—18/03/1972—
Bal Longbottomów w rodzinnej posiadłości, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Elliott Malfoy
Nareszcie chwila oddechu od tego wszystkiego, pomyślał Erik, przechadzając się po tarasie, na który można było się dostać bocznymi drzwiami od sali balowej. W końcu trochę świętego spokoju, który w tej chwili był dla niego, jak na wagę złota. Gdyby spędził w środku jeszcze kilka minut, to chyba zapomniałby już, jak się sam nazywa. Przecież to było istne szaleństwo. Wiedział, że wyprawienie balu w tak krótkim czasie nie było łatwym zadaniem, ale w najśmielszych snach by nie przewidział, że tak się to wszystko potoczy.
— Dwadzieścia tysięcy — mruknął pod nosem, krążąc cały czas wokół drzwi, jakby nie był pewny, kiedy właściwie zamierza wrócić na salę. Niecierpliwym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i drżącą ręką wyjął pogniecioną paczkę papierosów i zdobioną zapalniczkę. Odpalił fajkę. Nie wiedział, czy tę noc można było uznać za sukces rodu. — Dwadzieścia cholernych tysięcy i Nora zmieniona w bobra.
Zaciągnął się papierosem, pozwalając, aby dym wypełnił mu płuca i rozszedł się po całym ciele. Doprawdy, nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Z jednej strony czuł się oszukany, ale z drugiej w jakiś pokrętny sposób wszystkie figury na szachownicy ułożyły się zgodnie z planem Brenny. Wiedziała, że wystawienie kolacji wywoła niemałą euforię. Miała też świadomość tego, że dzięki tej małej niespodziance stawki zostaną podbite odpowiednio wysoko. Inaczej by tego nie zrobiła.
Wypuścił dym przez nozdrza. Rześkie powietrze wiosennej nocy połączone z oddaniem się rytuałowi palenia sprawiło, że jego umysł powoli trzeźwiał po tych wszystkich ekscesach. Pewnie dopiero rano to wszystko sobie poukłada w głowie. Po prostu nie wiedział, co myśleć. Najchętniej zaszyłby się gdzieś z daleka od tłumów na resztę nocy, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na taką samowolkę. Cóż, mogło pójść dużo gorzej, uświadomił sobie, próbując nieudolnie stworzyć kółko z dymu.
I w tym momencie usłyszał stukot otwieranych drzwi, które jeszcze przed chwilą za sobą zamknął. Cholera, powinien był użyć zaklęcia. Nic dziwnego, że ktoś tu za nim przylazł. Zamknął oczy, zbierając w sobie siłę woli, aby utrzymać targające nim emocje na wodzy, po czym wemknął się innymi drzwiami na salę, niemalże wpadając na stolik, który został postawiony tuż przed samym wejściem. Przeklął pod nosem i wyminął kolejne krzesła, chcąc się przedostać przez część przeznaczoną na tymczasową jadalnię dla gości.
— Jakie to niedorzeczne. Połowa z tych ludzi powinna już dawno leżeć w łóżkach — mruknął pod nosem, zauważając, że całkiem spory odsetek gości w wieku emerytalnym brylowała na parkiecie.
Zdecydowanie wolałby, gdyby już zrobiło się tu nieco pusto. Wzrok Erika powędrował mimochodem na kanapę, przy której przystanął, jak i Elliotta, który wpatrywał się w niego z drinkiem w dłoni. Longbottom zamrugał parę razy, jakby miał problemy z dodaniem dwa do dwóch. Po chwili jednak wykrzywił usta w lekkim uśmiechu i przysiadł się do niego, ponownie zaciągając się papierosem.
— Wygląda na to, że mimo wszystko cię znalazłem. Wybacz opóźnienie, jest tu trochę — pomasował wolną dłonią nasadę nosa, uśmiechając się przepraszająco — tłoczno. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz pomimo ekhm ogólnych okoliczności.
Jeśli dla niego ten wieczór był dziwny, to co dopiero mówić o Malfoyu. Jego żona nie żyła, a on w jej imieniu mimo wszystko się tu zjawił, pośród tych wszystkich harpii z mediów i sępów z innych rodów. Nie mówiąc już o tym, że Nora jako bóbr pogryzła laskę męża jego siostry. Ugh, to zdecydowanie było dużo, jak na jedno przyjęcie.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞