• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[2.04.72, cmentarz w Little Hangleton] Duchy przeszłości

[2.04.72, cmentarz w Little Hangleton] Duchy przeszłości
Syn czarnoksiężnika
Cathal wdał się w dużej mierze w matkę z Gauntów: po niej ma dość jasne włosy i jasne oczy. Mężczyzna bardzo wysoki, około 192 cm wzrostu, któremu wyraźnie nie był w życiu obcy wysiłek fizyczny. Gdzieś pomiędzy trzydziestką a czterdziestką.

Cathal Shafiq
#1
17.02.2023, 00:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.06.2023, 22:14 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - osiągnięcie Bajarz
Rozliczono - Cathal Shafiq - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

Cathal Shafiq często miewał do czynienia z cmentarzami, grobowcami i ogólnie rzecz mówiąc wszystkim, co związane z martwymi ludźmi. Nie tylko przywykł, ale do pewnego stopnia lubił nekropolie: to, jak się od siebie różniły w różnych zakątkach świata, ile tajemnic potrafiła zdradzić pojedyncza inskrypcja, ale też ich spokój. Zwłaszcza na angielskich, starych cmentarzach, mógł pozwolić myślom płynąć, bez obaw o to, że ktoś uzna to za dziwne lub że coś umknie jego uwadze, osłabionej, kiedy pozwolił sobie na stratę czujności.
Tego cmentarza jednak skrzętnie unikał od lat.
Shafiq nie chciał się zastanawiać, co go tu przygnało, tuż przed zmierzchem, gdy niebo powoli ciemniało, a szanse na napotkanie kogoś żywego malały. Wędrował ścieżką, przez niewielki, zarośnięty i zaniedbany cmentarz, mijając cisy. Jego myśli błądziły. Płynęły ku posiadłości Gauntów, położonej zaledwie pół mili stąd, otoczonej niszczejącym powoli murem, gdzie w opustoszałych salach rozbrzmiewały tylko echa dawnej wielkości i nie tak dawnego szaleństwa. Ku widocznemu stąd domowi Riddlów, zwykłej, mugolskiej posiadłości na wzgórzu, o której jednak matka po ich powrocie do Brytanii i zamieszkaniu w okolicach Little Hangleton mówiła przyciszonym głosem i zakazywała się mu do niego zbliżać. (Wciąż pamiętał te ostrzeżenia: jej głos, jej wyraz twarzy, pamiętał wszystko, tak dokładnie, jakby zdarzyło się to dziś, chociaż tak bardzo chciałby nie pamiętać.) Uciekały do Lasu Wisielców i wszystkich jego mrocznych tajemnic. (Czasem Cathalowi zdawało się, że w Little Hangleton musiało zdarzyć się tyle złych rzeczy, że przemieniły całą okolicę: że ziemia tutaj w jakiś sposób na zawsze została skażona… i to prawie go przerażało, że w pewnym sensie czuł się tu u siebie. Ale czy on gdziekolwiek czuł się obco…?)
Starał się, bardzo starał się, nie myśleć o grobie, do którego zmierzał. O miejscu, gdzie pod warstwą ziemi spoczywała jego matka.
Wiele o niej mówiło, że choć dwukrotnie zmieniała nazwisko, na nagrobku kazała sobie wykuć panieńskie nazwisko, z którego była tak dumna – tak bardzo dumna, że w ostatnich latach, kiedy szaleństwo ogarniało jej umysł bardziej i bardziej pamiętała głównie o nim… - Gaunt.
Ciebie też to czeka, jeśli nie będziesz ostrożny, chłopcze – szepnął głos w jego głowie. Cathal nie był pewny, czy jego własny, czy Slytherina. Były do siebie tak podobne, że często się zlewały. Trzy głosy w umyśle: Salazara, cienia ojczyma i jego własny. Zbyt wiele, jak dla jednego czarodzieja.
Shafiq szedł wolno, ale nie mógł opóźniać tego, co nieuniknione. Stanął w końcu nad grobem Isabelli Gaunt, wpatrując się płytę, na której wyryto jej imię i nazwisko. Wsunął dłonie do kieszeni płaszcza i zamarł po prostu, pochłonięty przez plątaninę myśli i zbyt wyraźnych wspomnień. Nie modlił się, bo już dawno nauczył się, że Matka nie słucha niczyich modłów. Nie próbował zwracać się do Isabelli – bo tej przecież już tu nie było.
Właściwie po co tu przyszedł?
Odetchnął i uniósł głowę, spoglądając na niebo, już niemal ciemne. Nie zauważył nawet, kiedy minęły minuty, pogrążony w zamyśleniu. Odkąd wrócił do Anglii, zdarzało się mu to częściej niż wcześniej… i to nie było dobre. Potrząsnął głową, próbując odsunąć od siebie wspomnienia… (To nie zadziała, chłopcze, nigdy nie działa. Cofnął się i obrócił, zamierzając ruszyć z powrotem do cmentarnej bramy.
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#2
17.02.2023, 20:41  ✶  
Najpierw pojawiła się półprzezroczysta ręka. Wysunęła się z ziemi. Wymacała palcami rozmokłą, zdeptaną trawę, jakby jej właściciel badał czy to już powierzchnia, czy wciąż jest pod ziemią. Potem pojawiła się druga ręka, ale ta wypłynęła ze starego, na wpół zniszczonego grobu. Od dawna już nikt go nie odwiedzał. Kamienna płyta była spękana ze starości. Spomiędzy niektórych jej fragmentów wyrastały nawet małe, białe kwiatki. Brakowało przyniesionych, choćby już i zeschniętych ze starości kwiatów. Nie było zniczy, nawet jednej malutkiej świeczki. Napis na płycie nagrobnej pozostawał nieczytelny, w całości porośnięty przez zielony mech. Po rękach przyszedł czas na głowę i resztę ciała.
Ze starego grobu wyłonił się duch mężczyzny. Wyglądało na to, że zmarł w (mniej więcej) wieku, który w tej chwili miał Cathal. Był jednak od niego sporo niższy i dużo drobniejszy, jakby przedwcześnie zasuszony. Na jego półprzeroczystej głowie widać było oznaki postępującego łysienia. Nosił też monokl, który mu od czasu do czasu spadał z twarzy. A całe jego ubranie przypominało takie, które można było jeszcze znaleźć w szafie dziadka (i wisiało w niej od czasów jego młodości).
Utkwił spojrzenie w stojącym przy grobie Shafiqu. A potem, niczym cień pofrunął w jego stronę. Zawisł dwa metry za nim. Wisiał jak jakiś jego karykaturalny i niezbyt podobny cień. Czekał aż zostanie zauważony. I korzystając z tych ostatnich chwil, które miał zanim Cathal odwrócił się by skierować się do wyjścia z cmentarza (i stanąć oko w oko z duchem), wyciągnął z kieszeni półprzezroczystej marynarki, półprzezroczyste lustro. Przyjrzał się sobie uważnie, zaczesał półprzezroczystymi palcami włosy na bok – by zamaskować trochę łysinę; musnął wąsy, jakby chciał je podkręcić; poprawił spadający monokl.
A potem posłał Cathalowi najbardziej dżentelmeński uśmiech, na jaki tylko mógł sobie pozwolić. Wyprostował się i uniósł dumnie podbródek. Chrząknął.
- Zdaje się, młody człowieku, że jesteś tym, kogo szukałem – powiedział bardzo poważnym tonem. – Na imię mam Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley. Trzeci syn, ale ślubny, Williama Marselisa de Berkeley, pierwszy czarodziej w rodzinie od strony ojca, piętnasty od strony matki. Zdajesz sobie sprawę co to oznacza, młody człowieku? – zapytał. Wszystkie wcześniejsze słowa powiedział na jednym wdechu, jakby bardzo zależało mu na tym, żeby Cathal za żadne skarby nie spróbował mu przerwać. – Oznacza to mój drogi, że wszystkie oszczerstwa, które powiedziano na mój temat są kłamstwem. Pozwól, że opowiem ci moją historię, żebyś zrozumiał jak niesprawiedliwie zostałem potraktowany…
Syn czarnoksiężnika
Cathal wdał się w dużej mierze w matkę z Gauntów: po niej ma dość jasne włosy i jasne oczy. Mężczyzna bardzo wysoki, około 192 cm wzrostu, któremu wyraźnie nie był w życiu obcy wysiłek fizyczny. Gdzieś pomiędzy trzydziestką a czterdziestką.

Cathal Shafiq
#3
17.02.2023, 21:43  ✶  
Duchy nie były nowością dla Cathala. Nie były nowością chyba dla żadnego czarodzieja, który uczęszczał do Hogwartu, jednego z bodaj najbardziej nawiedzonych miejsc w Anglii. Shafiq wciąż pamiętał irytujące pobrzękiwanie łańcuchów Krwawego Barona w lochach, smród zepsutego mięsa, dostarczonego do podziemi na ucztę zjaw, smutną twarz Szarej Damy, uczucie chłodu, kiedy przez przypadek przeszedł przez Jęczącą Martę… Spotkał je i później, nie zawsze tak uprzejmie i nieszkodliwe jak hogwarckie duchy. Niektóre, nawiedzające stare grobowce, wciąż nie wiedziały, że umarły. Inne czekały tylko na okazję, aby opętać żywych.
Dlatego kiedy widmowa ręka wyłoniła się z jednego z grobów, Shafiq po prostu się cofnął, na wszelki wypadek dobywając różdżki. Istota, która zawisła po chwili w powietrzu, nie wydawała się jednak ani trochę niebezpieczna. Na pierwszy rzut oka, przynajmniej. Ani jego wygląd, ani wypowiadane słowa, nie sugerowały zagrożenia, Cathal nauczył się jednak, że nie można ufać pozorom. Nie w takich przypadkach.
De Berkeley. Gdy duch wypowiedział nazwisko, Shafiq ledwo słuchał kolejnych słów, bo jego umysł natychmiast zaczął przetwarzać informacje na temat tej rodziny, jakie posiadał… i niemal natychmiast mógł stwierdzić, że tych nie było wielu. Pamiętał może jeden nagrobek, na którym wyryto to nazwisko i nie należał raczej do Wolfganga, którego grób był zarośnięty i zaniedbany. Jeden rzut oka na niego wystarczył, aby Cathal wiedział, że nikt się o niego nie troszczył od kilkudziesięciu lat. Jeżeli mężczyzna miał rodzinę, to ta przeniosła się na tamten świat już dawno temu.
On został.
Takie duchy bywały nieocenionym źródłem informacji. Ale Shafiq nie miał do nich wiele szacunku, odkąd dowiedział się, że większość z nich została po tej stronie, bo po prostu stchórzyła wobec pójścia „dalej”. Niektórzy może i pozostawali, bo coś tu ich trzymało – zwykle miłość i nienawiść silniejsze od śmierci – to jednak raczej nie był ten przypadek. Skoro zaś nie kojarzył de Berkeleya, szczerze wątpił, by ten był ważną postacią historyczną. Nie słyszał o nim w Little Hangleton, nie znał tego nazwiska z ksiąg, nie był więc zapewne dość ciekawy, aby ktokolwiek faktycznie opowiadał o nim jakieś oszczerstwa. Sądząc po jego stroju, nie żył od jakichś stu lat: a historia najnowsza (za jaką Cathal uważał wszystko, co przydarzyło się od początku XVIII wieku) nigdy go specjalnie nie interesowała.
Na pewno nie miał zamiaru rozmawiać z duchem teraz, gdy odchodził od grobu matki, kiedy zastanawiał się, czy to pora, aby po latach wejść do posiadłości Gauntów, czy wręcz przeciwnie – aby spróbować puścić tę posiadłość z dymem - a w jego głowie wyraźniej niż kiedykolwiek rozbrzmiewały głosy umarłych.
- Nie jestem zainteresowany – odparł krótko, po czym obrócił się i ruszył zarośniętą ścieżką pomiędzy nagrobkami. Nieśpiesznym krokiem kierował się ku bramie cmentarza, palce wciąż zaciskając na różdżce.
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#4
18.02.2023, 23:08  ✶  
Wolfgang Johannes Marselis de Berekeley obrócił się wokół własnej osi. Popatrzył za Cathalem wściekłym wzrokiem, by po chwili rzucić się za nim w pogoń. W międzyczasie ten jego wściekły wyraz twarzy – wyglądający może nawet trochę śmiesznie, bo przy tym twarz miał dość szczurzą, łysiał, nosił cieniutkie wąsiki i miał ten nieszczęsny spadający monokl – zelżał i pojawiła się na nim jakaś chytrość.
- Ależ oczywiście, młody człowieku, że jesteś zainteresowany! – zawołał, sunąc za Cathalem jak jego cień. – A wiesz czemu jesteś zainteresowany? Bo ja mam mnóstwo czasu! Dużo więcej niż ty! Mam całą wieczność, żeby za tobą latać i robić wszystko, ale to dosłownie wszystko, byś MUSIAŁ mnie wysłuchać! – W miarę upływu czasu jego głos rozbrzmiewał coraz głośniej i głośniej.
Nie krzyczał. Po prostu pochylił się ku Cathalowi tak bardzo, że w tym momencie, niemal dotykał swoimi przezroczystymi ustami jego jasnych włosów. Z boku wyglądało to prawie tak, jakby Shafiq szedł a duch – dosłownie – sunął za nim leżąc w powietrzu.
- O, jak chcę to potrafię być szalenie przekonujący, młody człowieku, wiesz? Mogę na ten przykład nie tylko za tobą łazić. Mogę zacząć się pojawiać obok ciebie. Będę to robił ciągle. Kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota. Idziesz spać. Kładziesz się do swojego wygodnego, cieplutkiego łóżka, gasisz światło i nagle… - zrobił dramatyczną pauzę. – I nagle słyszysz: bla, bla, bla, bla, bla. Tuż obok siebie. Otwierasz oczy i widzisz mnie jak śpiewam ci, mój drogi chłopcze, tak wspaniałą kołysankę właśnie. Na razie musisz mi wierzyć na słowo, ale to byłby dla ciebie naprawdę zdumiewający widok. – Tu, gdzieś tak w połowie opowiadania Wolfgang Johannes Marselis de Berekeley wyprzedził Cathala by unosić się jakiś metr od niego i energicznie machać rękoma, pokazując mu w ten sposób ogrom tego, co mógł mu zrobić. – Och, albo wyobraź sobie inną sytuację. Jesz śniadanie. Jakieś jajka na bekonie. Owsiankę. Fasolkę jak robotnik z fabryki tytoniu. Właśnie nadziałeś na widelec kiełbaskę i widzisz jak pojawiam się obok ciebie. Nie wylezę z twojej owsianki, to dużo poniżej mojej godności, ale… słyszałeś o czymś takim jak podagra? Przy śniadaniu zawsze mam ochotę porozmawiać o chorobach. Nauczyła mnie tego jeszcze moja babka. O, to była dopiero kobieta, szalona! – zawołał, znowu machając ręką. Tym razem dlatego, że wspomnienie babki najwyraźniej trochę go zmroziło. – W każdym razie, ty sobie jesz śniadanie a mnie akurat najdzie ochota na porozmawianie o podagrze. Więc ściągnę pantofel z nogi i pokażę ci jak bardzo choroba powykrzywiała moje palce. Już mogę ci obiecać, że to będzie jeden z tych widoków, które zapamiętasz do końca swojego życia. Ja, mimo że nie żyję od wielu lat, mój drogi chłopcze, wciąż pamiętam, jak wyglądają moje stopy. I jaki to był ból, gdy nadchodziła zmiana pogody! Oczywiście, będziesz mógł powiedzieć: Ależ drogi Wolfgangu, Johannesie Marselisie de Berkeleyu, trzeci synu, ale ślubny, lorda de Berkeley, gdzież z takimi tematami do śniadania! Nie chcę o nich słuchać i przy obiedzie! A ja ci wtedy odpowiem: mój drogi chłopcze: bla bla bla bla bla bla. Dokładnie tyle będą mnie interesowały twoje słowa. – Uśmiechnął się szeroko a monokl znowu spadł mu z twarzy. – Och, albo jeszcze jedna sytuacja. Z tej korzystać będę namiętnie. Jesteś w pracy. Gdziekolwiek pracujesz to nie ma znaczenia, mój drogi chłopcze. Jesteś w pracy. I nagle pojawiam się za tobą. Nie opowiadam niczego, żadnej historii, nawet najkrótszej, chociaż mógłbym, po prostu, ilekroć się odezwiesz, ja również się odezwę. I będę mówił tak głośno, tak bardzo głośno, żeby nie tylko usłyszał mnie każdy w okolicy, ale przede wszystkim, żeby nikt nie usłyszał ciebie. A będę mówił: bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla… - Przy każdym „bla” przewracał głową z boku na bok, jakby tym gestem jeszcze bardziej podkreślając jak bardzo będzie wtedy złośliwy i podły. – Ale możesz tego wszystkiego uniknąć. Wystarczy, że mnie wysłuchasz i spełnisz moją JEDNĄ prośbę. Czyli dwie prośby. To jak? Chwila rozmowy ze starym, biednym duchem, Wolfgangiem Johannesem Marselisem de Berkeleyem, trzecim synem lorda de Berkeley, ale ślubnym i święty spokój? Czy też nadal nie jesteś zainteresowany, bo tak naprawdę wolałbyś spędzić resztę swojego życia w moim towarzystwie i towarzystwie mojego słodkiego: bla bla bla bla bla bla?
Syn czarnoksiężnika
Cathal wdał się w dużej mierze w matkę z Gauntów: po niej ma dość jasne włosy i jasne oczy. Mężczyzna bardzo wysoki, około 192 cm wzrostu, któremu wyraźnie nie był w życiu obcy wysiłek fizyczny. Gdzieś pomiędzy trzydziestką a czterdziestką.

Cathal Shafiq
#5
18.02.2023, 23:44  ✶  
Cathal początkowo szedł ku cmentarnej bramie, ignorując Wolfganga Johannesa Marselisa de Berekeley. Mogłoby się zdawać, że tak naprawdę go nie dostrzega ani nie słyszy natrętnego głosu, wyrzucającego z siebie słowa – mnóstwo, mnóstwo słów. Zignorował nawet uczucie chłodu, kiedy duch pochylił się nad nim tak, że nieomal dotykał jego włosów, rozjaśnionych przez egipskie słońce. Niestety, ta ignorancja była pozorna, bo słyszał wszystko, co mówił duch. I jego rozwlekły monolog zapisywał się w pamięci czarodzieja, by pozostać tam prawdopodobnie na zawsze.
Shafiq lubił opowieści. Lubił opowieści ciekawe, fascynujące, mówiące coś o dawnych czasach albo o ludziach, którzy wydali mu się nieco bardziej interesujący niż inni – na tyle, by chciał zrobić dla nich miejsce w swojej pamięci, która przechowywała każdy dźwięk, obraz i zapach.
Historia ducha nie należała do żadnej z tych kategorii. I Cathal po tym przydługim wstępie był pewien jednego: opowieść Wolfganga będzie bardzo długa, bardzo nudna i wypowiedziana ze zbyt wieloma ozdobnikami. Shafiq nie miał zamiar jej zapamiętywać. Poza tym bardzo, bardzo nie lubił, gdy ktoś mu grozi.
Przystanął. Przez chwilę wpatrywał się w jeden punkt, gdzieś przed sobą – i w tym momencie, jeśli duch zaczął coś mówić, naprawdę go nie słyszał, całkowicie pochłonięty przez myśli, gdy rozważał dostępne opcje.
Wysłuchać ducha.
Wyjść stąd i zwrócić się o pomoc do znajomego egzorcysty, jeśli widmo spełniłoby swoją groźbę.
Zgłosić sprawę do Ministerstwa i doprowadzić do uwięzienia ducha albo jego oficjalnych egzorcyzmów.
Spróbować paru zaklęć – istniały takie, które mogły może nie skrzywdzić, ale przepłoszyć ducha. Cichy szept w głowie sugerował nawet pewną klątwę.
Tyle że to pierwsze rozwiązanie byłoby ulegnięciem szantażowi, to drugie byłoby przyznaniem, że nie poradził sobie z czymś sam – a o ile wykopaliska były sprawą zespołową, to ta całkowicie prywatną. To trzecie podobnie, wymagałoby zresztą dużej straty czasu, a Shafiq nie przepadał za Ministerstwem Magii. Ostatnie wreszcie niosło spore ryzyko niepowodzenia.
Była jednak jeszcze piąta droga. Która mogła stać się małą nauczką dla tego wkurzającego ducha.
Cathal obrócił się na pięcie, ruszając z powrotem w stronę nagłówka Wolfganga..
- A może dasz mi spokój, a ja nie wyryję na tym nagrobku napisu „Wolfgang Johannes Marselis, nieślubny syn lorda de Berekeley, który opuścił świat przez własną głupotę? – zaproponował neutralnym tonem. Jeśli odczuwał irytację, krył ją doskonale. Ani wyraz jego twarzy, ani głos nie zdradzały złości. Spróbował: choć wątpił, by groźba wystarczyła, aby duch dał mu wreszcie spokój.
Były jednak inne sposoby.
Shafiq przykląkł przyglądając się kamieniom, leżącym w pobliżu. Nie miał zamiaru wyjaśniać, co robi, bo raz, nie widział ku temu powodów, dwa, po co ostrzegać ducha? Wyciągnął różdżkę i zaczął nakładać na jeden z kamieni, który uznał za obiecujący, runę. Wprawdzie częściej zdejmował tego typu runy, by dać przejść ekipie – i przy okazji nie raz uwalniał… pewne rzeczy – ale potrafił je też zakładać. Aby chronić miejsca przed żywymi oraz umarłymi. Na przykład wokół własnego namiotu rozkładał je regularnie, na wypadek, gdyby widmowej Alethcie przyszło do głowy podsłuchiwać jego rozmowy.
Miał nadzieję, że da sobie radę także z de Berekeleyem.
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#6
20.02.2023, 03:32  ✶  
Oczy Wolfganga Johannesa Marselisa de Berekeleya zamieniły się w dwie, bardzo wąskie szparki, gdy Cathal niespodziewanie zmienił kierunek wędrówki i skierował się ku jego grobowi.
- Nie ośmielisz się, mój drogi chłopcze – odpowiedział szybko, ale w tonie głosu pojawiły mu się jakieś niepewne drgania. To by dopiero było by Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley, trzeci syn, ale ŚLUBNY, został opisany jako ten NIEŚLUBNY! Nikt nie powinien znosić takiego upokorzenia! A przynajmniej nie on! Nawet jeśli jego doczesne szczątki spoczywały właśnie w miejscu, o którym zapomnieli wszyscy, którzy tylko mogli pamiętać. – Po pierwsze, to wcale nie była moja głupota! – zawołał dramatycznie. – A jeśli była to moja własna głupota to tylko dlatego, że okazałem się mężem wielkiego serca a nie wielkiego umysłu! Ona zaś, ta wstrętna, obrzydliwa, niedostępna, piękna, panna Riddle… - urwał, przykładając ręce do cherlawej piersi. – Pewnie wiesz, młody człowieku, jak wielką siłą potrafią dysponować piękne kobiety. Ta była najpiękniejszą ze wszystkich, które zdarzyło mi się poznać. Miała czarne włosy, które spinała w misterną, pełną loczków fryzurę na głowie i te oczy… te jej wspaniałe błękitne oczy. Gdybyś sam mógł spojrzeć w jej oczy, od razu zrozumiałbyś, że była najpiękniejszą kobietą, którą nosił ten świat.
Oddalił się nieco od Cathala. Oparł o jedno z drzew i obserwował poczynania młodego czarodzieja.
- Kochałem ją. Szczerze ją kochałem. Od pierwszej chwili, w której ją dostrzegłem. I pewny jestem, że i ona mnie kochała. Oczywiście na tyle, na ile piękne kobiety potrafią w ogóle kochać mężczyzn. A tu jestem zdania, że większość z nich nieszczególnie. Wodzą nas za nos, ciągają w tę stronę, w którą chcą, ale miłość, miłość jest poza ich zasięgiem. Pewnie w ogóle nie potrafią kochać, nie tak jak te zwykłe, szare istotki, które odpłacają największym uczuciem za okazanie im odrobiny zainteresowania. A przynajmniej moja Dolores taka była. Piękna, wyniosła, cudowna. Zdawało się, że wiecznie pozostawała młoda. Bawiła się mną i moimi uczuciami. Chciałabym dostać od ciebie coś wyjątkowego, Wolfgangu, mówiła. A ja, ja jak ten głupiec, próbowałem jej sprezentować coś wyjątkowego. Ale to nie było takie proste, mój drogi chłopcze. Jak podarować kobiecie, która ma wszystko coś, co wyda jej się wyjątkowe? – zapytał.
Gdyby jednak Cathal nie zechciał mu nijak odpowiedzieć, pewnie nie zwróciłby na to uwagi. W tym momencie duch wydawał się nieco rozmarzony, wspomnieniami wracał do wydarzeń, które się działy za jego życia.
- Raz jeden powiedziała: chcę najpiękniejszy kwiat, który rośnie w twoim ogrodzie. Ale wiesz co było w tym podchwytliwego? Powiedziała tak w grudniu. Jakież kwiaty mógłbym jej ofiarować w grudniu? Wydałem majątek, by sprowadzić dla niej róże z zagranicy. Ale to było dla niej mało. Na cóż mi róże, Wolfgangu, chciałam mieć najpiękniejszy kwiat z twojego ogrodu a ty sprowadziłeś mi zwykłe róże. Zwykłe róże. W grudniu! – parsknął, najwyraźniej wspomnienie rozmowy z Dolores wciąż jeszcze budziło w nim wiele emocji. – Innego razu, w marcu, znowu powiedziała: chcę najpiękniejszy kwiat, który rośnie w twoim ogrodzie. Ale chociaż chodziłem po ogrodzie i szukałem tego najpiękniejszego kwiatu, nie mogłem go znaleźć. Te poszukiwania przypłaciłem chorobą płuc a Dolores dalej była niepocieszona. Chciała dostać najpiękniejszy kwiat z mojego ogrodu, ale gdybyś był w moim ogrodzie, gdybyś zobaczył jak wtedy wyglądał… - pofrunął ku kolejnemu drzewu. – W moim ogrodzie prawie nie było kwiatów. W lecie, rosły tam krzewy róż, o które dbała moja młodsza siostra, Rosaline, ale tylko tyle. Dolores zaś, jak już wiesz, wcale nie chciała róż. Ani tych z mojego ogrodu, ani tych sprowadzonych z zagranicy. Wciąż tylko: chcę najpiękniejszy kwiat, który rośnie w twoim ogrodzie. A czasem jeszcze, gdy prosiłem ją by powiedziała coś więcej, by nazwała ten kwiat, wskazała choćby fragment w ogrodzie, gdzie mam go szukać, dodawała: podaruj mi swój najpiękniejszy kwiat a podzielę się z tobą moim największym skarbem.
Uśmiechnął się kwaśno. Monokl spadł mu z oka. Znowu przyłożył go do okna.
- Nie powiedziałem ci, że de Berekeleyowie od zawsze żyli z Riddle’ami w wielkiej niezgodzie. Nasza znajomość musiała więc być starannie ukrywana. Nawet to, że Dolores była tylko ubogą krewniaczką Riddle’ów, za dnia wcale nie wychodzącą z domu, wiele nie zmieniało. Ja, niby miałem pieniądze, ale moja babka nie zezwoliłaby na ten ślub. Już samo to, że natura obdarowała mnie magią było dla niej trudne do przyjęcia. A tu jeszcze krewna Riddle’ów na żonę… – Ściągnął brwi. – Mój drogi chłopcze, mam nadzieję, że nie kombinujesz tam niczego złego. Ta historia jeszcze nie dobiegła końca. Nie jesteś ani trochę zainteresowany tym, jak zakończyła się nasza znajomość i czym był ten najpiękniejszy kwiat, o który mnie, zakochanego głupca, prosiła?
A potem jakby nie dość, że i tak korciło go, by dopowiedzieć tę historię do końca, jego półprzezroczysta sylwetka zadrgała. Nadal miał na sobie ten sam strój, co wcześniej, ale teraz w jego piersi tkwił wbity kawałek drewna. Pojawiły się też rozbryzgi srebrzystej krwi na materiale. Zniknął tylko monokl, który przez cały monolog tak uparcie poprawiał i przykładał do swojej twarzy.
- Pewnego razu, Dolores powiedziała: pomogę ci, jeśli tylko wyprawisz bal i zaprosisz mnie na przyjęcie do swojego domu, sama wezmę kwiat, o który cię proszę. A potem, potem obdaruję cię tym, co mam najcenniejsze. Jak możesz się domyślać, mój drogi chłopcze, wyprawiłem ten bal. Wydawało mi się, że tak bardzo ją kocham a ona tak bardzo kocha mnie…
Syn czarnoksiężnika
Cathal wdał się w dużej mierze w matkę z Gauntów: po niej ma dość jasne włosy i jasne oczy. Mężczyzna bardzo wysoki, około 192 cm wzrostu, któremu wyraźnie nie był w życiu obcy wysiłek fizyczny. Gdzieś pomiędzy trzydziestką a czterdziestką.

Cathal Shafiq
#7
20.02.2023, 11:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.02.2023, 11:25 przez Cathal Shafiq.)  
- Poważę się – zapewnił Cathal niemalże uprzejmym tonem. Był w końcu człowiekiem na tyle upartym, że potrafił cierpliwie tkwić na wykopaliskach, a lwia prac wcale nie była tak ekscytująca, jak sądzili niektórzy: obejmowała na przykład czekanie pół roku aż coś zostanie odkopane i przepisywanie stosu inskrypcji. I na tyle szalonym, aby, kiedy już coś zostanie odkopane, wejść do środka – choć te wykopaliska magiczne kryły dużo więcej niebezpieczeństw niż takie, do których zwykle dostawali się mugolscy archeolodzy.
Może ktoś inny pożałowałby ducha. Duchami w końcu nie zostawali ludzie szczęśliwy, a potem tkwiły po tej stronie tysiące lat, zazdroszcząc żywym. Rzecz w tym, że Cathal nie był najbardziej sympatycznym facetem na ziemi. A historia, która może i brzmiałaby ciekawie, gdyby opowiadał ją ktoś inny, w ustach Wolfganga była niczym natrętne brzęczenie muchy. I to mimo wspomnienia nazwiska Riddle.
Trzymaj się z dala od domu Riddlów. Szept matki po raz kolejny rozbrzmiał w głowie Cathala, ale Shafiq go zignorował. Wątpił, aby w historii istoty tkwiła odpowiedź na pytanie, dlaczego matka tak bardzo przejmowała się tym, że jeden z członków jej rodziny postanowił zabić paru mugoli.
W dodatku duch mówił o DWÓCH prośbach, więc może po wysłuchaniu historii o jego śmierci i miłości, Cathal musiałby jeszcze wysłuchać historii o narodzinach, ojcu i dziadku. Nie wspominając już o tym, że po tych dwóch prośbach mógłby uznać, że właściwie to nudno mu tu na cmentarzu i dotrzyma Shafiqowi towarzystwa.
Nic z tego.
Mężczyzna starał się ignorować wypowiadane słowa, skupić całkowicie na wykonaniu run. Niestety, historia de Berekeleya wpadała mu do głowy jednym uchem… i nie wylatywała drugim, bo w przypadku Cathala to tak nie działało. Doskonała pamięć była czymś, czego od zawsze mu zazdroszczono. I to nie tak, że żałował, że los go nią obdarzył.
Ale czasem ci wszyscy, którzy mu zazdrościli, naprawdę nie mieli pojęcia, jak to jest nie chcieć czegoś pamiętać i nie mieć żadnej nadziei na to, że czas przyniesie ze sobą niepamięć.
Kolejny znak na kolejnym kamieniu.
Cathal przyjrzał się im jeszcze raz, a potem wyciągnął różdżkę, tak by pofrunęły wokół ducha. Bariera nie była może imponująca, ale miał nadzieję, że przytrzyma trzeciego, ślubnego syna jakiegoś tam markiza – jakby mugolski tytuł mógł zrobić wrażenie na kimś, kto miał za sobą czterdzieści pokoleń czarodziejów… - dostatecznie długo, aby on mógł opuścić cmentarz.
Wiedział, że odwiedzanie grobu matki to zły pomysł.
- Gdybyś się stąd uwolnił i przyszłoby ci do głowy mnie szukać… - zaczął Caleb, podnosząc się z ziemi. Tak na wszelki wypadek. – Wspomniałeś o miejscu mojej pracy, prawda? Nie mogę ci go wskazać, bo nie jest stałe, ale tylko napomnę, że tak jak ja umiem przygotowywać takie ładne bariery, to wśród moich współpracowników są wywoływacz duchów i egzorcysta. Ten drugi ma w zwyczaju zamykać duchy w pojemnikach. Małych, ciasnych pojemnikach. Czasem podczas Samhain je wypuszczamy, żeby mogły przejść na drugą stronę. A czasem o tym zapominamy i tkwią tak w nich sobie, a że mają bardzo, bardzo dużo czasu, może to potrwać całą wieczność…  Napis na nagrobku też mogę ci zafundować.
Naprawdę, nasłuchał się wystarczająco wiele. Potrząsnął głową, jakby miał nadzieję, że „wytrząśnie” z niej wspomnienie opowieści o najpiękniejszym kwiecie w jego ogrodzie.
W innych okolicznościach byłby nawet zaintrygowany, czym był ten kwiat. Lubił zagadki.
Teraz jednak Caleb obrócił się po prostu, z zamiarem udania do bramy cmentarza. Zdecydowany aportować się tuż za nią – duchom w końcu przemieszczanie nie przychodziło aż tak łatwo…
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#8
20.02.2023, 13:22  ✶  
Wolfgang Johannes Marselis de Berekeley był w tym momencie tak bardzo pochłonięty swoją historią, że trochę jakby nie zwracał uwagi na to, co przy jego grobie kombinował Cathal.
- Wypraw bal i zaproś mnie na przyjęcie do mojego domu. Sama wezmę kwiat, o który cię proszę a potem obdaruję cię tym, co mam najcenniejsze – powtórzył w zamyśleniu duch. – Ale wyprawienie balu w moim domu i zaproszenie na niego Dolores nie było takie proste. Najpierw musiałem wymyślić sposób, w jaki nawet zaproszona przeze mnie na bal, mogła na niego przybyć. Babka dostałaby szału, gdyby ją tylko zobaczyła. Padło więc na bal maskowy. Miała się zjawić o północy, ona, moja najpiękniejsza, najsłodsza, najcudowniejsza Dolores. – Wolfgang Marselis de Bereley znowu poprawił monokl. Wcześniej tylko go przetarł półprzezroczystą chusteczką, jakby wspomnienie balu, wywoływało w nim pewien nieopisany żal. – Północ minęła a Dolores się nie zjawiła. Zacząłem jej szukać, obszedłem salę pełną gości i pokoje przygotowane dla tych, którzy pragnęli zaznać odrobiny prywatności. Nie wiedziałem, że gdy ja szukałem mojej królowej, na moją rodzinę spadał właśnie całun śmierci. Nie znalazłszy nigdzie Dolores, skierowałem swoje kroki do ogrodu. Myślałem, że być może znajdę ją tam, szukającą kwiatu o który mnie stale prosiła.
Zbliżył się do Cathala.
- Ale znalazłem tam tylko moją siostrę. Rosaline leżała pośród róż, jakaś bestia rozszarpała jej gardło. Chciałem ją ratować, rzucić się na pomoc, ale było za późno, a ja zawsze… zawsze w chwilach takich uniesień… ciemniało mi przed oczami. I tym razem mi pociemniało. Ocknąłem się w sypialni. Chyba wiele dni później, męczony chorobą nerwową. Ale nie dane było mi wyzdrowieć, bo babka, własna babka, stara wariatka, wbiła mi kołek osikowy w serce. 
Oblicze Wolfganga Johannesa Marselisa de Berekeleya wykrzywiło się ze złości, gdy pojął, co właśnie zrobił Cathal.
- Jak śmiesz, młody człowieku! – krzyknął. – Nie pozwalam! Nie pozwalam, żeby ktokolwiek potraktował w ten sposób Wolfganga Johannesa Marselisa de Berekeleya, trzeciego ale ślubnego syna, lorda de Berekeleya! Musisz mi pomóc! Nie możesz się odwrócić i odejść! Nie możesz! Musisz zabić Dolores! Musisz ją znaleźć i zabić! – krzyczał, gdy Shafiq kierował się do wyjścia z cmentarza.
Syn czarnoksiężnika
Cathal wdał się w dużej mierze w matkę z Gauntów: po niej ma dość jasne włosy i jasne oczy. Mężczyzna bardzo wysoki, około 192 cm wzrostu, któremu wyraźnie nie był w życiu obcy wysiłek fizyczny. Gdzieś pomiędzy trzydziestką a czterdziestką.

Cathal Shafiq
#9
20.02.2023, 13:33  ✶  
Gdyby duch nie był tak teatralny i nudny, historia byłaby naprawdę fascynująca. Wyglądało na to, że de Berekeley zginął wzięty za wampira, który zabił własną siostrę, a była to śmierć naprawdę niekonwencjonalna.
I tą przysługą, o którą miał zamiar dręczyć Shafiqa, było usunięcie wampirzycy. Doprawdy, drobiazg. Nic nie znaczący.
Cathal pokręcił tylko głową. Nie miał zamiaru uganiać się za wampirzycą po świecie, ale mimowolnie odnotował, by poszukać w źródłach o Little Hangleton Dolores Riddle. Wątpił, by po jakichś stu latach kobieta wciąż kręciła się po okolicach wioski, jeżeli jednak tak było, faktycznie Shafiq pozbycie się jej uznał za całkiem dobry pomysł.
Mimo to nie miał zamiaru informować o tym ducha. Po pierwsze, ponieważ to jego głupota doprowadziła do śmierci dziewczyny. Po drugie, ponieważ zamiast powiedzieć od razu, w krótkich, żołnierskich słowach, o co chodziło, Wolfgang usiłował go szantażować. Nie musiał wiedzieć, że Cathal być może zainteresuje się tą sprawą.
Wsunął dłonie w kieszenie. Wędrował między grobami nieśpiesznym krokiem, a jego myśli znów błądziły. Nie chciał myśleć o historii, którą opowiedział mu duch, a jednak nie mógł nic poradzić na to, że zastanawiał się, w którym domu mieszkali i czy ten ogród jeszcze istnieje.
Między innymi dlatego nie chciał słuchać opowieści. Teraz oszaleje, jeśli nie sprawdzi Dolores Riddle oraz Rosaliny de Berkeley.
Zostawił za sobą krzyczącego ducha, nie zwracając uwagi na jego nawoływania. Ktoś prędzej czy później ruszy kamień, ale nie stanie się to dziś ani jutro.
Cathal aportował się, opuszczając Little Hangleton.


Sesję z barda poprowadził Patrick Steward.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Cathal Shafiq (2292), Norvel Twonk (2324)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa