• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
Kwiecień 1972 r. || Henrietta & Wilhelm || Non scholae, sed vitae discimus

Kwiecień 1972 r. || Henrietta & Wilhelm || Non scholae, sed vitae discimus
Widmo

Henrietta Mulciber-Slughorn
#1
30.01.2023, 22:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.01.2023, 22:18 przez Henrietta Mulciber-Slughorn.)  
Non scholae, sed vitae discimus
Nie uczymy się dla szkoły, ale dla życia

ϯ ϯ ϯ

W posiadłości Roberta zdawało się być nieco tłoczno, ale gdy dostrzegło się tryb życia każdego z domowników, to możnaby nawet powiedzieć, że tak naprawdę jest w nim pusto. Każde zajęte swoimi sprawami. W dodatku Henrietta bywała na tyle rzadko, by widywać się z innymi jedynie raz na jakiś czas. Ponadto, zaanektowała swój pokój tak, by stał się również gabinetem. Choć okolica ku temu nie sprzyjała; mieszkali dosłownie na skraju magicznej i niemagicznej części Londynu. To właśnie dlatego jednym z najczęściej używanych przez Lenore zaklęć było cichosza. Zdecydowanie musieli zapewnić sobie lepszy dom. Przede wszystkim jednak: w sytuowanej części miasta. Tam, gdzie mieszkała część czystokrwistej rodziny. Tak, aby być wśród swoich… A nie obok nich. Na razie jednak każdy z Mulciberów miał swoje własne sprawy na głowie.

Jak chociażby nauka pieczętowania przez Henriettę. Nie posiadała niestety wrodzonego talentu jak Bulstrode. Możnaby pomyśleć, że skoro była z domu Slughorn, a w jej krwi płynęły zdolności Lestrange, to albo będzie wybitnym magiem czasu albo chociaż świetnym alchemikiem. Życie Leore potoczyło się jednak zgoła inaczej. W absolutnie przeciwnym kierunku niż to, co dała jej krew. Miała oczywiście swój zmieniacz czasu pozwalający jej cofnąć się do pięciu godzin wstecz, i to całkiem bezpiecznie, jednak, cóż…

Pierwej pieczętowanie. Wcześniej pochłonięta przez pracę, po przeprowadzce do posiadłości swego męża nabyła okazję nauczenia się pieczętowania od Wilhelma. Jeszcze przed 1972 rokiem podjęła naukę run, choć dopiero w styczniu stała się ona na tyle regularna, by w kwietniu mogła przynieść zadowalające efekty. Wyznaczony cel określony bliższym czasem stawał się lepszy do realizacji niż “kiedyś może to będzie tak i tak”.

Tak jak umówiła się z Wilhelmem, tego wieczora stawiła się o odpowiedniej porze w salonie. Nie przebierała się. Nie miała na to czasu — to był jeden z tych dni kiedy musiała pobyć w pracy dłużej niż zazwyczaj. Choć i tak bywała w niej dłużej niż czasowa norma. W ostatnim czasie polubiła ciemnoniebieski odcień i w tym też kolorze miała na sobie suknię wraz z pantoflami w odcieniu beżu. Nieodmienną częścią jej garderoby były perły.

— Kuzynie. — Rozległ się pewny siebie, niezbyt melodyjny głos.

Widmo

Wilhelm Avery
#2
31.01.2023, 20:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.01.2023, 20:16 przez Wilhelm Avery.)  
Przez ostatni rok jego życie diametralnie się zmieniło. Po tragicznej śmierci jego rodziców tak naprawdę mógł poczuć się naprawdę wolny. I mógł podejmować wybory we własnym zakresie, a nie wysłuchiwać dziwnych uwag, które i tak nie miały dla niego żadnej wartości. Dlatego pomieszkując u wujka, żył po swojemu, a nikt nie wtrącał się w to, co robił. Miał stabilna prace, więc nie narzekał właściwie na to, że źle mu się w życiu powodzi. Mieszkanie, które to było od teraz domem, oczywiście na swój sposób było specyficzne. I to właśnie tak bardzo mu odpowiadało. Z jednej strony mieli świat mugoli, który potrafił czasem dostarczyć niespodziewanej rozrywki, a z drugiej magiczny. To oznaczało szerszą perspektywę, która dawny krukon bardzo doceniał.
  Jakiś czas temu wujek Robert ponownie stanął na ślubnym kobiercu, a wybranka, która mu towarzyszyła była dość tajemnicza dla niego. Nie wnikał w ich związek, gdyż ta para już dawno była dorosła i podejmowała decyzje, które były dla nich najlepsze. On po prostu cieszył się tym, że kolejna osoba mieszka w tym domu i będzie mógł z nią porozmawiać. Dlatego od momentu, jak się tu pojawiła, traktował, a przynajmniej bardzo się starał, bo w sumie nie miał pewności, jak ona to odbiera; uprzejmie i z szacunkiem. Pozwalał sobie przy tym na dość pozytywne nastawienie wobec niej. Nie widział niczego złego, by mieć przyjacielski stosunek do kobiety, której praktycznie nie znał. Głupotą dla niego było traktowanie innych na odległość, kiedy zwłaszcza mieszka się pod jednym dachem.

  Prośba o naukę, jaką otrzymał od niej, było pierwszą, większą interakcją między nimi. Zazwyczaj ograniczone było to zwykłego: "Witaj Ciociu" i bardzo drobnych gestów, który były dla niego dość normalne. Dlatego bez większego zastanowienia zgodził się chętnie, by nauczyć. Pomimo bycia krukonem, uważał się jednak za dość marnego nauczyciela. Nie wiedział, skąd to przeświadczenie o tym, że ma tak kiepskie umiejętności, acz może to tylko jego psychika?
- Już idę Ciociu. - Rozległ się uradowany głos...dochodzący z kuchni. Nie było to tajemnicą, że Wilhelm jadł zdecydowanie za dużo, jak na normalne standardy zwyczajnych czarodziejów. A jeszcze większą zagadką było, jak on nie przybierał na wadze mimo tego. Wychodząc z kuchni, trzymał ze sobą standardowe przybory do nauki pieczętowania. Oczywiście wyznawał zasadę, że najlepiej uczy się, praktykując to, a nie wkuwając teorie, dlatego też tak podchodził do tej pomocy. Wszystkie przedmioty położył na stole w salonie.
  Wilhelm był dość wysokim czarodziejem i mógłby uchodzić za czarodzieja o dość przeciętnej, gdyby nie ta oszpecająca blizna znajdują się na prawej części szyi, sporym fragmencie policzka, kawałku ucha i za nim. Nie zasłaniał jej dzisiaj. Miał na sobie zwyczajne buty i spodnie jeansowe, a do tego białą koszulę i granatowy sweter. Podszedł po chwili do niej, by się przywitać w sposób, który jej odpowiadał. Mogło być to podanie ręki lub po prostu skinięcie głową. Nie próbował innych gestów ze względu na tajemniczą aurę, jaka ją otaczała.
- No już wszystko gotowe ciociu. Ładnie dziś wyglądasz. - ]Powiedział ze sporym uśmiechem do niej, nie widząc w swoich słowach niczego niewłaściwego. Spotykali się tak mało razy, że łatwo zauważał zmiany w jej ubiorze.
- Proszę, siądźmy. Nie ma co tak stać bez sensu. No i nauka na stojąco jest niewygodna. - Zaśmiał się lekko, wskazując na stolik.
Widmo

Henrietta Mulciber-Slughorn
#3
07.02.2023, 22:23  ✶  

Wolność… O jakiej wolności można mówić w kontekście płci pięknej w obecnych czasach? Na kobietach ciążyła odpowiedzialność; i to wyrachowana odpowiedzialność: za dom, potomstwo, rodzinę. Konieczność zamążpójścia, spłodzenia potomstwa i opieki nad domem tracąc przy tym swoje własne jestestwo. Tak. Henrietta była w pewnym sensie wolna. Na tyle silna, i na mająca na tyle odpowiednich rodziców, by cieszyć się swego rodzaju wolnością u boku pierwszego, a potem drugiego małżonka. I z jednym, i z drugim łączyła ją jedynie powinność. Zapewne gdyby nie potrafiła stawiać na swoim, nie umiała wyrażać swego zdania, a nadto gdyby nie miała jakichkolwiek ambicji — najpewniej byłaby idealną żoną. Cichą, stojącą zawsze z tyłu, uśmiechającą się do każdej napotkanej osoby, nieodzywającej się nieproszona. Świat był jednak zbyt brutalny, by Lenore nie potrafiła dostrzec jego cieni. I naprawdę niewiele, niewiele blasków! Nadto najpewniej nie potrafiła prawdziwie kochać. Ani być prawdziwie zadowoloną ze swoich osiągnięć. Wciąż sądziła, że zrobiła zbyt mało.

Henriettty nie obchodził świat zewnętrzny na tyle, by potrafiła dostrzegać jakieś jego uroki. Owszem, zdarzało jej się obserwować otoczenie — inne jednostki podczas pracy, podróży, spaceru czy inszej czynności. W ten dziwny sposób ich niejako poznawała. Nigdy jednak nie pragnęła poznawać ich bardziej niż to konieczne.

Dla niej przeprowadzka była niezbędnym, wręcz nieprzyjemnym obowiązkiem. Wiązała się bowiem z koniecznością częstszych spotkań z Robertem, którego już od początku niezbyt polubiła. Niewiele jednak było rzeczy, których by nie zniosła. Dla niej był to kolejny element rzeczywistości, do którego winna się przyzwyczaić. Na tyle, by traktować go jako normalną codzienność. Dopóki jej nie przeszkadzał i dopóty nie wchodzili sobie w drogę…

Zarówno do Iris, jak i Wilhelma również odnosiła się z szacunkiem, choć nacechowanym obojętnością. Jej stosunek względem nich zmieniał się bardzo powoli. Gdy odkryła, że Avery zajmuje się pieczętowaniem, od razu pomyślała o nim jako o nauczycielu. Jakiekolwiek by nie posiadał umiejętności w tej materii i równie jakkolwiek wiele mógłby ją nauczyć — to był dobry początek. Wciąż jednak był on dla niej w dużym stopniu obojętny jako  mieszkaniec tegoż domu. Lekcje traktowała jako coś użytecznego, niekoniecznie zbliżającego ich do siebie. Choć kto wie jak potoczą się losy tych dwojga?

Gdy posłyszała odpowiedź z kuchni, przystanęła zawiesiwszy lekko złączone palce rąk na wysokości brzucha. Cierpliwie czekała. W przeciwieństwie do niego jadła niewiele, równie niewiele spała, za to wlewała w siebie spore litry kawy i innych trunków, które miały podtrzymać ją na siłach. Co zaś się blizny tyczy, to Lenore ona nie przeszkadzała. W pewnym sensie świadczyła o tym, że stoczył jakąś walkę. Była świadectwem jego odwagi. I w jakimś stopniu dodawała mu maestrii. Skinęła głową w odpowiedzi na powitanie. Obserwowała go gdy wchodził i układał przybory, uważnie im się przyglądając.

— Dziękuję. — Odpowiedziała po dłuższej chwili, gdy Wilhelm oderwał ją od rozważań na temat właściwości poszczególnych przedmiotów. Podniosła głowę lekko i ponownie skinęła mu głową, a następnie usiadła z kobiecym wdziękiem. — Mam u Ciebie dług, kuzynie. — Rzekła, gdy już oboje zasiedli. Jej głos był wtenczas pewny siebie i stanowczy, albowiem nieważne co by nie powiedział, ona zawsze będzie czuć wobec niego zobowiązanie.

Dopóki go nie spłaci. W ten czy inny sposób.

Widmo

Wilhelm Avery
#4
08.02.2023, 22:40  ✶  
Spojrzał na ciotkę i przekrzywił nieco głowę, próbując zrozumieć, czy ona mówi tak na poważnie, poważnie lub jest w tym jakiś ślad specyficznego poczucia humoru. Nie był do końca pewny, jednak nie znając jej, uznał po prostu, że bezpieczniej jest przyjąć, że to pierwsze. Później ewentualnie mu powie, że to było inaczej. Usiadł naprzeciwko niej i uśmiechnął się dobrotliwie.
- Ależ ciociu. Jaki dług? Czy ja ci wyglądam na zbieracza długów i przysług, niczym jakiś dżin, który potem w najmniej odpowiedniej chwili się o to upomni? - Zaśmiał się, mając zamiar spróbować, by nie traktowała tego w ten sposób. Jakby był może kimś, kto po prostu kalkuluje wszystko na zasadzie zysków i strat, wtedy pewnie by tak postępował. Jemu samemu niezbyt się to nie podobało, bo nie było to zbyt ludzkie. Może i on sam nie był idealny, ale po pierwsze kto był? A po drugie, czemu nie spróbować czegoś innego? Pewnych poglądów nie da się zmienić, aczkolwiek nigdy do końca nie pozna sobie pozwolić na utratę samego siebie.
- Może i nasze pokrewieństwo jest niczym gacie trolla, dodatkowo potraktowane jeszcze Engorgio, ale czy musimy sprowadzać to wspólne życie to najzwyklejszego handlu? Ja dam ci to, a ty mi w zamian to. - Obrazował pewne swoje poglądy przy pomocy odrobiny żartu i powagi, by wiedziała, że choć miał tendencje do obracania sytuacji w żart, to jednak gdzieś tam był jednak odpowiedzialny. W sumie to chyba była oznaką dorosłości.
- Wolałbym spróbować choć trochę ułożyć nasze życie tak, by przypominało to rodzinne i abyśmy nie wyglądali dobrze jedynie na zdjęciu. Bez kupczenia przysługami, jak jakieś gobliny. - Uśmiechał się do niej szeroko i szczerze. Przez te kilka miesięcy, od kiedy tu się wprowadziła, nie był ślepy i głuchy na to, jak Robert ja traktował. Nie wtrącał się do tego ich życia, ale na pewno nie zamierzał postępować tak samo, jak on. Doświadczył na własnej skórze, czym taki żywot może się skończyć i dlatego chciał dla siebie czegoś innego. Oczywiście wiedział, na czym dokładnie stoi w przypadku Mulcibera i to było tak jasne, jak lumos. W przypadku tej kobiety i córki Iris absolutnie musiał sprawdzić, gdzie będzie granica i jakim palcem u stopy może ją przekraczać. Nie wiedział nawet, czy będzie chętna na coś takiego, bo jeśli była taka jak Robert, bardzo szybko się o tym przekona i wtedy faktycznie będą wyglądać jedynie dobrze na fotografii. Przestanie także próbować załapać jakikolwiek kontakt, skupiając się jedynie na zadaniach, które musi zrealizować. I to samo dotyczyło młodej.
- Dobrze. Wracajmy do lekcji. Spróbuje trochę ograniczyć krukońskie ględzenie od rzeczy, by nie usypiać jak profesor Binns na historii magii. - Zaśmiał się, bo jednak nauczyciel historii magii w Hogwarcie był duchem i jego nudny oraz monotonny głos miał taka moc usypiająca, że niektóre zaklęcia gorzej sobie rodziły. To dopiero sztuka! I jednocześnie zdradził, do jakiego domu uczęszczał.
- Zdradź mi ciociu, co wiesz na temat run oraz pieczętowania? - Spojrzał na nią i mogła widzieć w blasku jego oczu, że jeśli chodziło o naukę, to był śmiertelnie poważny i traktował ją nawet po tylu latach bardzo poważnie. Nie oszukujmy się, krukoni jako jedyni nie mieli stałego hasła do dormitorium, a musieli odpowiadać na logiczne zagadki. Dlatego ich nastawienie chłonięcia wiedzy z natury było spore. On sam często w bibliotece Hogwartu przesiadywał zdecydowanie za dużo czasu.
Widmo

Henrietta Mulciber-Slughorn
#5
14.02.2023, 23:26  ✶  

Wilhelm dobrze zgadł. Zresztą, chyba nawet nie miał okazji widzieć jej jakkolwiek roześmianej i żartujących sobie z czegoś lub kogoś. Pod tym kątem była dość specyficzna. Ponura, możnaby rzec. Czegóż jednak oczekiwać od kogoś, kto wiecznie otaczał się sprawami poważnymi i niewieloma personami. A ten jego dobrotliwy uśmiech? Wydał jej się nieco złowieszczy.

— Nie w tym rzecz, Kuzynie. — Odpowiedziała na jego żartobliwe potraktowanie sprawy. I absolutnie nie chodziło o to, by rachować. By wyliczać kto co komu jest winien. By mierzyć jeden czyn innym. Nie, nie. Henrietta miała zasady, których twardo się trzymała. Nie miało tu nic do tego to, czy takie postępowanie było ludzkie czy też nie. I już chciała mu odpowiedzieć, gdy jął kontynuować swój wywód porównując ich pokrewieństwo do gaci Trolla… Ale zamknęła usta szybciej niż otworzyła. Najwyraźniej musiała pozwolić mu się wygadać. Miał dość specyficzne poczucie humoru. Aż była na tyle skonsternowana, że pozostała poważna. Rzadko ktoś używał wobec niej takiego języka, takiej swobody w obyciu. Można powiedzieć, że została dosłownie wbita w fotel — sama nie pozwoliłaby sobie na takie słownictwo, wyrażenia, aż tak otwartą postawę. Wobec kogokolwiek. Nawet do takiego Elliotta, którego  zdawała się darzyć jakąś estymą. A gdy już wreszcie skończył, odpowiedziała mu jedynie lekkim grymasem, który nawet dałoby się przyrównać do uśmiechu. — Alienum aes hómini ingénuo acerba est sérvitus. Rozumiesz, Kuzynie? Nieważne co i ile kosztuje. Nieważne w tej materii jest nasze pokrewieństwo i rodzina. Długi należy spłacać. Tak rzecze i prawo, Kuzynie. — O, jakże zderzyły się tu różnorodne poglądy! Jak wielka granica ich dzieliła! Byli od siebie tak odmienni. Tak niepasujący. Znać było, że oboje zostali wychowani zgoła inaczej. Czy raczej — inaczej doświadczyli swojej egzystencji.

Prawda. Życie z Robertem nie było łatwe. Nauczyła się już jednak pewne rzeczy ignorować. Oczywiście, nie wszystkie się dało. I nie wszystko przychodziło ot tak przemilczeć. Starała się zresztą żyć możliwie najbardziej osobno jak to możliwe. To wszystko zresztą sprawiło, że wychodziła wcześniej i wracała później. Można się więc pokusić o twierdzenie, że dom Mulcibera służył jej jedynie za hotel. Bo tak zresztą było. Im mniej go widziała, tym spokojniej spała. Daleko jej było do Roberta, lecz relacja z nim pogłębiła jej niechęć do towarzystwa w tym domu. Być może faktycznie będą dobrze wyglądać jedynie na fotografii. Trzeba zważyć, że Henriettcie nie tak łatwo przychodziło dopuszczanie do siebie innych bardziej niż przelotna znajomość.

— Nie sądzę, byś był w stanie mnie uśpić, Kuzynie. — Choć nie posłała mu już żadnego, choćby lekkiego grymasu, to jednak jej oblicze zdawało się złagodnieć. Krukoni. Inteligentni, bystrzy i mądrzy. Tak, to zdecydowanie był ten typ osobników, których Lenore szanowała nieco bardziej. — Zawsze wychodziłam z założenia, że nie posiadam wiedzy absolutnej. Zawsze można nauczyć się czegoś nowego. — Dodała, a następnie wysłuchała jego pytania. — Przez ostatnie miesiące zgłębiałam starożytne runy. Znam alfabet futhark, ale nie tylko. Poznałam również ich znaczenie historyczne. Nie posiadam umiejętności tworzenia rzemiosła. Natomiast samo pieczętowanie polega na nakładaniu i usuwaniu run, a w przypadku tworzenia zabezpieczeń — mówimy o kombinacji run. Ich połączenie pozwala na wytworzenie osłony. Połączenie takie musi być silne, w przeciwnym wypadku łatwo o jego złamanie. Taką pieczęć można zdjąć usuwając runy w odwrotnej kolejności do ich nałożenia. — Odpowiedziała na jego pytanie. Mówiła wolno, metodycznie, nie patrzyła bezpośrednio w jego oczy. W tym momencie była już całkowicie skupiona na meritum.

Widmo

Wilhelm Avery
#6
15.02.2023, 21:35  ✶  
I zaczynało się. Zauważył już materializm u ciotki, ale ten był nieco innego typu, niż u niego. Owszem, długi należało spłacać, ale inaczej widział ich zaciąganie. To w istocie może być miła dyskusja, oczywiście okraszona pewną swobodą. W przeciwieństwie do Roberta i Henrietty wolał rozmawiać z nimi w sposób swobodny. To nie były dla niego zawody, gdzie trzeba było starać się i uważać. Oczywiście miał swoje poglądy, których nie należało mówić na głos. Zdecydowanie nie chciał jej spłoszyć, dlatego zastanawiał się nad doborem pewnych słów. Dopóki ona nie pozna go lepiej, pewnych zwyczajowych zwrotów lepiej nie wypowiadać. Jeszcze.
- Oj ciociu. A jeśli prawo kazałoby pierworodną wydać za mąż za goblina, też byś je przestrzegała? Albo jak nakazywało zapuścić ci brodę, bo tak ktoś uznał, że kobiety będą wtedy seksowniejsze? No na zapuszczoną brodę Merlina, a gdzie w tym zwyczajny rozsądek? - Spojrzał pytająco na nią. Przy okazji pokazywał, że nieco inaczej widział pewne rzeczy. Przy okazji wpadł na pewien pomysł, by pokazać jej inne spojrzenie na świat. Nie wiedział, gdzie się wychowywała, jak to na nią wpłynęło, acz czy to ona faktycznie była sobą, czy została uwięziona w murach, które ktoś zbudował wokół niej?
- Może i powiadają, że dobre chęci to pierwszy krok do potknięcia się, ale trudno się mówi. Kto nie upada, ten nie wstaje. - Wzruszyła ramionami, bo tak uważał. W pewnym sensie mówił jednocześnie o swoich doświadczeniach. Mimo całego swego najlepszego na świecie dzieciństwa pozostał sobą. Kimś, kto uważał, że nie powinno się ograniczać.
- Przemieniając dobre chęci w niewidzialny dług moralny, jedynie sprawia się smutek temu, kto robi to z takich pobudek. Może i niektórzy są dupkami, którzy nawet za dobre słowo, będą chcieli coś w zamian, acz wtedy czy taki czarodziej może mówić, że naprawdę coś zyskał? Tak naprawdę każdy akt, który spłyca relacje, jest niczym cięcie na własnej duszy. - Włączył mu się zdecydowanie filozof. Co poradzić, jak już od dawna lubił czytać i poznawać różne opinie. W ten sposób odkrywał świat i starał się nie nazywać na jedyną słuszną prawdę, głoszoną przez jedną, bądź drugą stronę.
- I z tego powodu ciociu, nie masz u mnie żadnego zobowiązane czy to w postaci materialnej lub moralnej. Nie chce żadnej korzyści z powodu mojej życzliwości. Mam twardą dupę, nawet jeśli odbije mi się to czkawką. Zdania i tak nie zmienię. Zawsze warto uczyć innych. - W sumie jego charakter wynikał z upartości. Dlatego ojciec nigdy nie był z niego dumny. Będzie popełniał błędy, wiedział to. Aczkolwiek będą one wynikały z tego, że podjął taką, a nie inną decyzję. A z każdej chciał być dumny, nawet jeśli będą oznaczać dla niego kłopoty.

No i wracając do tego, co ich powiązało ze sobą. Wysłuchał tego, co umie i milczał, analizując wszystko, co do tej pory mu powiedziała. Dobrze. Miała przygotowanie teoretyczne, więc nie będzie pracował na całkowicie pustej kartce. Tylko postrzeganie cioci będzie musiało ulec zmianie. Znajomość tych rzeczy to absolutne minimum, ale nie można na nim polegać. Zrozumienie natury pieczętowania wymaga czegoś jeszcze.
- Dobrze ciociu. Musisz wiedzieć, że jestem samoukiem. Powiedzmy, że nie zgadzam się z pewnymi twierdzeniami autorów podręczników tej dziedziny. Tak naprawdę opisują jedynie pewien ograniczony sposób działania. Tworzenie zabezpieczeń na podstawie pisma runicznego wymaga suchej logiki, sprytu i słowotwórstwa. Łatwo jest stworzyć zabezpieczenie, ale też dzięki temu łatwiej jest się go pozbyć. W podręcznikach polecają, by tworzyć jak najdokładniejsze kombinacje, które nie pozostawiają wątpliwości co do efektu. To czar obosieczny. Dobre zabezpieczenie nie mówi wprost, jakie jest jego działanie. Wodzi umysł czarodzieja i zmusza go, do dopełniała błędu. Dlatego nie będziemy korzystać z podręczników. - Spojrzał na nią poważnie. On sam sprawdził, jak czymś takim można oszukać kogoś innego. Wiele osób myślało zbyt prosto. I to wymuszało pomyłki. I nie musiał jej zanudzać szczegółami.
- Oczywiście to lekcje na później, ale już od początku należy skupić się tym, by szukać nowych dróg, by przekazać wiadomość. A przechodząc do zajęć... - Powiedział i wyciągnął kilka czystych kartek papieru, bo wiedział, że pierwsze próby będą ciężkie. Mógłby użyć czegoś twardszego, ale nie ma to sensu. Opanowując finezyjne wyrycie run na czymś delikatnym, praca z czymś innym bywa banalna.
- Będzie potrzebna różdżka, bo wyrycie samych run tak, by nie zniszczyć papieru, wymaga dużego skupienia i kontroli nad mocą. Musisz przelać odpowiednią ilość mocy, by narysować znak, nie niszcząc materiału. Najlepsze lekcje są przez praktykę. Jeśli masz jakieś pytania, to nie krępuj się ich zadawać. - Możliwe, że rzucał ją na głęboką wodę, ale tu nie potrzebowała zaklęć, tylko kontroli. Każdy wiedział, jak rysować różdżka znaki w powietrzu. Zrobienie tego w materiale to całkowicie inna para kaloszy. Potem przejdzie do innych materiałów.
Widmo

Henrietta Mulciber-Slughorn
#7
20.02.2023, 22:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.02.2023, 23:09 przez Henrietta Mulciber-Slughorn.)  

Materializm…? Nie. Od dziecka była uczona, że przysługi należy spłacać. Ludzie byli w tej materii prości. Jeśli dawało się komuś prezent, czyż obdarowany nie czuł potrzeby rewanżu? Przysługi działały na tej samej zasadzie. Jeśli miało się choć trochę przyzwoitości, czuło się potrzebę odwzajemnienia. I to właśnie czuła Henrietta — potrzebę. Nie należała do kobiet łatwych. Bardzo wiele rzeczy starała się upraszczać. Część z nich sprowadzała do poziomu pewnej… Powagi. Niewiele rzeczy w jej egzystencji działo się tak po prostu. Większość z nich była wypracowana, w ten czy inny sposób. Materializm wynikający ze świadomych wyborów. Tak.

Zamyśliła się. To była dobra dyskusja. Musiała się zastanowić, jednak nie zajęło jej to długo. — Tu już, drogi Kuzynie, wkracza kwestia kultury. Choć ciężko wyobrazić mi sobie zapuszczanie brody przez kobietę, raczej nie mamy do tego biologicznych predyspozycji. — Odpowiedziała unosząc jedną brew ku górze. Może w jakimś świecie kobiety wychodziły za goblinów? Kto wie. — Niemniej, należałoby wówczas tę kulturę zaakceptować. Wszak sami nie chcielibyśmy, by inna społeczność, mająca odmienne zasady od naszych, wchodziła w nasze życie z butami. — Dodała. Mówiła bardzo spokojnie, czasem patrzyła na jakiś martwy punkt nieopodal Wilhelma kiedy myślała, jednak ostatecznie zieleń jej oczu wracała ku jego facjacie. Nie przeszkadzała jej ogromna blizna, którą miał na jej prawej części. Stała się ona jakby jego zespolonym ogniwem; nie wzbudzała w niej żadnych odczuć.

— Słowo. — Pochwyciła i tym razem na jej twarzy zagościło coś na wzór smutnego uśmiechu. Wzrok mimowolnie przeniósł się na regał za Averym. Wspomnienie. — Dobre słowo. Uważasz, że istnieją dobre słowa, Kuzynie? — Jej spojrzenie znów znalazło się na wysokości jego wzroku. Miała przekrzywioną głowę, a spomiędzy ciasnego koku uwolniło się kilka kosmyków. Rada była znaleźć sobie kompana do rozmowy, który nie wzbudzał w niej poczucia straty czasu. Nie sądziła, że to akurat w nim mogłaby znaleźć odpowiedniego rozmówcę.

— Oboje jesteśmy uparci, Kuzynie. — Kiwnęła głową. Z jednej strony to wszystko było podejrzane. Być może został wysłany przez Roberta, by ją zmiękczyć, uśpić jej czujność? Kto wie? Jeśli rzeczywiście był tak otwarty, za jakiego się uważał, to czas pokaże. Ona nie była skora aż tak szybko mu zaufać.


Cóż, Henrietta nie miała okazji wyrobić sobie innego spojrzenia na kwestię Pieczętowania jak to wynikające z podręczników. W końcu tym właśnie były — podręcznikami, które miały wskazać jej odpowiedni tor wiedzy. Co prawda, nawet czytając podręczniki należało umieć samodzielnie myśleć, jednak w tej materii Lenore polegała na płynącej z ksiąg nauki nie mając powodów sądzić, że mogłyby kłamać. I gdy Wilhelm przemówił, a następnie zaczął jej tłumaczyć jak to według niego powinno wyglądać, Henrietta przypomniała sobie, że każdy z nauczycieli miał swoje własne spojrzenie na nauczanie, a niektórzy w ogóle nie korzystali z podręczników mając swój własny sposób.

Nie przerywała mu. Uważnie słuchała. Na razie nie dopytywała, bo wszystko było dla niej jasne. Miał swoje własne poglądy, z którymi się zresztą zgadzała. Mówił bardzo sensownie i to do niej przemawiało. Gdy wspomniał o potrzebie różdżki, sięgnęła po nią z blatu pobliskiej komody, wciąż mu nie przerywając. Była w pełni skupiona. Poważna.

Skupienie i kontrola… Cóż. Można powiedzieć, że to były jej największe atuty, ale nauka pieczętowania pokaże jak bardzo. Nie patrząc już na Wilhelma, jakby całkowicie pochłonięta myślami w sferze nauki, z lekka podniosła różdżkę ku górze. Nie bała się. Nie było czego. Jeśli nie wyjdzie, to właśnie po to tu była — by się tego nauczyć.
Skupienie i kontrola. Wizualizując sobie fehu rozpoczęła próbę jej narysowania. Jedna kreska, a potem…


Rzut d100 - 12

Rzut d100 - 45


...A potem następne, dwie pomniejsze kreski. Za pierwszym razem jej się jednak nie udało. Na papierze nie pojawiło się nic, co możnaby jakkolwiek nazwać fehu. Cóż, to było dla niej do przewidzenia. Potrzebowała wprawy, by w ogóle umieć robić to w sposób płynny i niezawodny. Dlatego też nie nie zniechęcała się, nie niecierpliwiła się, nie poruszyła się gniewnie. Czas. Czas i praktyka...

Spróbowała drugi raz. Podobnie skupiona, zdawała się delikatnie dostrzegać różnicę między tym, co wizualizowała sobie w głowie, a tym, co winno znaleźć się na pergaminie. Ale to wciąż nie było to. Fehu pojawiło się, ale bardzo niewyraźne, urywane, ledwo widoczne. A mimo był to sukces, który wskazywał, że należało iść w tym kierunku.

Ponownie podniosła różdżkę.

Widmo

Wilhelm Avery
#8
21.02.2023, 21:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.02.2023, 21:08 przez Wilhelm Avery.)  
Tak zabawny fakt, jak brak predyspozycji w zapuszczeniu brody w istocie nie był problemem. Czary i eliksiry mogły stworzyć cuda, choć nie powiedział tego na głos. Było to zbyt dziecinne, nawet ja na jego standardy. Poruszyli przy okazji kwestia, która na swój sposób była problematyczna. To były już dywagacje z natury, które pokazywały światopogląd wielu osób.
- Myślę, że z tą akceptacją może być rożnie. Czy można tak zrobić, kiedy druga strona nie jest chętna zrobić tego samego dla nas? Według mnie to powinno być obustronne z tym, by nie narzucać własnych zasad komuś innemu. Wszak, czy wolność nie powinna dawać wyboru do tego, kim chcemy być? - Zastanawiał się na głos, dając bardziej powód do polemiki z jego wątpliwościami. Mówił, mając doświadczenia z własnej przeszłości, kiedy to oczywiście narzucano mu zbyt wielu rzeczy.
- Choć, czy istnieje rozwiązanie idealne? Nawet wzajemna akceptacja nie musi oznaczać niczego dobrego, bo jedna strona może dążyć do zwalczenia drugiej przez asymilacje jej. - Zauważył po pewnym czasie, zastanawiając się nad tym, a ona zaskoczyła go tym, że zapytała go o tak banalną sprawę. Co prawda, może niekoniecznie zrozumiał ukryte znaczenia, jakie chciała mu przekazać, ale z uśmiechem na twarzy zaczął mówić.
- Oczywiście, że tak! - Powiedział pewne. - Zakładamy, że te dobre słowo dotyczy osoby. Wtedy też można podzielić na kilka podkategorii, których po prostu w ten, czy inny sposób, w istocie są komplementami. - Rozejrzał się po pomieszczeniu, by przypadkiem Mulciber ich nie widział. Co prawda wątpił w to, by zareagował na takowe słowa, jednak lepiej chuchać na zimne.
- Wujcia Roberta tutaj nie zna z nami, to mogę mówić bez większych obaw. - Specjalnie użył zdziecinniałej odmiany tego słowa, by pokazać, jak podchodzi do tej sprawy. Niekoniecznie poważnie, aczkolwiek miało być to przesłanie, że nawet gdyby był i tak, by powiedział swoje.
- Jakie ja mógłbym teraz powiedzieć dobre słowo o tobie ciociu? Znajdzie się kilka takich. Na początek to, że absolutnie jesteś ładna, twoje oczy są śliczne i masz taki niecodzienny, tajemniczy urok. To oczywiście dobre słowo dotyczące tego, co widać. Jeśli miałby powiedzieć coś takiego, co dotyczy charakteru, to na pewno mogę powiedzieć, że jesteś pracowita. Tyle mogę powiedzieć z pewnością na ten moment. Myślę, że znalazłbym jeszcze więcej dobrych słów, gdybym znał cię lepiej. - Mrugnął do niej wesoło i uśmiechnął się do niej. Doskonale wiedział, jak brzmi, ale dla niego tym właśnie była omawiania przez nich kwestia. To po prostu inna nazwa na komplementy, których nie boi się wymówić, nawet przy innych. Pochwała w dowolny sposób pracy, wyglądy, charakteru, czy osiągnąć.
- Zapewne. - Parsknął przy tym śmiechem. - Obyśmy przy okazji tej upartości znali umiar, bo inaczej nawet zwykłe podanie ręcznika może skończyć się wielogodzinną swarą o to, kto komu pomaga faktycznie. - Zauważył, że śmiechem, bo patrząc na to, jak wyglądała ich wymiana poglądów, to zabawne porównanie faktycznie mogłoby się tak skończyć. Doprowadzenie się do takiego stanu było, co prawda, mało możliwe, ale jednak. Lepiej nie ryzykować.

Obserwował jej poczynania i nie dawał żadnych uwag, które mogłyby ją rozproszyć. Wykazywał przy tym sporo cierpliwości, bo każdy musiał nauczyć się na swoich błędach. Pytania zawsze się pojawią, a pierwsze kroki zawsze są najgorsze. Nikt nie nauczył się pisać od razu. To poniekąd nauka pisania, ale przy pomocy różdżki. Wymaga oczywiście wprawy. Tu oczywiście mogą się pojawić pierwsze pytania, które mogą interesować osobę. Był pod lekkim wrażeniem, że zamiast zniszczyć kartkę, przelewając zbyt dużo magii, praktycznie jej nie wyszło. To było dość niespotykane. Po drugiej próbie, kiedy pojawił się słabo widoczny napis i nie nastąpiła żadna degradacja papieru, faktycznie szło jej dobrze.
- Nieźle. Oby tak dalej. - Powiedział do niej, chwaląc ją oczywiście, bo zasługiwała. On sam zniszczył wiele stron, nim opanował kontrolę. Dlatego właśnie przygotował więcej papieru, a tu się okazuje, że niepotrzebnie.
Widmo

Henrietta Mulciber-Slughorn
#9
23.02.2023, 21:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.02.2023, 23:36 przez Henrietta Mulciber-Slughorn.)  
Rzut 10d100 - 88 + 34 + 82 + 63 + 73 + 61 + 96 + 53 + 24 + 87 = 661

wiadomość pozafabularna
1 - Krytyczna porażka
2-35 - Akcja nieudana
36-45 - Słaby sukces
46-99 - Sukces
100 - Krytyczny sukces



— Oczywiście, Kuzynie. Nie zaakceptowałabym innej kultury widząc, że jej członkowie nie akceptują mojej. Wówczas z całą pewnością doszłoby do sporu. Narzucanie własnych zasad… — Kącik jej wargi uniósł się ku górze w lekkim rozbawieniu. Pomyślała o Robercie. Tak. Wilhelm z pewnością również o nim pomyślał; jej reakcja aż nadto to eksponowała. — Nikt tak naprawdę nie jest wolny, Wilhelmie. — Podjęła ten wątek i wygodniej oparła się o tył fotela. Przeniosła wzrok w zamyśleniu przed siebie; teraz nie patrzyła na Averyego. — Każdy z nas pełni jakąś rolę w społeczeństwie, w jakimś stopniu jest przez to w swego rodzaju klatce. Ograniczają nas moralność, konwenanse, utarte schematy działań. Ograniczają nas inne jednostki. Nawet ty, Kuzynie, nie jesteś w pełni wolny. Ani ja. Mamy obowiązki. Zobowiązania. Zadania do wykonania. — Z jednej strony pokazywała, że zna swoje miejsce, wie, jakie ciążą na niej ograniczenia, a z drugiej… — Z drugiej strony, Kuzynie, gdybyśmy byli skorzy zrezygnować z tego, co mamy teraz i wyruszyć w sobie tylko znaną drogę… — Nie. Nie byłaby do tego skłonna. Zatraciłaby wówczas swoje ja. Swoją osobowość, osiągnięcia, pracę, która była jej jestestwem.

— Nikt nie jest do końca wolny. — Dodała, ale już jakby mówiła do siebie samej. Jakby stwierdzała fakt, który już przecież oboje znali.


Obserwowała Averyego gdy ten jął przedstawiać swe poglądy dotyczące “dobrego słowa”. Skrzywiła się nieznacznie gdy użył zdziecinniałego określenia na Roberta. Nigdy nie przyszło jej na myśl traktować go niepoważnie, nie w tym ujęciu. W jakim sensie zresztą brzydziła się samego Roberta. Musiała mieć naprawdę ogromnego pecha w życiu biorąc pod uwagę relacje z poprzednim mężem, a teraz i obecnym. Przymknęła oczy. Thedorore przynajmniej nigdy nie traktował jej jak przedmiot. Nawet gdy się kłócili, traktowali się z poważaniem. Tak. Zdecydowanie trafiła z deszczu pod rynnę.

Otworzyła oczy gdy Wilhelm jął ją komplementować. Czy spodziewał się jakiegoś uśmiechu z jej strony? Choćby drobnej aprobaty? Jakiegoś gestu podziękowania, wdzięczności? Nie umiała. Nie potrafiła mówić tak swobodnie, otwarcie, a przy tym bez poczucia zażenowania. Zdawała się w ogóle nie przyjąć jego słów. Jakby puściła je mimo uszu. Jakież to musi być odrzucenie dla mężczyzny, gdy kobieta nawet gestem czy mimiką nie przyjmuje jego komplementów!

— Widzisz, Wilhelmie. Dobre słowo nie jest jedynie komplementem. Dobre słowo to także dobra informacja. Niekoniecznie będąca wszak komplementem. Dobre słowo jest wówczas, gdy możemy je w jakiś sposób wykorzystać. Gdy do nas przemawia. Nawet konstruktywna krytyka, która wszak nie jest komplementem, może być dobrym słowem. Sądzę, że się zapędziłeś, Kuzynie. — Odpowiedziała przechylając głowę na bok. Nie zamierzała prawić mu komplementów. A nawet gdyby chciała, nie znała go na tyle. Jedyne, co mogło liczyć na jej uznanie to fakt, że nie wstydził się zakrywać blizny. I to, że w tym domu jakimś dziwnym trafem pozostał sobą.

— Sądzisz, że doszłoby do takiej sytuacji, w której jedno z nas podawałoby sobie ręcznik? — Cóż, to był przytyk w stronę Wilhelma. Może się z nim droczyła, a może tylko go zganiła. Jedno było pewne: nie jest gotowa na jakiekolwiek zbliżenie, jakąkolwiek bliskość… O ile kiedykolwiek by była.


Rada była, że jej nie rozpraszał. Henrietta lubiła kontemplować i uczyć się w ciszy i spokoju. Gdyby się teraz odzywał i w jakikolwiek sposób przerywał, nie byłaby zbyt pocieszona. Dopiero za drugim razem, gdy coś nie coś jej wyszło, pochwalił ją. W ciszy podniosła na niego głowę, ale tylko na chwilę. I powróciła do dalszych prób. Miała bardzo wysoką zdolność percepcji, a jeszcze większej kontroli. To drugie było ważną częścią jej życia.

Po ledwo udanym narysowaniu fehu, podjęła dalszą próbę — i oto miała piękną runę, której niewiele brakowało do ideału. Potem jednak, gdy zaczęła z nową runą, tym razem jarą, znów jej zwyczajnie nie wyszło, choć naprawdę niewiele brakowało do sukcesu. Kolejne podejście sprawiło, że jara ukształtowała się wręcz idealnie, niewiele gorzej od dotychczasowej najlepszej wersji fehu. Trzy kolejne próby okazały się sukcesami z mniejszym lub większym powodzeniem, ale dopiero gdy znów wróciła do fehu, na pergaminie pojawiła się piękna runa. Wspaniała wręcz. Henrietta się jednak nie uśmiechała. To dopiero początek. Przećwiczyła dopiero fehu i jarę. Należało korzystać z przypływu skupienia i kontroli. Tym razem spróbowała z eihwazem. Pierwsza próba była względnie poprawna, lecz przy kolejnej jakby szczęście ją opuściło. Za trzecim razem jednak — eihwaz pojawił się równie wyraźny, jak już swego czasu fehu i jara.

Podniosła głowę znad pergaminów. — Mam do nauczenia cały alfabet. Zapewne następny krok to ćwiczenie różnych kombinacji, prawda?

Widmo

Wilhelm Avery
#10
24.02.2023, 14:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.02.2023, 14:59 przez Wilhelm Avery.)  
Jego ciocia nie wiedziała tak naprawdę, w jakie kłopoty się wpakowała. Zaczęła dyskutować z nim w sprawie wolności! To nie mogło skończyć się zbyt dobrze dla niego? Jej? W sumie ciężko dokładniej określić, kto faktycznie miał gorzej w tej dyskusji. Jak tylko skończyła twierdzić, że nikt nie jest naprawdę wolny, dopiero teraz zaczynało się ujawniać to, co w nim siedziało.
- Widzisz, ciociu, większości ludzi sądzi, że wolność to stan, gdzie naprawdę można robić wszystko i nie ma konsekwencji decyzji. To oczywiście kompletna bzdura. Może i to tak było, kiedy nie istniała cywilizacje. Teraz nasze decyzje wpływają na innych, nawet jeśli postanowimy zaszyć się w dziczy z dala od wszystkich. Prawdziwa wolność jest tutaj, ciociu. - Postukał palcem we własną głowę. To, co chciał jej przekazać, było dla niego bardzo ważne, dlatego nawet nie śmiał żartować. Nie od razu musiała zrozumieć, co miała na myśli, bo i tak zaraz to wyjaśnił.
- Od samego początku jesteśmy skrępowany, zakuci w niewidzialne łańcuchy mające nas ograniczać. Wszyscy mają na to jedną, wspólną nazwę - wychowanie. Narzucają nam tym samym swoje przyzwyczajenia, wpajają wartości i mówią nam, jak mamy reagować. Jeśli zaczniemy myśleć inaczej, uznają to za niesubordynacje i karzą nas. To tłamszenia ma na celu zrobić z nas idealnych czarodziei, tylko ja się pytam dla kogo? - Tu usłyszała złość, jakby nie podobała mu się ta koncepcja, zmuszająca do poddania się innym, bo tak trzeba. I ta postawa była powodem, dla którego koniec końców otrzymał bliznę.
- Dla innych, co również zostali w ten sposób stłamszeni? Nie, dla paru osób sprzed setek dekad, które uznały, że tak należy i przekazali to dalej, a reszta po prostu narzuca dalej ich ograniczenia, nie zastanawiając się na tym. Prawdziwa wolność zaczyna się wtedy, kiedy zrzucamy te łańcuchy, które nas ograniczają i samy wybieramy drogę, jaką podążamy, akceptując jej ograniczenia, wady, zalety i konsekwencje. Ile razy ty ciociu, zrobiłaś coś, bo tak od ciebie wymagano lub nauczono, bo inne drogi według tych osób były złe lub niedobre? I kiedy robiłaś coś, co chciałaś, choć innym to się nie podobało, a nawet mimo tego, że kazali ci przestać, a ty nie słuchałaś, bo chciałaś to czynić dla siebie i to cię uszczęśliwiało? Nie mowie tu o łamaniu prawa, krzywdzeniu innych, a po prostu zwyczajnym życiu. Dlatego twierdze, że prawdziwa wolność jest tutaj, gdyż reszta to po prostu efekt działania. - Avery także był w ten sposób traktowany, może nawet brutalniej przez rodzinę i dlatego robił wszystko, by się wyrwać, być wolnym i móc kroczyć tak, jak chciał. Nigdy nikomu nie narzucał niczego, choć i tak nie zawsze mógł tego uniknąć. Wszystko zaczęło tak naprawdę od momentu, kiedy został wysłany do Hogwartu i mógł rozwijać się z dala od nich. Wtedy naprawdę poczuł, że choć ograniczony szkolnym regulaminem, decydował o sobie bardziej, niż w domu. Dlatego nie zgadzał się z tym, co powiedziała przed chwilą.
- Dlatego jestem wolny do końca. Postępuje tak, jak ja chce, akceptując konsekwencje moich czynów, nie pozwalając narzucić na siebie klatek innych. Nie mam najmniejszego powodu postępować tak, jak ktoś lub ktosie ode mnie wymagają, bo inaczej będą marudzić. To ich problem, że im się nie podoba, że myślę i działam inaczej, niż oni by chcieli, a nie mój. - Wilhelm nie przejmował się tym, że cywilizacja wymuszała określone postępowania. On czynił tak, jak chciał. Jeśli na smutny bal wymaga ktoś równie nudne ubranie, on przyjdzie ubrany inaczej. W istocie miał wrażenie, że jego ciocia także była uwięziona w świecie pragnień innych osób. Nadal nie mówił o zabijaniu, czy innych działach, które wymagały regulacje, by istota społeczeństwa się nie rozpadła. Mówił o aspektach moralnych.

On sam nie potrzebował żadnego gestu podziękowania za to, co powiedział. Nie liczył na to, więc nie czuł się rozczarowany tym, że nie puściła je mimo uszu. Chodziło tu o to, by pokazać jej to, co myśli, a najłatwiej było na przykładzie. Słysząc jej wyjaśnień, pokręcił głową. To, co mówiła, zdecydowanie gryzło się w jego opinii ze znaczeniem. Trochę tak, jakby na psa mówić kot.
- Czy to nie jest przypadkiem materializacja dobrego słowa? Zmiana znaczenia, jego prawdziwej natury, by usprawiedliwić siebie lub kogoś. Rozkładając na czynniki pierwsze słowo: dobre. Czyż nie oznacza ono coś pozytywnego? Czegoś, co po prostu jest czymś miłym w odniesieniu do nas lub kogoś. Wykorzystanie jest trochę sprzeczne z jego ideą, bo zatruwany znaczenie słowa dobry. Ta przemiana, z czego wynika? Po co wykorzystać dobre słowo? Nie można nim się po prostu cieszyć? - A potem poszli dalej. Krytyka dobrym słowem? Od kiedy? Zamrugał parę razy i westchnął.
- Kiedy konstruktywna krytyka stała się dobrym słowem? Kiedyś była zwyczajnym elementem rozmowy, która miała na celu jedynie poprawę naszych błędów przez rzeczowe wyjaśnienie, co zrobiliśmy nie tak. Taka informacja może być cenna i bliżej jej do nauki niż słówka dobry. - Kolejny raz zderzali się poglądami. Tu akurat był nieco spokojniejszy, niż przy ujawnianiu, czym dla niego jest wolność. Po prostu był ciekawy, jak mu odpowie na te pytania. Czy znajdzie w ogóle je?
- Oczywiście, że tak. - Parsknął śmiechem. - Jesteśmy tylko czarodziejami. Możemy mieć paskudny dzień. Pójdziemy do wanny, nie weźmiemy ze sobą ręcznika i różdżki. W domu będziemy sami. Mamy więc do wyboru albo narzucić na własne mokre ciała ubrania i konkurować w byciu czarodziejem mokrej szaty i zostawiać ślady tego lub poprosić druga osobę o ręcznik. Takie sytuacje mogą się zdarzyć. I wiele innych. Nie jesteśmy przecież doskonali. - Zauważył ze śmiechem, bo ona chyba przypuszcza, że nie zdarzy się jej żadna wpadka. On nie wątpił, że sam będzie miał takowe. Nie sposób ich po prostu unikać.

Obserwował jak sobie radzi i zauważył, że całkiem nieźle. Był ciekawy, jak sobie poradzi z innymi materiałami. Oczywiście to była ta najłatwiejsza część, ale już zauważył, że nie będzie miała problemów z pisaniem. Bardzo szybko sobie poradzi z tym, by mogła pisać po dowolnej powierzchni. Jak opanuje papier, wątpił, by miała takowe problemy z drewnem, choć na pewno zobaczy pewną różnicę. Materiał potrafił się od siebie różnić i inaczej np. używało się tego na sośnie, a na dębie. Oczywiście takie materiały trudniej zniszczyć, a metal to już całkowicie inna liga. Musiała jednak opanować podstawy, by walczyć z tym.
- Tak. To trzeba ćwiczyć, aż będziesz pisała różdżka tak samo swobodnie, jak piórem. Potem będzie trzeba zmienić materiał na nieco bardziej wymagający, gdyż będziesz korzystała z tego na różnych przedmiotach. - Użył tego porównania, by wiedziała jak najlepiej to widzieć. Musiała nauczyć się po swojemu to robić, a czy to będzie szybsze lub wolniejsze, to już od niej zależało.
- Oczywiście, oprócz ćwiczeń, musisz nauczyć się rozumieć ten język tak, jak angielski. Dlatego mam w pokoju parę książek, które będą twoim ćwiczeniem na tłumaczenie. - Tu nie było tak, że wystarczy jej esej. Samo będzie się uczyć w swoim tempie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Henrietta Mulciber-Slughorn (3607), Wilhelm Avery (3611)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa