26.12.2023, 12:38 ✶
To był kurwa koniec. Koniec. Koniec. Koniec! Mówił mu, że nic się nie zmieniło, ale zmieniło się przecież, a potrzeba powiedzenia tego na głos obnażała ukryte oblicze zapewnienia o niezmienności łączących ich uczuć. Flynn zaszlochał głośniej, łapiąc się za głowę i spoglądając na niego z dołu. Musiał wyglądać teraz skrajnie żałośnie, ale czy istniał dzień, kiedy nie wyglądał w ten sposób? Mógł kryć się za niezliczoną liczbą masek, ostatecznie wciąż był absolutnie żałosnym człowiekiem, a nawet nie człowiekiem, tylko poczwarą, jakąś podróbką oryginału niezdolną do funkcjonowania w taki sam sposób jak inni. I ktoś mógłby powiedzieć, że trafił swój na swoich, reszta Bellów też się przecież wpisywała szaleństwem poza dopuszczalne normy, ale Alexander... Nie dziwiło go wcale, że wszyscy uwielbiali Alexandra, Alexander się ponad resztę Bellów odznaczał w drugą stronę niż Flynn. Może dlatego to wszystko wydawało się aż tak nierzeczywiste - po czterech latach dostrzegał różne jego wady, jakieś niuanse jego charakteru, potrafił wskazać w nim rzeczy denerwujące, ustawić się w niektórych aspektach życia ponad nim i... I co? To wszystko kompletnie traciło na znaczeniu, kiedy się pochyliło nad tym, jaki Alexander był, a nie nad tym kim nie był - a był człowiekiem tak dobrym, ciepłym i opiekuńczym, że brakowało słów - no i dlaczego ktoś taki miałby pokochać akurat jego? Miłość wcale ślepa nie była, więc czemu? To przedstawienie, które odgrywali razem z Laylą, którym się widzowie tak zachwycali, za które Layla zbierała tyle oklasków i słów otuchy - to Alexander powinien je dostać. To on był piękną w tej historii, tyle że na końcu Edge nie ściągał maski, on jedynie chował ją za plecy, w głębi duszy wciąż pozostając potworem.
Wiedział o tym. O tym jak egzystowanie z nim było niesprawiedliwe. Jak karało człowieka za normalne, zrozumiałe reakcje. Wiedział o tym jak mocno zasłużył na te wszystkie przyrównania do robaka, do kleszcza. To właśnie utwierdzało go w przekonaniu o złej naturze własnego charakteru. Czy gdyby go prawdziwie kochał, to nie powinien chcieć dla niego jak najlepiej? Tak robili dobrzy ludzie, chronili się nawzajem, nawet jeżeli to była ochrona przed samymi sobą. A on? On wolałby tu zostać. On wolałby, żeby ten całkowicie rozbity człowiek oddał mu swoje ciało i duszę tak po prostu, bo tego chciał, bo mu z nim było dobrze i wygodnie, bo w taki sposób kwitł i był szczęśliwy. Nie zasługiwał na niego, wątpliwe było, aby miał się nagle zmienić i spełnić jego oczekiwania. Nie zasługiwał na te gesty, a jednak Alexander wrócił do niego. Dotykał go, spoglądał na niego tymi oczyma pełnymi łez i Flynn zdawał sobie sprawę z własnej, koślawej natury - to właśnie powinno przynieść mu niebywałe spełnienie - miał czuć się chciany, te dłonie powoli przesuwające się po rozedrganym ciele stanowiły dokładnie to, czego normalnie potrzebował do osiągnięcia spokoju. Dlaczego teraz było inaczej? Dlaczego do cholery czuł się z tym dotykiem tak źle, a jednocześnie chciał czuć go więcej, mocnej, intensywniej... Jawił się tu wciąż tak obcy, a pragnął poczuć się jego - ta pustka była na tyle znacząca, żeby nie mógł powstrzymać dręczącego go płaczu. Coraz mocniej nienawidził samego siebie, ale nie potrafił podjąć ostatecznej decyzji o końcu, kiedy wciąż miał jakąkolwiek szansę. Może dostrzegał w tych oczach nicość, ale Alexander próbował - zrywem desperacji usiadł przy nim i próbował go jakkolwiek zadowolić - czyli mu jeszcze zależało. Za tydzień mógł kazać mu stąd odejść, a Flynn zrobiłby to wiedząc, dlaczego nie dostanie więcej szans, ale dzisiaj... Dzisiaj wciąż tu byli. Razem. Na tej podłodze. Skąpani w świetle księżyca patrzyli na siebie niespokojnie. Ciężko mu było powrócić do rytmu sprzed początku ich kłótni - coś nie zadziałało, ktoś grający w tle nie nastroił skrzypiec. Nerwowo zacisnął palce na ciele brata, ale wcale nie chciał zmusić go tym do przestania. Nie! On miał już nigdy nie przestawać - miał się starać, starać i starać, miał go uwielbiać, miał się z tym męczyć, miał tym żyć. Miał żyć nimi, ich historią, bliskością i...
...oddychaj, Flynn, oddychaj!
Alexander powoli ten plan realizował i widział tego efekty - to jak Flynn ciasno do niego przylgnął, początkowo niepewny i spięty, z każdą sekundą znajdował się coraz bliżej i bliżej, obok niego. Chłód dzielącej ich ściany stawał się coraz bardziej nierzeczywisty - znikała, czy nigdy jej tam nie było, jakie to ma znaczenie? Ważne, że wraz z nią znikało to poczucie winy, świadomość bycia manipulantem. Za kilka godzin poryczy się przez to znowu, ale teraz czuł na karku jego palce i wyuzdane myśli kierowały go ku temu, że mógłby czuć na nim odparzenie od szorstkiego dywanu.
Wpierw nie odpowiedział mu na żadne z pytań. Nie trudził się nawet próbą wyduszenia choćby jednej, koślawej sylaby, ale nie odszedł nigdzie, przyklejony do niego próbował oddychać. Z przesadzenie głębokich wdechów przechodził powoli do takich umiarkowanych. Takich, które go nie zabijały. A ta delikatność go zabijała, odbierała mu resztki godności, te niepozwalające mu błagać starszego Bella jeszcze raz.
One mu gdzieś tam z tyłu głowy ciążyły. Nawet pomiędzy którymś głasknięciem rozchylił usta, żeby coś powiedzieć. Nic. Tylko odetchnął głośno. Bo chciał powiedzieć: pieprz mnie, błagam, ale to było za mocne, za szorstkie na tę sytuację. Szukał w głowie czegokolwiek innego, co pozwoliłby zachować sens Alexandra rozkładającego jego nogi. Ten pocałunek w czoło, w usta - wciąż zbyt subtelne, ale jednocześnie sprawiające, że nie mógł już wytrzymać. Zwykłe muśnięcie wargami było jak ostatnia szklanka alkoholu w pubie, kiedy barman powiedział mu już, że zamykają. Z jakiegoś powodu ze wszystkich szklanek wypitych całego wieczora, zawsze ta ostatnia smakowała jak największa zachęta - Flynn czuł się po niej, że chciał wypić jeszcze więcej. To był smak nienasycenia.
- Al - stęknął, odzywając się wreszcie. - Al, czuję się pusty. - A może to po prostu ta pustka pomiędzy nimi znów zionęła. - A chcę czuć się twój. Proszę. Nie chcę od ciebie niczego mniej ani niczego więcej niż ty. - Nic poza tym uwielbieniem mimo wszystko, mimo całego gówna, które mu robił świadomie i nie.
Flynn zawiesił ręce na jego barkach, splótł palce swoich dłoni i tym razem on go pocałował, ale w tym nie było nic subtelnego - Alexander połączył ich pocałunkiem będącym jak lekka, morska bryza muskająca rozgrzane twarze, Flynn połączył ich pocałunkiem, jaki dało się przyrównać do co najmniej huraganu - próbował od razu wymusić na nim włączenie do niego języków, przygryzień i tej myśli - weź mnie.
Wiedział o tym. O tym jak egzystowanie z nim było niesprawiedliwe. Jak karało człowieka za normalne, zrozumiałe reakcje. Wiedział o tym jak mocno zasłużył na te wszystkie przyrównania do robaka, do kleszcza. To właśnie utwierdzało go w przekonaniu o złej naturze własnego charakteru. Czy gdyby go prawdziwie kochał, to nie powinien chcieć dla niego jak najlepiej? Tak robili dobrzy ludzie, chronili się nawzajem, nawet jeżeli to była ochrona przed samymi sobą. A on? On wolałby tu zostać. On wolałby, żeby ten całkowicie rozbity człowiek oddał mu swoje ciało i duszę tak po prostu, bo tego chciał, bo mu z nim było dobrze i wygodnie, bo w taki sposób kwitł i był szczęśliwy. Nie zasługiwał na niego, wątpliwe było, aby miał się nagle zmienić i spełnić jego oczekiwania. Nie zasługiwał na te gesty, a jednak Alexander wrócił do niego. Dotykał go, spoglądał na niego tymi oczyma pełnymi łez i Flynn zdawał sobie sprawę z własnej, koślawej natury - to właśnie powinno przynieść mu niebywałe spełnienie - miał czuć się chciany, te dłonie powoli przesuwające się po rozedrganym ciele stanowiły dokładnie to, czego normalnie potrzebował do osiągnięcia spokoju. Dlaczego teraz było inaczej? Dlaczego do cholery czuł się z tym dotykiem tak źle, a jednocześnie chciał czuć go więcej, mocnej, intensywniej... Jawił się tu wciąż tak obcy, a pragnął poczuć się jego - ta pustka była na tyle znacząca, żeby nie mógł powstrzymać dręczącego go płaczu. Coraz mocniej nienawidził samego siebie, ale nie potrafił podjąć ostatecznej decyzji o końcu, kiedy wciąż miał jakąkolwiek szansę. Może dostrzegał w tych oczach nicość, ale Alexander próbował - zrywem desperacji usiadł przy nim i próbował go jakkolwiek zadowolić - czyli mu jeszcze zależało. Za tydzień mógł kazać mu stąd odejść, a Flynn zrobiłby to wiedząc, dlaczego nie dostanie więcej szans, ale dzisiaj... Dzisiaj wciąż tu byli. Razem. Na tej podłodze. Skąpani w świetle księżyca patrzyli na siebie niespokojnie. Ciężko mu było powrócić do rytmu sprzed początku ich kłótni - coś nie zadziałało, ktoś grający w tle nie nastroił skrzypiec. Nerwowo zacisnął palce na ciele brata, ale wcale nie chciał zmusić go tym do przestania. Nie! On miał już nigdy nie przestawać - miał się starać, starać i starać, miał go uwielbiać, miał się z tym męczyć, miał tym żyć. Miał żyć nimi, ich historią, bliskością i...
...oddychaj, Flynn, oddychaj!
Alexander powoli ten plan realizował i widział tego efekty - to jak Flynn ciasno do niego przylgnął, początkowo niepewny i spięty, z każdą sekundą znajdował się coraz bliżej i bliżej, obok niego. Chłód dzielącej ich ściany stawał się coraz bardziej nierzeczywisty - znikała, czy nigdy jej tam nie było, jakie to ma znaczenie? Ważne, że wraz z nią znikało to poczucie winy, świadomość bycia manipulantem. Za kilka godzin poryczy się przez to znowu, ale teraz czuł na karku jego palce i wyuzdane myśli kierowały go ku temu, że mógłby czuć na nim odparzenie od szorstkiego dywanu.
Wpierw nie odpowiedział mu na żadne z pytań. Nie trudził się nawet próbą wyduszenia choćby jednej, koślawej sylaby, ale nie odszedł nigdzie, przyklejony do niego próbował oddychać. Z przesadzenie głębokich wdechów przechodził powoli do takich umiarkowanych. Takich, które go nie zabijały. A ta delikatność go zabijała, odbierała mu resztki godności, te niepozwalające mu błagać starszego Bella jeszcze raz.
One mu gdzieś tam z tyłu głowy ciążyły. Nawet pomiędzy którymś głasknięciem rozchylił usta, żeby coś powiedzieć. Nic. Tylko odetchnął głośno. Bo chciał powiedzieć: pieprz mnie, błagam, ale to było za mocne, za szorstkie na tę sytuację. Szukał w głowie czegokolwiek innego, co pozwoliłby zachować sens Alexandra rozkładającego jego nogi. Ten pocałunek w czoło, w usta - wciąż zbyt subtelne, ale jednocześnie sprawiające, że nie mógł już wytrzymać. Zwykłe muśnięcie wargami było jak ostatnia szklanka alkoholu w pubie, kiedy barman powiedział mu już, że zamykają. Z jakiegoś powodu ze wszystkich szklanek wypitych całego wieczora, zawsze ta ostatnia smakowała jak największa zachęta - Flynn czuł się po niej, że chciał wypić jeszcze więcej. To był smak nienasycenia.
- Al - stęknął, odzywając się wreszcie. - Al, czuję się pusty. - A może to po prostu ta pustka pomiędzy nimi znów zionęła. - A chcę czuć się twój. Proszę. Nie chcę od ciebie niczego mniej ani niczego więcej niż ty. - Nic poza tym uwielbieniem mimo wszystko, mimo całego gówna, które mu robił świadomie i nie.
Flynn zawiesił ręce na jego barkach, splótł palce swoich dłoni i tym razem on go pocałował, ale w tym nie było nic subtelnego - Alexander połączył ich pocałunkiem będącym jak lekka, morska bryza muskająca rozgrzane twarze, Flynn połączył ich pocałunkiem, jaki dało się przyrównać do co najmniej huraganu - próbował od razu wymusić na nim włączenie do niego języków, przygryzień i tej myśli - weź mnie.
mostly void, partially stars.