• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[kwiecień 1972] Gotowa na (prawie) wszystko | Danielle & Brenna

[kwiecień 1972] Gotowa na (prawie) wszystko | Danielle & Brenna
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#1
15.01.2023, 01:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 19:56 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Minęło kilka dni od wydarzeń w pracowni Flinta. Danielle nie była wścibską osobą, dlatego nie drążyła tematu tego, co tam dokładnie się wydarzyło, ani nie rozpowiadała nikomu, w czym przyszło jej brać udział - zrobiła to, co do niej należało, nic więcej, nic mniej. Mogła się tylko domyślać, że wydarzenia nie przejdą bez większego echa, bo zakrwawiona aurorka biegająca po ulicach i tak poważny przypadek, który trafia do szpitala to coś, co wzbudziłoby zainteresowane Ministerstwa. Póki co jednak nikt nie zgłosił się do niej, by zeznawała w charakterze świadka. Wyglądało na to, że z należytą sumiennością wszystkim zajęła się Brenna. I bardzo dobrze - sama myśl, że musiałaby zeznawać wywoływała nieprzyjemny uścisk w żołądku. Jedyne, co mogło wzbudzać jej zainteresowanie to zdrowie Fergusa i stan psychiczny Castiela - wiedziała jednak, że oboje są w dobrych rękach. Zamierzała odwiedzić Fergusa za jakiś czas, gdy ten poczucie się lepiej. Nie chciała niepotrzebnie mu się narzucać.
Był wieczór, gdy Dani wróciła do domu. Z cichym pyknięciem pojawiła się przed posiadłością. Dzień jak każdy inny - na oddziale na którym przyszło jej pracować był ciężki i wymagający. Cokolwiek by się nie działo i niezależnie od tego jak wyczerpujący był dyżur, nie śmiała narzekać; była w miejscu, które samodzielnie wybrała, pełniła rolę, o której zawsze marzyła.
Gdy tylko ogarnęła się, narzuciła na siebie wygodniejsze ubrania i przekąsiła coś, udała się do salonu. Poza jej własnym pokojem oraz ogrodem, to było jedno z najbardziej ulubionych miejsc w całej posiadłości. Nie miała póki co bardziej ambitnych planów na wieczór, niż zajęcie wygodnego miejsca z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach i dokończenie książki, którą zaczęła jakiś czas temu. Dawno temu. Prawdę mówiąc, zaczęła ją tak dawno, że nieszczególnie pamiętała, co było na początku.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
15.01.2023, 13:41  ✶  
Powiedzenie, że "Brenna była zajęta" stanowiłoby pewne niedopowiedzenie. Brenna zazwyczaj była zajęta, a marzec i kwiecień niosły ze sobą coraz to nowsze wyzwania i coraz to większe katastrofy, sprawiając, że utrzymanie tempa nawet jej przychodziło z trudem.
I nie chodziło nawet o wypadek w pracowni Flinta. Ten oznaczał sporo pracy, owszem i pewne dylematy, które normalnie nie byłyby aż tak dotkliwe, gdyby nie znała wszystkich zaangażowanych. Sprawa krążyła jej gdzieś po głowie, ale była upchana obok wielu innych. Śledztwa zainicjowanego przez Salema, badań, na które chciał zgodzić się Erik, śmierci Christie i pewnej obawy, jak w nowych warunkach poradzi sobie Charlie. Wszystkie tkwiły gdzieś na boku, zepchnięte tam przez coś innego.
Beltaine.
Nie mogła przewidzieć, co planuje Voldemort. A że Brenna była Brenną, oczywiście próbowała. Miotała się więc coraz bardziej i bardziej, starając to ukryć, ale głowę miała pełną czarną myśli.
Gdy wróciła z dyżuru - dość późno - najpierw zabrała psy na spacer. Wróciła z nimi o zmierzchu, wpuszczając do domu Longbottomów całą hałastrę. Ponurak jak zwykle szybko znikł gdzieś w jakimś ciemnym kącie, Łatek pobiegł na swoje posłanie, a Gałgan wpadł do środka radośnie i pobiegł do salonu, gdzie przywitał się z Danielle z taką radością, jakby nie widział jej przynajmniej od tygodnia. Brenna odwiesiła kurtkę na wieszak i też ruszyła do salonu. Początkowo miała zamiar iść do siebie, dostrzegła jednak, że salon - często o tej porze wypełniony ludźmi - był niemal pusty. Jedyną osobą, poza białą mieszanką labradora, była Danielle. A z nią Brenna od dawna chciała porozmawiać. Zasygnalizowała to już nawet Patrickowi.
Nie mogła uprzedzić o Beltaine wszystkich, których uprzedzić chciała. Zbyt duże ryzyko. Był to chyba główny powód ciężaru, jaki nosiła w piersi. Puszczenie kuzynki, która miała talent do wpadania w kłopoty, prosto w ogień bez ostrzeżenia straszliwie jej ciążyło. Nie powiedziałaby jednak niczego, gdyby nie inna sprawa.
Na miejscu mogli potrzebować medyków. A Brenna w Zakonie nie znała żadnego. Patrickowi niby ktoś przyszedł do głowy, tylko czy jedna osoba wystarczy? A Danielle może i sama do Zakonu nie dołączyła, ale musiałaby być ślepa, aby nie wiedzieć, że coś się święci. Brenna i Erik, a od niedawna także mieszkająca tu Mavelle, pracowali nieco za często. Nie wspominając już o tym, że Danielle zdarzylo się raz Brennę łatać.
- Dani? Cześć - przywitała się, podchodząc od kanapy, by na niej usiąść.
Jak to ubrać w słowa? Cześć, kuzynko, nie chcesz nam pomóc w walce z mrocznym lordem?
Z Mavelle było łatwiej. Ale Mavelle była Brygadzistką i osobą, z którą Brenna zawsze pakowała się w różne kłopoty.
- Wybierasz się na sabat z okazji Beltaine?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#3
24.02.2023, 23:13  ✶  
Wielkimi krokami zbliżało się święto, w którym celebrowaniu co roku chętnie brała udział. Nie, żeby miała silne potrzeby duchowe - Dani była dosyć przyziemną czarownicą, a wszelkie sabaty, które czarodziejska społeczność obchodziła hucznie i z przytupem traktowała jak okazję do spotkania z bliskimi, czy to przyjaciółmi czy rodziną. Wyjątkowa atmosfera jaka panowała w trakcie Beltaine udzielała się wszystkim uczestnikom, co pozwalało choć na moment oderwać się od szarej rzeczywistości. Coś jednak nie dawało jej spokoju - miała przeczucie, że tego roku może być inaczej, a tak duże zgromadzenie to wspaniała okazja dla popleczników Voldemorta. Miała nadzieję, że to tylko jej głupie myśli, przez co nie dzieliła się swoimi obawami z nikim. A to, że Brenna, Erik i Mavelle pracowali zbyt dużo? A kiedy oni nie byli przepracowani?
Cisza i spokój jaka panowała w salonie posiadłości Longbottomów była raczej niespotykanym zjawiskiem. Mieszkała tu liczna grupa, zarówno jej krewnych jak i osób, dla których cztery ściany okazały się schronieniem - nie oszukujmy się, kiedy w jednym budynku jest tyle ludzi, raczej ciężko o prywatność w pomieszczeniach innych od własnej sypialni. Nie, żeby jej to przeszkadzało; jako ekstrawertyczka, Danielle lepiej czuła się w towarzystwie niż w samotności.
Nietrudno było domyśleć się, że cisza szybko została przerwana i to w jeden z najgłośniejszych możliwych sposobów - wpadnięcia do domu trójki psów. Uwielbiała te futrzaki, a jej serce radowało się za każdym razem, gdy któryś z nich poświęcał jej uwagę. Tak też było tym razem, gdy najbardziej towarzyski z nich podbiegł do niej, chcąc się przywitać. Książka i kubek niemal od razu zostały odstawione na bok - istniała szansa, że dzisiejszego wieczoru kompletnie o nich zapomni.
- A kto jest najpiękniejszym i najgrzeczniejszym ze wszystkich piesków? No kto? - zaczęła zagadywać Gałgana, przy okazji obdarzając go solidną porcją uczuć. Dopiero po chwili dostrzegła kuzynkę, której widok równie ucieszył Danielle; zdecydowanie jednak nie zamierzała witać jej tak, jak Gałgana.
- Cześć Brenn! - posłała w jej stronę pogodny uśmiech. Nim ta zdążyła usiąść, lekkim ruchem podbródka wskazała na dosyć duży stół jadalniany, na którym leżało rozpakowane już, całkiem duże zawiniątko. - Ciastka czekoladowe od wypisanego dziś pacjenta, częstuj się. Wydawał się wdzięczny, nie powinien przemycić tam żadnej trucizny. - dodała. Jak widać, siedziała przed Brenną cała i zdrowa, co było potwierdzeniem jej słów.
- Bardzo bym chciała. Póki co trwają przepychanki na oddziale, kto tego dnia będzie miał dyżur... ale zagadałam do ordynatora już jakiś czas temu, choć twierdzi, że jeszcze nie potwierdza niczego, jest szansa że tego dnia będę miała wolne. - przyznała. Uroki pracy w placówce medycznej, co zrobić. - A co, są jakieś specjalne plany na tegoroczne obchody? - mrugnęła do kuzynki, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. Owszem, były. Kompletnie różne od tego, jakie chodziły po głowie uzdrowicielki.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
24.02.2023, 23:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.02.2023, 23:28 przez Brenna Longbottom.)  
Gałgan merdał ogonem, podstawiał łeb do głaskania i momentami prawie się trząsł od powstrzymywanej chęci skoczenia na Danielle – i tak wielkim osiągnięciem było, że tego nie zrobił. Brenna z dużym poświęceniem próbowała oduczyć psa rzucania się na ludzi, by ich zalizać, tak samo jak starała się przekonać Łatka, że ten dom jest jego już na zawsze.
Nawet jeżeli jej przyjdzie zniknąć, ktoś zawsze się nim zajmie.
- Ooo, ciasto – ucieszyła się szczerze i podeszła do stołu, by wziąć sobie kawałek. Bywała podejrzliwa wobec takich podarunków, ale raczej Danielle nie zapragnęła jej nagle otruć. – Obiecałam Erikowi, że w kwietniu nic nie wydam na słodycze, bo tyle wydałam na psy. Okazuje się to łatwiejsze niż sądziłam. Wszyscy obsypują mnie smakołykami i jedzeniem z własnej woli.
A Brenna wydała sporo. Może nie na standardy córki Potterówny, dla której konto w banku otworzono, gdy miała siedem dni i co miesiąc przelewano tam sporą kwotę, tak, że Brenna mogła kupić właściwie, co zechciała. Ale jak na standardy śmiertelników owszem. I nie chodziło nawet o posłania, smycze, jedzenie, miseczki i zabawki tych trzech psiaków. Po prostu pełna żalu, że nie mogą zabrać wszystkich zwierząt ze schroniska, po tym, jak wyszli stamtąd z tą trójką, wróciła dźwigając pudła pełne koców, karmy i zabawek.
Opadła na kanapę. Choć zdawała się wesoła jak zwykle, jej aura wskazywała na niepokój. Przeżuwała przez chwilę ciasto, wykorzystując je, by zebrać myśli. Promienny uśmiech Danielle, nawet jeśli nie dała tego po sobie poznać, był trochę jak cios w żołądek. Jak miała jej powiedzieć: wiesz co, są plany, dużo śmierci i pożogi? Jak mogła jej nic nie powiedzieć? Co mogła w ogóle powiedzieć…? Wprawdzie wspomniała Patrickowi, że może warto mieć w pobliżu medyka, ale…
Odetchnęła i przełknęła ostatni kawałek.
- W sumie to paskudne – przyznała uczciwie, decydując się na prawdę, ale nie całą prawdę. Nie mogła ot tak powiedzieć kuzynce: przystąp do Zakonu, potrzebujemy cię, Voldemort planuje atak już, teraz, zaraz! Ale mogła zasugerować pewne rzeczy, by w razie czego łatwiej było sięgnąć po jej pomoc. Może mogłaby zostać Przyjacielem Feniksa? I przy okazji zmniejszyć szanse, że Danielle nie wiedząc, czego się spodziewać, narazi się niechcący w tę noc ogni na niebezpieczeństwo. Danielle zresztą nie była ślepa ani głupia, widziała chyba, że jej kuzynostwo nieustannie coś knuje. W dodatku jako aurowidz pewnie wielu rzeczy się domyślała. – Zauważyłaś, że aktywność śmierciożerców jest ostatnio… wzmożona? Obawiam się, że to oni mogą mieć plany na Beltaine. Może się mylę… ale boję się, że tym razem to nie jest moje czarnowidztwo. Dlatego Dani, chcę po pierwsze prosić, żebyś uważała. Po drugie, jeśli to możliwe… wprawdzie byłoby najlepiej, żebyś po zmierzchu nie była na samej polanie, ale po prostu pozostała w gotowości. Jeśli do czegoś dojdzie, rannych będzie multum i nie uda się wszystkich przetransportować do Munga.
Wyrzuciła z siebie wszystko prosto z mostu, z dość typową dla siebie bezpośredniością.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#5
25.02.2023, 16:25  ✶  
W posiadłości Longbottomów mieszkała na tyle liczna gromada ludzi, że Gałganowi nie brakowało pieszczot. Dodajmy do tego gości, którzy wpadali w odwiedziny chętnie i licznie - powiedzmy sobie szczerze, ciężko było przejść obojętnie obok rozmerdanej, futrzastej kulki szczęścia. Mimo to pies łaknął uwagi niemal zawsze, gdy tylko na jego horyzoncie pojawiał się jakiś człowiek. Duża podzielność uwagi Danielle pozwalała jej na głaskanie Gałgana oraz uważne słuchanie słów, które kierowała do niej Brenna.
- Oh, niech Erik już nie przesadza.- machnęła lekko ręką, nie biorąc słów kuzynki na poważnie. - Poza tym, zwierzaki to zwierzaki, a słodycze to słodycze. Dwie zupełnie różne kategorie przyjemności. Ale dobrze, że o tym wspominasz. Nieopodal szpitala jest całkiem przyjemna cukiernia... a ja nie obiecywałam Erikowi, że nie będę przynosić słodyczy do domu. - zauważyła błyskotliwie. Teoretycznie taniej i lepiej wyszłoby upieczenie czegoś samodzielnie, jednak w przypadku wypieków powstałych z rąk Danielle, podejrzliwość Brenny byłaby całkowicie uzasadniona. Trucizny być może by tam nie było, ale kawałki skorupek od jajek i niedokładnie wymieszane grudki mąki z pewnością by się trafiły.
Przyglądała się kuzynce, jakby starała się wyczytać co chodzi po jej głowie. Pomimo przyjacielskich i ciepłych relacji pomiędzy kuzynkami, oraz rozentuzjazmowanego Gałgana, atmosfera w pomieszczeniu stopniowo zaczynała gęstnieć. Beztroski uśmiech Danielle powoli zszedł z jej twarzy, ustępując powadze i skupieniu. Na moment skupiła wzrok na zwierzęciu, jednak kiwnięciem głową zasygnalizowała, że dokładnie słucha słów kuzynki; nie przerywała jej, pozwalając tym samym na ułożenie myśli i sformułowanie je w słowa.
-Od jakiegoś czasu znacznie częściej trafiają do nas paskudne przypadki, które dawniej zdarzały się bardzo rzadko. Mamy pełne ręce roboty i wydaje mi się, że za częścią z nich mogą stać Śmierciożercy. - przyznała tym samym, że działania zwolenników Voldemorta przybrały na sile. - Starałam się nie dopuszczać do siebie tej myśli, mając nadzieję, że ludzie przesadzają, a sabat będzie taki sam, jak każdego roku. Ale to chyba bardzo naiwne myślenie.- przyznała szczerze. Przez moment nie odzywała się, najwyraźniej pogrążona we własnych myślach. Dopiero po chwili milczenia spojrzała na starszą kuzynkę.
- Mogę obiecać Ci, że będę uważać. - zaczęła. Albo przynajmniej będę próbować. Niestety, kłopoty kochały Dani i jej ostrożność często nie miała wpływu na to, w jak duże bagno się wpakuje. - Czego nie mogę Ci obiecać to to że będę stała bezczynnie z boku. Nie po tym, co mi powiedziałaś. Przebywanie w bezpiecznym miejscu i czekanie na wezwanie, podczas gdy Wasze zdrowie i życie być może będzie zagrożone... - odezwała się, w jej głosie zdało się słyszeć charakterystyczne dla Longbottomów zacięcie i determinację.
- Ty, Lucy, Erik.. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś Wam się stało.- dodała. Pomyślała nawet o osobach spoza rodziny, współpracownicy oraz inni bliscy ich rodzinie; zmroziła ją myśl, że któregokolwiek z nich mogłoby zostać ranne. - Nie mówiąc już o tych wszystkich ludziach, którzy tam będą... - urwała. Artykułowanie myśli wychodziło jej nieco gorzej niż Brennie.
- Nie chcę być kulą u nogi, albo żeby któregokolwiek z Was czuło się za mnie odpowiedzialne. Potrafię się bronić, a jeżeli istnieje choć cień szansy, że moja magia lecznicza będzie użyteczna, jestem do Waszej dyspozycji. Całkowicie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
25.02.2023, 17:15  ✶  
- Wiesz co, Dani? Jesteś geniuszem zła – roześmiała się Brenna na jej propozycję.
Bardzo chciałaby, aby ta rozmowa dotyczyła tylko ciast. Które w ich domu piekły głównie Dora i niekiedy sama Brenna (oczywiście nie dorównująca w swoich umiejętnościach Crawleyównie), ale nie było na ogół problemów w zaopatrzeniu się w nie u Nory. Nie zbaczała na tematy, które sprawiały, że uśmiech od razu spełzał z twarzy. Nie śmierciożerców i w pewnym sensie Zakonu – choć na razie Brenna nie wymieniała żadnych nazw. Wcale nie chciała narażać kuzynki. Tyle że idąc na Beltaine bez żadnej wiedzy byłaby narażona tym bardziej.
A inni być może z nią.
Poza tym jak Danielle miałaby nie zorientować się, że coś się działo, przy tym, co ostatnio wyprawiało się z domu? Gdy wychodzili we troje z Erikiem i Mavelle o świcie na spacer i wracali z aurami ciężkimi od przygnębienia? Kiedy w ich domu znienacka pojawiał się chłopak, którego aura pewnie była ciemna z powodu ciążącej na nim żałoby? Gdy widziała powiązania krewnych i własnej z siostry z różnymi ludźmi? Prędzej czy później zadałaby wreszcie pytania.
Odpowiedź…
…cóż. Odpowiedź była dokładnie taka, jakiej Brenna się spodziewała. Wszystkie wnuki Godryka i jego brata chyba dziedziczyły razem z krwią albo odwagę, albo samobójcze skłonności, w zależności od tego ja na to spojrzeć.
– Dziękuję, Dani – powiedziała. – Ale pamiętaj, proszę, o podstawowej zasadzie uzdrowiciela. Nikomu nie pomożesz, jeśli tobie się coś stanie – zaznaczyła Brenna. Zarówno z czystej troski o kuzynkę, jak i z tego powodu, że taka była prawda. – Myślę, że dla wszystkich byłoby najlepiej, jeżeli zostałabyś… w pobliżu, w razie, gdyby faktycznie wybuchły jakieś kłopoty. Choć może się mylę. Mam nadzieję. Jeśli jednak zdecydujesz się przyjść na Beltaine… zwłaszcza po zmierzchu, bo wydaje mi się, że jeśli by coś kombinowali, to gdy ludzie już popiją i zrobi się ciemno… proszę, trzymaj się w zasięgu wzroku Erika albo Mavelle. Oni też mają tego dnia dyżur.
Nie wskazywała ani Lucy, ani siebie, bo ani kuzynce, ani sobie pod tym względem nie mogła zaufać w stu procentach. Lucy mogła stracić zdrowy rozsądek, kiedy będzie chodzić o młodszą siostrę. A sama Brenna? Wręcz przeciwnie – mogłaby po prostu nie dać rady zapewnić Danielle bezpieczeństwa, zbyt skupiona na ogniach Beltaine. Wybrała zresztą dla siebie dyżur przy centralnym punkcie. W miejscu, skąd nie da się uciec, jeśli sytuacja stanie się naprawdę zła. Za żadne skarby nie chciała, aby Danielle się tam znalazła.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#7
25.02.2023, 22:51  ✶  
- To dlatego ostatnio znikacie na całe dnie? - zapytała w końcu wprost, uznając że to dobry moment jeżeli tak czy inaczej zaczęły ten temat i nic nie zapowiadało, by rozmowa wróciła ponownie na tor luźnej pogawędki na temat ciastek czy zwierząt. Pewne słowa musiały prędzej czy później paść otwarcie i wygląda na to, że w końcu nadszedł odpowiedni czas. - Jaki macie plan, żeby temu zapobiec? - zapytała. Nie pytała czy macie plan, tylko jaki; bo to, że jakiś był, było tak jasne jak słońce. - O ile w ogóle da się coś zaplanować...- dodała nieco ciszej bardziej do siebie niż do kuzynki, lekko marszcząc brwi. Śmierciożercy byli nieprzewidywalni i niestety, ciężko było zaplanować kontrę na niewiadomą. - Kto, poza Wam... nami jest wtajemniczony?- zapytała jeszcze.
- Nie musisz mi dziękować, Brenn. Wiesz, że zawsze możecie na mnie liczyć. - odpowiedziała. Kącik jej ust delikatnie uniósł się do góry, gdy usłyszała słowa, które w trakcie szkolenia wbijano im do głowy niczym największą prawdę objawioną. Martwy lub ranny uzdrowiciel nie będzie w stanie spełnić swojej podstawowej roli, przez co ci, którzy na nim polegają będą pozostawieni samym sobie. - Tak na dobrą sprawę, jest to całkiem uniwersalna zasada. Martwy auror też nie da rady nikomu pomóc. - zauważyła błyskotliwie, dając tym samym do zrozumienia, że nie tylko ona powinna na siebie uważać. Może faktycznie przebywanie w bliskiej okolicy będzie znacznie lepszym rozwiązaniem niż pakowanie się w samo centrum wydarzenia, nim cokolwiek się rozpocznie? Musiała to bardzo intensywnie przemyśleć i rozważyć wszelkie za i przeciw. Obawiała się tylko, że nie lada sztuką będzie usiedzenie w jednym miejscu spokojnie, podczas gdy jej bliscy są bezpośrednio narażeni na niebezpieczeństwo.
Trzymać się blisko Mavelle i Erika.
To pozwoliłoby jej mieć na oku tę dwójkę, oraz w razie potrzeby zasięgnąć potrzebnych informacji u "organizatorów" całej akcji. Z drugiej strony domyślała się, że Erik może poczuć się w obowiązku pilnowania jej, a tego, jak już wspomniała wcześniej, za wszelką cenę chciała uniknąć. Przede wszystkim chciała być wsparciem, a nie obciążeniem.
- To co wisi nad Beltaine to tylko początek najgorszego... prawda?- zapytała bardziej retorycznie niż faktycznie oczekując na odpowiedź, a jej usta uniosły się w dosyć ponurym uśmiechu. Odchrząknęła, jakby zbierając myśli. - Wiesz... jeżeli moje umiejętności mogą w jakikolwiek sposób się przydać lub sprawią, że poczujecie się bezpieczniej, tak jak mówiłam, możesz na mnie liczyć. Cokolwiek by to nie było. Jeżeli mogę być użyteczna, jestem gotowa podjąć konieczne ryzyko. - powiedziała.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
25.02.2023, 23:30  ✶  
- Też – przyznała Brenna. – Chociaż nie tylko. Mam mnóstwo spraw w pracy. Ostatnio jakby świat stanął na głowie. Anomalie teleportacyjne na Mokradłach, halucynacje na Pokątnej, kradzieże…
…i zabójstwa, oczywiście. Śmierć Codyego Brandona, zgłoszona właśnie przez Codyego. Sprawa Fergusa i Castiela. Poszukiwania zaginionego Charlesa Rookwooda, który, tak się składało, mieszkał teraz na piętrze ich domu.
- Ciężko coś planować – mruknęła, uśmiechając się. Mało wesoło. Krzywo. Śmierciożercy mieli to do siebie, że dość łatwo mogli zasiać chaos, a Brygadzie i Zakonowi pozostawało reagować. Oraz próbować wyłapywać pojedyncze osoby z nadzieją, że pewnego dnia skończy się to jak wojna z Grinewaldem. Że Dumbledore stanie przed Voldemortem i okaże się, że to ten pierwszy jest silniejszy. – Poza tym ja… jestem tylko pionkiem na szachownicy, Dani. Nie rozgrywam tej partii. I dlatego najlepiej będzie, jeżeli nie będziesz mnie pytała, kto jest w to zaangażowany. Jeśli sama się zaangażujesz, niektóre osoby na pewno poznasz, ale… nie tylko ja nie znam wszystkich, chyba też sama rozumiesz, że najlepiej dla ciebie, by niewiele osób wiedziało.
Nie tylko z uwagi na ewentualnych zdrajców – myśl o nich wciąż tkwiła gdzieś w głowie Brenny – ale też dlatego, że ktoś mógł po prostu dostać się w ręce legimentów. Powiedzieć zbyt wiele. Oczywiście, Dani i tak będzie na celowniku, jej ojciec w końcu popełnił „mezalians”, żeniąc się z Bletcheyówną. Niemniej było dobrze, aby nie podskakiwała wysoko na liście ewentualnych celów.
- Taaaak, tylko zadaniem Brygadzisty i aurora jest wziąć udział w tej walce, a uzdrowiciela połatać nas potem – przypomniała, wyciągając rękę, by pogłaskać Gałgana.
Brenna nie bez powodu prosiła, aby – jeśli Danielle zdecyduje się brać pełnowymiarowy udział w sabacie – trzymała się blisko Erika lub Mavelle. Oni mieliby w pobliżu w razie czego uzdrowiciela, a Dani kogoś, kto jej pomoże. Wszystkie dzieci Longbottomów uczono jakichś podstaw samoobrony i walki, ale mimo wszystko Danielle była uzdrowicielką. Brenna za żadne skarby nie chciała posyłać jej do starcia. Dzielił je zaledwie rok różnicy. Mniej niż samą Brennę i Mavelle. Ale Brenna nie potrafiła patrzeć na Lucy i Danielle tak jak na Mav czy Erika: kogoś, kogo może pociągnąć ze sobą w ogień. Obie kuzynki wdały się w Bletcheyównę, drobnej postury, Lucy tak krucha, a Dani tak pechowa, że ciężko było ciągnąć je już za młodu do wspinaczki po drzewach czy przepływania jeziora na wyścigi. Starała się powściągać opiekuńcze zapędy, bo obie były dorosłe, jednak było to trudne.
Poza tym…
Wszyscy ryzykowali, prawda?
- Nie poczuję się lepiej, wiedząc, że jesteś w niebezpieczeństwie. Za to poczuję się lepiej, wiedząc, że jesteś gotowa pomóc rannym – przyznała uczciwie. – Ale nie mogę ci niczego narzucić.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#9
26.02.2023, 01:16  ✶  
Coraz ciemniejsze chmury zbierały się nad czarodziejskim Londynem i tylko ignoranci mogli twierdzić, że przecież nic wielkiego się nie dzieje, wystarczy przeczekać, a po burzy zawsze wychodzi słońce, czy inne, pseudopocieszające frazesy. Sama Dani jak i jej współpracownicy również mieli pełne ręce roboty - kompletnie nie pamiętała jak to jest mieć spokojny, przyjemny dzień w pracy. Poza licznymi przypadkami klasycznych zranień i urazów, coraz to częściej miała styczność z nietypowymi przypadkami; nietrudno było domyślić się, że mogło być to powiązane ze wzmożoną aktywnością Śmierciożerców.
- Jasne, przepraszam. - zreflektowała się szybko, uświadamiając sobie, że takie szczegółowe pytania nie były odpowiednie. Mimo, że chciała wiedzieć więcej, nie zamierzała naciskać na Brennę, by wyśpiewała jej wszystko, łącznie z długofalowymi planami oraz listą zaangażowanych w działania ludzi. Poza brygadą uderzeniową, która była raczej jawnym tworem, było coś więcej. Coś, co być może miało szansę rozgonić te cholerne chmury. - W każdym razie... możesz przekazać komu trzeba, że jestem gotowa Was wspierać, jako uzdrowicielka. Zarówno na pełen etat jak i z doskoku. - dodała. Zależało jej, by odpowiednie jednostki wiedziały o jej chęci pomocy, by w razie nagłej potrzeby mogły zwrócić się do niej bezpośrednio.
Pokręciła z niezadowoleniem głową, pozwalając sobie na krótkie, dosyć teatralne westchnięcie.
- A trawa jest zielona, a śnieg biały. Serio Brenn, powiedziałam taką ładną sentencję, mogłaś po prostu przytaknąć i powiedzieć, że będziesz na siebie uważać. - stwierdziła.
Jako Longbottomówna, której matka nie pochodziła z rodu o krystalicznie czystym życiorysie, owszem, była na celowniku... ale nie bardziej niż przeciętny mugolak czy mugol. Nie śmiała użalać się nad sobą i swoim losem czy chować po kątach w bezpiecznym miejscu, podczas gdy na świecie było tyle ludzi w bezpośrednim zagrożeniu, którym miała możliwość realnie pomóc. 
- Mam pogadać z Erikiem i Mavelle, czy dasz im znać? - zapytała, tym samym dosyć jasno określając swoje stanowisko co do pojawienia się na Beltaine. - Z zastrzeżeniem, że nie potrzebuję niańki. - dodała szybko.
Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- W największym niebezpieczeństwie są niewinni czarodzieje pochodzenia mugolskiego. To ich przede wszystkim powinniśmy chronić.- zauważyła, wzruszając lekko ramionami. Na jej twarzy pojawił się ponury uśmiech. - Jestem Longbottom, Brenn, więc prędzej czy później i tak się narażę niewłaściwym ludziom, niezależnie od tego, co będę robiła. Jeżeli w tym wszystkim mogę być wsparciem... jest to poświęcenie, na które jestem gotowa.- dodała, posyłając jej nieco pogodniejszy od poprzedniego uśmiech.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
26.02.2023, 11:57  ✶  
- Nie przepraszaj, skarbie, to normalne pytania.
A jeśli ktoś powinien przepraszać, to chyba ona, że ją w to wciąga. Nie zrobiła tego jednak, bo przecież wiedziała: Dani jest Longbottomówną. Nie była jeszcze w Zakonie, bo siostra i ojciec nie byli zachwyceni tym pomysłem. Ale Danielle była dorosła, starsza niż Brenna w momencie, w którym dołączyła, a mieszkając w tym domu i tak nie tylko trafiała na zbyt wiele informacji, ale też była w pewien sposób zagrożona za jego progiem.
Zdaniem Brenny mogło wręcz pomóc, jeśli będzie wiedziała, że powinna bardziej uważać.
Kiwnęła głową, na słowa Dani. Właściwie Brenna już przekazała, że ma zamiar jeśli nie wciągnąć kuzynkę do Zakonu, to poprosić o pomoc w tym konkretnym przypadku. Uzyskała błogosławieństwo. Bez tego na pewno by jej tu nie było. Ostrożność Brenny przy wciąganiu innych ludzi była wręcz paranoiczna, nie ufała w stu procentach nawet własnej rodzinie, a nawet jeżeli nie im, to reszcie świata, która mogłaby wyciągnąć z nich informacje.
- Nie lubię okłamywać rodziny – stwierdziła, wbrew powadze tego stwierdzenia posyłając Danielle uśmiech. Brenna kłamała nieźle, ale nie aż tak dobrze, by móc wypowiedzieć takie stwierdzenie bez mrugnięcia okiem do kogoś, kto znał ją od lat, kiedy doskonale wiedziała, że uważanie na siebie podczas Beltaine może być niemożliwe. – Ale mogę obiecać, że będę bardzo się starała – powiedziała po chwili namysłu. O tak, Bren może i nie chciała skłamać wprost, za to umiała bardzo ładnie bawić się słowem.
- Jak uważasz. Mogę dać im znać, możesz sama z nimi pogadać. Oboje mają dyżur, każde z partnerem, nie mówię, że masz prowadzać ich za ręce, ale po prostu spróbuj trzymać się w miarę blisko. Ich albo chociaż dróg ewakuacyjnych, żebyś nie skończyła w jakimś strasznym tłumie, w miejscu, gdzie ciężko cokolwiek zrobić – wyjaśniła.
Wcale nie była pewna, czy to mugolaki będą w największym niebezpieczeństwie podczas sabatu. Jeśli do ataku dojdzie, to zagrożeni będą wszyscy. Nawet ktoś o najbardziej czystej krwi może zostać zadeptany przez spanikowany tłum… i tak, to było coś, co nawet teraz, Brenna już myślała, jak wykorzystać do propagandy.
- Wiem, Dani, dlatego właśnie z tobą o tym wszystkim rozmawiam – przytaknęła Brenna. Ktoś musiał ryzykować, by to wszystko się zakończyło, a kto, jeżeli nie oni? Danielle miała też rację, że Beltaine mogło być dopiero początkiem jeszcze gorszej sytuacji. – Bo z kim, jeśli nie z tobą?
Zamilkła. Gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi, skrzypnęły schody. Ktoś schodził. I chociaż tu, w domu, raczej nie było nikogo, kto nie byłby wcale wtajemniczony, Brenna i tak uznała, że trzeba zakończyć temat.
- Jeszcze jedno – rzuciła pośpiesznie. – Nie możemy nikogo ostrzegać. Gdyby to zależało ode mnie, tapetowałabym Pokątną plakatami z napisem „nie idź na Beltaine, może dojść do ataku”, ale dostałam polecenie siedzenia cicho. Jesteś jedyną, której powiedziałam.
Nie rozumiała tej decyzji, ale po prostu słuchała rozkazu. Może musieli milczeć, by na przykład nie wydać jakiegoś szpiega…?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2227), Danielle Longbottom (2439)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa