15 września 1972r.
Oslo – Dom Mulciberów / Tromso – inne miejsca (Norwegia)
Im dalej od zniszczonego Londynu, tym lepiej dla jego dzieci. Richard w ten sposób chciał ich uchronić przed decyzjami, które mogą nie mieć odwrotu. Pamiętając rozmowę z bratankiem. Będąc świadkiem tego, jak skończył jego brat. Mogli popierać działania rewolucyjne, ale nie musieli w nich uczestniczyć. Dla dobra chłopców, a tym bardziej Charlesa, podatnego na wpływy innych osób, dobrze byłoby go trzymać od tego wszystkiego z daleka. W dodatku Londyn był dla nich miejscem obcym. Zaś Oslo znali bardzo dobrze.
Siedząc na fotelu w swoim gabinecie, rozmyślał, paląc papierosa i dopijając kolejny łyk whisky. Na biurku miał kilka nieodczytanych listów, do których nie miał w chwili obecnej chęci zajrzeć. Powrót do tutejszego domu, nie zmieniał nic. Jedynie może to, że Richard przesiadywał w gabinecie sam. Nie uczestnicząc z synami we wspólnych posiłkach. Nie widział swojego dalszego celu egzystencji, poza zemstą. Myślał nad tym, co powinien zrobić. Czym zająć, poza interesem rodzinnym, który może prowadzić na odległość. Kontakty Brytyjskie stopniowo urywały się. Utrzymywały jedynie Skandynawskie. Gdyby miał z tego zrezygnować, czym wtedy miałby się zająć? Pieniądze były im potrzebne. A nie zarabiał już w sumach jak był aurorem. Czy jest sens wracać do Ministerstwa?
Kolejnego dnia przyglądając się w lustrze podczas mycia, dłużej przyglądał się swojemu odbiciu, z zapuszczonym zarostem. Przypominając sobie ślad dotyku klątwy, jakiej doświadczył w londyńskiej, rodzinnej kamienicy. Tym samym dotknął swojej szyi, jakby badał, czy ona tam wciąż jest. To także przypominało mu, z czym zmierzał się Robert. Chwila kolejnych rozważań, aż podjął pewną decyzję. Ogarnął się do końca, ale posiłku nie tknął. Wypił tylko kawę, ubrał ciepły płaszcz i szalik, oznajmiając synom, że wychodzi coś załatwić. Na wszelkie inne pytania, nie udzielał odpowiedzi. Z gabinetu zabrał dwa potrzebne mu świstokliki, będące mugolskimi przyrządami do pisania. Opuścił dom, zmierzając do bezpiecznego miejsca. A stamtąd, dzięki świstoklikowi, teleportował się do znajomego miejsca w Tromso, opuszczając Oslo.
Klimat w dalekiej północy Norwegii był zupełnie inny. Panujące dni i noce polarne mogły być dla nieprzyzwyczajonych utrapieniem. W tym mieście, Mulciber nie pojawiał się często. A ostatni raz, był tutaj pod koniec czerwca. U starego znajomego, wyrabiał fałszywkę swojej odznaki aurorskiej i dokumenty. Tym razem, był tutaj w innym celu. Przemierzając ulice, szukał tego konkretnego miejsca, studia tatuatorskiego. Jeżeli przez miesiące nic się nie zmieniło, powinien być tam, gdzie pamiętał.
Przeszedł kilka ulic, gdzie w końcu ujrzał znajomy napis nad drzwiami. Nie pukając, wszedł do środka. Bywał tutaj, kiedy coś potrzebował znajomemu przekazać. Gdy razem pracowali. Eriksen przychodził tutaj często. Jeden z nielicznych punktów, gdzie można było go znaleźć.
- Mulciber!Odwrócił się, gdy tylko usłyszał znajomy głos.
- Jesteś sam?
Padło kolejne pytanie wytatuowanego mężczyzny, który jakby rozglądał się za swoim kumplem. Rozmowa odbywała się w języku norweskim. Mężczyzna nie ukrywał faktu, że dobrze było mu zobaczyć znajome osoby.
- Tak.
Odpowiedział zgodnie z prawdą Richard, wracając znów do rozglądania się, obserwując jak jeden mężczyzna kogoś tatuuje.
- Co Cię tutaj sprowadza? Nie wyglądasz mi na takiego, co by przyszedł po tatuaż.
Zapytał Vigo rzucając jednocześnie żartem. Tak bowiem był tutaj nazywany a ilekroć widywał Richarda tutaj, nigdy nie korzystał z tutejszych usług, jedynie przychodził ze względu na obecność Martina.
- Jestem właśnie w tej sprawie.
Odparł ze zdecydowaniem Mulciber, przenosząc poważne spojrzenie na znajomego kolegi z pracy. Vigo nie ukrywał zaskoczenia, ale widocznie coś za tą decyzją musiało się kryć.
- Możemy porozmawiać na osobności?
Zapytał Richard, czekając na odpowiedź.
- Tak. Przejdźmy na tyły.
Odpowiedział Vigo, zapraszając go na zaplecze do swojego biura, gdzie mogliby spokojnie porozmawiać. Richard udał się za nim i bez owijania w bawełnę, przeszedł do rzeczy. Wyjaśnił, że potrzebuje tatuaż dłoni na karku. A że był kiepskim rysownikiem, zdał się na umiejętności gospodarza, wyjaśniając, o co mu dokładniej chodzi. Wspomagając sobie także z dostępnym katalogiem projektów. A kiedy ów projekt mieli omówiony i przygotowany, Richard poprosił jeszcze o wpisanie daty pod samym projektem dłoni: 28.08.1972. Chcąc, aby nie rzucały się za bardzo w oczy, ale miały po prostu być.
Gdy tylko stanowisko było wolne, Vigo osobiście zajął się wykonaniem tatuażu. Richard wtedy zdjął z siebie odzież górną, odkrywając liczne blizny na plecach. Pierwszy raz w życiu, poddał się artystycznemu zabiegowi na ciele. Ból, jaki odczuwał na ciele, nie równał się z tym, który nosił w sercu. Zniósł go do samego końca wykonania projektu, nie zważając na czas, ile mogło minąć godzin.
Po zakończeniu i zabezpieczeniu miejsca świeżo powstałego tatuażu, Richard ubrał się powrotem w swój czarny sweter, narzucając na szyję butelkowy szalik. A następnie czarny płaszcz. Podszedł do lady, aby móc wyjąć sakwę, żeby zapłacić za usługę, dokończyć formalności, kiedy w tym samym zaś czasie, do środka ktoś wszedł. Stojąc plecami do tej osoby, nie wykazał wstępnego nią zainteresowania.