora w saloniku i porozmawia z innymi, a Anthony będzie mieć od niego spokój. Tylko przyniesie mu tą herbatę.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#4
12.09.2025, 22:05  ✶  
Mogli być już martwi.

Czy chciałby umrzeć, myśląc o ironii tegoż umierania, że ledwie miesiąc temu walczyli z pożarem, żeby teraz zabiło ich zimno? Leżący metr, dwa od siebie, zagubieni w śnieżycy, ostatecznie pozbawieni wsparcia, ostatecznie pozbawieni siebie nawzajem. Ostatecznie.

Wzdrygnął się, a potem jeszcze podskoczył, może nieco zbyt szybko obracając się do Jonathana i patrząc to na sweter to za niego.
– Kolor… nieważny. Jesteśmy tu tylko dziś. Dam… dam sobie radę. Ale… mmm… herbata. Dobry pomysł. Poproś o Tee mit Schuss, albo Tee mit Kirschlikör. I… i może coś słodkiego? – Pamiętał o strucli, ale wątpił, żeby wystarczyła. Z drugiej strony wiedział że tutaj jedzenie będzie obrzydliwie tłuste i nie zamierzał nawet ryzykować. A zdawało mu się, że był głodny.

Zacisnął dłonie na swetrze z nieobecnym wyrazie twarzy.

Był wygłodniały.

Odwrócił głowę i skupil na kominku, w końcu dostał jakieś zadanie, choć i tak wewnętrznie umierał z rozgoryczenia, że znów wychodzi na jakąś damę w opresji. Nic dziwnego, że Jonathan uważał go za pozbawionego siły sprawczej. Nieprzydatnego. Z drugiej strony - ciężko było nie mieć tego poczucia - wiedział że Jonathan sobie poradzi, że przy nim mógł właśnie odpuścić sobie, mógł odpocząć. Palce poruszyły się trochę, wsuwając głębiej w wełniane sploty. Nie powiedział już nic. Nie spojrzał na niego, gdy Selwyn wyszedł, ale nagle poczuł, że może z siebie wypuścić powietrze.

Zaraz potem zaś przykucnął i bardzo metodycznie zaczał translokować węgielki z kosza do kominka. Jeden po drugim, aby nie ubrudzić sobie rąk.

Gdy Jonathan wrócił Anthony był już przebrany. Buty i spodnie zamienił na kapcie i jedwabny dół od piżamy. Na górze otulał go miekko zielony sweter. Mężczyzna ustawił jedyne krzesło przed kominkiem i z uwagą wpatrywał się w ogień, usiłując ukształtować go i wzmocnić magią, ale szło mu opornie.
– Mam wrażenie, że wszystko ze mnie uszło przy próbach teleportacji… – poskarżył się Jonathanowi płaczliwie, zapominając na moment, że przecież opierali całą swoją relacje na kłamstwie i nie powinien pozwalać sobie na takie otwarte przyznawanie się do słabości. Fanty przyniesione przez Selwyna pachniały jednak tak, że żołądek zwyciężył znerwicowane serce i pociągnął uwagą całego ciała do drugiego mężczyzny. Zwłaszcza do tego co miał w
rękach.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#5
13.09.2025, 14:24  ✶  
– Oczywiście, zaraz wrócę – powiedział, ale zanim wyszedł, szybko ściągnął z siebie cienką, granatową szatę, pod którą miał założone białą koszulę i ciemne spodnie. Nie były one białą koszulę i ciemnymi spodniami, w których najchętniej by się pokazywał w górskim schronisku, ale lepiej było tak, niż gdyby chodził w szacie.

Jonathan wrócił po trochę dłuższej chwili trzymając na drewnianej tacy dwie parujące szklanki z rumową herbatą doprawioną korzennymi przyprawami, słodkimi wafelkami, kilkoma pralinkami, dwoma jabłkami, paczką chrupek, a także, dla każdego z nich, kawałkami czekoladowego ciasta naprawdę słusznych rozmiarów. No i jeszcze miał ze sobą jakąś grę planszową.

– Nasza gospodyni to prawdziwy skarb. Miło nam się gawędziło. Okazało się, że ojciec Anity był francuzem i znaleźliśmy wspólny język. Wyobrażasz sobie, że jej mąż sprzedał ich wszystkie oszczędności, aby założył to schronisko?  Była wściekła! A potem uciekł z kochanką, zostawił ją z tym wszystkim, ale na całe szczęście teraz prowadzi to z przyjaciółką i interes kwitnie. Doradziłem jej też jakie dodatki najlepiej tutaj dodać, aby prezentowało się to jako tako. I że najlepiej jej jest w czerwonej szmince. Ah i jeszcze rozumiesz, że jest tutaj grupka Amerykanów? Byłem sceptyczny, ale podeszli do mnie i chwilę pogawędziliśmy. Dostaliśmy od nich chrupki i monopoly, ale musimy jutro rano to ostatnie zwrócić – Gadał uśmiechnięty, odkładając wszystko na drewniany stolik, po czym zerknął na kominek. I to był właśnie jeden z tych momentów, w którym nie wiedział co robić. Normalnie by wiedział. Teraz przez tą kłótnię nie. Czy jeśli sama rozpali kominek Shafiq nie będzie miał pretensji? Ale też… Było coś dziwnego w głosie Anthony'ego. Taka… Szczerość, której chyba dawno nie słyszał.

– Może usiądź a ja spróbuję rozpalić w kominku, chociaż sam padam. Zresztą patrząc jakie są tu problemy z teleportacja nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie dlatego mieliśmy problemy z ogniem.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#6
13.09.2025, 15:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 15:55 przez Anthony Shafiq.)  
Zapach był odurzający. Anthony, który zwykł jadać z najznamienitszych pater całego świata, w najznamienitszych restauracjach wspominianego, Anthony, który niewątpliwe był Światowcem przez duże Ś, teraz czuł głód, a prostota tej strawy nie przeszkadzała mu wcale. Wręcz przeciwnie, herbata jeszcze przed wypiciem rozluźniała ciało, a ciasto czekoladowe wyglądało tak obłędnie, że miał ochotę bardzo nieprzystojnie napchać sobie nim twarz zanim… zanim wyjdzie z niego bardziej ta słabość kłębiąca się w środku bezlitośnie.

Zaciśnięta. Gula. Własna. Nieporadność. Niemoc. Brak. Kontroli.

Jonathan poradził sobie ze wszystkim znakomicie. Oczywiście. Bariera językowa? Nie mogła się oprzeć urokowi osobistemu jego zastępcy, choć to przecież Anthony ze wszystkich ludzi na świecie powinien iść załatwiać dla nich wikt i opierunek, skoro to jego język i gardło bez trudu układają się w najrzadsze języki świata. Wystarczy, że żył jeden człowiek, który umiał się nim posługiwać… Wystarczył jeden.

Zatem czy był w stanie jeszcze rozmawiać z Jonathanem? Czy był w stanie rozmawiać z nim jego językiem, tak żeby w końcu się rozumieli jak kiedyś? W duchu przeklinał poltergeista który przed dwoma miesiącami odmłodzil Selwyna, wciągajac przy okazji i Anthony'ego do tej szalonej nostalgocznej podróży, do sytuacji w której zbyt często wracał myśla do przeszłości. Przeszłości w której siebie nienawidził za słabość właśnie, za miękkość, za niedopasowanie, wciąż przeszłość, w której wszystko wydawało się dużo prostsze.

Słowa raniły kiedyś mniej. Teraz jedno niewinne wspomnienie "ugryzienia" wywoływał u niego momentalne zaciśnięcie żołądka.

Minęło tyle lat, tyle doświadczeń, międzynarodowych kryzysów, które gasił sam, bez niczyjej pomocy, ale też i kryzysów, kryzysików, jego najbliższych, jego rodziny czy znajomych. Był ostoją, był ręką, której zawsze można było się złapać, za “kiedyś mi się odwdzięczysz”. Takie proste założenie budujące sieć.

Ale nie teraz. Teraz bowiem wcale nie był pająkiem. Czuł się raczej jak mucha pozbawiona skrzydeł. Przemarznięta mucha.

Był niepotrzebny.

Był ciężarem, który trzeba było za sobą wlec.

Nie potrafił nawet rozpalić ognia.

Skinął głową na znak, że się zgadza na plan Jonathana, po czym zabrał z tacy swoją herbatę i porcję czekoladowego ciasta i z braku lepszego pomysłu przeniósł się na łóżko. Nawet jeśli skrzypiało. Nawet jeśli było tylko jedno…

Przysiadł po lewej stronie, nie tej na której przed momentem Jonathan prezentował, jak to nie jest absolutnie opcja dla małżeństwa. Usiadł bardzo delikatnie, bardzo wolno, tak że skrzypnięcie było możliwie niewielkie i ekstremalnie rozciągnięte w czasie. Zsunął pantofle ze stóp i ułożył talerz obok siebie, wciąż nie naruszając terytorium swojego towarzysza. Nie był pewien czy chciał grać w Monopoly. Słyszał że ta gra rujnuje przyjaźnie.

Z drugiej strony… czy mogło być gorzej?

A przecież rozmawiali ze sobą.

Próbował chociaż podziękować.

Nie mógł.

Jakby stracił głos.

Cóż, złoży to na karb wychłodzenia. Bardzo, bardzo cicho przyłożył wargi do zrębu kubka, przyciągając do siebie ciasno kolana i podnosząc oczy w stronę Selwyna w ciekawości jak mu pójdzie, bo nie wątpił wcale w to, że mu pójdzie. Tak pięknie palił niedawno jeszcze różane ogrody u Blacków na weselu…
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#7
14.09.2025, 23:12  ✶  
Nic nie powiedział. Ani słowa. Jonathan wszedł z tymi tacami, mówiąc do niego wesoło, a Anthony… Może to jednak był koniec ich przyjaźni? Ich wszystkiego. Ale… Jonathan tak bardzo nie chciał, aby to był koniec. I to jeszcze w miejscu takim jak to!
Czy był w ogóle dalej zły na Shafiqa? Sam nie wiedział. Dalej uważał, że wiele z zarzutów zostało postawionych mu niesłusznie i że Anthony patrzył na tę całą sprawę w bardzo określony i wąski sposób, który sprawiał, że czarodziej nie rozumiał wszystkiego, ale… Może to wszystko dało się jakoś inaczej załatwić? Przegadać? Bo niestety pozwolenie na to, aby czas zadziałał swoje najwyraźniej nie zdawało egzaminu.

Jonathan spojrzał na Anthony'ego, próbując wyczuć, co teraz powinien zrobić, rozważając przy tym dość mocno, czy najlepiej nie będzie po prostu udać nieudane zaklęcie.
A jak zrobiłby gdyby nie trwali w tej sytuacji? Wtedy po prostu podszedłby do kominka i spróbował rozpalić ogień.
Jonathan kucnął i przyszykował różdżkę mając pełną świadomość tego, że szare tęczówki przyjaciela wpatrzone są w jego poczynania.

Widownia idealna, przynajmniej tak mu się kiedyś wydawało.
Patrz Anthony rzuciłem kolejne zaklęcie, a profesor mnie pochwaliłby.
Patrz Anthony jak doskonale wygłosiłem monolog.
Widzisz jak świetnie sobie radzę w nowej pracy? Jak idealnie robię kawę?
Spójrz! Bądź ze mnie dumny. Rozmówiłem się z Gabrielem!

Pewnie teraz Shafiq patrzył na niego, bo nie miał na nikogo innego, z ciekawości, a nie… Bo byli Anthonym i Jonathanem.
Za pierwszym razem ogień się nie pojawił. Tak samo za drugim.
Za trzecim niewielki płomień trysnął z końca różdżki, aby powoli pokryć ułożone wczesniej węgielki, przemienić je w ognisko i Jonathan bardzo próbował nie doszukiwać się w tym niechętnym ogniu symboliki ich relacji.

Odwrócił się i posłał mu niepewny uśmiech, jakby wraz z żarem ognia uciekła z niego ta część pewności siebie odpowiedzialna za przebywanie w pobliżu Anthony'ego. Rozważał aby wyjść i znowu pogadać z tymi Amerykanami dla spokoju Shafiqa, ale… Miał przeczucie, że to paradoksalnie nikomu nie pomoże.
– I jak ta herbata?
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#8
15.09.2025, 09:27  ✶  
Patrz Anthony, radzę sobie, choć biuro jest puste bez Ciebie.
Patrz Anthony, zostałem ambasadorem, w końcu mamy szansę nosić te same insygnia.
Patrz Anthony, zarządzam biurem, gdy obmyślasz kolejne strategie.
Patrz Anthony, Kornwalia nie będzie już dla Ciebie problemem.
Patrz Anthony, znalazłem haka na starego zgreda Stingwinga.
Patrz Anthony gaszę pożary, ratuje ludzi.

Ale na to nie patrz.

Nie patrz na to, co jest dla mnie na prawdę ważne.

Teraz Anthony patrzył. Został dopuszczony do tych sekretów, trochę z musu, trochę przypadkiem. Patrzył i było mu…

…upił łyk, a przyjemne ciepło rozlało się momentalnie po ciele. Jonathan przykucnął przy kominku, ubrania napięły się na wysokiej męskiej sylwetce, twarz ściągnięta skupieniem szukała wewnętrznego płomienia po środku śnieżnej burzy.

Sączył słodką herbatę podlaną obficie alkoholem i w końcu uśmiechnął się, gdy jasny jęzor energii polizał palenisko rozpoczynając powolny proces spalania. Niektórzy bali się ognia po doświadczeniach Spalonej Nocy. Oni potrzebowali ciepła, tak bardzo potrzebowali się ogrzać po tej drodze przez białe piekło.

Czy ktoryś z nich nie powiedział, że prędzej piekło zamarznie niż coś nadkruszy ich przyjaźń? Jak zimno musiało być tam na dole? Czy tak jak lodowato było za oknem?

Blady uśmiech powędrował do Jonathana i nie zniknął, tak jak wyczarowane zarzewie płomienia utrzymało się na węglu, łapiąc ciąg w kominie.

– Jest wyśmienita. – odpowiedział zachrypnięty, upijając kolejny ożywiający łyk mugolskiego napitku. – Najlepsza jaką piłem. – dodał, zachecając go, by spróbował swojej porcji.

A potem przeniósł wzrok na zaczątek ognia i spoważniał. Wysunął przed siebie dłoń, opierając łokieć o kolana, w dziwacznej pozie, w szczątkach kontroli, w statecznym ale wciąż rozpaczliwym geście próbującym uchwycić własną energie i rozszerzyć ją, dopchać tym co pozostało w jego wewnętrznym magicznym źródle. Było prościej gdy ogień był, gdy nie trzeba było go tworzyć, a gdy wzmocnienie zadziałało, a języki na węglu wzrosły tańcząc radośnie wewnątrz kominka, zadowolony Anthony bardzo próbował nie doszukiwać się w tym coraz odważniejszym ogniu symboliki ich relacji.

– Teraz będzie więcej Hiszpanii i mniej Austrii. – blady uśmiech pozostał na twarzy, a policzki zaróżowiły się nieznacznie, jak gdyby Anthony mimo zmęczenia zdawał się nie nosić wcale czterech dekad na plecach a maksymalnie dwie. – Dziękuję Ci, tak było łatwiej mieć jakiś współudział. Jak ogień już był. – Odkaszlnął, interesując się nagle bardzo intensywnie przyprawami i cytrusami pływającymi w kubku. Przyjemny trzask i charakterystyczny zapach. Przyjemny. Ciepły. Bezpieczny. – Dobrze, że dostrzegłeś te światła. Mam wrażenie, że nie rozmawialibyśmy teraz gdyby… gdybyś ich nie zobaczył. Jakby nas przerzuciło pół mili wyżej. – Walczący z płomieniami, zginęli pod żarłoczną bielą. Poetyckie. Przytłaczające. Wypił jeszcze herbaty, czując jak wzmaga w nim religijny dreszcz, a modlitwa dziękczynna ciśnie się na usta. Nie podniósł głowy, ale pił napar jak lekarstwo na chłód i troski, na miniony lęk. – Nawet nie będziesz musiał dodawać nic tej nawałnicy jak opowiesz to pozostałym. Ja widziałem tylko biały chaos jak tam staliśmy – mówił dalej o wiele ciszej coś, co brzmiało najprawdopodobniej jak podziękowania. Najprawdopodobniej.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#9
15.09.2025, 12:25  ✶  
Chociaż Jonathan rozpalił ogień to dopiero zaklęcie Anthony'ego sprawiło, że płomień miał możliwość ich ogrzania. Uśmiechnął się do niego, chwycił swój kubek i niewiele myśląc, bo inaczej by się wycofał, przysiadł na łóżku obok drugiego naszych. Już i tak mieli razem na nim spać. Mogli więc obok siebie siedzieć. Nie ważne czy ich przyjażniosytuacja była obecnie pokręcona, czy nie.
– Tak to już chyba z nami jest – powiedział, gdy cudownie rozgrzewającą herbata z rumem zachęciła go do dalszego rozluźnienie się. Może to ten brak ognia sprawiał, że wszystko było bardziej niepewne. Może teraz będzie już lepiej. – Jeden z nas daje podstawy, a drugi kreuje resztę. A potem ten pierwszy znowu dodaje coś od siebie i tak w kółko. Raz to jestem ja, drugi raz ty. – Zawahał się. Tutaj mógłby już skończyć, ale… – Dlatego OMSHM tak doskonale nam idzie. I dlatego nie chciałem, abyś odchodził. Jesteśmy zgranym zespołem. – Spojrzał na Anthony'ego w cichej nadziei, że czarodziej przytaknie na te słowa, a nie wyśmieje, odrzuci, lub co chyba najgorsze, zbyje milczeniem.

Spoważniał na chwilę. Nie chciał myśleć co by się stało gdyby jednak nie trafili tutaj. To by było zbyt okropne. Umysł powoli podsuwał mu obraz omdlałego w śniegu Anthony'ego, więc Selwym z całej siły skupił się na tym, że jego przyjaciel był żywy. Żadnych sinych ust, czy zszarzałej twarzy. Usta Shafiqa obecnie były zaczerwienione od gorącego naparu, a na jego twarzy pojawiały się rumieńce ciepła. Oczy też nie były puste, bez życia, nawet jeśli obecnie wydawały się… Smutniejsze niż zazwyczaj. A palce? Przeniósł wzrok na jego dłonie. Długie palce, które zapewne wiodły niejedno pianino na pokuszenie nie wykazywały żadnych odznak odmrożenia. Było dobrze. Żył.
– Grunt że jest już dobrze. Ciepło ci?
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#10
15.09.2025, 13:09  ✶  
Słowa Jonathana jakkolwiek miłe i krzepiące i - cóż - bardzo trudne do podważenia, sprawiły mu i tak ból swoim słodko-gorzkim posmakiem. Nie wyśmiał, nie odrzucił. Ale milczenie, które zapadło po słowach Selwyna było ciężkie, dojmujące smutkiem tego co wciąż…

A przecież ze sobą rozmawiali.
Przecież wszystko było między nimi dobrze.

Tylko, że wcale. Wszystko co niewypowiedziane, wszystko co stłamszone stawało się nieznośnym ciężarem w klatce piersiowej, którego nawet nie mógł rozluźnić alkohol ukryty w ciepłym herbacianym płaszczu.

Próbował chociaż opanować twarz gdy przytaknął mu skinieniem głowy, gdy rozpaczliwie chciał nie dać po sobie pokazać, że coś jest bardzo nie tak. Ale Jonathan znał go zbyt długo. Nie było szans by nie widział, jak opacznie działają na jego towarzysza komplementy, jak miłe słowa posypują solą niezagojoną ranę.

Teraz jesteśmy zgranym zespołem nie tylko w pracy.

Wypił wszystko, a ciasto odłożył na szafkę obok łóżka. Chociaż był przeraźliwie głodny, zdawał sobie sprawę, że nie przełknie nic. Kątem oka wyłapał jak wzrok towarzysza ześlizguje się po nim badawczo i ani o jotę nie pomogło mu w poradzeniu sobie z tą sytuacją. Nerwowo oblizał wargi, czując że policzki płoną mu i nie ważne czy to przez rozniecony płomień, przez alkohol czy przez… całą tą sytuację, skrzypiącego łóżka po środku absolutnie niczego.

Wiatr dął, a on oddałby połowę swojego majątku, żeby móc uciec z tej pułapki, żeby uciec nie tylko z zaśnieżonego domku, ale uciec z siebie, jak najdalej od swoich myśli, od lęków, od przekonań infekujących poczucie sprawczości i pewności siebie.

Ze wszystkich rzeczy, które mógł zrobić, pozostawało mu tylko zgaszenie światła i sen, który uniemożliwiłby im rozmowę. To znaczy… udawanie snu. Zapomniał swoich nasennych eliksirów, więc najprawopodobniej czekała go najtragiczniejsza noc w życiu.

– Mm… tak. Jest ciepło. Chyba się położę. To był długi wieczór. Zgasisz światło? – powiedział płasko kładąc się na możliwym skrajnym skraju ich łóżka, ułożony bokiem żeby zajmować jak najmniej miejsca, wyciągnięty jak tyczka, owinięty po uszy kołdrą na wypadek, gdyby i uszy zdradzały… to coś, co chodziło mu po głowie i nie chciało jej opuścić.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (10026), Jonathan Selwyn (6921)


Strony (5): 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa