• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[Kwiecień 1972r.] "Ponurak? Serio?" | Niecna 12

[Kwiecień 1972r.] "Ponurak? Serio?" | Niecna 12
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#1
07.02.2023, 17:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.03.2023, 14:52 przez Fergus Ollivander.)  
Słuchaj, opowiem ci historię, która nawet nie wymaga skupienia, bo jest tak kretyńska, że sama zapada w pamięć. Tak ku przestrodze, by patrzeć, co ci leją do kieliszka i żebyś się zastanowił trzy razy, czy aby na pewno warto. Zawsze warto. Powiedzmy sobie szczerze, zatapianie smutków w whisky w końcu zaczyna się nudzić. Wtedy przerzucasz się na coś innego: tequilę, gin, piwo dla zabicia smaku. A czasem pozwalasz się przekonać ledwo poznanej osobie, że drinki na bazie spirytusu są dobrym pomysłem. I mimo że poranek nie należy do najłatwiejszych i modlisz się jedynie o to, by w końcu ci przeszło, to i tak wieczorem wracasz w to samo miejsce. I tak w kółko, byle coś poczuć. Byle zapomnieć. Czasami świat, czasami siebie samego. Bywa, że jedno i drugie.
Dzień trzynasty. Wcale nie danego miesiąca, bo dawno już przeminął, ale od momentu, kiedy do reszty mi odpierdoliło i stwierdziłem, że to całkiem dobry pomysł, żeby kogoś pocałować. Przygrzało mi słoneczko, nawdychałem się słonej wody, upiłem, a może po prostu zakochałem w czyichś oczach? Cholera wie, zadaję sobie to pytanie co noc i każdej dochodzę do wniosku, że była to zupełnie inna odpowiedź. A może wszystkie razem? Trudno powiedzieć, ale wciąż próbuję zrozumieć. Nie wiem po co, bo ta wiedza zupełnie nic mi nie da. Jednak gdzie się nie pojawię, tam wszyscy plotkują, że pomocy można szukać tylko u jednej osoby.
Maria Niklova. Praktycznie nieosiągalna, trudna do znalezienia w niemagicznym Londynie, w którym się ukrywa przed natrętnymi gośćmi. Wróżbitka. Z nimi to jakbyś wdepnął w smocze łajno, ale kiedy jesteś dostatecznie pijany, nie przejmujesz się tym. KAŻDY najgłupszy pomysł wydaje się wtedy ideą godną samego Arystotelesa i natychmiast chcesz ją wcielić w życie. Zatem poszedłem. Chociaż starałem się nie zwracać na siebie uwagi, mój niezbyt pewny krok kończył się potknięciami, gdy slalom spychał mnie z krawężnika. Jakim cudem wciąż trzymałem się na nogach? Tego wiedźma mi nie powiedziała, choć teraz na trzeźwo z chęcią bym ją o to zapytał. Tak samo, czemu się mnie nie spodziewała, skoro taka wybitna z niej wieszczka?
Niecna 12. Adresu można jej było pozazdrościć; idealnie pasował do biznesu, który prowadziła. Na obrzeżach Londynu, gdzie przemysłowcy nie zwracali zbytniej uwagi na tę jej spelunę, zbyt pochłonięci sprawami dnia codziennego. Nie miewała wielu gości, a interes i tak się kręcił. Poczta pantoflowa najwyraźniej robiła swoje, skoro nawet mnie do niej przywiało. Jak żem tego żałował, to się nawet nie spodziewasz.
Otwarcie drzwi powitało mnie mnóstwem drewnianych paciorków na mojej twarzy, gdy tylko przestąpiłem krok w kierunku wnętrza. Pomalowane farbkami na różne odcienie wręcz mieniły się w oczach, a panujący wokół półmrok nie pomagał temu odczuciu. Jedynymi źródłami światła były lampki, rozwieszone niemal po wszystkich ścianach i meblach, zwisające nawet z sufitu i wielka lampa z fioletowym abażurem, dodająca nieco kiczu. Coś brzęczało, z każdym moim poruszeniem wydając coraz głośniejszy dźwięk, aż zaczęło brzmieć niczym syrena alarmowa, która mogłaby postawić do pionu cały garnizon mugoli, gdyby nie – jak podejrzewałem – zaklęcia wyciszające.
- Czego tu szukasz? – zapytał skrzekliwy głos należący do wiedźmy, która wychynęła z innego pomieszczenia, gwałtownym ruchem opierając się o okrągły stolik.
- Co tak wyje? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, zatykając przy tym uszy, by jakkolwiek stłumić ten dźwięk. Nie tego się spodziewałem po pozornie jednej z lepszych jasnowidzek w Londynie. Tym bardziej utwierdzało mnie to w przekonaniu, jak wielkim bublem pozostawała ta sztuka. – Przecież nie przyszedłem nikogo mordować – mruknąłem, gdy odnalazłem źródło tego przejmującego jęku. Srebrzysty fałszoskop obracał się na jednym z regałów, co jakiś czas zahaczając o miedzianą figurę przedstawiającą coś, co w moim odczuciu było żmijoptakiem, ale dla nieświadomej ich istnienia osoby mogło być jedynie fantastycznym stworem.
- Przerobiłam go, by informował mnie, kiedy do środka wejdzie czarodziej. Wiem wtedy, że nie muszę się z niczym kryć – wyjaśniła, przekrzykując dźwięk urządzenia i wygrzebała spomiędzy falban spódnicy różdżkę, którą stuknęła w przedmiot, uciszając go na dobre. Oderwałem ręce od uszu, z ulgą napawając ciszą. Zaraz jednak zemdliło mnie nieco, gdy do mojego nosa dostała się woń kadzideł. – Odstręczają osoby, które mają złe zamiary – rzuciła od niechcenia, uśmiechając się złośliwie w moją stronę i usiadła na zdobionym krześle, przypominającym to, które Viorica miała w swoim mieszkaniu. Może też odwiedziła kiedyś Niklovą, pozbawiając ją własności z powodu złej przepowiedni? Powinienem ją o to zapytać, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. – Ewentualnie pijanych.
- To prędzej – rzuciłem, niby od niechcenia i usiadłem na krześle, które mi wskazała. Wciąż nie byłem do końca pewien, co tutaj robiłem. Kusiło mnie, żeby wstać i po prostu wyjść, zwłaszcza że wiedźma zdążyła już zrobić na mnie niemiłe wrażenie, pewnie z wzajemnością. Mimo wszystko zostałem, zbyt mocno prowadzony ciekawością i chęcią zyskania odpowiedzi na kilka pytań.
- Herbaty? – spytała i nim zyskała odpowiedź, machnęła różdżką na kwiecisty dzbanek, który zawisł nad kominkiem. – Zatem co pana do mnie sprowadza? – dopytała, oparłszy głowę na rękach i spojrzała na mnie z tym swoim nieprzyjemnym uśmiechem, od którego aż przechodziły ciarki. Zorientowałem się, że kadzidła zgasły, a ich zapach rozrzedził się w powietrzu, pozostawiając jedynie woń palącego się drewna. Coś bardziej swojskiego, jeśli miałbym być szczery.
- Ciekawość, bezmyślność, zwykła głupota – zacząłem wymieniać, licząc na palcach. – I chyba fakt, że za dużo wypiłem, a zbyt wiele osób mówi o Niecnej 12. Może sobie pani śmiało wybrać. Choć wydawało mi się, że to pani powinna znać odpowiedź na to pytanie przede mną.
- Nie przeszkadza to w uprzejmości. Po prostu wypada mi zapytać.
- Ha! I na tym polegają te sztuczki. To nie jasnowidztwo, to zwykłe operowanie słowem w taki sposób, by rozmówca uwierzył, że się go przejrzało – zauważyłem i skrzyżowałem ręce na piersi, jak gdybym robił to w jakimś obronnym geście.
- Panie Ollivander, śmie pan wątpić w moje umiejętności?
- Nie przedstawiałem się.
- No właśnie. – Znów się uśmiechnęła, tym razem bardziej zagadkowo, a ja zacząłem się zastanawiać, skąd mogłaby mnie kojarzyć. Choć jej twarz zdawała się nieco zniszczona życiem, nie była stara. Rudawe włosy przeplatała siwizna, mogła być w wieku mojej matki. Może tu kryła się odpowiedź? Ale wówczas bym o niej usłyszał, prawda? Choćby podczas jednego z wywodów rodziców o tym, jak to za dawnych lat było lepiej.
- Zatem potrafi pani czytać w myślach. Co jeszcze pani potrafi? Interpretować obrazki z kart? Machać wahadełkiem, rzucać kośćmi? – Dopytywałem, niepotrzebnie się irytując. Nie lubiłem być zaskakiwanym w ten sposób, a tym bardziej pozostawać świadomym tego, że nie zyskam odpowiedzi, które chciałbym poznać. Przyszedłem tu, by zdobyć jakieś informacje, a miałem wrażenie, że wyjdę z jeszcze większą niewiedzą.
Nie odpowiedziała, a jedynie wyciągnęła w moją stronę swoją dłoń, jakby w oczekiwaniu, bym podał jej własną. Prychnąłem, ale coś w jej spojrzeniu mówiło mi, że nie będę potrafił jej odmówić, więc w końcu zrezygnowany pochyliłem się w jej kierunku. Chwyciła mnie za nadgarstek, podstawiając sobie moją rękę niemal pod nos.
- Jesteś aż nadto impulsywny, Fergusie – mówiła, a ja dla własnego spokoju ducha zignorowałem to, że zwróciła się do mnie po imieniu. Zaczynała mi się podobać wizja tego, że po prostu znała moich rodziców i w ten sposób mnie rozpoznała. Moja matka miała tendencję do wyciągania rodzinnych albumów przy każdym spotkaniu towarzyskim. – Wywołało to problem, którego nie potrafisz pozbyć się z głowy, dlatego starasz się go zagłuszyć alkoholem. Ale to w żaden sposób nie rozwiąże sytuacji.
- Wyczytała to pani z mojej ręki? – zapytałem, wyrywając jej dłoń i znów krzyżując ręce, by się przed nią ochronić.
- Nie, to tylko zmyślne operowanie słowem – zarechotała, a gdy w międzyczasie czajnik zaczął gwizdać nad kominkiem, przywołała go w swoim kierunku wraz z dwiema fioletowymi filiżankami. – Gdybyś imprezował w towarzystwie znajomych, nie przyszedłbyś teraz do mnie. Zatem oczywiste jest, że upiłeś się w samotności. Masz problem, którego sam nie rozwiążesz, więc szukasz pomocy u innych. Choćby u mnie. Nie rozumiem jedynie, dlaczego, skoro tak bardzo bronisz się przed wiarą w moje umiejętności – mówiła, rozlewając wodę do naczyń, w których wcześniej umieściła suszone liście o nikłym, pomarańczowym zapachu, który dało się wyczuć wyłącznie w momencie, gdy przystawiło się kubek pod nos. Co też zrobiłem, gdy tylko mi go podała, szukając jakiegokolwiek zajęcia, aby nie skupiać się na tej kobiecie. – Nie zawsze znajdziesz pomoc w magii, zdajesz sobie z tego sprawę? Po to jest ten fałszoskop, bym nie wysilała się zbytnio na mugoli, którzy łykną cokolwiek, co się im sprzeda. Z czarodziejami jest nieco inaczej, a chociaż wszyscy otaczamy się magią, czemu tak ciężko ci uwierzyć, że magia istnieje również tutaj? – ciągnęła dalej i stuknęła się palcem w skroń, by zaznaczyć, że miała na myśli umysł.
Czułem się ospały, lekko zemdlony z powodu ilości alkoholu, którą tego wieczoru spożyłem. Jakbym znajdował się pod kloszem, który tłumił wszystkie dźwięki i obrazy, a jednocześnie w miejscu, w którym nie istniały żadne granice i nie musiałem się gryźć w język.
- Jak mam wierzyć w te wszystkie przepowiednie, kiedy one w ogóle się nie spełniają? Nie oszukujmy się, horoskopy w Czarownicy piszą stażyści – przyznałem i mimochodem upiłem łyk herbaty, która pomimo swojej świeżości nie była palącym ust wrzątkiem. Nadawała się do spożycia już w momencie, gdy Maria mi ją podała.
- Horoskopy w czasopismach są jedynie tanią rozrywką, a nie rzeczywistością podpowiedzią, jak postępować w życiu. Chiromancja czy tarot nie mają na celu stwierdzenia, co się stanie. Są jedynie podpowiedzią, do której możesz się dostosować. Prawdziwe przepowiednie to obrazy nieprzeznaczone dla oczu laików. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
Wzruszyłem ramionami, nie do końca przekonany. Jej słowa brzmiały inteligentnie. Nie słyszałem ich podczas lekcji wróżbiarstwa w szkole i zastanawiałem się, dlaczego. Jeśli potraktować te wszystkie zabawy jak rozmowę z przeznaczeniem, może inaczej bym do tego podchodził.
Herbata była słodka, jak gdyby dosypała do niej połowę cukiernicy, ale przemilczałem ten fakt.
- Widzę, że nie. Czy mam ci to udowodnić przez fusy? I tak już pijemy herbatę – odezwała się po chwili, a na jej ustach znów wykwitł ten wywołujący ciarki uśmiech. Czy to był podstęp z jej strony? To wciśnięcie mi herbaty, by zaznaczyć tym swoją rację? Przecież nie potrafiłem jej odmówić, jak gdyby czarowała mnie swoim spojrzeniem. Czy te kadzidła jednak nie zgasły, a mój nos przyzwyczajał się do ich zapachu, mącąc mi w głowie? Miałem wrażenie, że z każdym dniem swojej własnej niepewności stawałem się przy okazji coraz bardziej naiwny. Jak zwykły dzieciak, który łyknie wszystko, co sprzedadzą mu dorośli.
- Nie ufam ci – zaznaczyłem, zwracając się do niej tak bezpośrednio, jak ona do mnie i podając jej swoją filiżankę, gdy tylko skończyłem herbatę. Piliśmy ją w milczeniu, łypiąc na siebie spojrzeniami, choć w jej oczach dało się dostrzec ogniki rozbawienia. W moich jedynie zmęczenie i irytację.
- Zdaję sobie z tego sprawę i wcale nie oczekuję, że będziesz mi ufał – odparła, układając naczynie na spodku i obracając je kilkukrotnie, by pozostała w nim ciecz spłynęła. Przyglądałem się temu skonsternowany, przypomniawszy sobie pierwsze zajęcia z wróżbiarstwa, na których chyba robiliśmy coś podobnego. Bawiła się ze mną, używając szkolnych sztuczek? Obserwowałem dalej, jak ujmuje filiżankę w dłonie i podnosi ją, a uśmiech powoli znika z jej ust, zastąpiony zmarszczeniem brwi. – Na twoim miejscu bardziej bym na siebie uważała.
Postawiła kubek na stole, by pokazać mi jego zawartość. Fusy układały się w niewyraźny kształt, w którym dało się jednak rozpoznać podobiznę zwierzęcia. Ponurak? Serio? Znów prychnąłem pod nosem nad tym, z jaką łatwością dałem się jej urobić. Postanowiła mnie straszyć, wykorzystując do tego swoją przewagę nad otumanionym alkoholem człowiekiem. Niezależnie od tego, czy traktowałbym tę wróżbę jako dosłowną, czy jako podpowiedź, miała zwiastować kłopoty. Niepocieszony podniosłem się z krzesła i bez słowa wyszedłem, szarpiąc po drodze drewniane paciorki, które obijały się o siebie i kręciły przez dłuższy moment.
- Nie myśl sobie, że to wszystko za darmo! – krzyczała za mną, ale ignorowałem ją. – Wisisz mi trzydzieści galeonów!
Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, wciągnąłem głośno przybrudzone dymem powietrze. Nie było świeże, ale i tak zdawało się orzeźwieniem po mieszance duszących zapachów w mieszkaniu Niklovej. Zacząłem się śmiać z własnej bezsilności i głupoty. Po co tam poszedłem? By uświadomić sobie, jak bardzo nienawidzę wszystkich wieszczek? By nastraszyła mnie, a obraz ponuraka pojawiał się w mojej głowie przy każdym potknięciu? Bym był świadomy tego, że niecały tydzień później prawie umrę?
Ostatecznie okazało się, że i tak cała ta sprawa ponuraka zupełnie mnie nie dotyczyła. Leżąc w szpitalu i zastanawiając się nad tym, czy wróżka miała rację, trafiłem na stronę z nekrologami w Proroku Codziennym. Im więcej było ataków Śmierciożerców, tym częściej je przeglądałem. Zazwyczaj nie znajdowałem tam niczego szczególnego - ot, zbiór nazwisk, które zupełnie nic mi nie mówiły, choć niektóre rodziny nawet kojarzyłem. Tego dnia poczułem jednak gulę w gardle, która zdawała się spadać aż do żołądka, wywołując przy tym nieprzyjemny ucisk. Margo Davies. Krukonka z rocznika wyżej, która pomagała mi z transmutacją, gdy profesor McGonagall po raz kolejny wygrażała mi, że zostawi mnie na kolejny rok. Uratowała mi tym tyłek, sprawiając, że nawet SUMy nie poszły mi najgorzej. Polubiliśmy się na tyle, że nawet już długo po ukończeniu szkoły utrzymywaliśmy kontakt i wychodziliśmy razem do pubów. Kilka dni po Beltane miała mieć urodziny, na które zresztą mnie zaprosiła. Już nawet znalazłem idealny prezent - taki pół żartem, pół serio. A teraz jej nie było. Nie docierało to do mnie, zwłaszcza że miałem zamiar napisać i do niej z prośba o pomoc w krzyżówce. Patrząc na datę w gazecie, którą zwinąłem ze szpitalnej poczekalni, spóźniłem się nawet na pogrzeb. Cisnąłem gazetą z zamiarem trafienia w ścianę, ale papier był zbyt lekki, by opaść gdzieś dalej niż tylko w rogu mojego łóżka. Kolejna osoba odeszła, a ja nawet nie mogłem nic z tym zrobić. Przekląłem pod nosem na to wszystko. Przeklinałem Proroka, przeklinałem przyczynę śmierci Margo Davies i przede wszystkim Marię Niklovą, która pokazała mi ponuraka.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Fergus Ollivander (2292)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa