• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców 06.04.1972 | Annie & Harlan | Mgliste Mokradła

06.04.1972 | Annie & Harlan | Mgliste Mokradła
Pani doktor
Don't touch my crown with your flithy hands
Jasne, krótkie włosy okalają wręcz niezdrowo baldą twarz. Patrzą na ciebie szarozielone oczy, zwykle wyrażające znudzenie, choć potafią czasem rozbłysnąć, gdy ich włąścicielka uzna coś za interesujące. Wąskie wargi rzadko kiedy zdobi usmiech, szczególnie ten szczery. Jest szczupła, doś wysoka, ma 170 centymetrów wzrostu. Zwylke ubrana elagancko, acz wygodnie. Woli spodnie od sukienek czy spódnic, z drugej strony częsciej dojrzy się ja w koszuli i marynarce niż w swetrze. Wybiera raczej ciemne oraz stonowane kolory. Wielbicielka delikatnej biżuterii, szczególnie tej wykonanej ze srebra i pereł. Unois się za nią zpach ziół, a także ciężkich perfum o nucie opium.

Annaleigh Dolohov
#1
12.01.2023, 22:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.05.2024, 14:12 przez Eutierria.)  
Teleportacja nie była ulubionym sposobem podróżowania Annie, co prawda przewyższała w swojej formie lot na miotle, nie mogła jednak równać się z łatwością przemieszania się przez sieć fiuu. Nie zawsze jednak mogła się przetransportować w ten sposób, tak i było w tym przypadku. Miała odbyć wizytę domową. Rzadko godziła się na takie usługi, jednak klient tym razem był skory uiścić stosowny dodatek za zrobienie wyjątku. Okazało się jednak ku jej irytacji, jego kominek aktualnie przechodził serwis, toteż został wyłączony z użytku, toteż musiała się do niego aportować, w myślach zmieniając cyfrę na rachunku na wyższą.
Trzymając więc swoją torbę z potrzebnymi przyrządami diagnostycznymi, stanęła w swoim gabinecie, a następnie obróciła się, w myśli mając salon domu, w którym miała zbadać pacjenta, licząc, że zaraz znajdzie się w ciepłym pomieszczeniu o stylowej tapecie i zdecydowanie nietanim dywanie. Jakie było więc jej zaskoczenie, że gdy otworzyła przymknięte wcześniej oczy, znalazła się cóż, sama nie była pewna gdzie.
Poczuła chłód na ramionach, ochranianych tylko przez grafitową marynarkę. Czerwona koszula, z kołnierzykiem przyozdobionym broszą z bordowym granatem, wcale nie pomagała chronić przed zimnem. Rozejrzała się, dostrzegając drzewa, mglę i wysoką trawę. Do jej nosa dotarł nieprzyjemny zapach, jej półbuty zaś zatopiły się w wilgotnym podłożu.
Skrzywiła się z niesmakiem, niezadowolona z obecnej sytuacji. Coś poszło nie tak przy teleportacji, co mocno jej się nie podobało. Nie wpadała jednak w panikę. Spróbowała się ponownie przenieść do domu pacjenta, nic jednak się nie stało. Zmarszczyła mocniej brwi, wyciągnęła różdżkę. Chiała chociaż nałożyć na siebie zaklęcie rozgrzewające, proste, przetestowane przez nią wiele razy, różdżka jednak pozostała głucha na jej działania. Nie ważne co chciała zrobić, żaden czar nie zadziałał, stała więc na środku jakiegoś przeklętego bagna, wymachując aktualnie bezużytecznym patykiem, czując, jak narasta w niej irytacja.
Wiedziała, że kiedyś się okaże, że Ollivanderowie przestali wykonywać wyroby na miarę ich renomy, nie wierzyła jednak, że potwierdzi się to w tak nieprzyjemny sposób.
W końcu co innego mogło się stać? Jej różdżka musiała się popsuć, a ona wylądowała nie wiadomo gdzie, nie wiedząc, co począć.
Może ktoś zacznie jej niedługo szukać? Cóż, wątpiła, w końcu wielokrotnie zdarzało jej się zostawać w gabinecie do późnej nocy. Domownicy więc nie podniosą alarmu. Pacjent mógł pomyśleć, że zapomniała o wizycie i tez nic sobie nie robić z jej nieobecności.
Zachmurzyła się. Nie wyglądało to w końcu za ciekawie. Nie mogła jednak przecież siedzieć w miejscu i czekać aż przemarznie lub zje ją jakieś zamieszkujące bagna stworzenie. Musiała się stąd wydostać. Co patrząc na jej wrodzoną chorobę, mogło okazać się trudne. Cóż, wiedziała, że schorzenie kiedyś ją wykończy, nie spodziewała się, że będzie to na jakichś zapomnianych przez ducha Merlina mokradłach.
Przeszła więc kawałek, przeklinając w myślach pecha i różdżkę, co chwilę dając sobie czas na odpoczynek i sprawdzenie zdradliwego gruntu, aż nagle nie dostrzegła sylwetki majaczącej w oddali.
Zatrzymała się gwałtownie, zamrugała oczami, po czym ostrożnie, dalej ściskając swoją torbę lekarską, podeszła jeszcze kilka kroków, oddychając już ciężko.
- Przepraszam? - rzuciła, biorąc do ręki swoją różdżkę, przez chwilę zapominając, że i tak nie zadziała. Nie wiedziała jednak z kim ma do czynienia. Byle nie z jakimś seryjnym mordercą. Jej ciało odnaleziono by pewnie za jakieś dziesięć lat, a to zdecydowaniu nie pomogłoby Vakelovi w ułożeniu sobie na nowo życia. Do tego jej rodzina miałaby spory problem z ustaleniem jej losów i aspektami prawnymi całej sytuacji. Za dużo kłopotów.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#2
22.01.2023, 00:29  ✶  
Tego kwietniowego dnia postanowił wybrać się do Londynu. W tym celu zamierzał się teleportować z Little Hangleton. Jego oczom nie ukazała londyńska ulica z widokiem na pub Dziurawy Kocioł, tylko... bagna nieopodal Little Hangleton. Jako stały mieszkaniec tej wsi doskonale wiedział o istnieniu tych mokradeł, choć w tym momencie nie wiedział, że znajduje się w pobliżu rodzinnej miejscowości. Na co dzień starał się nie zapuszczać na te mokradła. Z prostego powodu – dla zdrowego człowieka bezpieczne przeprawienie się nierzadko graniczyło z cudem. Dla niego byłoby to wyzwanie, któremu nie byłby w stanie sprostać bez użycia magii. Wytężając wzrok podczas próby rozejrzenia się wokół nie widział praktycznie nic. W naturalnym odruchu postanowił sięgnąć po swoją różdżkę.
— Lumos — Wyszeptał inkantację, po której koniec jego różdżki powinien rozjaśnić się ciepłym światłem. Ku jego zaskoczeniu i niezadowoleniu, nic takiego nie miało miejsca. Pewność co do tego, że magia nie działała, zyskał dopiero przy podjęciu drugiej próby rzucenia tego samego zaklęcia. Znów nic się nie stało. Nie miał po co nawet próbować teleportacji. Oznaczało to tylko jedno – musiał jednak dotrzeć do miejsca, z którego wyruszył albo do jakiegokolwiek miasta, z którego będzie mógł przenieść do Londynu czy powrócić piechotą do rodzinnej miejscowości. Biorąc pod uwagę jego poważnie nadwątlone przez chorobę genetyczną zdrowie i bardzo ograniczoną widoczność na tym terenie to czekała go trudna i niebezpieczna przeprawa. Będzie poruszać się praktycznie na oślep i to będzie cud, jeśli uda mu się opuścić te bagna całym i zdrowym. Jeśli mu się nie uda tego osiągnąć a wejdzie w trzęsawisko to niechybnie pożegna się z życiem. O jego zaginięciu i ewentualnej śmierci przez dłuższy czas nie będzie wiedzieć nikt z jego rodziny.
Ten nieprzyjemny zapach pozostawał ostatni na liście wszystkich niedogodności związanych z jego pobytem w tym miejscu. Nie przejmował się też ubłoconymi butami. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie wejdzie w interakcję z bytującymi tutaj magicznymi stworzeniami. Noszony wełniany płaszcz zapewniał mu dostateczną ilość ciepła. Wiedział, że nie powinien pozostać w miejscu, tylko powoli iść do przodu. Dzierżona w prawej dłoni hebanowa laska służyła mu teraz do badania przestrzeni przed sobą. Każdy stawiany przez niego krok wiązał się z większym, niż zwykle wysiłkiem. Już czuł się zmęczony, z trudem łapał oddech. A gdzie tam do granicy tych mokradeł.
Przekonany, że jest tu sam nagle usłyszał kobiecy głos. Mógł się rzecz jasna przesłyszeć. Te mokradła były pełne niepokojących go dźwięków, które sprawiały, że szedł z duszą na ramieniu. Tak działała jego wyobraźnia. Dobiegający go głos sprawił, że niemalże podskoczył w miejscu. Jego prawa noga zapadła się w małe bagienko, a uwolnienie jej zdawało się go przerastać. Musiał sobie poradzić.
— Tutaj! Co za zbieg okoliczności, szczęśliwy wręcz — Zawołał w stronę, z której dobiegł go kobiecy głos. O ile faktycznie się nie przesłyszał. Było to całkiem możliwe. A on potrzebował trochę pomocy, ale póki co starał się uwolnić o własnych siłach.

Słowa: 470
Pani doktor
Don't touch my crown with your flithy hands
Jasne, krótkie włosy okalają wręcz niezdrowo baldą twarz. Patrzą na ciebie szarozielone oczy, zwykle wyrażające znudzenie, choć potafią czasem rozbłysnąć, gdy ich włąścicielka uzna coś za interesujące. Wąskie wargi rzadko kiedy zdobi usmiech, szczególnie ten szczery. Jest szczupła, doś wysoka, ma 170 centymetrów wzrostu. Zwylke ubrana elagancko, acz wygodnie. Woli spodnie od sukienek czy spódnic, z drugej strony częsciej dojrzy się ja w koszuli i marynarce niż w swetrze. Wybiera raczej ciemne oraz stonowane kolory. Wielbicielka delikatnej biżuterii, szczególnie tej wykonanej ze srebra i pereł. Unois się za nią zpach ziół, a także ciężkich perfum o nucie opium.

Annaleigh Dolohov
#3
27.01.2023, 22:33  ✶  
Nie była zadowolona, że osoba, którą szczęśliwie jak myślała, znalazła, kazała jej podejść do niej bliżej. Dalej nie będąc za bardzo ufną, zaczęła powoli kierować się w kierunku coraz wyraźniejszej sylwetki, która, jak się okazało po podejściu bliżej, utknęła.
Zmarszczyła brwi, zatrzymała się nagle, po czym zaczęła stawiać kroki niesamowicie ostrożnie, nie chcąc trafić na zdradliwy grunt, i skończyć jak nieszczęśnik przed nią. Ten co prawda wyglądał na bardziej przygotowanego na wędrówkę niż Annaleigh, która coraz bardziej odczuwała, jak bardzo było zimno i wilgotno, siedzenie jednak z nogą w lodowatym zapewne błocie nie mogło sprawiać, że czuł się zbyt komfortowo.
Tak naprawdę nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia.
Szukała wzrokiem różdżki, próbując dowiedzieć się, czy napotkała czarodzieja, czy nie daj boże mugola. Tego zapewne zostawiłaby na pastwę losu i poszła w swoją stronę, nie poświęcając mu nawet ułamka swojej uwagi, sprawa miała się jednak inaczej, jeśli był to członek magicznej społeczności. Nawet szlama, jeśli wygrzebałaby się z tego całego bagna, mogła rozpowiedzieć nieprzyjemną plotkę. Przez życie z Vakelem zaś zaczęła się ich wystrzegać jak ognia. Udzieliła jej się jego obsesja na punkcie wizerunku. Choć głównie dbała o niego dla niego, już wcześniej przecież zwracała uwagę na to, by nie przynieść wstydu rodzinie.
Był tylko mały problem. Kompletnie nie wiedziała, jak pomóc tejże osobie bez pomocy magii. Zanim więc podjęła jakiekolwiek działania, musiała wybadać sytuacje.
- Nie jestem pewna, czy to rzeczywiście szczęście skoro los sprowadził na twoją drogę mnie - odparła, rozglądają się lekko po okolicy. Zauważyła powaloną kłodę, wystarczającą, by można było usiąść, oprócz tego parę krzaków i gałęzi. Podeszła do jednej, wyglądającej na dość długą i grubą.
Odetchnęła głęboko, próbując złapać więcej tlenu, choć wiedziała, że aktualnie mógł jej pomóc tylko odpoczynek. To jednak musiała chwilę poczekać. Jej trupioblada twarz zwróciła się znów w stronę mężczyzny, rozważając wszystkie za i przeciw. Ratowanie go to niepożądany wysiłek, a musiała się oszczędzać, patrząc na to, gdzie się znalazła. Z drugiej strony nadszarpnięcie jej wizerunku i ewentualna strata sojusznika.
Chociaż gdy tak na niego patrzyła, wydawało jej się, że skądś go kojarzy. Choć nie potrafiła przytoczyć, kiedy i gdzie się spotkali. To jednak zadecydowało o jej postępowaniu. W końcu nie zadawała się z mugolami.
- Nie bardzo jestem w stanie cię wyciągnąć, ale podrzucę dodatkową gałąź, która powinna pomóc ci się zaprzeć - stwierdziła, sięgając po wypatrzony kawałek drewna i podała go tak, by nieszczęśnik mógł się zaprzeć nim o w miarę stabilny, jak wybadała noga, grunt. - Złap mnie za rękę dla równowagi - poleciła, wyciągając jedną dłoń. Nie uśmiechał się jej kontakt fizyczny z obcą osobą, cóż, zawsze może się okazać, że uwolniony człowiek będzie wiedział, jak się stąd wydostać. Albo posiadał działającą różdżkę. - Na trzy. Raz, dwa, trzy - odliczyła, po czym lekko pociągnęła, czując, że oddech więźnie jej w płucach. Jednak zły pomysł.

Dla urozmaicenia rzucam sobie na to, czy rozpoznałam Harlana, który był kiedyś moją ofiarą xD
Rzut O 1d100 - 88
Sukces!
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#4
17.02.2023, 23:36  ✶  
Wolał nie dopuszczać do siebie niepokojącej myśli, że mogło być jeszcze gorzej. Póki co tkwił tylko po stopę w bagienku, co nie było powodem do paniki. To nie było nic, z czego nie da się wydostać. Im szybciej opuści te mokradła, tym lepiej. Bez magii było to niemożliwe. Po pierwszy w życiu nie mógł posłużyć się czymś, co było dla niego oczywiste od lat. Nie potrafił zrozumieć tego, jakim cudem mugole są w stanie poradzić z podobnymi sytuacjami bez użycia magii. To przekraczało jego możliwości. Pozostawało mu mieć nadzieję, że ta kobieta będzie skłonna mu pomóc. Z niemałym trudem próbował dostrzec jej sylwetkę i kiedy mu się to udało, spostrzegł jak ostrożnie stawiała każdy krok. Bardzo roztropnie z jej strony. Jeśli i ona stanie na tak podmokłym terenie to już mu nie pomoże, przez co będą w jeszcze gorszych tarapatach, niż obecnie są.
Bezużyteczna różdżka nie była mu w tym momencie potrzebna, co więcej trzymana w dłoni mogła zostać zgubiona. Nie odzyskałby jej i musiałby zakupić nową u Ollivandera. Wolał mieć wolną drugą rękę, skoro w pierwszej dzierżył rękojeść swojej laski. W tym momencie i ona była równie użyteczna, co należąca do niego różdżka. 
— Mogło się tak zdarzyć, że nikt nie odpowiedziałby na moje wołanie o pomoc — Zauważył nie spuszczając spojrzenia z kobiety. Wydawała mu się znajoma i chociaż nie był to dobry moment na to, to jednak spróbował dopasować bladą twarz kobiety do miejsca, w którym przebywał. I najbliżej był szpital Św. Munga, chociaż nic nie wskazywało na to aby była jego pacjentką. A więc musiała tam pracować w czasie jego pracy w tym budynku.
— Wydaje mi, że panią znam z widzenia. Pracowała pani w Szpitalu św. Munga? — Zapytał po chwili milczenia wywołanej wahaniem. Jeśli nie była czarownicą to najwyżej uzna, że nie takowy szpital nie istnieje. Jeśli była to być może potwierdzi jego przypuszczenia co do tego, że ją kojarzył. Pomimo swoich podejrzeń nie był w stanie określić zamiarów kobiety względem niego i przewidzieć to, jak się zachowa względem niego. Mogła udzielić mu pomocy albo pozostawić go samego sobie. To drugie byłoby mniej angażujące dla tej kobiety. Starał się podążyć za nią spojrzeniem, tak samo jak próbował nasłuchiwać jej kroków. W panującym mroku i dobiegających jego uszu tych wszystkich odgłosach wypełniających ten teren w dalszym ciągu nie było to łatwe. Pozostawało mu tylko czekać, co stawało się bardziej nieznośnie.
— To powinno wystarczyć — Odrzekł bez przekonania. Jego choroba sprawiała, że nawet tak prozaiczna czynność jak poruszanie się przychodziła mu z wielkim trudem. Nie będzie łatwo. Samo zaparcie się o ten grunt z wykorzystaniem podanej mu gałęzi. — Dobrze — Nie zamierzał zlekceważyć tego polecenia i po wsunięciu laski pod pachę, chwycił dłoń kobiety. Odetchnął głęboko, starając się jakoś przygotować na czekający go wysiłek fizyczny.
To "trzy" nadeszło zbyt szybko dla niego i poczuł jak pot wstępuje mu na skronie, jak brak brakuje mu tchu oraz jak bardzo poczuł się słaby gdy po włożeniu wszystkich swoich sił z niemałą pomocą kobiety uwolnił się z pułapki. Wsparł się na tej gałęzi, aby z jej pomocą dotrzeć do przewalonej kłody i opaść na nią bezwładnie po tym nieludzkim wysiłku. Pozostawał przytomny, co w żadnym stopniu nie umniejszało odczuwanemu przez niemu zmęczeniu. — D-dziękuję p-pani z-za p-pomoc — Wydukał oddychając z niemałym trudem po tym wzmożonym wysiłku fizycznym. Nie będzie w stanie ruszyć od razu w poszukiwaniu wyjścia z tych mokradeł.
— Gdzie my jesteśmy? Miałem wybrać się z Little Hangleton do Londynu... mieszkam w tej wiosce od urodzenia i jeszcze nie zdarzyło mi tak pobłądzić — Zaczął zastanawiać się na głos. Na chwilę obecną powstrzymał się do przyznania się do tego, że zawiodła go teleportacja. Ten teren był mu naprawdę obcy. Znalezienie wyjścia nie będzie łatwe.

Słowa: 608
Pani doktor
Don't touch my crown with your flithy hands
Jasne, krótkie włosy okalają wręcz niezdrowo baldą twarz. Patrzą na ciebie szarozielone oczy, zwykle wyrażające znudzenie, choć potafią czasem rozbłysnąć, gdy ich włąścicielka uzna coś za interesujące. Wąskie wargi rzadko kiedy zdobi usmiech, szczególnie ten szczery. Jest szczupła, doś wysoka, ma 170 centymetrów wzrostu. Zwylke ubrana elagancko, acz wygodnie. Woli spodnie od sukienek czy spódnic, z drugej strony częsciej dojrzy się ja w koszuli i marynarce niż w swetrze. Wybiera raczej ciemne oraz stonowane kolory. Wielbicielka delikatnej biżuterii, szczególnie tej wykonanej ze srebra i pereł. Unois się za nią zpach ziół, a także ciężkich perfum o nucie opium.

Annaleigh Dolohov
#5
22.07.2024, 20:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2024, 21:28 przez Annaleigh Dolohov.)  
Cała sytuacja była jej kompletnie w niesmak. Była nie wiadomo gdzie, nie wiadomo już ile czasu i jeszcze do tego, z nie wiadomo kim. Coraz bardziej przez złość na sytuację przekradał się niepokój związany z tym, jak wszytsko mogło się skończyć. A jednak nie potrafiła wymyślić nic, co mogłoby pomóc jej się stąd wydostać. Nie, jeśli różdżka nie miała jednak nagle cudownie zacząć działać. Gdyby chociaż mogła jak normalny człowiek wyjść z tych bagien, to może przyszłość wyglądałaby bardziej kolorowo, ale w tej sytuacji, mogła już zacząć przewidywać najgorszy scenariusz.
Może jednak się myliła i wyjdzie to wszystkim na dobre?
W tej chwili życia, mogła powoli zacząć nad tym myśleć.
Zastanawiała się, czy nie będzie żałować decyzji o podejściu do nieznajomego. Mógł być każdym, a czasy były na tle niespokojne, że czasem trudno było zaufać komuś w podobnych warunkach. Szczególnie gdy otaczała cię nicość, wszystko wydawało się działać przeciwko tobie a jedyna persona, która znajdowała się tu oprócz ciebie zaczynała wyglądać podejrzanie znajomo, choć mrok, który coraz ciaśniej ich oplatał, nie pozwalał na potwierdzenie domysłów. Czy to mogła być jakaś pułapka? Nie była pewna, nie mogła jednak poradzić sobie sama. Musiała więc zdobyć pomoc.
- Nie będę zbyt dużą pomocą - stwierdziła, nie bardzo potrafiąc podzielić radość mężczyzny. Była zmęczona, jej serce tłukło w piersi niemiłosiernie próbując organizmowi dostarczyć więcej tlenu, który coraz trudniej docierał do tkanek. Niedawno myślała, że przeżyła jeden z gorszych dni w jej życiu. Od dziś miał mieć on zdecydowanie wybitną konkurencję.
Nie odpowiedziała od razu zapytana o miejsce pracy. Zastanowiła się chwilę, zdała jednak sobie sprawę, że anonimowość często dla niej nie istniała. A zdradzając nazwisko, mogła czasem liczyć na lepsze traktowanie. Niektórzy mogliby dużo zyskać bezpiecznie dostarczając ją do domu, zdecydowanie więcej, niż robiąc jej krzywdę.
- Annaleigh Dolohov, nadal pracuję w Mungu. Właśnie miałam teleportować się do jednego z moich prywatnych pacjentów, gdy wylądowałam tutaj - wyjaśniła, nawet nie czekając aż jej rozmówcę również się przedstawi. Póki była w jednym kawałku mało ją obchodziło, kim dokładnie był.
Tak przynajmniej myślała, bo kilka minut później zmieniła zdanie.
Nie miała pojęcia jakim cudem udało jej się go w ogóle wyciągnąć, po całym zamieszaniu jednak poczuła się koszmarnie. Usiadła na mokrym podłożu, starając się unormować szalejący oddech, w czasie, gdy jej towarzysz od siedmiu boleści zajął kłodę. Wiedziała, że mało dżentelmenów chodzi w tych czasach po świecie, nie mogła jednak zaprzeczyć, że poczuła się sytuacją kompletnie urażona. Szczególnie, że czuła się coraz słabiej.
Zrobiło jej się niedobrze, w oczach pociemniało i wiedziała, że nie jest dobrze. Odszukała swoją torbę i drżącą ręką wyciągnęła eliksir wzmacniający, ledwo co słysząc, co mówi do niej mężczyzna. Wypiła zawartość fiolki, dalej starając się uspokoić oddech, który choć się trochę urywał, w końcu zacząć się stabilizować.
Nie, zdecydowanie nie chciała jednak umierać na tych mokradłach. Było to jednak poniżej jej godności, która w tej chwili ucierpiała równie mocno, co materiał jej eleganckich spodni, które zapewne będzie musiała kazać wyrzucić. Tego materiału nie dało się tak łatwo wyprać.
- Proszę nie dziękować - wykrztusiła w końcu, w końcu mogąc lepiej zobaczyć jego twarz.
Musiała użyć wszystkich swoich mentalnych sił, by się nie skrzywić.
Mogła jednak go zostawić w tym bagnie.
Nie spodziewała się w takich okolicznościach spotkać swojej niedoszłej ofiary którą zaatakowała jako naśladowca. Było to już jakiś czas temu, twarz jednak utkwiła jej w głowie.
Szkoda, że jej różdżka nie działała, bo gdyby go tu zabiła, nikt by pewnie nie natknął się na ciało przez co najmniej lata. W tej chwili jedyne na co miała siły to trzymanie się przy życiu, a i tak wychodziło jej to z trudem. Nieszczęsna różdżka.
Taka zmarnowana okazja pozbyć się kolejnego ścierwa wspierającego mugolaków.
Nie byłaby teraz pewnie w stanie wrzucić z powrotem w grząskie błoto. Wielka szkoda.
Musiała jednak skupić się na wydostaniu stąd.
- Myślisz, że jesteśmy daleko od Little Hangleton? Może udałoby się tam uzyskać pomoc? - zapytała, kryjąc niesmak, że w ogóle musiała z nim rozmawiać. Było ryzyko, że nie dotrze do wioski, nie przy swoim słabym ciele. Nie mogła jednak leżeć i czekać na wybawienie, które mogło nigdy nie nadejść. Nie, gdy jej nowy towarzysz wyglądał równie źle jak ona, okazując się kiepską pomocą.
Na szczęście nie byli oddaleni od cywilizacji tak bardzo, jak myślała. Wyjście z bagien jednak nie było łatwe. Nie, gdy była przemoczona, a jej serce coraz gorzej dawało sobie radę z wysiłkiem. A ten nie był taki błahy. Błoto wciągało ich nogi, kałuże utrudniały przejście dalej, a co i rusz napotykali się na powalone kłody i głębsze części moczar, które musieli omijać szerszym łukiem, niż Annie chciała. Musieli robić częste przystanki, szczególnie, że oboje okazali się mieć tą samą przypadłość, która utrudniała im wykańczający spacer. Ironia losu, która niemalże śmiała jej się w twarz. Starała się jednak ją znieść ze spokojem. Na siłach trzymała ją jedynie wizja kąpieli i dobrej herbaty w ulubionej filiżance, oraz miękkiego koca, w który miała zamiar się zawinąć. A i tak nie wiedziała jakim cudem dali radę. Może to ta modlitwa do Matki, którą skierowała, gdy jedna z jej nóg zapadła się niemal po kolano w mule i myślała, że utkwi na tym bagnie na wieki, może zwykły łut szczęścia.
Little Hangleton przywitało ich przemoczonych i zdecydowanie źle wyglądających. Na jej białej skórze widniały liczne fioletowe żyłki, ubranie było ubłocone i całe mokre, włosy rozwiał wiatr. Oddech łapała z trudem a mroczki przed oczami odgoniła po raz któryś z już z kolei, choć za każdym razem szło jej to coraz gorzej i wymagało dłuższej chwili. Zdecydowanie potrzebowała wizyty innego uzdrowiciela, podobnie jak jej towarzysz, którego musiała niestety zostawić w spokoju. A szkoda.
Medyk przybył całkiem szybko, zajmując się dwójką lekarzy, którzy w ten sposób niechcący stali się pacjentami. Niezbyt zabawny obrót sprawy w jej mniemaniu, patrząc na okoliczności.
A potem należało w końcu wrócić do domu i odpocząć. I zdecydowanie uważać przy kolejnych próbach teleportacji.
Kto wie, czy następnym razem ktoś się pofatyguje, by jej poszukać.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Annaleigh Dolohov (2027), Bard Beedle (1100)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa