Damien. Oczywiście, że wolał w ten sposób. Penny doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale zarazem nie potrafiła czasem zrezygnować z przezwiska, za którym Malfoy niekoniecznie przepadał. Może z tego względu, że była jednak po trosze rudą cholerą, czasami odczuwającą jednak potrzebę robienia komuś na złość? Skinęła mu głową, nie komentując tej prośby w żaden sposób. Niczego nie deklarując, nie obiecując. Dała jedynie mu znać, że słyszała.
Kolejne słowa natomiast...
- Nagle zacząłeś się tym przejmować? - zapytała, ale nie było to jedno z tych pytań, na które rzeczywiście oczekiwało się odpowiedzi. Po prawdzie, to doceniała, że nie zostawił jej podczas tego chwilowego zaćmienia umysłu samej. Na lodzie. To rzeczywiście mogłoby być mało przyjemnym doświadczeniem. Chociaż może mniej bolesnym od potwierdzonych przez Malfoya zaręczyn? Kolejne dni zapewne na to odpowiedzą. - Dziękuje.
Podziękowała. Było to słowo, które pod adresem Renigalda nie padało szczególnie często. Nie z jej strony. Nie zdecydowała się na nie nawet w tamtej chwili, kiedy zgodził się wesprzeć sklep. Zapewnić jej i Terry'emu pewną ochronę. Tym razem jednak wszystko było bardziej osobiste. To i jej reakcja po prostu musiała być inna.
Nie zamierzała o nic dopytywać. Upewniać się odnośnie tego czy aby na pewno sobie poradzi. Blondyn nie był przecież dzieckiem. A i o samych Malfoyach nie bez powodu się mówiło, że im akurat się nie podskakuje. Gdzieś, kiedyś coś takiego miała okazje zasłyszeć. Wierzyła, że sobie poradzi. Wiedziała też, że tak jak mówił - musiała teraz zadbać przede wszystkim o samą siebie.
- Może i nie, ale też temu nie zaprzeczyłeś. - wytknęła mu. O ile w rzeczywistości jej się nie oświadczył, całe szczęście, to podczas tego przyjęcia nie wyprostował tego drobnego kłamstwa. Tym samym niejako potwierdził, że faktycznie byli zaręczeni. Można było nawet uznać, że odbyło się to właśnie na tym wieżowcu. Podczas rozmowy z panną Larson.
Czy gdyby miała zainteresować się Renigaldem, tak prawdziwie, na poważnie, zwróciłaby uwagę na coś innego niż jego pieniądze? Sama nie wyobrażała sobie związku opartego na czymś takim. Nie mogłaby czymś takim tkwić. Po prostu nie byłaby w stanie. Rozumiała jednak, że nazwisko, status i majątek, potrafiły przyciągnąć do Malfoya kobiety, którym właśnie na czymś takim zależało. Może szukał w niewłaściwym miejscu? Niezależnie od tego jak sprawy wyglądały, nie zamierzała mu tu i teraz udzielać na ten temat dobrych rad. Tych mniej dobrych również nie. Ani to odpowiednie miejsce, ani czas, tym bardziej osoba.
Całość więc skwitowała kolejny raz milczeniem. Pozwoliła sobie jedynie na moment położyć dłoń na jego ramieniu. Jakiś gest pocieszenia? Zrozumienia? Cholera jedna wie czego?
- Aidan? - powtórzyła za nim, brzmiąc tak jakby tego kompletnie nie rozumiała. Bo nie była do końca świadoma tego, w jaki sposób Parkinson na nią patrzył. Poza tym czy w jej oczach był on aby na pewno kimś, na kogo należałoby zwrócić uwagę w tym kontekście? - Byłby to jeden z najgorszych wyborów, jakich mogłabym dokonać w życiu. Podejrzewam, że szybko skończyłabym ze złamanym sercem. Wątpię, żeby był w stanie zostać z kimś na dłużej, potraktować na poważnie? - odpowiedziała, w zasadzie nie myśląc nad tym zbyt długo. Bo przecież Aidana znała. Nie był kimś, z kim można było stworzyć poważny związek. Zbudować coś poważnego? Jej też nigdy na poważnie nie traktował, choć w wielu kwestiach mogła na nim polegać. Tak samo jak na Terry'm. A skoro już o Terry'm mowa, to tutaj też kolejny raz byłby to strzał nietrafiony. Bo choć bliski jej jak mało kto, bo choć szczerze go kochała i byłaby w stanie za Trelawneyem rzucić się w sam ogień, albo jakąś przepaść to... nie były to uczucia tego rodzaju. Bo kochać można było na wiele różnych sposobów.
Na ostatnie pytanie nie miała odpowiedzi. Znów skupiła się na panoramie. Na podziwianiu widoku. I można było nawet pomyśleć, że na to pytanie zwyczajnie nie udzieli odpowiedzi. Ostatecznie jednak okazało się, że po prostu potrzebowała na to więcej czasu.
- To był impuls. Wydawało mi się, że spadam; że wszystko idzie nie tak. I po prostu złapałam się brzytwy. Kompletna głupota, ale naprawdę o tym nie myślałam. - przyznała się, nie mając dość odwagi, żeby przy tych konkretnych słowach na niego spojrzeć. Zamiast tego wpatrywała się w te nieliczne chmury. W ciemne niebo, na którym nie było widać wiele. Nie znaczy to jednak, że było pozbawione pewnego uroku. Nic z tych rzeczy. Gdyby miała przy sobie aparat, kilka zdjęć wykonałaby chętnie. Na pamiątkę.
Choć czy cokolwiek z tego wieczora rzeczywiście chciałaby jako pamiątkę zachować?