• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
1972, Wiosna | 21 kwietnia | W piątki zawsze piję w The Loft

1972, Wiosna | 21 kwietnia | W piątki zawsze piję w The Loft
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#1
26.09.2023, 00:08  ✶  
W pewien wiosenny piątek późnym wieczorem
@Eden Lestrange & Alastor Moody

Do ostatniej chwili nie był pewny, czy Eden w ogóle się tutaj pojawi. Luźno rzuconą na początku spotkania ofertę, przykryć mogło wiele ważniejszych spraw, nic mu przecież nie obiecała, do niczego się nie zobowiązała bawiąc się z nim na parkiecie balu w Warowni Longbottomów, ani przypadkowym spotkaniem podczas wykonywanej służby, nawet jeżeli każdy zauważyłby tańczące pomiędzy nimi iskry.

Ale przyszła. Spotkali się przy barze, kiedy zamawiał sobie kolejne z wielu piw, wymienili się kilkoma tekstami, które powszechnie uważało się za żenujące, ale kiedy się było zakochanym, nagle stawały się czymś niesamowicie zabawnym i budującym jeszcze trwalsze więzi. No właśnie - kiedy się było zakochanym, nie potrafił tego ukrywać przed samym sobą, a już w szczególności kiedy znowu znaleźli się na parkiecie i wirowali w rytmie swingu, że się w niej znowu zauroczył. Zmieniła się pod wieloma względami, więcej ich teraz chyba dzieliło, niż łączyło, ale to wszystko jakoś traciło na znaczeniu, kiedy rzucała kolejnymi dowcipami i zaczerwieniona od narzuconego przez rytm muzyki tempa... uśmiechała się do niego. Czuł się przy niej teraz jak szczeniak, bo od naprawdę dawna nie czuł do kogoś takiej mięty, ale Malfoy chyba od zawsze go tak do siebie przyciągała. Czy się nim bawiła? Nawet jeśli, to mu to jakoś nie przeszkadzało, niech się nim pobawi, bo nawet jeżeli miała go zaraz rzucić w kąt, to teraz, przez tych kilka chwil czuł przy niej, jak dobrze potrafiło smakować życie. Ta chwila będzie pachnieć tak jak ten bal. Wciąż pamiętał, jak palił na tarasie, w akompaniamencie dźwięków docierającej z wnętrza sali muzyki, pamiętał szum alkoholu i emocji, ona stojąca na tle księżyca w nowiu... to wszystko zostało w nim już permanentnie wyryte, tak samo jak dzisiejszy wieczór.

Ale on jeszcze nie dobiegł końca.

No, może w pewnym sensie, bo mieli już wracać, ale Moody nie pociągnął jej w stronę wyjścia z The Loft, tylko zastawionej przez ochroniarza klatki schodowej. Auror machnął różdżką, a mugol przepuścił ich bez słowa. Tak, złamał prawo. Nie, nikt mu tego nigdy nie udowodni, więc czym miał się przejmować, skoro dzięki temu mógł wspinać się z nią w górę klatki schodowej, na której szczycie znajdowało się wyjście na dach? Drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem, jego miotła oparta o ścianę osunęła się w dół i potoczyła blisko ich nóg, ale nie schylił się po nią, nawet tam nie spojrzał. Był zły zajęty ściskaniem lewej dłoni Eden, kiedy swoją lewą dłoń trzymał z boku jej twarzy, odgarniając z niej niesforne kosmyki włosów, będące przed trzecim piruetem odrobinę mniej szaloną fryzurą niż teraz.

- Mogę? - Zapytał cicho, pochylając się nad nią, poszukując odpowiedzi we wlepionych w niego oczach, a jeżeli nie dojrzał w nich niczego, co kazałoby mu się zatrzymać, pocałował ją. Na tym dachu, późną porą, przy wiosennym, zimnym wietrze, od którego zasłaniało ją jego ciało. Był pijany, ale nie był pewny, czy to alkohol, czy po prostu jej obecność.

@Eden Lestrange


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
15.10.2023, 00:38  ✶  
Nigdy nie dążyła do własnego szczęścia; dążyła do spełnienia, a choć jedno może pochodzić z drugiego, nie są sobie jednakowe. Szczęście to uczucie bycia zadowolonym, to wybór działań na podstawie tego, jaką przynoszą nam radość. Spełnienie zaś skupia się na rzeczach, które czynią życie bardziej znaczącym i wartościowym. Eden nigdy nie układała swojego życia podług tego, co przyniesie jej szczęście, a podług tego, co przyniesie spełnienie. Jeśli nie jej samej, to rodzinie. Uważała, że jeśli zadowoli bliskich, odnajdzie własne spełnienie w spokoju, który dadzą jej w zamian.
Nie wyszła więc za mąż z miłości, nie pracowała jako auror z pasji, nie uczęszczała na przyjęcia na zabawy. Zrobiła to wszystko, bo to przynosiło jakieś korzyści w jej świecie, było rzeczą konieczną, aby wznieść się na jego wyżyny. Szczęście nie było nigdy istotne, nie tęskniła za nim, bo ciężko odczuć brak czegoś, czego nigdy się nie zaznało. Gdyby więc miała dokonać rachunku zysków i strat według zasad, którymi dotychczas się w życiu kierowała, nie przyszłaby dzisiaj tutaj. Nie stanęłaby u wejścia The Loft, nie westchnęłaby głośno, próbując zrzucić z piersi przyjemnie rozgrzewający ucisk. Zdrowy rozsądek pięknie wyklarowałby jej fakt, że znacznie więcej może stracić niż zyskać, próbując zacieśniać więzy z Moodym. Gdyby ktokolwiek z rodziny dowiedział się o tym, stwierdziłby, że straciła głowę.
Może straciła głowę, ale za to zdawało się, że odnalazła serce.
Nie była pewna, czy to złudzenie, czy naprawdę biło w rytmie tańczonego przez nich swingu, ale wiedziała, że stawia kroki w zgodzie z jego biciem. Uśmiechała się głupio, ale szczerze, i wcale nie dlatego, że z nerwów wlała z siebie o kilka drinków za dużo jak na swój gust. Nawet jeśli upiła się, by uciszyć wyrzuty sumienia, by zapomnieć, że w jej życiu jest ktoś poza Moodym, teraz nie widziała poza nim świata. Było to skrajnie nieodpowiedzialne, szczeniackie wręcz. Nie była jasnowidzką, a doskonale wiedziała, że następnego ranka będzie sobie pluć w brodę, zastanawiać się, czy ktoś znajomy ich razem widział, czy zauważył intencjonalny brak obrączki ślubnej na jej palcu, jakie będą tego konsekwencje. Była mądra jeszcze przed szkodą, a i tak spotkała się z nim z pełną premedytacją. Nie potrafiła sobie odmówić tej przyjemności.
Choć chciała, by ten wieczór trwał bez końca, to mimo wszystko chciała opuścić ten lokal z godnością i o własnych siłach. Liczyła więc, że grzecznie go opuszczą, może przedłużą spotkanie o spokojny spacer, na którym zgubi kilka promili oraz wyciszy dudniące serce. Ich ścieżka skręciła jednak gwałtownie, zmierzając ku schodom. Zapowietrzyła się aż, gdy użył magii nie tylko w towarzystwie mugola, ale także przeciwko niemu. Czy czas, w którym oddalili się od siebie, go tak zmienił, czy może zachowywał się tak, bo całym swym jestestwem sprowadzała go na manowce? Wizja tej drugiej opcji wymusiła na niej nerwowy chichot, nagle poczuła przypływ adrenaliny - zupełnie jak dziecko, które robiło coś niedozwolonego, gdy rodzice nie patrzą. Jakby wyjście na ten dach było najbardziej szaloną rzeczą, jaką miała zrobić w swoim życiu.
- Twoja miot... - zwróciła cicho uwagę na jej upadek, ale nie dokończyła słowa, bo zupełnie straciła wątek, czując jego dłoń sunącą wzdłuż jej twarzy. Dla niej miotła też stała się kompletnie nieistotna, dotyk Alka skupiał na sobie wszelką uwagę, całe światło obserwujących ich gwiazd.
Gdy zapytał o zgodę, rozsądek zaczął bić na alarm, ale Eden nie zaoponowała. Przez ułamek sekundy mogła wyglądać na zmartwioną, bo i wtedy coś ukłuło ją w serce, ale nie odmówiła, bo wcale nie chciała odmówić. Pozwoliła na pocałunek, pozwoliła mu trwać dłużej niż to stosowne, co było niezwykle niedorzeczne, że tak pomyślała, bo to przecież nigdy nie było stosowne. Przecież zdradzała właśnie swojego męża, kilka sekund w tę czy w tę nie zmieniłoby tego faktu. Czuła się winna, że pozwala sobie na taką przyjemność, ale... potrzebowała jej teraz bardziej niż powietrza. Ten moment pozwolił jej zrozumieć, że to dziwne, nieopisane uczucie, które tylko Moody wywoływał w niej odkąd go poznała, było właśnie tym mitycznym szczęściem. I tylko on, nikt inny.
- Wiesz, że to, co robimy, jest skrajnie głupie? - Zapytała, choć znała odpowiedź, bo Alek nie był w ciemię bity. Ale chciała to usłyszeć, że zdaje sobie z tego sprawę, że nie jest sama w tym poczuciu winy. Było to niezwykle samolubne, ale nigdy nie obiecywała mu, że stanie się dla niego dobrą osobą - nie z takim życiorysem, na to było już za późno. Ale mogłaby się stać nieco bardziej znośna, gdyby wiedziała, że nie zostanie z tym wszystkim sama.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#3
05.11.2023, 12:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.11.2023, 13:03 przez Alastor Moody.)  
Bardzo szybko skorzystał z tego, że nie tylko on pragnął tego pocałunku, zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Tak, żeby ich ciała się stykały. Miłość Moody'ego była fizyczna, ale nie w ten nachalny sposób pchający ku temu, żeby sobie taką bliskością rekompensować braki i duszący strach przed porzuceniem. Był zbyt pewny siebie, żeby go ograniczało takie myślenie. On po prostu lubił być dotykanym. Mógłby spędzić wieczór z głową na jej kolanach i może wreszcie, po ciężkim dniu kiedy człowiek jest stale napięty i skupiony na zadaniu, rozluźniłby się czując ciepłe palce przeczesujące mu włosy. Większość jego znajomych o tym nie wiedziała, bo on te potrzeby ukrywał pod trzema warstwami męskości, zamiast dać się objąć - obejmował, zawsze starał się wyjść w takich sytuacjach na kogoś, kto miał nad tym większą kontrolę. No i co? Miał tendencję do znikania na bardzo, bardzo długo, ale jednocześnie... Był szczęśliwy, kiedy ktoś tam był, kiedy to cholerne łóżko nie było puste. Wiedział jak wyglądało jego życie, kiedy nikt na niego nie czekał - puste szafki wiszące tam tylko dlatego, że powiesił je ktoś inny niż on, wymięta pościel, niewymieniona odkąd sięgał pamięcią, dywan z rozrzuconych ubrań, irytujący zaduch. Brak ludzi wokół niego oznaczał, że przestawał się jakkolwiek starać. Czy to było głupie, że jeden taki wieczór pełen pocałunków motywował go do tego, żeby później wynieść z pokoju brudny kubek? Black by mu pewnie znowu mówił coś o melancholii.

- To nie miotła - zażartował, przecinając wstęgę i pozwalając uwolnić się tym wszystkim smutnym opisom. Uśmiechnął się szerzej, w pełni świadomy tego jak głupi był to dowcip, ale ona nagle zadała pytanie rujnujące to jak zgrabnie udawało mu się udawać ślepego przez ostatni miesiąc. Kiedyś musiało to pomiędzy nimi paść, ale... Jeżeli spodziewała się z jego strony, że się w jakiś sposób zawaha, albo zapewni ją o tym jakie to było naiwne i niemoralne, to się po prostu na jego temat bardzo pomyliła.

- Jedyną skrajnie głupią rzeczą w tym wszystkim jest to, że nie pocałowałem cię wcześniej.

On był całkowicie pewien tego, że jej chciał. Nie obchodziły go plotki niosące się po Londynie, nie obchodziło go czym zajmował się jej ojciec, ani nawet to, że na palcach, które teraz splótł ze swoimi, powinien znajdować się pierścionek dany jej przez innego mężczyznę. Przecież go znała. Wiedziała kim jest i jak żyje. Trochę wydoroślał z twarzy, z charakteru i podejścia do życia niemal wcale, nie dało się tu mówić o niedomówieniach - skoro ona też go chciała, takiego w oczach innych pewnie mocno wybrakowanego, dlaczego niby miałby ją odtrącić? Mogła dzielić ich przepaść, ale jeżeli ktoś w Londynie miałby ją uratować znad przepaści, to całkiem prawdopodobne, że byłby to właśnie on.

- Czym się martwisz? - Bardzo chętnie pomógłby rozwiać chociaż część tych chmur zbierających się nad jej głową, o ile... sytuacja nie zmusiłaby go do działania na siłę. To była linia, której nigdy by nie przekroczył.

@Eden Lestrange


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
12.11.2023, 02:36  ✶  
Żart o miotle na moment odebrał jej mowę - mrugnęła kilkukrotnie, przechyliła głowę i spojrzała na Moody'ego wymownie, jakby oceniała, czy się nie przesłyszała. Nie, nie mogła się przesłyszeć. Gość był zbyt zadowolony z siebie, zbyt wiele dumy błyszczało w jego oczach, by jego słowa był jedynie wytworem wyobraźni Eden.
- Wow - wydała z siebie dźwięk pełen sarkazmu, ale towarzyszył mu uśmiech, kręcenie głową, jakby nie wierzyła ani w to, co właśnie usłyszała, ani w to, że ją to bawi. - Ile ty masz lat? - Zapytała, próbując się nie roześmiać w głos, bo tylko dowiodłaby w ten sposób, że mentalnie są na tym samym poziomie. Nawet jeśli rzeczywiście tak było, jeśli w jego towarzystwie naprawdę czuła się beztrosko niczym dziecko, nadal chciała grać w grę pozorów, że jest dorosła, poważna i trzyma na wodzy własne instynkty.
Chciała naiwnie wierzyć, że ma nad tym jeszcze jakąś kontrolę.
- Jeśli zaraz jeszcze dorzucisz, że jakby wsadzić go pod pachę, to można pomylić z dywanem, to przysięgam - urwała na moment, bo zaczęła się niekontrolowanie śmiać. Przegrała sama ze sobą, ale - o dziwo - nie czuła się zawiedziona. - Przysięgam, wracam do domu - skłamała, wciąż z uśmiechem na ustach, bo wiedziała, że to się dzisiaj nie stanie. Nawet jeśli zaczęłaby zmierzać ku wyjściu, Alastor zrobiłby wszystko, żeby ją zatrzymać. A ona pozwoliłaby mu, nie stawiając większego oporu.
Nie mogła się zgodzić, że była to jedyna rzecz, jaka w tym momencie zahaczała o skrajną głupotę, ale tak - gdyby pocałował ją lata wcześniej, cała ta historia mogłaby się potoczyć inaczej. Eden chciała w tym momencie wierzyć, że potoczyłaby się dobrze, że byłaby z kimś, do kogo najzwyczajniej w świecie pasuje. Może dziś byłaby w związku, który nie jest przepełniony obustronną frustracją, ciągłymi kłótniami, skakaniem sobie do gardła, żeby cokolwiek poczuć. Może nigdy nie doświadczyłaby samotności, która nigdy nie wydawała jej się realna, dopóki nie stała się rzeczywistością. Koniec końców, człowiek zaczyna potrzebować światła dopiero wtedy, kiedy robi się ciemno.
Wiedziała jednak, że mogłoby to się potoczyć też zupełnie odwrotnie - kiedy pracowali razem, byli zupełnie innymi ludźmi. Byli niedojrzali, przede wszystkim Eden. Wtedy nie miała jeszcze za sobą upokarzających przeżyć, które sprowadziły ją na ziemię, zrównały z resztą śmiertelników. Wtedy była zuchwała ponad miarę, zbyt pewna swojej pozornej niezniszczalności, wyższości nad wszystkimi i wszystkim. Alastor zawsze nie znosił takich osób, więc pewnie ciągle by się ścierali, walczyli ze sobą o rację. On nie ustąpiłby jej jak William w imię świętego spokoju; z Moodym skończyłoby się to we krwi.
Co jeśli to wszystko nie wydarzyło się więc bez powodu?
- Pewnie mi nie uwierzysz, bo to nie brzmi jak coś, co mogłoby mi przejść przez gardło - zaczęła, prychając pod nosem, jakby sama z siebie kpiła, jakby czuła w tym wszystkim obłudę. - Ale martwię się o ciebie. O to, że cię skrzywdzę - oświadczyła, po czym przełknęła ślinę; chciała pozbyć się narastającej guli w gardle, ale ona tylko uciskała jeszcze mocniej. Czuła, jak z nieznanych przyczyn wzbiera ból i pieczenie z tyłu jej gardła. Pominęła resztę zmartwień, które kręciły się wokół Williama, bo mówienie o tym Alkowi byłoby niedorzeczne, ale przecież swojego męża też nigdy nie chciała skrzywdzić. Ale to już się stało, do tego już przyłożyła rękę. Jeśli chodziło o zranienie Alastora, temu jeszcze mogła zapobiec.
Objęła jego twarz rękoma, złapała ją z czułością, z troską. Uśmiechnęła się przy tym smutno; gdyby mogła zetknęłaby razem ich czoła i trwałaby w milczeniu, zbierając te wszystkie niewygodne słowa w choć trochę znośną wiązankę, ale dzieliły ich nie tylko lata rozłąki, ale również centymetry. Westchnęła więc, gładząc jego policzek kciukiem.
- No i nie byłabym sobą, gdyby nie było w tym choć krzty egocentryzmu - przyznała się bez bicia, nie chcąc tego dłużej kryć. Przecież Alastor ją doskonale znał, wiedział, czym była dla niej publiczny wizerunek - kartą przetargową, której nie chciała stracić. - Boję się tego, co powiedzą inni. Boję się reakcji rodziny, reakcji ojca. I zanim mi powiesz, że jestem dorosła, że nie ma wpływu na moje życie... Niestety ma. Większe niż ktokolwiek - wyrzuciła z siebie to wszystko, zsuwając dłonie z jego twarzy. Tuż po tym wypuściła powietrze z płuc z ciężkością, oparła swoją głowę na klatce piersiowej Alastora, nie mając siły na nic więcej. Nigdy dotąd nie przyznała się nikomu, że boi się ojca. Ani tego, że nie ma kontroli nad sytuacją. Prawdopodobnie nigdy nie opuściłoby to ust Eden, gdyby nie alkohol.
Gdyby nie Moody.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#5
23.12.2023, 20:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.12.2023, 20:18 przez Alastor Moody.)  
Obserwował jej reakcję, nie zmywając z twarzy zadziornego uśmiechu, który pokrył jego oblicze już chwilę temu. Tak, to był żart na poziomie, dokładniej mówiąc na poziomie tych rzucanych w szkolnej szatni przed meczem, ale zdaniem Moody'ego ten rodzaj dowcipu miał swój urok niezaprzeczalny urok. A może to po prostu była nostalgia?

- Oh, poczekaj, muszę policzyć na palcach - udał, że się nad czymś bardzo intensywnie zastanawia. Nawet odchylił się na bok. - Mam trzydzieści trzy i pół roczku. - Właściwie to trzydzieści trzy i cztery miesiące, więc dodał sobie kilkadziesiąt dni do życiorysu, ale to było w tej odpowiedzi najmniej istotne... - A jak tego nie powiem, to co? Zostaniesz ze mną na zawsze? - Mimika Alastora nabrała przy tym zdaniu nowej barwy - wciąż pozostała dziecinna, ale tym razem zawierało to w sobie sporą dawkę udawanej naiwności. Niby-flirt, ale z jakimś nieco smutnym podtekstem - zadziwiająco dobrze zgrał się z dalszą częścią ich rozmowy, bo Malfoy weszła w ten temat o wiele głębiej, niż przewidywał, zadając jej dosyć odważne jak na status ich żyć pytanie.

- Gdybym nie wierzył, że takie myśli mogą przeleźć przez twoje gardło, to byśmy tutaj nie stali. - Chciał to powiedzieć tak łagodnie jak potrafił, bo miał przecież oczy i widział, jak ciężko było jej to z siebie wydusić. Nie chciał jej tym skarcić za takie myślenie - tu nie chodziło wcale o takie typowe „jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć”, bardziej... ale to chyba bardziej wybrzmiało w jego oczach niż słowach, chciał pokazać jej, że ma w nim oparcie. Wcale nie było tak, że nie potrafił w nią uwierzyć. Potrafił i chciał. I stał tu przed nią, dawał ujmować swoją twarz w dłonie mimo dzielących ich różnic, z których zdawał sobie sprawę nie od wczoraj.

Ale wciąż - gdzieś pomiędzy słowami, które dobrał tak starannie, znajdowało się jeszcze to, że Alastor ludzi faktycznie selekcjonował. Eden wpadła do odpowiedniej grupy, ale istniała wciąż szansa, że by tutaj nie stała.

Cudem powstrzymał żałosny śmiech, kiedy powiedziała mu, że miałby jej wytykać bycie dorosłą. On też nigdy nie dorósł. Zawód wybrał mu tata. Wychował go na swoją wierną kopię, a on brnął w to od dzieciństwa, przejmował po nim najgorsze z możliwych nawyków, stawał się jego odbiciem, wysłuchał każdego słowa nadającego mu kierunek i to był właściwie jedyny sens jego życia - bycie Moodym, jedną z wielu podobnych twarzy o bliźniaczym życiorysie. Myliła się myśląc, że nie potrafił jej zrozumieć.

- Uważasz, że to byłoby cokolwiek, czego nie udźwignę...? - Miał tu na myśli tę potencjalną krzywdę. - Nie zamierzam cię pouczać, Eden. Ani zmuszać do działania wbrew sobie. - Objął ją rękoma, dając kobiecie możliwość ukrycia się w tym uścisku. Ale nie wiedział jeszcze, czym tak naprawdę powinien to skwitować? Jaki powinien wysunąć z tego wniosek? Wcale nie musiała działać na przekór wszystkiemu, on nie potrzebował afiszować się z niczym, tak naprawdę mógłby być jej słodkim, chociaż brudnym sekretem. Miał jednak tyle rozumu w głowie, żeby wyłapać oczywistość, jaką było to, że skoro w ogóle zaprzątała sobie w głowę ich reakcjami, to sposób jej postrzegania świata był nieco bardziej oczywisty, przyziemny, albo... po prostu mniej zepsuty.

@Eden Lestrange


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#6
16.02.2024, 00:06  ✶  
Podobno w żartach można powiedzieć wszystko, bo przecież tak łatwo to potem odwołać, nawet jeśli nie ze skruchą, to z kpiną, że adresat raczył wziąć to na poważnie. A jednak nie była w stanie mu obiecać wieczności, nawet z sarkazmem wszytym dyskretnie pod to wszystko, bo nie chciała po raz kolejny krzywoprzysięgać. Williamowi wszakże też obiecywała, że będą razem, póki śmierć ich nie rozłączy, w zdrowiu i w chorobie. Ba, nawet zrobiła to w o wiele bardziej uroczystym otoczeniu, na oczach świadków. I co z tego wyszło? Czy jej słowa w obliczu powrotu Alastora do jej życia miały teraz jakiekolwiek znaczenie? Czy niosły jakąkolwiek wagę? Przecież w ujęciu tego wszystkiego wychodziła co najwyżej na mitomankę, a nie kogoś, w czyje słowa powinno się pokładać wiarę.
- Na zawsze to bardzo długo - a tyle ze mną nie wytrzymasz, chciała dopowiedzieć, ale jakoś nie mogła tego powiedzieć na głos. Odebrałby to pewnie jako kontynuacje ichniejszej przepychanki, ale tak samo jak w jego niewinnym z pozorów zapytaniu dało się odnaleźć śladowe ilości smutku, tak w reakcji Eden dało się dostrzec wstyd. Nie chciała o tym mówić wprost, bo jeśli z kończeniem żartów miała problem, to nie ma mowy o szczerości, ale było jej zwyczajnie głupio, że nie może mu niczego obiecać. Mogła jedynie unikać zręcznie jednoznacznej odpowiedzi, co chyba wyniosła z tego przesiąkniętego polityką i uwielbieniem wobec statusu quo domu.
Zdawało się jednak, że Alastor pokładał w niej więcej wiary niż ona sama. Kochane, pomyślała, uśmiechając się przy tym przelotnie, jeśli nie zwyczajnie smutno. Dostrzegał w niej coś - niechybnie sam Alek był przekonany, że to coś więcej, ale ona nie była tego taka pewna. W obecnym stanie była święcie przekonana, że chłopak się zwyczajnie zawiedzie, gdy dojdzie do sedna. Rodziło to z kolei pytanie, czy lepiej było mu oszczędzić bólu i wprost pokazać rozrastające się zepsucie, czy chwilę jeszcze podtrzymać tę sielankę, by w końcu coś dobrego od tego pieprzonego życia dostać?
A może naiwnie liczyła, że jego obecność sprawi, że zakiełkuje w niej coś wartościowego?
- Z nas dwojga to nie ciebie posądzam o słabość - odparła zmęczonym tonem, wiedząc przecież doskonale, że Moody poniesie każdy krzyż, jaki zostanie wrzucony na jego plecy. Cały sęk w tym, że ona obarczała go tym balastem, bo sama nie zdołałaby go unieść; nie podniosłaby się pod ciężarem wstydu, wzroku ojca, który jeszcze nie tak dawno jej powiedział, że dobrze, że przynajmniej jedno dziecko mu się udało. Najpierw całe fiasko z rzekomą chorobą, a potem ze śmiercią żony Elliotta, następnie rozwód Eunice... Jak śmiałaby dołączyć do grona marnotrawnych dzieci? Zawsze przecież dążyła, aby być lepsza od nich wszystkich, by być oczkiem w głowie kogoś, kogo nawet byty niebieskie nie byłyby w stanie zadowolić, a teraz, gdy to osiągnęła, miałaby to ot tak zaprzepaścić? W imię czego? W imię uczuć?
Dosłownie usłyszała rozchodzący się w jej głowie pełen kpiny śmiech ojca, gdy zobrazowała sobie wyznanie mu tego. Poczuła, jak skręca jej żołądek i zgniata kości, czyniąc ją bardzo malutką.
Wtuliła się w Alastora, nurkując wręcz w jego objęciach. Chciała w nich się rozpłynąć, zniknąć raz i na zawsze. Nie było to ciągotą suicydalną, a raczej dziecinnym pragnieniem, by ta chwila mogła trwać wiecznie, bez konieczności zmierzenia się z nadciągającymi reperkusjami twarzą w twarz.
- I nie będziesz mieć nic przeciwko, że będę cię skrywać w tajemnicy przed wszystkimi? Zbywać przed rodziną twoje istnienie, jakbyś nie był nikim istotnym? Kłamać w żywe oczy, publicznie udawać miłość do innego? - Jakoś nie mogła uwierzyć, że właśnie to miał na myśli mówiąc, że nie będzie zmuszał jej do działania wbrew sobie. Przecież gdyby mówiła prawdę i była transparentna na temat zdrady, działałaby wbrew sobie, zrujnowałaby tę kruchą reputację, którą sobie zbudowała. Wolała się upewnić, bo jeżeli nie o tym myślał, chciała dać mu szansę sprostować, wycofać się z tego całego fiaska. Ale jeśli właśnie na to chciał przystać, stać się tylko kimś stojącym z boku, czekającym na jej łaskę bądź niełaskę, mogła pomyśleć tylko jedno: - Aż tak nisko siebie cenisz? -
Nie była pewna, czy chciała powiedzieć to na głos. Niemniej, zanim do niej dotarło, że słowa opuściły jej usta, było już za późno, by je cofnąć.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#7
17.02.2024, 08:47  ✶  
Na zawsze to bardzo długo, ale w takich chwilach na zawsze wydawało się czymś za krótkim, szczególnie biorąc pod uwagę częstotliwość ich spotkań, kiedy ich na zawsze mogło wiązać się z tym, że będzie wciąż zachowywał się jak ćma lecąca do lampy. Przesypiał dzień znudzony mnogością otaczających go bodźców, bo każdy dzień był taki sam, polegał na tym samym, ale w nocy - kiedy tylko słońce schowało się za horyzontem - najjaśniejszym światłem była ona. Jasne, że mógłby jej o tym wszystkim opowiedzieć. O tym i o tym, z jaką zachłannością wpatrywał się w nią tego dnia, kiedy rozmawiali na tarasie Warowni Longbottomów, jak silne wrażenie to na nim wywarło i był generalnie rzecz ujmując człowiekiem szczerym i prostolinijnym, pozbawionym znamion fałszu w tym co mówił. Problem pojawiał się przy doborze słów, w próbie podjęcia się opisania tego, co się w nim kotłowało od początku marca. Jak? On tego takimi pięknymi określeniami podsumować zwyczajnie nie potrafił. Okazywał bezpośrednie zainteresowanie, ale nie było w tym żadnych głębokich, a już w szczególności poetyckich wyjaśnień. Były żarty. Były spojrzenia pełne miłości. Nie było żadnych wierszy, chociaż ona pewnie zasługiwała na wiersze.

Uśmiechnął się nieco szerzej, chociaż ten uśmiech miał w sobie sporo melancholii.

Gdyby spróbował poszukać tych słów w wierszach, prawdopodobnie nigdy by ich nie odnalazł pośród tekstów pisanych przez poetów szalonych od miłości, całkowicie jej posłusznych. Jego zauroczenie było żywe, miało skrzydła i zbliżało się niebezpiecznie blisko płomieni, ale to nie było szaleństwo, bezgraniczne oddanie - on należał do grona ludzi twardo stąpających po ziemi. Ludzi, którzy nie tylko potrafili zawieść - oni wielokrotnie już zawiedli i wcale nie zamierzali się zmieniać.

Moody obejmował kobietę mocno, jakby bardzo zależało mu na szczelnym ochronieniu jej przed wszystkim, co miało tę chwilę zrujnować - przed zimnym, kwietniowym wiatrem tańczącym w jej włosach, ale też przed rozmową, którą prędzej czy później musieli odbyć, chociaż oboje zdawali się jej za wszelką cenę unikać.

- Pytasz mnie, czy chcę być twoim brudnym sekretem? - To miało zabrzmieć jak dowcip, ale nie zabrzmiało. - Ze mną, Eden jest tak, że - puścił ją jedną ręką, żeby odpiąć swoją kurtkę, chwycić ją za dłoń i przycisnąć ją na moment do swojego walącego jak dzwon serca - jeżeli chcesz dać sobie ze mną spokój, żeby nie cierpieć, kiedy zorientujesz się, że mnie zraniłaś, to jest już trochę za późno, bo zacząłem już myśleć o tobie w określony sposób, ale... - Cóż, kiedyś musiał wreszcie przełamać tę zmowę milczenia. - To nie jest tak, że zapomniałem o istnieniu twojego męża. - Co prawda spychał świadomość jego istnienia na dalszy plan, ale pamiętał o nim. Nie przeszkodziło mu to ani trochę w bezczelnym wręcz flircie z jego żoną. - Nie cenię się nisko, ale też nie wydaje mi się, abym był tak idealny, za jakiego mnie mają, za jakiego masz mnie ty. - Miał nieodparte wrażenie, że ta rozmowa stawiała go w pozycji jakiejś ofiary, ale on był dorosłym człowiekiem świadomym konsekwencji własnych decyzji. I był człowiekiem dobrym, ale nie idealnym i nie miłym. Myślał już wcześniej o tym jak ta sytuacja była dla niego wygodna... Po głębszym przemyśleniu nie podzielał już tej myśli z dawnym sobą i czuł do samego siebie lekką odrazę, ale wciąż - daleko mu było do kogoś zwodzonego za nos.

Publicznie udawać miłość do kogoś innego. Czy było to tylko małżeństwo na pokaz? Chciałby wierzyć, że to drugie, ale nawet teraz, kiedy znamiona klątwy przeżarły mu mózg, wciąż pamiętał kolor jej aury. Z niechęcią musiał przyznać, że bladożółty kolor okalający jej osobę dosyć bezpośrednio sugerował, że naukowiec pokroju Williama Lestrange był kimś, do kogo powinno przyciągać kogoś zainteresowanego mądralińską paplaniną charakterystyczną dla ludzi głęboko zaczytanych w opasłych tomiskach dywagujących o losach świata i budującego go materii.

- Przyznam się tym do własnej zarozumiałości, ale myśl, że ze mną nie musisz niczego udawać, napełnia mnie całkiem sporą dawką ekscytacji.


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#8
27.03.2024, 00:14  ✶  
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. I nie chodziło już o sam fakt zdrady, przecież moralność Pani Lestrange między mity można było włożyć; chodziło o czułość. O łagodność, z jaką odnosili się teraz do siebie, o delikatny dotyk i wyrozumiałe spojrzenia. O tę widoczną gołym okiem szczyptę romantyzmu, która pasowała do Eden jak garboróg do karocy. Na Alastorze też nie leżała ona idealnie, ale nie gryzła się z jego osobą, ba, można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że to całkiem urocze z jego strony. A co z nią? Ją skręcało od środka, to zażenowanie wywołane nadmiarem własnego fałszu, obrzydzenie odejściem od własnych, żelaznych zasad. Fakt, że potrafiła pięknie mówić, wcale nie oznaczał, że potrafiła włożyć w to serce.
Nie zasługiwała na żadne wiersze. Poezja skrywała między wierszami coś, co można było dostrzec oczyma duszy, a ona lata temu zapłaciła diabłu podwójnie, aby tę duszę sobie zatrzymał. Dziś już nie pamiętała, co takiego posiadła w zamian, bo ani trochę nie czuła się tak, jakby posiadała cokolwiek wartościowego. Tak, mówi się, że pieniądze niby szczęścia nie dają, ale jak już być smutnym, to lepiej w posiadłości z basenem niż pod mostem, lecz to, co czuła Eden było czymś gorszym. Było pustką, której dobra materialne nie mogły wypełnić.
Alastorze, czy zapomniałeś, że najjaśniej świecą te gwiazdy, które już dawno umarły? Czy nikt nie powiedział ci, że ten blask to ułuda, wspomnienie unicestwiającego wybuchu, które zostało spaczone przez zwyczajną perspektywę?
- Nie muszę prosić cię o oświadczenie woli - oznajmiła zadziwiająco nonszalancko, głosem stłumionym nieco przez ciasne objęcia Moody'ego. - Po tym, co dzisiejszego wieczoru między nami zaszło - i niechybnie będzie miało swoją kontynuację, bo Eden jeszcze nigdy nie spotkała się z kimś, czymś, co byłoby w stanie stanąć jej na drodze do tego, czego całą sobą pragnie - już zawsze będziesz moim sekretem. I bez wątpienia brudnym, bo wszystkie moje sekrety takie są. - Uśmiechnęła się do siebie złośliwie, ale nadal tuliła swój policzek do ciała mężczyzny, więc raczej nie mógł tego dostrzec. Nie widział żalu w oczach, który wyrażał żałobę za utraconą niewinnością. - Pytam, czy jesteś gotowy grać ze mną w tę małą, paskudną grę, w której za dnia jesteśmy sobie obcy, a nocami bliscy jak nikt nigdy dotąd? - Zapytała, unosząc znowu dłonie, chcąc pochwycić twarz Alka raz jeszcze. Tym razem jednak nie było w tym czułości, ale było wiele stanowczości; rozkazu, kiedy podniosła głowę i uparte spojrzenie ciemnych oczu, a potem skierowała jego twarz ku sobie, aby spojrzał jej w oczy jak nikt inny wcześniej. Wystarczająco głęboko, by dojrzeć w niej kiełkujące uczucia, ale nie na tyle, by zostać wessanym przez czarną dziurę, z której wyrastają. - Skoro twoje sumienie na to pozwala, czy jesteś gotowy wczuć się w nią tak, byśmy byli święcie przekonani, że warto było, gdy wspólnie zaczniemy opadać na samo dno? - Mogła kłamać innym w żywe oczy, ale nie miała zamiaru oszukiwać ani jego, ani siebie. To się skończy fatalnie dla ich obojga, z przyczyn wielu. Nie było jednak po co dłużej się opierać - los prowadzi za rękę chętnych, a niechętnych ciągnie za sobą za włosy.
- Czasami muszę przy tobie udawać - wyznała, powstrzymując unoszące się w uśmiechu kąciki ust. - Na przykład, że twoje żarty mnie bawią - dodała, pozwalając przemknąć cieniowi uśmieszku. - I że wizja stracenia twarzy mnie wcale doszczętnie nie przeraża, bo to niezwykle rujnuje romantyczne chwile. Zgaduję oczywiście, ale zapewne nieprzyjemnie obraca się płaczącą kobietę - sfinalizowała swoją wypowiedź pół żartem, pół serio, a na koniec uśmiechnęła się z melancholią w oczach.
Okrutnie bała się przyszłości w towarzystwie Alastora. Ale skłamałaby mówiąc, że nie napełniała jej całkiem sporą dawką ekscytacji.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#9
21.04.2024, 20:05  ✶  
Uśmiechnął się do niej szerzej, może odrobinę szaleńczo. Powinno schlebiać mu to, jak o nim mówiła? Jak o kimś, kto mógł nie być gotowy na tego typu grę? Znała go przecież. To wszystko leżało w postrzeganiu świata i siebie. Ją wykręcało od fałszu, jakim musiała się otulać niczym kocem. Dla niego ten fałsz, jaki musieli zacisnąć wokół swoich ciał, miał być ceną za coś, co było prawdziwe. Co czuł. Co przyciągało go jak magnes, jak światło kuszące ćmę do podążania za swoim śladem.

- Oh błagam, oboje wiemy, że wypadłem ze ścieżki rozsądku już dawno, jeszcze zanim podeszłaś do mnie na tej cholernej imprezie. - Pokręcił głową. Wciąż nie ruszały go żadne żarty ani przytyki, poza tym udowodnił już niejednokrotnie, jak pięknie potrafił się za to odegrać własnymi słowami. Ale teraz tego nie zrobił. Nie dodał do swoich nut żadnej nuty ironii ani sarkazmu, nie zasłonił się żadnym dowcipem. Stał się całkowicie sobą. Tym pozbawionym przyozdobień, surowym Alastorem Moodym potrafiącym powiedzieć wszystko, jakby nie był to słowa ciążące na sercu, tylko coś oczywistego. - Mógłbym powiedzieć, że to nie istnieje - to, co było pomiędzy nimi, ta nić, w jaką się zaplątali tańcząc razem z Warowni, a później nie mogli z niej odplątać - pójść do baru i znaleźć sobie kogoś, kto niczym nie ryzykuje kiedy mnie całuje - jak zawsze, nigdy nawet nie robił sobie nadziei na stworzenie czegoś trwałego przy tak idiotycznym trybie życia - bez gry, kłamstw i tajemnic.

Niby brzmiało to na prostsze, ale było też wyprane z jakiegokolwiek smaku. Z kolorów. Życie, jakie wiódł do tej pory, było życiem kogoś, kto ciągle ubiera się w to samo, je to samo, widzi te same twarze, rozwiązuje niemal identyczne sprawy kryminalne, wypija ćwiartkę wódki i zasypia w ciszy. Ona w tym była... niech będzie to światło. Zimne, ale nadające tej przestrzeni kolorytu. Budzące jego oczy po pobycie w niemal kompletnej ciemności.

- Będę sobie mówił, że nie czuję tego w pełni, bo taki już po prostu jestem, a nie dlatego, że całując ją cały czas myślałem o tobie. Ty będziesz budziła się codziennie, będąc tylko i aż żoną Williama Lestrange'a, mając przed oczyma jakieś durne scenariusze, które nigdy się nie wydarzyły i nie wydarzą, bo powiedzieliśmy sobie nie. - Typowe historie tkane w myślach przed zaśnięciem. Inne światy, w których wszystko ułożyło się inaczej, lepiej, ciekawiej. Nic dziwnego, jak łatwo było postanowić zabijać to wódką i tabletkami nasennymi. Nie zdziwiłoby go, gdyby niedługo uzależnił się od nich cały Londyn. - Jeżeli masz płakać, to płacz. Jeżeli mam się dla ciebie sparzyć, to się sparzę, ale... - na moment zamilkł, przygryzł wargę - daj mi to przeżyć.

I sama to przeżyj.

- Jakiekolwiek by to nie było.


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#10
27.05.2024, 20:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.06.2024, 23:19 przez Eden Lestrange.)  
Znała go?
Znała pewnego Alastora; niegdyś chodzili ze sobą do szkoły, a potem los tchnął ich przełożonego, by razem aurorzyli. Czasem zastanawiała się, jaką cechę wspólną ich dwojga znaleźli w Ministerstwie, by uznać ich za dobraną parę. Chyba jedynie nadgorliwość, ta z gatunku gorsza od faszyzmu.
Znała tego człowieka, ba, śmiała rzec nawet, że również lubiła. Rzecz w tym, że to było wieki temu. Nie liczyła godzin i lat, ale miała wrażenie, że minęła wieczność, odkąd zrezygnowała z bycia nie tylko aurorem, ale też, chcąc nie chcąc, kimś bliskim dla Moody'ego. Gdyby ktoś ją o to zapytał, zarzekałaby się, że obydwa porzuciła wbrew własnej woli.
Widziała w lustrze na własne oczy, że czas nie bywał łaskawy. Skąd miała więc pewność, że i ten Alastor, który lata temu zdawał się być bliższy niż dom, nadal pozostawał tym samym sobą? Kiedyś nie zwątpiłaby w niego, wiedziała, że jeśli będzie trzeba, to dla idei się samodzielnie postrzeli, a krzta szaleństwa nie będzie dla niego przestrogą, a zachętą. Skąd miała wiedzieć, że na starość nie zrobił się ostrożniejszy, spokojniejszy? Może nie było widać tego w jego oczach, ale może tak jak Eden był zmęczony tym wszystkim i chciał jakiejś stałości? Czegoś, co w końcu mógłby nazwać jego i tylko jego?
- Muszę ci przyznać rację. Cokolwiek, co chciałeś osiągnąć z tamtą blondyną drugiego sortu podczas wesela, musiało być zakorzenione w pewnego rodzaju szaleństwie. Łudziłam się jednak, że po prostu alkohol ci nie służy, a to, cyk - niebywałe - choroba psychiczna - oświadczyła, unosząc brwi i dłonie, by udać nieprzyjemnie zaskoczoną. Też pokręciła głową, bo choć ewidentnie zbierało się jej na sarkastyczne poczucie humoru, które zwykle zwiastowało raczej lepszy niż gorszy humor Eden, to nadal nie czuła się w porządku. Coś ją uwierało w sumienie, jak kamyk w bucie z wysoką cholewką, którego raczej nie powinno się zdejmować w towarzystwie.
Zresztą, kto wie. Nigdy dotąd nie czuła takich intensywnych uczuć, więc równie dobrze mógł być to stan przedzawałowy.
Uśmiechnęła się łagodnie, słysząc, że chce się sparzyć. Że chce za nią iść do piekła, choć Eden szczerze wolałaby, żeby się w takie miejsca nie szlajał. Trwała jednak w ciszy z tym uśmiechem oraz pełnymi smutku oczami, bo zdawała sobie doskonale sprawę, że nawet jeśli powiedzą sobie teraz tak, to nadal będzie to wyglądało tak samo. Nadal będzie budziła się codziennie, będąc przeklętą żoną Williama Lestrange'a, mając przed oczyma wszelkie możliwe scenariusze, które nigdy się nie wydarzyły i się nie wydarzą, bo nie ma ich odwagi wcielić w życie.
Była krok od podziękowania mu za chęci i inicjatywę, ale jednoczesnego oświadczenia, że musi zrezygnować, bo nic, co planują nie zgadza się z żelazną logiką, za którą szła w życiu jak zagubiony wędrowiec za czymś, co wziął za gwiazdę polarną. Zanim jednak zrobiła ten krok, zawahała się nad przepaścią i doszła do wniosku, uderzyła w nią rewelacja wręcz, że przecież całe życie kierowała się logiką. I gdzie ona ją doprowadziła?
No właśnie nigdzie. Tak naprawdę nie posiadała niczego, czego pragnęła, więc chyba też nie miała wiele więcej do stracenia. Może będzie snuła te chore scenariusze w domu Williama Lestrange, ale zdecydowanie będzie ich mniej.
- W porządku - odezwała się wreszcie, ale głos wydał się jej obcy. Jakby ktoś mówił za nią, jakby musiała pobić się z własnym ego, by wydusić to z gardła. Odchrząknęła nerwowo, chaotycznie przemknęła palcami po własnym tułowiu, może podświadomie chcąc doprowadzić ubranie do porządku, a może chcąc się upewnić, że jest tutaj nie tylko duchem, ale i ciałem. - Więc pokaż mi, jak popełnia się błędy w taki sposób, by potem ich nie żałować - zażądała, wyciągając do niego obydwie dłonie. I uśmiechnęła się, szczerze, w pełni, choć z cieniem strachu w oczach. Raz kozie śmierć, prawda?
W końcu co się może najgorszego stać? Prawda wyjdzie na jaw i po wszystkim nie pochowają jej obok męża?
Brzmi znakomicie.

Koniec sesji


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (2594), Eden Lestrange (3411)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa