• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[18/03/1972] Bal Longbottomów, Dolina Godryka || Erik & Elliott

[18/03/1972] Bal Longbottomów, Dolina Godryka || Erik & Elliott
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
03.02.2023, 22:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2023, 20:24 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

—18/03/1972—
Bal Longbottomów w rodzinnej posiadłości, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Elliott Malfoy


Nareszcie chwila oddechu od tego wszystkiego, pomyślał Erik, przechadzając się po tarasie, na który można było się dostać bocznymi drzwiami od sali balowej. W końcu trochę świętego spokoju, który w tej chwili był dla niego, jak na wagę złota. Gdyby spędził w środku jeszcze kilka minut, to chyba zapomniałby już, jak się sam nazywa. Przecież to było istne szaleństwo. Wiedział, że wyprawienie balu w tak krótkim czasie nie było łatwym zadaniem, ale w najśmielszych snach by nie przewidział, że tak się to wszystko potoczy.

— Dwadzieścia tysięcy — mruknął pod nosem, krążąc cały czas wokół drzwi, jakby nie był pewny, kiedy właściwie zamierza wrócić na salę. Niecierpliwym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i drżącą ręką wyjął pogniecioną paczkę papierosów i zdobioną zapalniczkę. Odpalił fajkę. Nie wiedział, czy tę noc można było uznać za sukces rodu. — Dwadzieścia cholernych tysięcy i Nora zmieniona w bobra.

Zaciągnął się papierosem, pozwalając, aby dym wypełnił mu płuca i rozszedł się po całym ciele. Doprawdy, nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Z jednej strony czuł się oszukany, ale z drugiej w jakiś pokrętny sposób wszystkie figury na szachownicy ułożyły się zgodnie z planem Brenny. Wiedziała, że wystawienie kolacji wywoła niemałą euforię. Miała też świadomość tego, że dzięki tej małej niespodziance stawki zostaną podbite odpowiednio wysoko. Inaczej by tego nie zrobiła.

Wypuścił dym przez nozdrza. Rześkie powietrze wiosennej nocy połączone z oddaniem się rytuałowi palenia sprawiło, że jego umysł powoli trzeźwiał po tych wszystkich ekscesach. Pewnie dopiero rano to wszystko sobie poukłada w głowie. Po prostu nie wiedział, co myśleć. Najchętniej zaszyłby się gdzieś z daleka od tłumów na resztę nocy, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na taką samowolkę. Cóż, mogło pójść dużo gorzej, uświadomił sobie, próbując nieudolnie stworzyć kółko z dymu.

I w tym momencie usłyszał stukot otwieranych drzwi, które jeszcze przed chwilą za sobą zamknął. Cholera, powinien był użyć zaklęcia. Nic dziwnego, że ktoś tu za nim przylazł. Zamknął oczy, zbierając w sobie siłę woli, aby utrzymać targające nim emocje na wodzy, po czym wemknął się innymi drzwiami na salę, niemalże wpadając na stolik, który został postawiony tuż przed samym wejściem. Przeklął pod nosem i wyminął kolejne krzesła, chcąc się przedostać przez część przeznaczoną na tymczasową jadalnię dla gości.

— Jakie to niedorzeczne. Połowa z tych ludzi powinna już dawno leżeć w łóżkach — mruknął pod nosem, zauważając, że całkiem spory odsetek gości w wieku emerytalnym brylowała na parkiecie.

Zdecydowanie wolałby, gdyby już zrobiło się tu nieco pusto. Wzrok Erika powędrował mimochodem na kanapę, przy której przystanął, jak i Elliotta, który wpatrywał się w niego z drinkiem w dłoni. Longbottom zamrugał parę razy, jakby miał problemy z dodaniem dwa do dwóch. Po chwili jednak wykrzywił usta w lekkim uśmiechu i przysiadł się do niego, ponownie zaciągając się papierosem.

— Wygląda na to, że mimo wszystko cię znalazłem. Wybacz opóźnienie, jest tu trochę — pomasował wolną dłonią nasadę nosa, uśmiechając się przepraszająco — tłoczno. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz pomimo ekhm ogólnych okoliczności.

Jeśli dla niego ten wieczór był dziwny, to co dopiero mówić o Malfoyu. Jego żona nie żyła, a on w jej imieniu mimo wszystko się tu zjawił, pośród tych wszystkich harpii z mediów i sępów z innych rodów. Nie mówiąc już o tym, że Nora jako bóbr pogryzła laskę męża jego siostry. Ugh, to zdecydowanie było dużo, jak na jedno przyjęcie.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#2
04.02.2023, 02:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.02.2023, 02:04 przez Elliott Malfoy.)  
Było późno.
Został na balu o wiele dłużej, niż z początku zakładał. Po pierwszych paru drinkach, po grzecznościowych rozmowach z bliższymi i dalszymi znajomymi, w większości z pracy, powinien był się pożegnać i opuścić posiadłość rodową Longbottomów. Wrócić do kamienicy w Londynie, spojrzeć na spokojnie śpiącego syna i zaszyć się w czterech ścianach gabinetu lub sypialni. Tak właśnie mijały mu ostatnie dni, na rutynie, na udawaniu, że jest pogrążony w rozpaczy, że odejście Simone było dla niego tragedią, po której potrzebuje czasu, aby się pozbierać. Nie było to pierwsze, zapewne też nie ostatnie kłamstwo, którym musiał karmić cały otaczajacy go świat. W gruncie rzeczy, bardziej był przyzwyczajony do pokazywania swojego stworzonego na potrzeby funkcjonowania w świecie, w jakim został wychowany, 'ja' iż do faktycznych, szczerych rozmów, które z każdym rokiem stawały się tylko majaczącymi w meandrach podświadomościach wysepkami na środku oceanu fałszu; były jak fatamorgana dla wycieńczonego podróżą po piaszczystym gruncie wędrowca; jak kot Schrodingera, istniejąc, a zarazem znikając, gdy obowiązek nakazywał otworzyć oczy. W swoich kłamstwach był nonszalancki i dość przekonujący, wyćwiczony w różnych kontrapunktach fałszu (w niewzruszonej beztrosce, którą teraz obdarzał świat po paru głębszych, w chłodzie i władczości dni powszednich w pracy, wytrenowanej złośliwości) do tego stopnia, że sam zaczynał w nie wierzyć, pozwalając, by cała reszta tonęła pod ciężarem odziedziczonego złota.
Wirujące w tańcu sylwetki zlewały się w jedno, były tylko kształtami, głównie dlatego Elliottowi przyszło na myśl, że jakby wstał zapewne wmieszałby się w tłum idealnie. Odrobinę balansując pomiędzy podchmieleniem, a rzeczywistością po paru godzinach sączenia musujących drinków. Był nikim innym jak częścią tej kolorowej masy ze sztucznymi uśmiechami, ze skrzętnie zawiązanymi muchami, zapiętymi mankietami, które rozluźniały się w kątach bogato zdobionych pomieszczeń, na starych deskach odziedziczonych nieruchomości, na perskich dywanach przywiezionych z dalekich krajów dawno, dawno temu w wieku, gdy przyprawy zdawały się kuszącym zapachem orientu, a nie banalną rzeczywistością.
Bliźniaczka opuściła go jakiś czas temu, zabrana przez męża, doprowadzona do porządku. Jej uśmiech, zaskakująco szczery, perlisty odbił się w duszy Malfoya jak, gdyby ktoś znakował bydło rozgrzanym żelazem. Nie mógł powiedzieć, że życzył Eden wszystkiego najgorszego, już nie, ale fakt, że jej małżeństwo nie było tak szczęśliwym, jak na początku się wydawało odbijał się na nim niemałą satysfakcją. Nie cieszył się jej szczęściem, zanurzał raczej w cierpieniu udając, że rozumie, gdy tak naprawdę chciał wysłuchiwać w jaki sposób jej codzienność się pogrąża, jak niezadowolona jest ze swojego życia. Zupełnie jak wtedy, gdy obydwoje mieli nad sobą wysokie sufity posiadłości rodowej, a każdy ich krok obserwowały powieszone w pokojach - jednych ciemno zielonych, innych mocno niebieskich, jeszcze kolejnych bordowych - obrazy przodków czy żyjących członków rodziny. Popiersia marmurowych rzeźb straszyły swoją obecnością na każdym roku holu pierwszego piętra, gdy jego pięcioletnie 'ja' przekraczało próg bawialni, aby ciągnąć siostrzane włosy, aby zaraz jego własne, tak samo jasne, były prawie, ze wyrwane w odwecie. Kominem pykał w tle, za ciemną zasłonką, a późno jesienne liście trzymały się na drzewach ostatkiem sił, w ostateczności zdmuchiwane, jakby energią bliźniąt szarżujących w czterech ścianach posiadłości.
- Tłoczno? - powtórzył bezmyślnie w pierwszej chwili i powstrzymał się ostatkiem zdrowego rozsądku, aby nie zamrugać. Osoba, jaką przed nim wyrosła definitywnie nie była Eden - chyba, ze siostra postanowiła zażyć eliksir wielosokowy, wyrwać się mężowi i wrócić do opijania żali, smutków i innych złośliwości. Malfoyowi chwilę zajęło wyrwanie się ze swoich własnych myśli, powrócenie do ciepłej atmosfery domu Longbottomów, gdzie w tle przygrywała muzyka, a podłoga skrzypiała lekko od tańczących ludzi.
- Ah, faktycznie, jest dość tłoczno - wymamrotał, nie będąc pewnym, czy jest to stan faktyczny, bo kanapa na której siedział znajdowała się w wyciszonej części sali, docierała do niego tylko część dźwięków, która przygnieciony był jeszcze chwilę temu Erik, gdy przemierzał odległość między balkonem, a zaciszem, w którym ukryło się najpierw rodzeństwo Malfoy, a teraz już sam Elliott.
Wypił resztę zawartości kieliszka i niezbyt skrepowany, gdyż już wiedziony przez ilość wypitych procentów, sięgnął do swoich nóg, gdzie miał postawioną butelkę z szampanem, z której dolał odrobinę rozgazowanego trunku, do przed chwilą wychylonego drinka. Lekko żółtawy płyn znalazł się w krystalicznym naczyniu, musując przyjemnie.
- Eden mnie przed chwilą opuściła - wyznał, ociężale - ale bawię się znakomicie, znaczy, na tyle znakomicie na ile mogę się bawić prawda? No, to na tyle dobrze to się bawię - rozciągnął usta w leniwym uśmiechu i oparł głowę o wnętrze łokcia, którego położonego miał na oparciu kanapy. Siedział bokiem, zwracając się przodem do swojego rozmówcy. Marynarkę miał ułożoną za sobą, wiec teraz był jedynie w białej koszuli i kamizelce, o tej samej barwie. Pomiędzy palcami ręki ułożonej na meblu miał szyjkę butelki, a w wolnej, lewej dłoni podtrzymywał kieliszek, blond włosy, zakskaująco, wydawały się wciąż w takim samym ładzie, w jakim były wcześniej (czyli wątpliwym, ale czy w Elliocie w ogóle było coś, co wydawało się nie na miejscu? Może poza jego aktualnym, trochę pijanym tonem).
- Tak sobie myślałem, że - przerwał na chwilę, jakby zastanawiał się nad czymś bardzo głęboko, nie odrywał za to spojrzenia od twarzy rozmówcy - nie wiem jak wasz dom wygląda na codzień, ale ma w sobie bardzo ciepły... ciepłą, wybacz, energię - wyjaśnił, spojrzał też na butelkę, a potem znów na Erika.
- Zapomniałem chyba trochę o manierach, napijesz się? - mial na myśli oczywiście szampana - Wydajesz się trochę spięty, albo zamyślony. Chyba raczej spięty, stawiam na spiętego. Ktoś ci napsuł nerwów znowu? Znowu, w kontekście, rozumiesz, tego futerkowego zamieszania wcześniej, licytacji, dziennikarzy, faktu, ze bal jest u ciebie w domu i tak dalej, i tak dalej - wykonał dłonią, w której chwilę temu trzymał szyjkę butelki koło, jakby chcąc przekazać o co mu chodzi. Szampan opierał się teraz o klatkę piersiową Malfoya i o kanapę, czekając na jeden, niewłaściwy ruch, aby przechylić się w drugą stronę i rozlać na podłogę.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
08.02.2023, 21:22  ✶  

Ciężka noc, pomyślał na dźwięk słów Malfoya. Nachmurzył się na widok butelki szampana, która znalazła się w rękach blondyna. Obejrzał się w kierunku baru, zastanawiając się przez moment, czy tak łatwy dostęp do alkoholu był z ich strony dobrą decyzją. Wprawdzie wszyscy byli tu dorośli i chodziło o to, aby goście mogli skorzystać z oferty barku, ale ktoś chyba powinien jednak nad tym sprawować pieczę? Zapaliła mu się w głowie mała czerwona lampka, co z kolei sprawiło, że omiótł Elliotta uważnym spojrzeniem.

Niestety, atmosfera ostatnich godzin przyjęcia nie sprzyjała zbyt dobrze trzeźwej ocenie sytuacji. Ciężko było mu więc określić, w jakim stanie znajdował się obecnie mężczyzna. Wlał w siebie co nieco, to nie ulegało wątpliwości, jednak czy przekroczył swoją granicę? Tego już nie był pewny. Zazwyczaj bywał rozsądny w tych sprawach, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nawet Erik by go nie winił, gdyby zapełniał kieliszek w szybszym tempie niż to miał w zwyczaju. Przysunął się bliżej na kanapie.

— Zostawiła cię? A to dopiero zdrada. Mam nadzieję, że mnie nie wygonisz, bo Eden może wrócić? — Uniósł bujne brwi do góry, uśmiechając się zawadiacko. Postanowił pójść w ślady przyjaciela i również usiadł bokiem, rozpinając guzik marynarki, przez co jej poły luźno zwisały po bokach. — Mam wprawdzie ledwie połowę jej uroku osobistego i klasy, ale dotrzymać Ci towarzystwa jeszcze potrafię. Tak myślę. O ile pozwolisz.

Biel elliotowej koszuli rzucała mu się w oczy, zwłaszcza po tym, jak podczas głównej części balu mężczyzna znacznie się odznaczał od reszty przez ciemną marynarkę. Faktycznie całkiem mu tak do twarzy, skomentował bezgłośnie. Może klucz do tego fenomenu tkwił w tym, jak biel koszuli podkreślała kolor jego włosów i cerę? Chyba powinien częściej się tak nosi... Zanim zdołał się za bardzo zapędzić w swoich rozważaniach, zganił się w myślach. Dopiero co stracił żonę, trwała żałoba na litość Merlina, to naturalne, że musiał dostosować swój styl do okazji.

— Hmm? — mruknął, podnosząc wzrok na twarz Malfoya, gdy ten na moment przerwał. Chciał w ten sposób potwierdzić, że cały czas go słucha. — Coś w tym jest — potwierdził, rozglądając się krótko dookoła. — Czuć, że mieszka tu sporo ludzi i przez to wydaje się przyjazny i „otwarty” na innych. Dzisiaj bardziej niż zwykle, ale to chyba dobrze. Może goście zabiorą co nieco z tego ze sobą.

Uśmiechnął się niemrawo. Na pytanie Elliotta, przywołał krótkim gestem jednego kelnerów, od którego odebrał czyste szkło.

— Napiję. Wypadałoby na poważnie przetestować, na co właściwie wyłożyliśmy pieniądze — stwierdził, zaciągając się papierosem. Dopiero gdy dym wypełnił jego płuca, zdał sobie sprawę, że wypadałoby się podzielić swoimi zapasami. — Chwilę, a gdzie moje maniery w tym wszystkim? — Wypuścił strużkę dymu przez usta i wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów ze zdobioną zapalniczką. — Zapalisz?

Jeśli Elliott wyraził ochotę na papierosa, Erik podał mu papierosa, a następnie własnoręcznie go zapalił przy pomocy zapalniczki. W przeciwnym wypadku sam zgasił papierosa, co by nie palić w samotności. Na pytanie przyjaciela zmarszczył lekko brwi, wyraźnie starając się zdusić w sobie ciężkie westchnięcie. Naprawdę aż tak było po nim wszystko widać?

— A co, masz na to jakieś lekarstwo? — zażartował z krzywym uśmiechem. — Po prostu dużo się dziś wydarzyło. To trochę przytłaczające. Zależało mi się, żeby ten bal zakończył się sukcesem, ale nie spodziewałem, że aż tak nabierze tempa. Na Merlina, jeszcze ten bóbr.

Przewrócił wymownie oczami, nie zwracając większej uwagi na butelkę z szampanem, której pozycja w każdej chwili groziła małą katastrofą. Erik oparł głowę o kanapę, przyglądając się swemu towarzyszowi. Cieszył się, że pomysł z wygłuszonymi miejscami dla gości wypalił, bo odbycie jakiejkolwiek rozmowy bez zaklęć wyciszających byłoby zapewne dosyć mało efektywne.

— Przynajmniej nie skończyło się to żadną katastrofą — dodał po dłuższej chwili. — Sprawiłeś, że ten wieczór był o wiele mniej uciążliwy. W zasadzie uratowałeś mnie dwa razy; raz przez ten swój śmiały wybryk, by zjeść ze mną kolację, a potem z dziennikarzami. To było całkiem... Doceniam to.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#4
17.02.2023, 03:15  ✶  
Nie mógł widzieć czerwonej lampki w umyśle Erika, nawet jeżeli mimika czy spojrzenie młodszego mężczyzny wyrażały przez chwilę zatroskanie, tak Malfoy był w stanie wystarczająco upojonym, aby kompletnie takie kwestie pomijać. Zazwyczaj drobiazgowy, z wysoko podniesioną gardą, teraz rozluźniony oddawał się chwili. Bycie odebranym przez innych jako nadmiernie szczęśliwy też nie wydawało się wysokim prawdopodobieństwem, Elliott nie miał w zwyczaju szerokich uśmiechów czy rozrzutności emocjonalnej, nawet po wypiciu paru pełnych kieliszków mocniejszego alkoholu; pozytywne emocje wyrażał przez migotliwe spojrzenie niebieskich oczu i ewentualny brak chłodu w roztaczanej aurze. Druga kwestia na pewno nie dotyczyła konwersacji z Longbottomem - czy to trzeźwych, czy bardziej pijackich.
- Uroku osobistego? Eden? - zapytał prawie, że prychając i powstrzymał się w ostatnim momencie, zaciskając usta - No tak, być może jest w tym ziarnko prawdy, acz jesteś pewien, że to co opisujesz to na pewno urok, a nie po prostu własny strach na jej widok? Zauważyłem, że większość mężczyzn zdaje się zapominać o niewielkiej różnicy pomiędzy tymi dwoma, gdy z nią rozmawia - zmierzył zawadiacki wyraz twarzy Erika spojrzeniem i przymrużywszy delikatnie oczy, przez co w ich kącikach uwydatniły się niewielkie zmarszczki, kontynuował - To chyba musi być jakaś nasza wspólna, rodzinna cecha - jego głos był przepełniony lekkością, z jaką wypowiada się żart, a wyraz twarzy sugerował, że Malfoy był z jego powodu niesamowicie dumny, co zazwyczaj, w momentach, gdy nie wlał w siebie połowy udostępnionego przez gospodarzy barku, nie przebijało się przez neutralnie chłodną maskę.
- A czy jakbym cię wygonił - przesuwał palcem po kanapie, jakby próbował zbliżyć dłoń do rozmówcy, acz ostatecznie zadecydował się na jej materiale narysować skomplikowany wzór - to byś sobie poszedł? Faktycznie oczekujesz mojego pozwolenia? - dopytał, chociaż zauważył, że mógł odrobinę przesadzić. Był podchmielony, a pomieszczenie migotało w karuzeli barw, gdy zmieniał pozycje głowy, ale nie upił się do tego stopnia, aby nie myśleć chociaż odrobinę o wypowiadanych słowach.
- Tylko się droczę - dodał po chwili, już z mniejszą dozą pewności siebie, jakby dla załagodzenia tonu, bo teren, na jaki zdawał się wkraczać był wcześniej nieodkryty. Ostrożności nigdy za wiele.
Uniósł odrobinę głowę upijając trunek z kieliszka, jednocześnie wykorzystując moment, w którym zielone oczy drugiego mężczyzny skupiły się najpierw na przeczesaniu pomieszczenia wzrokiem, a potem na przynoszącym czyste szkło kelnerze. Gdyby był całkiem trzeźwy już dawno ukróciłby myśl o tym, jak przyjemna naturalność i niewymuszona szczerość biła od Erika i w jaki sposób nań wpływały, wręcz przyciągały pozwalając zobaczyć ukradkowe spojrzenia, bledsze uśmiechy czy poprzetykany pewnego rodzaju zmęczeniem zamyślony wyraz twarzy. Niezależnie od ubioru, który teraz był odpowiednio odświętny, brunet wyglądał po prostu dobrze. Przystojne rysy przebijały się przez kilkudniowy zarost, a nawet gdy go nie było to po prostu nie gubiły się w nim sprawiając, że mężczyzna wydawał się młodszy, bardziej chłopięcy, co przecież było irracjonalną myślą, gdy miało się przed sobą sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry wyjątkowo dobrze zbudowanego człowieka... Człowieka, który bez cienia wysiłku mógłby przycisnąć Cię do tej kanapy jednym, silniejszym ruchem i... oh na litość Merlina.
Rozpięcie guzika, przez co połacie marynarki rozsunęły się na boki, popchnęło jedynie myśli Malfoya głębiej w rejony, w których definitywnie chciał się znaleźć, acz niespecjalnie powinien.
Bez dopytywania nalał do pustego kieliszka przechwyconego przez Erika od kelnera sowitą ilość szampana.
- Oh tak, z chęcią - mruknął, jakby wybudzony z naprawdę przyjemnego snu, który zdawał się wcale nie kończyć, acz przybierać innych, bliżej jeszcze nieokreślonych kształtów.
Słowa przywdziane w idealnie wyraźną dykcję ledwo docierały do otumanionego bąbelkami szampana umysłu, gdy palce wolnej dłoni powędrowały w kierunku trzymanego przez Erika papierosa. Zatrzymał rękę w pół drogi, jakby orientując się, że to nie tego dotyczyło pytanie, że przecież nie będą dzielić jednego zawiniętego w bibułkę tytoniu. Szkoda, pomyślał absolutnie nie powstrzymując galopujących myśli, acz ręką, reflektując się, sięgnął do paczki, pozwalając odpalić sobie papierosa.
- Jeżeli ufasz moim gustom, a w tym wypadku powinieneś, to powiem, że z szampanem wam definitywnie wyszło - słowa pochwały od Elliotta, jak od każdego Malfoya, były definitywnie wyjątkiem, nawet jeżeli wyrażały jedynie pozytywną opinię na temat jednego trunku, a nie całokształtu. Oczywiście mowił w połowie żartem, poddając się przyjemnej atmosferze rozmowy, oddzielonej od zgiełku sali balowej.
A co, masz na to jakieś lekarstwo?, te słowa jeszcze dłuższą chwilę odbijały się echem w umyśle blondyna, powodując, że spojrzenie niebieskich oczu zaiskrzyło filuternością, której, niestety nie mógł wyrazić na głos. Nie pozwalał sobie, to byłoby zbyt nietaktowne, w sytuacji, gdy dopiero co stracił małżonkę, a poza tym... No właśnie, obydwaj byli mężczyznami.
Mimo piekącej jak irytujące zacięcie papierem myśli, kontynuował swoje bujanie w obłokach. Nie chciał, aby przyjemne odurzenie się kończyło.
Nie jedno, a cały wachlarz i uwierz mi, że wróciłbyś po więcej, słowa chwilę kręciły mu się na języku, ale ostatecznie zapił je, połykając wraz ze szczypiącymi bąbelkami musującego alkoholu w żółtawym kolorze, sprawiając, że kieliszek zrobił się do połowy pusty.
- Wieczór, bądź reszta nocy spędzona w wyborowym towarzystwie jest chyba wystarczająco dobrym lekarstwem - przefiltrował wcześniejsze słowa i wypuścił je z ust w dopuszczalnej formie - Twoja siostra zdaje się mieć wszystko pod kontrolą, nikt się chyba nie obrazi jak jeden raz wybierzesz pocieszanie dobrego przyjaciela, który właśnie oddał na szczytny cel niezmiernie duże pieniądze, nad obowiązki - mrugnął do niego, pozwalając sobie na odrobinę zawadiackości, która meandrowała w jego słowach raz zwiększając swoją ilość, a raz zmniejszając.
Zapomniał na chwilę o papierosie, więc wygiął się odrobinę do tyłu, przez co butelka prawie, że wylądowała na ziemi, opierając się jedynie na słowo honoru o udo Elliotta, aby strzepnąć popiół do stojącej na stoliku popielniczki. Nie chciał przecież Longbottomom brudzić parkietu w domu, nawet jeżeli dało się to prosto uprzątnąć zaklęciem, nie chciał okazywać tym braku szacunku.
W zaskakująco zwinnym ruchu wygiął się z powrotem do pozycji, w której siedział, przez chwilę próbując złapać pion, a ostatecznie znajdując oparcie w materiale kanapy.
Fakt, że słowa o sporej sumie pieniędzy mogły zabrzmieć nie na miejscu, jakby kupował sobie towarzystwo Erika i, co najgorsze, jakby wcale mu to nie przeszkadzało, jakoś przeleciał mu w tym stanie obok głowy. Niektóre kwestie, jeżeli było się tak obrzydliwie bogatym, po prostu wydawały się nie docierać do umysłu. Dla Malfoya dwadzieścia tysięcy to było spora inwestycja, ale na pewno nie taka, która sprawiłaby, że zbankrutował, głównie dlatego nie czuł aż takiego ciężaru kwoty, definitywnie nie dlatego, że nie znał wartości pieniądza, w końcu pracował w Departamencie Skarbu. Ot, w stanie odurzenia nie filtrował swoich wychowanych w ogromnej rezydencji myśli uprzywilejowanego chłopca.
Butelka - wciąż na skraju upadku i tragedii - nie była dla niego priorytetem, w końcu miał przed sobą zielonookie bożyszcze, które skupiało na nim cała swoją uwagę, czego mógł chcieć więcej?
Kolejne słowa strąciły go trochę z pantałyku, więc zaciągnął się papierosem i odgiął głowę w drugą stronę, aby wypuścić z ust dym.
Chyba nie wiedział co ma powiedzieć, wciąż nie przyzwyczaił się do tego, jak to jest być faktycznie docenianym i... w tak szczery, bezpośredni sposób.
- Bóbr mnie szczerze rozbawił, wybacz, ale... cóż mogę powiedzieć. Nie jestem pewien po co ktoś to zrobił, ale definitywnie sprawił, że impreza nabrała jeszcze wyraźniejszych kolorów. Następnym razem postaraj się po prostu odciągnąć uwagę dziennikarzy, zamiast przypominać im o zamieszaniu, mała rada - zaśmiał się krótko, pod nosem.
Przełknął ślinę.
- Nie ma sprawy. Tak myślę. To nic takiego. Naprawdę. - nie wiedział czemu, ale faktycznie tak myślał. Fakt, licytacja dała mu dużo emocji, ale późniejsza rozmowa z dziennikarzami była dla niego naturalną, wyuczoną do perfekcji czynnością, był trochę zdezorientowany faktem, że ktokolwiek mógł to odbierać w taki sposób.
- To jedyna rzecz, którą umiem i mogę zrobić, więc przynajmniej... - dodał ciszej, znacznie ciszej, trochę spuścił spojrzenie, nie będąc w stanie zmierzyć się teraz z niczym innym, niż z podłogą - przynajmniej się do czegoś przydaje - dokończył, odrobinę gorzko i pociągnął ostatni łyk z kieliszka.
Musiał przymknąć oczy, bo zaczynały go oblewać fale gorąca, nie był pewien czy z powodu alkoholu, czy tego, jak obecność Longbottoma na niego wpływała.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
20.02.2023, 01:49  ✶  

— A więc nie jestem jak większość — odparł niby ponuro, że zarzuca mu się strach przed żoną Williama. Gdyby chciał zachować te pozory, zapewne lepiej by było, gdyby zasznurował usta i zmienił temat, jednak nie minęło nawet dziesięć sekund, a Erik musiał kontynuować. — Poza tym, myślę, że bliżej temu to onieśmielenia, niż strachu. Nie boję się Eden — stwierdził, starając się brzmieć poważnie, ale ton jego głosu wręcz kipiał od niepewności. — Naprawdę! Jest specyficzna, to prawda, ale żeby się jej od razu bać? Może się po prostu lubi droczyć z ludźmi, a cóż... Nie wszyscy są tak obyci w sztuce konwersacji, jak ona, ty, czy cóż... Ja — mruknął Erik, a jego policzki oblały się czerwienią. Ach te rozbujałe męskie ego.

Mężczyzna zaciągnął się papierosem i z nerwów, które go nawiedziły, chciał od razu wypuścić dym z ust, co sprawiło, że momentalnie zaczął donośnie kaszleć, a oczy zaczęły mu łzawić. Tak. To zdecydowanie udowadniało, że nie miał żadnych, nawet najmniejszych obaw, względem siostry swego przyjaciela. Kiedy już doprowadził się do porządku, wbił wzrok ponad ramię Elliotta, co by nie konfrontować się z jego spojrzeniem.

— Jest to jakieś wytłumaczenie. Chociaż może klucz leży w tym, że im więcej czasu się z wami spędzi, tym lepiej się wam rozumie i człowiek po prostu... chłonie waszą aurę? — Wygiął usta w lekkim uśmiechu. — Pomyśl o tym przez chwilę, a teraz dodaj do tego to, że może to działać w obie strony. Pomyśl, że mógłbym zaadaptować część waszych zachowań, a wy część moich? — Erik wyobraził sobie skrzyżowanie Eden z Brenną i aż nieco zbladł, gdy scenariusz ten na dłużej zagościł w jego głowie na dłużej. To... to było przerażające.

Iskierki w jego oczach nieco przygasły, a entuzjazm nieco opadł, gdy Elliott zapytał, czy faktycznie by sobie poszedł. Rozejrzał się na wszystkie strony, gdyż było to dosyć mało komfortowe pytanie, poniekąd sugerujące, że mógł się tutaj dosiąść nieproszony.

— Jesteś moim gościem, ale nie jesteś zobligowany do tego, aby znosić moje towarzystwo — odpowiedział, wodząc wzrokiem za palcem Elliotta, który wykreślał na kanapie jakiś bliżej nieokreślony wzór. — Więc tak, miło by było dostać afirmację, że faktycznie moja obecność jest... akceptowana. Aczkolwiek, gdyby nie była, to byłoby mi trochę przykro, mimo wszystko.

Przekazał blondynowi papierosa, chociaż automatycznie odsunął nieco rękę, gdy sięgnął po papierosa, którego miał między palcami. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, wspólne palenie w ten sposób nie było złym pomysłem, ale nie do końca to miał na myśli.

— Nie no... Ufam, ufam. Teraz to tym bardziej muszę skosztować. — Zerknął do kieliszka, aby po chwili zamoczyć usta w alkoholu. Oblizał lekko dolną wargę, zastanawiając się, jak w skali od 1 do 10 oceniłby smak szampana. Takie siedem w porywach do ośmiu, stwierdził po dłuższej chwili. Potrafił docenić dobry alkohol, ale szampan dosyć szybko przestawał mu smakować w większych dawkach. Gdyby to było wino, to sytuacja miałaby się nieco inaczej.

Erik nie miał złudzeń, że jeśli był ktoś, kto mógłby mu umilić resztę tego przyjęcia, to był to Elliott. Ostatnie czego obecnie chciał to spędzać czas w otoczeniu siostry i kuzynostwa, gdyż był już po prostu zmęczony całą sytuacją i potrzebował po prostu odpocząć. A blondyn, nawet jeśli niewiele mówił, tak potrafił paroma słowami sprawić, że umysł Longbottoma wyciskał z siebie siódme poty, starając się nadgonić za jego tokiem myślenia i dorównać w sztuce retoryki. Może nie był to odpowiedni czas na dywagacje o wielkich wartościach, czy wielopokoleniowej historii, ale nawet zwykła rozmowa była lepsza od ślęczenia nad butelką w samotności przy barku.

— Raczej noc — powiedział bez zająknięcia, kompletnie nieświadom dwuznaczności tych dwóch słów. Wieczór dobiegł końca już kilka dobrych godzin temu, księżyc wisiał wysoko, gwiazdy błyskały na nocnym niebie, więc tak... Wieczór mieli już zdecydowanie za sobą. Uśmiechnął się, gdy Elliott do niego mrugnął. — Pewnie masz rację. Jakoś sobie poradzi z całą resztą gości. A jak się trochę przy tym podenerwuje to, ten jeden raz, wyjdzie jej to na dobre. — Mimo wszystko miał prawo być chociaż trochę zły na siostrę, prawda? Jasne, zazwyczaj przestał się obrażać po pięciu minutach w porywie do piętnastu, ale tym razem mógł sobie pozwolić na wydłużenie tego czasu. — A z Twojego towarzystwo niełatwo jest zrezygnować, więc trzeba świętować każdą okazję.

Longbottom był pod niemałym wrażeniem zwinności swego kompana. Nie był jednak w stanie powstrzymać odruchu, jakim było sięgnięcie po szampana, który niebezpiecznie chybotał się to w jedną, to w drugą stronę, gdy Elliott robił darmowy pokaz swojej gibkości na kanapie. Powstrzymał butelkę przed rozbiciem się na podłodze, chwytając ją w okolicy szyjki. Jego palce musnęły krótko materiał spodni Malfoya, aby prędko się od niego oderwać, co by przenieść butelkę w bezpieczne miejsce – na kolana Erika. W jego obecności ten alkohol się nie zmarnuje, lądując na salonowych panelach.

— Czyli udawanie, że problem nigdy nie zaistniał i odwrócenie od niego uwagi, to dobre rozwiązanie? — Spojrzał na Elliotta z niemalże dziecięcym zdziwieniem. Na krótką chwilę stał się w jego oczach istnym guru, który odkrywał przed nim jedną z wielu tajemnic wszechświata. — Przecież wtedy wałkują temat bez końca i wymyślają własne wersje, a potem sami sobie dopowiadają szczegóły! — Uniósł na moment ręce w górę w ramach żywej gestykulacji. — Chciałem tego uniknąć i wydać jakiś no nie wiem... Oficjalny komunikat! Broniłem honoru tego balu!

Wycelował papierosem w przyjaciela, unosząc lekko jedną brew do góry, jakby w ten sposób kwestionował, czy ten, aby na pewno wierzy w jego wersję zdarzeń. Nie chciał przypominać o zamieszaniu. Ba, nawet nie musiał! Przecież od zmiany Nory w bobra, a wywiadem minęło zaledwie kilka minut, to nie było tak, że znalazł dziennikarzy po godzinie i wtedy zaczął nalegać na rozmowę na temat incydentu! Po prostu zależało mu na tym, aby zyskać, chociaż minimum kontroli nad narracją. Biorąc pod uwagę, że już i tak pewnie będzie napiętnowany, jako jeden z „eksponatów” aukcji, to musiał jakoś przejąć ster nad tym, jakie wieści wypłynął z posiadłości.

To nie jedyne, w czym jesteś dobry i dobrze o tym wiesz, pomyślał, chociaż nie wypowiedział tych słów na głos. Podejrzewał, z jaką reakcją spotkałyby się takie słowa. Zaprzeczenie, dalsze tłumaczenie wraz z podaniem przykładów, a na koniec niechętna zgoda, nawet jeśli Malfoy by to w pełni nie uwierzył. Nie chciał dodawać mu zmartwień i pomagać we wzniesieniu kolejnego muru, który miał odgrodzić go od innych w ramach żałoby po żonie. Pomimo tego, że całkiem spora ilość alkoholu krążyła mu już we krwi, postanowił ugryźć tę sprawę od innej strony.

— Twoje talenty w kwestii radzenia sobie z naszą ukochaną prasą są godne podziwu, ale nawet gdybyś nie mógł mnie wesprzeć, to i tak doceniłbym Twoją obecność tutaj. Wystarczy, że po prostu jesteś z nami — powiedział, opierając czubek głowy o oparcie kanapy, opuszczając wzrok na siedzenie, gdy Elliott odwrócił od niego spojrzenie. — Poza tym, sprawiasz, że ten tłumek zdaje się nieco mniej... obcy. Nie, żebym uważał kogokolwiek z gości za wroga, więc miło mieć tu, chociaż kilka znajomych twarzy.

Zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy przyszli tutaj przede wszystkim po to, aby wesprzeć aukcję charytatywną. Niektórzy przyszli dla zabawy, inni dla aukcji, a jeszcze co poniektórzy, bo zostali do tego zmuszeni lub po prostu się nudzili. Mimo to, że mieli różne intencje, Erik lubił widzieć tak duże grupy czarodziejów i czarownic razem, gdy razem faktycznie mogli wprowadzić jakieś zmiany i komuś pomóc. Pośród stolików, sof i alkoholi, bawiąc się przy dobrej muzyce, mogło się wydawać, że gości nie dzieli tak wiele, jak za progiem, gdy, chociażby na korytarzach Ministerstwa Magii tak wielu z nich musiało przywdziewać najróżniejsze maski. A może to po prostu idealistyczne pobudki Erika się odzywały po sporej dawce alkoholu i nikotyny, skłaniając go ku tej perspektywie.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#6
20.02.2023, 03:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.02.2023, 07:20 przez Elliott Malfoy.)  
Niebieskie oczy Elliotta pociemniały.
Przez twarz blondyna przeszedł cień różnych emocji, nad jakimi w tym stanie nie mógł w pełni zapanować - od niezrozumienia przez konsternację po zazdrość. Ta ostatnia odbiła się w spojrzeniu migotliwymi ognikami, które równie dobrze mogły byc też światłem padającym akurat z żyrandolu podwieszonego w sali balowej. Nie zmienia to faktu, że jasne brwi poszły do góry, a uśmiech na chwilę zrzedł, aby pojawić się w swojej bledszej postaci.
Na Merlina, czy nawet teraz muszę cierpieć katusze z powodu samego wspomnienia imienia 'Eden'? Czy to się kiedyś skończy?
Jego podduszone ilością bąbelków myśli zaczęły wysnuwać naprawdę przeróżne scenariusze, zanim Malfoy zdołał je ukrócić i wrócić do logiczniejszych wniosków, chociaż na dnie umysłu pozostała podejrzliwość, podszyta latami nieprzyjemności i zawodów.
- Onieśmielenia? - wypalił w końcu. Jeżeli dałoby się te słowa do czegoś porównać, to przypominały parę wychodzącą z czajnika, gdy woda w jego wnętrzu zwiastowała przyszłe zalewanie herbaty lub kawy wrzątkiem. Niepewność Erika wcale w niczym nie pomagała, wręcz przeciwnie, zdawała się upewniać Kanclerza w przekonaniu, że darzy jego bliźniaczkę przyjemniejszymi uczuciami. Być może było to mylne założenie, być może podyktowane alkoholowym upojeniem i negatywnymi emocjami do siostry, jakich w pełni nigdy się nie wyzbył. A przecież to byłby chyba gwóźdź do elliottowej trumny, jeżeli okazało by się, że obiekt jego aktualnych westchnień darzy jakimikolwiek uczuciami Eden.
Rumieniec na twarzy Longbottoma spowodował, że Malfoy zamrugał w szczerym skonfundowaniu i pozwolił wcześniej uniesionym brwiom się zmarszczyć.
- Erik, podoba ci się moja siostra? - wydawało się, że wyrzucenie z siebie tych słów było dla Elliotta trudniejsze niż byłoby wypicie najtańszego, najpaskudniejszego wina z najobskurniejszego sklepu monopolowego w całej Wielkiej Brytanii. Bezpośredniość włożona w to pytanie również nie była do niego podobna, wręcz niespodziewana, ale podpity Malfoy uznał, że zaspokojenie ciekawości w tej kwestii jest sprawą najwyższej wagi. Ostatnie, czego chciał to spędzić tę noc w niepewności, zirytowaniu i myśleniu o Eden, na Merlina.
Sam zaczął temat bliźniaczki, więc musiał doprowadzić go do końca przełykając konsekwencję swojego własnego paplania. Zazwyczaj wybierał tematy skrupulatnie i ostrożnie, acz ilość wypitego alkoholu przesłoniła mu możliwość dostrzeżenia konsekwencji wypowiadanych zdań. Cóż, gorzej już być, chyba nie mogło, więc po prostu pociągnął kolejny łyk pozwalając lekko rozgazowanemu trunkowi podrażnić podniebienie.
Kolejne wypowiedzi Longbottoma jedynie zamieszały logikę z emocjami, które przelewały się, próbując znaleźć harmonię bądź ujście z wnętrza Elliotta.
- Błagam cię nie wyłapuj naszych zachowań - parsknął pod nosem, chyba chcąc się zaśmiać, ale wyszło, jak wyszło, zabrzmiał trochę jakby się dławił, więc odchrząknął - Nie jest to potrzebne, naprawdę. Jesteś idealny taki, jaki jesteś - spiął mięśnie przepony, aby nie zachłysnąć się własnym oddechem. Chyba naprawdę przesadził z ilością alkoholu, bo własne słowa zabrzmiały mu obco. Zestresowało go to do tego stopnia, że poczuł nieprzyjemne ciepło gromadzące się w żołądku i rozchodzące po całym ciele. Poprawił kołnierz koszuli.
Odstawił pusty kieliszek na najbliższą przestrzeń płaską i zajął się papierosem, przerwa definitywnie dobrze mu zrobi.
- Noc brzmi przyjemniej, pełniej - przyznał, chyba chcąc odwrócić uwagę od wcześniejszego zbytniego uzewnętrznienia o tym jak postrzega rozmówcę. Komplement mógł być szybki, mało poetycki, ale fakt, że wypowiedział go tak bezpośrednio wprawiało w dyskomfort. Czuł, że stracił nad sobą kontrolę, wydawało mu się z początku, że tego właśnie chciał, ale fale gorąca szybko przypomniały o stresie jaki wiąże się ze stąpaniem po tak niepewnym gruncie.
Kompletnie ignorował butelkę szampana opierającą się o udo, więc gdy Erik sięgnął tam ręką podążył za jego dłonią schylając głowę, a potem śledząc trunek dopóty ten nie został odstawiony. Oh, no tak, przecież by się wylało, pomyślał i wrócił spojrzeniem do twarzy rozmówcy, coby nie rozkojarzyć się zbytnio i nie poddawać kolejnym meandrom swojego umysłu.
- Być może cię to zaskoczy, ale w tej sytuacji akurat tak - temat dziennikarzy przyjął z widoczną ulgą, wciąż pozwalając rozmówcy dostrzegać o wiele więcej zmian i emocji na swojej twarzy - Zawsze będą mieć swoje wersje, ty wypowiadając się dodajesz im tylko prawdziwości lub możliwości do spekulacji. Brak zaangażowania w takich kwestiach często jest o wiele lepszy. Niepodparte niczym plotki o wiele szybciej się rozmywają, na pewno też nie trafiają na okładki, co najwyżej do danych rubryk w Czarownicy czy innym pismaku - zaciągnął się papierosem, pozwalając nikotynie opanować rozchybotane emocje.
Na wzmiankę o 'honorze balu' uśmiechnął się szczerze, co dodało jego zazwyczaj chłodnej lub spowitej w zadumie czy oceniającym wyrazie twarzy ciepła.
- Oficjalny komunikat to może wydać Ministerstwo, Brygada Uderzeniowa czy ktokolwiek taki, ty jesteś po prostu człowiekiem, który zaprosił ludzi na bal. Pozwól im snuć scenariusze i tak będą to robić, nie pokazuj, że się przejmujesz. Dziennikarze żerują na emocjach i sensacji, po prostu im jej nie dawaj. Wiem, że to może brzmieć dość ironicznie w kontekście kobiety przemienionej w bobra, ale ty jako osoba wysoce rozpoznawalna, wypowiadając się o tym, zapewniasz im jeszcze więcej rozgłosu, zapewne i pieniędzy w sakiewkach - spojrzał tęsknie na kieliszek, ale powstrzymał się przed kolejną dolewką trunku. Policzki wciąż miał czerwone od jego ilości, która krążyła w krwioobiegu.
Wcześniejsze emocje, choć nie znalazły ujścia, tak uspokoiły się bez dącej w nie wichury. Pierwsze przebiśniegi rozczulenia przebiły się przez chłód jasnego spojrzenia, gdy przyglądał się dziecięcemu zdziwieniu i żywej gestykulacji rozmówcy. Musiał przyznać, ze coś w szczerości takich emocji absolutnie go poruszało, roztapiało schowane za murami z lodu serce, tak samo jak kiedyś w wypadku Perseusa i jego charakterystycznego poczucia humoru czy porywczości, tak samo teraz w towarzystwie Erika.
Gdyby ojciec trenował Cię do tego od ponad dwudziestu lat, też byś takie posiadał, pomyślał, ale nie dał po sobie poznać, że coś takiego przeszło mu przez głowę. Nie chciał krytykować umiejętności Longbottoma, a jedynie dać mu radę. Nie potrzebował też upewnienia, że jego własne zdolności są dobre - zdawał sobie z tego sprawę, acz komplement w takiej formie był zawsze mile widziany, więc skinął głową, dziękując losowi, że nie został zasypany lawiną pozytywnych słów na swój temat. Nie, że tego absolutnie nie lubił, z jednej strony zasilało to jego ego, a z drugiej absolutnie onieśmielało, a w stanie upojenia alkoholowego wolał nie testować swoich reakcji na tego typu rzeczy.
- Czy mam to rozumieć jako 'przy tobie nie muszę udawać aż tak jak przy innych'? - zapytał, tym razem nie wyginając się, a przesuwajac w stronę stolika i sięgając dłonią po popielniczkę - Bo jeżeli tak, to wzajemnie. - zgasił papierosa.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
21.02.2023, 02:10  ✶  

Wiedział wprawdzie, że mężczyzna nie darzy swojej siostry najcieplejszymi uczuciami, jednak wciąż należała do jego rodziny, więc starał się nie sięgać po słowa, które w mniemaniu co poniektórych mogłyby zostać uznane za zbyt ostre. Bądź co bądź, wyrażenie „wytrąca ze strefy komfortu”, a „wzbudza powszechne przerażenie” znacznie się od siebie różniło. Widząc jednak, że chyba nie został do końca zrozumiany, postanowił wyjaśnić swoje stanowisko.

— W kontekście bezceremonialnego wyprowadzania ludzi z ich strefy komfortu — doprecyzował niepewnie. Eden była jedyna w swoim rodzaju, co do tego chyba żaden z nich nie miał wątpliwości, ale nie chciał w żaden sposób jej obrazić.

Niestety, niedane mu było dodać nic więcej, gdyż z ust Elliotta padło jeszcze jedno pytanie, a po nim Erik zakrztusił się szampanem. Co jak co, ale takiego oskarżenia się nie spodziewał. Nie ma więc, co się dziwić, że zareagował dosyć nerwowo. Odstawił kieliszek na bok, zasłaniając usta dłonią, chcąc w tyn sposób stłumić kolejną falę kaszlu. Wbił w swego towarzysza oskarżycielskie, ale też nieco przestraszone spojrzenie, jakby zaczynał podejrzewać, że ten próbuje wpędzić go do grobu takimi insynuacjami. Jak mogło mu w ogóle coś takiego przyjść do głowy? To na pewno przez ten alkohol. Blondyn chyba jednak nie miał tak mocnej głowy, jak sugerowały pozory.

— Nie wierzę, że muszę Ci o tym przypominać, ale ona ma męża — powiedział, jakby to wyjaśniało wszystko.

Skoro już kogoś miała, to logiczne, że była poza czyimkolwiek zasięgiem. Nawet Erika, jeśli jakimś cudem byłby nią zainteresowany. A nie był. Jego szlachetna natura nie pozwoliłaby mu na wywołanie skandalu. A taki zapewne by wybuchł, gdybym chociażby spojrzał na nią w dwuznaczny sposób, uświadomił sobie Erik i dopiero wtedy zorientował się, że w gruncie rzeczy nie zaprzeczył oskarżeniom Malfoya. Skrzywił się.

— Wybacz, to nie zabrzmiało dobrze. Twoja siostra mi się nie podoba. — Zamrugał, po czym zamarł na chwilę. — Nie, to wcale nie brzmi lepiej. Nie jest brzydka ani nic. Chodzi o to, że — ułożył dłonie w wieżyczkę, raz po raz uderzając o siebie opuszkami palców otwartych dłoni— Eden niezaprzeczalnie jest atrakcyjna, ale do mnie osobiście nie do końca... przemawia. Szanuję jej siłę charakteru i to jak pokierowała swoim życiem, ale nic poza tym. Nie masz się o co martwić, nie jestem i nie będę nią zainteresowany. — Zaczerwienił się, zażenowany tym, że ktokolwiek mógł mu zarzucić coś takiego.

Czy naprawdę byłaby to taka katastrofa? Przejęcie kilku nawyków od Malfoyów niekoniecznie musiało się skończyć jakąś wielką tragedią. Odznaczali się sporą siłą woli, wiedzieli jak sobie radzić w życiu i mieli jasno określone cele. Niektórzy powiedzieliby, że dążyli do nich po trupach, jednak Erik nie potrafił postrzegać tego, jako czegoś w stu procentach niemoralnego. Wiedział z doświadczenia, jak wygląda ciągłe chodzenie ze wszystkimi na ugody, a perspektywa postawienia na swoim i załatwieniu sprawy „na skróty” używając swojej pewności siebie jako swoistego taranu, była niezaprzeczalnie nęcąca. Erik już miał odpowiedzieć, jednak kolejne słowa Elliotta sprawiły, że zmarkotniał, gdy nazwano go idealnym.

— Mhm — mruknął niemrawo, odwracając głowy, co by ukryć teatralny młynek oczami. Odwrócił głowę, co by ukryć teatralny młynek oczami. Nie znosił tego określenia, a w połączeniu z oskarżeniami o zainteresowanie Eden, poczuł się nieco wytrącony z rytmu. Obrócił się i wbił plecy w oparcie kanapy, obserwując bawiących się na parkiecie gości. Po chwili jednak się zreflektował i uśmiechnął słabo: — Ciągnie swój do swego, czyż nie?

Spojrzenie Longbottoma stało się nieco czujniejsze, gdy Elliott tłumaczył mu, jak powinien postępować w towarzystwie dziennikarzy. Zazwyczaj starał się po prostu, jak najszybciej się ich pozbyć, nawet kosztem zaangażowania się w dyskusję z nimi, jednak teraz przedstawiano mu nieco inną taktykę. Może powinien ją wypróbować, przy najbliższej okazji? Może nie dzisiaj ani nie za tydzień, ale przy następnym większym przyjęciu? Po takim rozpoczęciu sezonu reporterzy pewnie ubzdurają sobie, że od teraz każdy bankiet przyniesie im równie dużo nowych plotek. Dopił szampana.

— Czyli nie powinienem zakończyć balu toastem na cześć Brygady Uderzeniowej i że gdyby nie jej szkolenia, po salonie dalej ganiałby bóbr? To już dolewanie oliwy do ognia? — spytał z przekorą, która sugerowała, że podobny plan faktycznie mógł zrodzić się w jego głowie. Wykrzywił usta w podkówkę. — Pochwalny elaborat w stronę Departamentu Przestrzegania Prawa też pewnie się na mnie odbije? — Wydał z siebie przeciągłe westchnienie, a następnie zaśmiał się krótko. — Eh, a miałem takie wielkie plany. Chciałem umieścić tam nawet wzmiankę o tym, że nieocenionym wsparciem dla naszych drogich sił bezpieczeństwa okazał się reprezentant Ministerstwa Skarbu. Tsk, tsk, straciłeś okazję życia, Elliocie.

Zmrużył oczy, starając się określić, czy blondyn faktycznie poprawnie odgadł jego przekaz. Po niedługiej chwili skinął powoli głową.

— Można to tak nazwać. Rozumiesz mnie, jak mało kto, a przez to czuję się komfortowo, gdy jesteś w pobliżu. Wiem, że nawet jeśli w tłumie dziesięć osób podniesie brwi, a ty będziesz wśród nich, to przynajmniej ty poznasz się na tym, co chciałem przekazać — zdradził Erik, również gasząc swoją fajkę. — Znajduję w tym wielką pociechę, jeśli mogę tak powiedzieć.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#8
28.02.2023, 02:42  ✶  
Kolejne odpowiedzi Longbottoma upewniły Elliotta w fakcie, że ten nie jest zainteresowany jego bliźniaczką. To wystarczyło, aby uspokoić uruchomioną na wyrost podejrzliwość. Ton głosu, spojrzenie oraz dobór słów na to wskazywały. Malfoy nie zmienił wyrazu twarzy, choć tak naprawdę wypatrywał w swoim rozmówcy chociaż najmniejszej szczeliny fałszu, czegoś, co miałoby świadczyć, że Erik po prostu gra, że tak naprawdę mówi to, co wypada. Nie odnalazł niczego takiego, nie był też pewien w jaki sposób poradzić sobie ze świadomością, że w ogóle go o coś takiego posądzał. Nie skarcił się w myślach, bo wolał być podejrzliwy, a przeprosić, niż bez pomyślunku wierzyć w wypowiadane słowa. Niestety, sam był pełen tajemnic i idealnie wyćwiczonego fałszu, który zasłaniał uśmiechem i grzecznościowymi, ułożonymi słówkami okropności jakie lawirowały w jego wnętrzu, więc zdarzało mu się posądzać o to innych częściej niż by chciał; sypiał z jednym okiem otwartym i miał ku temu powody, o jakich nigdy nie zamierzał mówić na głos.
Spojrzenie niebieskich oczu złagodniało, to samo wyraz twarzy Elliotta, a kąciki ust uniosły się zahaczając o przepraszające tony. Ostatkiem sił powstrzymał się, aby nie wywrócić oczyma na 'przecież ma męża', przypomniało mu się, że ludzie z silnym kręgosłupem moralnym pokroju Erika mogą mieć na ten temat dość mocno wyrobione zdanie.
- To, że by ci się podobała, nie znaczyłoby jeszcze, że musiałaby zdradzać z tobą swojego męża - zaznaczył, bo uznał, że jest to potrzebne, aby podkreślić sens swojego wcześniejszego pytania. Nie zapytał czy Longbottom spotyka się z Eden w ustronnych miejscach, a po prostu, o kwestię preferencji w kontekście upodobań. Przecież każdy miał prawo uważać drugą osobę za atrakcyjną, nawet jeżeli ta była w związku.
- Nie zamęczaj się zbytnio tym pytaniem - nie miał jak zwilżyć gardła, a czuł, że mu w nim zaschło. Naprawdę chciał, aby Erik poznał go jako człowieka, a nie marmurowy posąg, za który uchodził, ale odrzucenie wieloletnich przyzwyczajeń i opuszczanie gardy przychodziło z trudem, gdy podniosło się ją lata temu, aby chronić się przed zewnętrznym światem - Prawdopodobnie nie powinienem ci tego mówić, ale przecież znałeś mnie i ją jeszcze w szkole, prowadziliśmy wojnę podjazdową bardzo długo, na tyle długo, że czasem zapominam, że to już przeszłość, ona też. Nie powinienem cię w to wciągać. - zaznaczył i choć 'przepraszam' nie wychodziło z tych słów bezpośrednio, tak ton definitywnie zahaczał o pewnego rodzaju skruszenie i refleksję na temat swojego nieprzemyślanego zachowania.
Był w tym momencie wyczulony na ton wypowiedzi, w końcu zdał sobie sprawę, że zadanym pytaniem o bliźniaczkę mógł rozdrażnić rozmówcę, dlatego choć nie dane było mu zobaczyć młynka oczami, tak wypuszczone przez Erika mruknięcie, definitywnie spowodowało, ze Elliott spiął się nieco. Nie był przyzwyczajony do nie trafiania w gusta swoich rozmówców z komplementami, starał się pamiętać, że w tej relacji chce być szczery, na tyle, na ile tylko może. Nie zmieniało to faktu, że odsłanianie się w jakimkolwiek stopniu, nawet jeżeli chodziło o takie błachostki, mocno go stresowało. Pod twardą powierzchnią był tylko emocjonalnie niedojrzałym chłopcem, który musiał szukać uścisków prawdziwej troski i miłości poza granicami rodzinnej posiadłości. Czas na dorastanie już dawno minął, ale ukryte we wnętrzu słabości pozostały, nietknięte, gnijące, nieprzepracowane zatruwając codzienność, pięknie zakrywane aromatem drogich perfum.
Zamilkł, nie wiedząc co ma odpowiedzieć, nie będąc pewnym skąd takie zachowanie, a już tym bardziej, dlaczego to średnio zadowolone 'mhm' zastąpił uśmiech i poniekąd, komplement. Zamrugał, czując, że nie tylko w gardle mu zaschło. Czyżby robił przez ostatnie pare minut dokładnie to, co zawsze ludzi tak przerażało w Eden? Zapomniał mrugać? Na to by wychodziło, bo musiał przetrzeć zwilżone oczy, aby nie wyglądało to, jakby chciał płakać. Zamknął i otworzył powieki jeszcze pare razy, mrukliwie usprawiedliwiając się, że coś mu wpadło do oka, prawdopodobnie włos. Odgarnął kosmyki z twarzy, aby uwiarygodnić swój argument.
Naprawdę chciał coś powiedzieć odnośnie 'idealnego', ale już nie zdążył, bo Erik pogalopował w dalszą część rozmowy.
Może to i lepiej. Pozwolił przejąć mu kontrolę, w tym stanie (nie mając w sobie połowy barku balowego) był lepszym wodzirejem słów.
- Oh, nie zapomnij jeszcze o Departamencie Skarbu, wspomnij, że liczysz na parę ulg podatkowych, ze względu na działalność charytatywną i wspieranie edukacji, co powinno robić Ministerstwo. Może rozważą cię na kolejnego Ministra Magii - a mój ojciec się uspokoi jak cię wybiorą, bo jesteś czarodziejem czystej krwi, chciał dokończyć, ale się powstrzymał. Tak samo jak sięgnięcia po kolejna butelkę szampana, chociaż nie minęło nawet piętnaście minut odkąd stwierdził, że powinien ją odstawić. Nie było mu do twarzy ze wstrzemięźliwością tego typu, ale wolał ją niż wylądowanie twarzą w jakimś kwiatku na oczach wszystkich gości.
Pozwolił sobie na zaśmianie się, wierzył, że rzucane przez Erika propozycje to sarkazm i wolał tego w żaden sposób nie podważać.
- Skoro już o tym. Jeżeli mógłbyś wybrać, bez żadnych ograniczeń, tylko kierując się 'chcę' i 'nie chcę', to gdzie byś teraz był? W kontekście, być może nie miejsca samego w sobie, a życia ogólnie. Chyba kiedyś poruszyliśmy już taki temat, ale pamiętam tylko wniosek, że trzeba wypełniać swoje obowiązki - stwierdził szczerze, a jego pytanie miało trochę wspólnego z wcześniejszym określeniem Erika 'idealnym'. Chciał wybadać, ale nie bezpośrednio, skąd u niego taka niechęć do tego brzmienia. Świtało mu w głowie, że może chodzić o presję reprezentowania rodziny, w końcu wystawili kolację z nim na aukcję, dla grupy znajomych, acz nieznajomych ludzi. Poza tym, zahaczali już o takie sprawy, acz w odurzonym umyśle fakty mieszały się ze sobą, potrzebując doprecyzowania.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#9
02.03.2023, 01:17  ✶  

— Oczywiście, że nie — zawtórował mu automatycznie. — Aczkolwiek, sam fakt, że interesuje się nią ktoś inny niż jej mąż, mógłby się paru osobom nie spodobać.

Pokręcił głową z lekkim przestrachem. Oczami wyobraźni widział już siebie w biurze Departamentu Skarbu, gdzie jest maglowany przez przewodniczących rodu Malfoyów oraz Lestrange'ów. Prędko odsunął od siebie tę perspektywę. W tych czasach nie potrzebował już dodatkowych materiałów na nocne koszmary, a ta wizja zdecydowanie mogłaby stać się jednym z nich. Z tego wszystkiego, aż zaczął odczuwać pulsujący ból głowy. Skrzywił się z niezadowoleniem, przeczesując niezgrabnie włosy, rujnując sobie poniekąd resztki fryzury. Potwierdził niewypowiedziane przeprosiny Elliotta krótkim skinieniem.

— Stare nawyki ciężko wykorzenić, czy coś w tym rodzaju. Mam nadzieję, że między wami będzie lepiej — powiedział spokojnie, nie chcąc sprawiać wrażenia, że każda uwaga Elliotta dotyczące jego domniemanego zainteresowania Eden jest odbierana jako wielki afront. — Poza w nic mnie nie wciągasz. Po prostu okazałeś... ciekawość. Powiedziałbym, że to grzech, ale mam wrażenie, że dzisiaj grzesznikiem numer jeden jest osoba odpowiedzialna za ten kryzys z bobrem.

Na szczęście nie dostrzegł jaką reakcję wywołały u blondyna jego słowa. Gdyby zauważył, że ten zaczął nagle pocierać oczy, zapewne momentalnie ogarnęłyby go wyrzuty sumienia. To przecież nie było tak, że chciał go urazić lub nie doceniał pochwały. Rozumiał, skąd się ona wywodziła, jednak nie była to dobra pora, na wdawanie się w długi wykład na temat tego, co Erik sądzi o swoim wizerunku. Biorąc pod uwagę, że wcale nie wylewali za kołnierz, dyskusja zapewne szybko straciłaby na tempie, aż jakiekolwiek próby wytłumaczenia się spełzłyby na niczym. Na szczęście prędko przeszli do innej kwestii, co pozwoliło im uniknąć tej wtopy.

— Nie mógłbym tego powiedzieć publicznie — powiedział dosyć wymownie, kładąc nacisk na ostatnie słowo. — Przecież dobrze to wiesz! Można rzucić takim żartem, ale przecież na najwyższym poziomie polityki, to wszystko załatwia się za zamkniętymi drzwiami. Jak te koguty brygadzistów, które u Ciebie wylądowały. — Podrapał się po głowie, starając się zebrać myśli, które zdawały się z każdą chwilą uciekać od niego coraz dalej w nieznane, sprawiając, że po prostu mówił pierwsze, co mu ślina na język przyniosła. Westchnął ciężko. — Zachciało się wam młodego Mistera Magii... Zaczynam podejrzewać, że nie chodzi wam o to, że mógłbym coś zmienić, po prostu chcecie mnie zobaczyć w tej odświętnej szacie Ministra Magii. Banda estetów. Wiem, że dobrze by na mnie leżała, ale nie trzeba od razu sięgać po oryginał. Są sklepy z szatami, na litość Merlina.

Zamrugał parę razy. Nie spodziewał się, że odstawi taki słowotok. Obrócił lekko głowę w stronę wyjść prowadzących do ogrodu, zahaczając spojrzeniem o rozgrzanych tańcem gości szukających ochłody na zewnątrz. Żeby tylko ten widok uspokoił jego własne myśli galopujące mu obecnie przez głowę, równie łatwo, jak nocny wiatr orzeźwi dzisiejszych gości. Eh, nawet on nie był odporny na działanie alkoholu i nikotyny. Jego sylwetka straciła na sztywności, jakby zdjęto mu z ramion jakiś niewidzialny ciężar. Nawet ruchy wydawały się leniwe, mniej zdecydowane, ale jednocześnie płynniejsze, jakby nie zaprzątał sobie głowy dokładnością wykonywanych gestów. Wypuścił powoli powietrze z ust, starając się uporządkować swoje myśli.

— Szczerze? Gdzieś daleko stąd, zwłaszcza po tym wszystko, co miało tu dziś miejsce. Może wybrzeże? — Otarł rękę o spodnie, zaciskając palce na materiale. — Przydałaby się łódka. Na tyle daleko od stałego lądu, żeby poczuć izolację, ale wystarczająco blisko, aby widzieć brzeg. W ostateczności mógłbym pójść na kompromis z boską opatrznością — Nachylił się lekko ku Elliottowi, przekrzywiając minimalnie głowę w bok, po czym zaczął wyliczać na palcach — Ty, ja, butelka wina, moja sypialnia i... partia szachów dla pobudzenia szarych komórek. Najlepiej z muzyką klasyczną graną przez zaczarowane instrumenty w tle. O, i deszczem za oknem.

W jego mniemaniu było to jednak całkiem sensowne. Nie chciał spędzić reszty przyjęcia z nikim innym. Chciał dotrzymać towarzystwa Elliottowi, a nie jednej z bezimiennych twarzy, które rodzice lub kuzyni zaprosili z okazji licytacji charytatywnej. Powinność. Gdyby był tak doskonały, jak twierdzono, bardziej doceniłby tę uroczystość, dalej odgrywając rolę złotego chłopca rodziny. A teraz był całkiem usatysfakcjonowany, rozwalony na kanapie w dusznej sali, pijąc i rozmawiając z Elliottem. Nie do końca, gdyż przebywanie w tym właśnie pomieszczeniu, który na cel obrał sobie chaos, przypominało mu o każdym niekontrolowanym geście, zawieszonym głosie, czy niecelnej ripoście. Czego by nie dał za spokojniejsze miejsce do rozmowy, odcięte od reszty balu.

— Dosyć rozbudowana wizja, czyż nie? — Wykrzywił usta w niewinnym półuśmiechu, najwyraźniej nieświadom wydźwięku swych poprzednich słów, nie podejrzewając nawet jaką reakcję mogą wywołać. Uroki upojonego wybornych musujących drinków. — A co z tobą? Nawet nie waż się myśleć o jakiejś wymijającej odpowiedzi. Wycisnąłeś ze mnie idealną wizję, więc oczekuję rekompensaty równie ważnej dla pana, panie Malfoy. — Oczy Erika rozbłysły na moment. — Biorąc pod uwagę, jak zręcznie operujesz pieniędzmi, nie mam wątpliwości, że będziesz w stanie znaleźć równie dużo wartą myśl.

Zmarszczył lekko brwi. Że też w tym stanie był w stanie sięgać po tak trafne komentarze. Dość szybko zapłacił jednak karę za tę chwilową jasność swojego pijanego szampanem umysły, gdyż zakręciło mu się w głowie. Po dniu pełnym wrażeń zarówno ciało, jak i umysł zaczynały odmawiać posłuszeństwa. A wymagająca sporego skupienia rozmowa z Malfoyem wcale nie pomagała, doprowadzając Longbottoma do granic wytrzymałości. Mógłbym zasnąć tu i teraz, gdybym tylko miał przy sobie tak ze trzy poduszki i ciepły koc, pomyślał, opierając policzek o oparcie kanapy.



the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#10
02.03.2023, 20:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.03.2023, 20:33 przez Elliott Malfoy.)  
Być może Erik miał rację, co do skandalu, jaki mogłoby wywołać jego zainteresowanie Eden, ale Elliott nie mógł powstrzymać satysfakcji jaką odczuwał, z powodu lekkiego przestrachu płynącego z gestów rozmówcy. Nie każdego dnia miał przed sobą metr dziewięćdziesiąt dorosłego mężczyzny obawiającego się skutków wypowiadanych słów. Zazwyczaj działo się to raz w tygodniu, co czwartek, gdy miał umówione najwięcej spotkań w pracy. Mimo to, jego głównym celem nigdy nie było wprawianie Longbottoma w zakłopotanie, przynajmniej nie tego typu. Przede wszystkim dlatego postanowił zakończyć te wymianę zdań odrobinę filuternym uśmiechem i przymrużeniem oczu.
- No nie - jęknął, zawiedziony - Nie mów mi, że ktoś zrzucił mnie z piedestału? A liczyłem chociaż na uściśnięcie ręki prezesa - wywrócił oczyma, w teatralnym zawodzie, który starał się wyrazić, aby wzmocnić przekaz ironicznego żartu. Zaśmiał się krótko pod nosem na sam koniec, bo mimo wszystko, musiał przyznać, ktoś, kto zamienił Norę w bobra musiał mieć niesamowite poczucie humoru, być okropnie pijany lub jedno i drugie. Cały ten ambaras był niesamowicie w stylu jego dobrego przyjaciela Leviego, ale tego Elliott nie widział wśród gości, więc geniusz przemieniania Figg w zwierzę futerkowe musiał należeć do kogoś innego.
Nie miałby nic przeciwko wykładowi na temat tego jak Longbottom czuje się z określaniem go jako 'idealnego', aczkolwiek wolał nie naciskać, wiedział, że tego typu tematy potrafią o wiele intensywniej psuć atmosferę niż wspomnienie o Eden Malf- Lestrange, a to już osiągnięcie samo w sobie. Zamiast tego skupił się na zaczynającej żyć swoim życiem fryzurze Erika. Krótko ścięte kosmyki nie miały za wielkiego pola do popisu, ale definitywnie się starały, opadając w jednym miejscu, a w drugim, zamiast przylegać odpowiednio, odstawały tworząc hieroglify nieładu. Malfoy przekrzywił odrobinę głowę, podążając spojrzeniem za palcami rozmówcy, które znów zatopiły się we włosach, rozwalając je jeszcze intensywniej, co w poprzedniej fazie wydawało się już niemożliwe, acz, jak pokazały czyny, definitywnie się stało. Bez dłuższej chwili zastanowienia, pozwalając umysłowi brylować pomiędzy słabymi resztkami kontrolowania swojej pozycji, aby nie rozjechać się na kanapie jak rozdeptana żaba, a słodkim upojeniem, które wciąż przepełniało jego skąpany w alkoholu krwiobieg, sięgnął dłonią do odstających kosmyków, przyklepując je delikatnie.
- Najlepiej wyglądałbyś bez... - ta rozmowa definitywnie wymykała się spod kontroli, czy tego żałował? Niekoniecznie. Chcąc zasiać odrobinę chaosu spojrzał prosto w oczy rozmówcy, robiąc długą pauzę, zupełnie jakby po prostu miał na myśli, że Longbottom wyglądałby najlepiej bez żadnego odzienia (bo tak tez uważał) - tej tiary Ministra. Zasłaniałaby Ci oczy, poza tym ojciec zawsze narzekał, że niszczyła mu fryzurę. Twoja i bez tego wydaje się wywijać w każdą stronę. - oczywiście powiedział to w żartobliwym tonie, w swój, charakterystycznie uszczypliwy i dwuznaczny sposób, oddając tez całą tę relację w ręce losu, co być może nie było do niego podobne, ale jeżeli chciało się osiągnąć jakieś wyniki, które nie były krążeniem wokół siebie w półsłówkach, należało od czasu do czasu powiedzieć coś pewniejszego, nawet jeżeli z zabezpieczeniem.
Dopiero kolejne słowa Erika kompletnie strąciły Malfoya z pantałyku, znowu.
Zamrugał, kompletnie obnażając się w swoim skonfundowaniu przed gospodarzem, tracąc wcześniejszą przekore i filuterność, które pewnie okazywał zaledwie pare sekund temu. Serce mu odrobinę przyspieszyło, a w uszach dudniła resztka strumienia muzyki przebijającego się przez zaklęcia wyciszające. Nie uciekł spojrzeniem, po prostu tak patrzył na rozmówce, jakby ten zaraz miał dodać coś bardziej bezpośredniego do swojej wypowiedzi, zamienić szachy na...
Na litość Merlina, słowa. Potrzeba słów, a nie idiotycznego wpatrywania się w niego jak w obrazek, Malfoy.
Zamiast odpowiedzieć złapał go pewnie za rękę, trochę jakby znowu byli na szkolnych błoniach i mieli wracać do zamku, aby zrealizować jeden z młodzieńczych, brawurowych pomysłów. Zamiast tego jednak byli w czterech ścianach balu charytatywnego, uwięzieni w dobrze wyglądających, acz cholernie ograniczających garniturach. Teoretycznie nie różniło się to prawie niczym od mundurków, szat w jakie wciskali ich w Hogwarcie, ale krawaty czy muchy wykwintnych kolacji i imprez zdawały się ciązyć na ciele o wiele mocniej niż bordowe czy szmaragdowe barwy szkolnych ubrań.
Wstał, odrobinę tego żałując, bo gdyby nie złapał Erika za rękę prawdopodobnie bardzo szybko straciłby równowagę i wylądował znowu na kanapie, a dzięki lekkiej równowadze jaki dał mu usadowiony drugi mężczyzna, mógł zachować odrobinę swojej nadkruszonej godności.
- Być może łódką to nie będzie, chyba że macie tutaj jakieś jezioro, ale twoja druga wizja wydaje się niesamowicie prosta do zrealizowania, na wyciągniecie ręki. Zamiast przysypiać tu możemy ją po prostu zrealizować w twojej sypialni, gdzieś tu... - rozejrzał się po pomieszczeniu - gdzieś tu była butelka wina. Nie jestem pewien, czy pamiętam w tym stanie jak się gra w szachy? Ale możemy wymyślić nową taktykę. - czy brzmiał jak podekscytowane dziecko, któremu właśnie powiedziało się, że zabierze się je do parku rozrywki? Jak najbardziej. Czy było to zaskakujące? Oczywiście.
Malfoy wydawał się tak pewny w swoim postanowieniu, że przez chwilę zapomniał, iż nie był u siebie w domu, że nie poprowadzi znajomego do góry po znanych schodach. Uświadomił go w tym widok przez okno, za którym widać było sad i rozświetlające go lampki.
- Ale, właściwie, to ty musisz prowadzić. Ja nie wiem jeszcze gdzie jest twoja sypialnia. - stwierdził ostatecznie, definitywnie skołowany, ale nie usiadł z powrotem, wciąż wyczekując reakcji. Znalazł spojrzeniem wino, więc tez na nim się skupił, chociaż postanowił je dopiero złapać, jeżeli wyruszą z Longbottomem na jakąkolwiek podróż na piętro.
W wyczekiwaniu postanowił jednak towarzysza zapewnić, że zrozumiał żart na temat wydania dwudziestu tysięcy galeonów na jeden wieczór spędzony w restauracji, który mógłby mieć i bez tego.
Uśmiechnął się pod nosem, delikatnie, trochę zawadiacko, jakby pozwalając wcześniejszej pewności powrócić na łono twarzy.
- Nic tak cennego nie przychodzi od tak, ale doceniam twoją kreatywność. Przyjmuję ten wniosek do realizacji i zapewniam, że odpowiedź będzie gotowa niebawem - zamierzał się z nim podzielić tym, gdzie wolałby spędzać te chwile, chociaż, musiał przyznać, że opisana wizja szachów z butelką wina, w sypialni była zbyt kusząca, aby móc jej odmówić, zbyć i nie przyjąć jako idealnego sposobu na zakończenie tego wieczora.
W normalnym stanie nie pozwoliłby sobie na tak pewne ujęcie za rękę, na pociągnięcie, na pierwszy ruch, którym było wstanie. Wydawałby mu się dziwnie zdesperowany, bo pewnie i taki był, ale jego pijany umysł był niesamowicie rozochocony wizją odrobiny prywatności, cokolwiek Erik miał przez to na myśli. Elliott wolał nie zakładać takich rzeczy, aby się nie rozczarować, mimo że jego umysł pogalopował już w o wiele dalsze zakamarki sypialnianych spraw niż partyjka szachów.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (5231), Elliott Malfoy (5262)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa